Rozdział 6Ważne, by... nie zwariować!
– Minęły już cztery miesiące, a my mamy dalej odmeldowywać się jak świeżaki? – Inez nie omieszkała pokazać swojego niezadowolenia, stając w szeregu i tupiąc lekko nogą w ziemię, jakby to miało wzmocnić jej protest.
– Patrząc na ciebie, dalej tak wyglądasz, Inez. Niepewna, rozemocjonowana i śliniąca się do Erwina Smitha, gdy tylko zobaczysz jego pelerynę – zauważyła Nana, krzyżując ręce na piersi i mierząc koleżankę spojrzeniem, które było mieszanką pobłażliwości i rozbawienia.
Inez spąsowiała tak szybko, że przypominała teraz dojrzałe jabłko, a Norbert, z charakterystycznym dla siebie luzem, przytaknął:
– Fakt. Gdy tylko dostrzega jakiegoś blondyna, od razu się wychyla, żeby upewnić się, czy to nie nasz niebieskooki dowódca.
– Nieprawda! – wybuchła Inez – Jesteście okropni! Ja po prostu... czuję podziw dla jego charyzmy i zaangażowania dla sprawy.
– Levi też jest bardzo zaangażowany, a jakoś nie głupiejesz z radości, gdy go widzisz – dodała Nana z udawanym zdziwieniem, unosząc jedną brew.
– Bo nie gustuję w gburach i karłach! – wypaliła Inez, odwracając się na pięcie z wyraźnym fochem.
– Tylko w wysokich blondynach? – dorzucił Kira, który po ostatnich tygodniach znacznie się otworzył. Jego spokojny, ledwie słyszalny ton rozbroił wszystkich na tyle, że wybuchnęli gromkim śmiechem.
Śmiech jednak ucichł w jednej chwili, kiedy w polu widzenia pojawiła się znajoma sylwetka. Levi zmierzał w ich stronę, a jego spojrzenie było tak chłodne, że mroziło powietrze dookoła.
Kapral zatrzymał się przed nimi, a jego obecność sprawiła, że każdy automatycznie wyprostował się jak struna. Milczenie, jakie nastąpiło, było wręcz namacalne, dopóki nie przerwał go jego twardy, niemal monotoniczny głos:
– Dziś nie będzie treningu.
Słowa te wywołały reakcję równie wybuchową, co nieoczekiwaną – Inez niemal podskoczyła z radości, jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który jednak szybko zniknął, gdy Levi posłał jej lodowate spojrzenie.
– Nie ciesz się tak szybko Lindberg – rzucił zimnym tonem. – Dziś nie będzie treningu w terenie, ale w zamian weźmiecie udział w ćwiczeniu, które wymaga równie dużo dyscypliny. Jutro ruszamy do Stohess. Mam nadzieję, że wszyscy się przygotują.
Radość Inez ulotniła się tak nagle, jak się pojawiła. Zbladła, a w jej oczach pojawił się cień niepokoju.
– Stohess? To kilkanaście kilometrów stąd. W takim razie co my będziemy tam robić? – zapytała ostrożnie, próbując ukryć drżenie w głosie.
Levi, nie zaszczycając jej spojrzeniem, odpowiedział:
– Czekają was manewry w mieście. Potrzebuję, żebyście nauczyli się radzić sobie w terenie gęsto zabudowanym. Nie zawsze będziemy walczyć na otwartym polu, a Stohess to miejsce, gdzie trzeba będzie działać pod presją, unikać tłumów i mieć oczy szeroko otwarte. Wyjeżdżamy jutro rano.
Kira, jak zawsze spokojny, zmrużył oczy, analizując słowa kaprala. Po krótkiej chwili zapytał:
– Czy to znaczy, że będziemy wchodzić w strefy już pod kontrolą ludzi, czy będziemy symulować coś w rodzaju wypadku?
– Jedno i drugie... – odparł kapral krótko i dodał – Nim jednak tam dojedziemy, zadbajcie o siebie. Mieszkańcy i tak mają do nas „radosne" podejście sądząc, że marnujemy ich podatki, dlatego wyglądajcie chociaż na czystych i schludnych. Holtzmann umyj się wreszcie, bo Miche unika cię już od zawietrznej, ty Baranowsky nie zapomnij swojej radosnej gęby, tym razem może się nam przydać dla dobrego PR-u, Lindberg nie zapomnij jak zwykle prowiantu...a ty Dreyer – tu zatrzymał się chwile przed nią i dodał bez mrugnięcia okiem – porządnie się zabandażuj. Twój osprzęt jest powyginany.
Nana wyprostowała się, patrząc mu prosto w oczy. Wydawało się, że Levi chciał ją zawstydzić, ale ona nie zamierzała dać mu tej satysfakcji. Zadziorny uśmiech pojawił się na jej twarzy, a jej głos zabrzmiał pewnie:
– Przykro mi, kapralu, ale bardziej się nie da. Wymienię jednak uprząż na większą, byś nie musiał martwić się o mój biust.
Levi nie odpowiedział od razu, co tylko potęgowało napięcie wśród pozostałych, którzy wstrzymali oddech. Zamiast tego uniósł lekko brew i spojrzał na Nanę, jakby szukał jakiejś reakcji, zanim zaczął mówić dalej:
– Cóż, Dreyer, muszę przyznać, że nie spodziewałem się takich zapasów humoru na twoim poziomie, ale niech ci będzie – jego głos był beznamiętny, ale widać było, że zaskoczyła go jej śmiało odpowiedź – Dziś już wystarczy tych żartów. Przygotujcie się, bo jutro, w Stohess, będziecie potrzebować nie tylko siły, ale też zimnej krwi i... trochę rozumu. A tego ostatniego, na waszym miejscu, bym nie lekceważył.
– Wyruszamy o szóstej rano – zakończył, a jego ton wskazywał, że rozmowa dobiega końca.
– Serio aż tak ci biust wystrzelił? – odezwał sie Norbert, patrząc na Nanę, która tym razem spąsowiała i zasłoniła się rękoma – Jestem twoją siostrą imbecylu, gdzie się gapisz!
– Debil – Inez spojrzała na Norberta z dezaprobatą i biorąc koleżankę pod ramię ruszyły w stronę głównego wejścia, zostawiając śmiejących się Kirę i Norberta na zewnątrz.
............................................
Kapral nie mylił się, jeśli chodzi o nastawienie mieszkańców, którzy słysząc, że w ich mieście mają odbywać się manewry i ćwiczenia zwiadowców, mieli zdegustowane miny na ich widok. "A kto nam zapłaci za dziury w elewacji?" – słyszeli co jakiś czas pojedyncze narzekania mijanych przechodniów. Słowa te przesiąknięte były irytacją, ale nie widać było w nich prawdziwego strachu. Ludzie, choć przyzwyczajeni do obecności strażników, zdawali się traktować ich jak zło konieczne.
Miasto Stohess było raczej jednym z tych miejsc, które codziennie borykały się z brudem, hałasem i ciągłym ruchem. Tłumy przemierzały wąskie uliczki, załatwiając swoje sprawy, zupełnie ignorując grupę zwiadowców, którzy kręcili się po mieście w pełnym rynsztunku, przygotowani na ćwiczenia.
Gdy stanęli na jednym z rynków, Levi wziął głęboki oddech, patrząc na swoich ludzi. Nie rozmawiali z nikim, tylko stali obok siebie, przygotowani na kolejne rozkazy. W jego oczach nie było żadnej sympatii ani współczucia, tylko zimna ocena i gotowość do działania.
– Słuchajcie uważnie – zaczął Levi, jego głos był twardy i beznamiętny. – Wasze ćwiczenie będzie polegać na podzieleniu się na dziesięcioosobowe drużyny. Waszym zadaniem będzie zlokalizowanie marionetkowych tytanów, zlikwidowanie ich i odmeldowanie się na głównym placu miasta. Całe ćwiczenie będzie trwało tylko dwie godziny. Zwycięży drużyna, która zabije więcej marionetkowych tytanów i przy okazji się nie poobija, zabije lub... zgubi.
Inez spojrzała na Nanę, a w jej oczach było widać zaskoczenie i lekkie zaniepokojenie. Pytanie, które chciała zadać, zostało jednak przyciągnięte przez obecność Levia, który patrzył teraz na nią, a jej żartobliwe nastawienie zostało zastąpione przez koncentrację.
– Chcę, żebyście byli czujni – dodał Levi, patrząc po każdej twarzy w drużynie. – Pamiętajcie, że w Stohess każda ulica, każdy zaułek, mogą stać się pułapką. Maraton po mieście to nie tylko kwestia zabicia jak największej liczby tytanów. Liczy się też współpraca. Oto podział grup – rozdał kartki, na której widniało, że Nana trafiła do grupy z Kirą, który był ich liderem, a Inez z Norbertem do drugiej.
– Dlaczego muszę być z tobą!? – Inez westchnęła z rezygnacją patrząc na zadowolonego z siebie szatyna, na co wtrącił się Levi:
– Pomyślałem, że to może być dobra mieszanka połączyć „wesołka" z „marudą" – w tonie jego głosu można było wyczuć lekką złośliwość, ale po chwili dodał profesjonalnie – w zaułkach czekać będą na was wrogie grupy, które mają wam utrudnić wykonanie zadania. Pamiętajcie, że zaliczycie zadanie docierając wszyscy na miejsce. Brak jednego członka drużyny, dyskwalifikuje całość!
– No i dupa... Nie możemy cię zostawić – Norbert zaśmiał się w kierunku Inez, która zaczęła na niego pomstować. Rozległ się dźwięk dzwonów miejskich, który sygnalizował, że ćwiczenie rozpoczyna się właśnie teraz. Drużyny, podzielone na mniejsze grupy, zaczęły rozchodzić się po różnych częściach miasta, zmierzając ku swojej własnej roli w tym zadaniu.
Inez spojrzała na Norberta, który wskazał jej kierunek. Ich drużyna miała zacząć od wschodniej części rynku, gdzie – według mapy – znajdowały się pierwsze „marionetki". Kira, z kolei, unikał zbędnych słów, tylko skinął głową, dając znak, żeby oddalić się od rywalizującej grupy i ustalić strategię działania.
Gdy zniknęli wśród tłumu, Levi popatrzył jeszcze raz na Stohess, wznoszące się nad nimi w swojej charakterystycznej, ponurej zabudowie. Wiatr niósł zapach miasta, ale również subtelne echo niepokoju – choć to nie był jeszcze prawdziwy atak, nie sposób było ukryć, że w powietrzu wisiała groźba.
W końcu, jednym ruchem ręki, Levi zmobilizował swoją drużynę do dalszego działania.
– Rozpoczynamy – powiedział tylko, a jego głos był niczym strzał, który oznacza początek wyścigu.
...................................................
Po dotarciu na miejsce, obie grupy były wyczerpane i poobijane, ale wciąż pełne determinacji. Zmęczenie było widoczne w ich oczach, jednak nie pozwolili sobie na chwilę słabości. Gdy dotarli do wyznaczonego punktu, czekały na nich nieoczekiwane trudności – grupy z siatkami, linami, a nawet młotkami, gotowe obezwładniać tych, którzy próbowali dotrzeć do tytanów.
Levi, stojąc na czołowej linii, przyglądał się drużynom, oceniał ich postawę i ostateczny efekt pracy zespołowej. Jego wzrok był surowy, nie zdradzał żadnych emocji. Nawet, teraz gdy zobaczył, jak Eliash ledwo dociera na miejsce ze skręconą kostką, jego wyraz twarzy nie zmienił się ani na sekundę.
– Eliash, co ty wyprawiasz? – zapytał Levi – Z takim podejściem to prędzej skończysz w szpitalu niż na polu bitwy, nim jakakolwiek się rozpocznie. Eliash, choć wyraźnie zmęczony, nie chciał wyjść na słabego.
– Zrobiłem, co mogłem. To tylko kostka, nic mi nie będzie, Kapralu – odpowiedział z trudem. Levi rzucił mu jedno, krótkie spojrzenie, a potem odwrócił się, by przyjrzeć się reszcie drużyny.
Inez, która była ledwo w stanie utrzymać równowagę, w końcu dotarła na miejsce, choć nie obyło się bez kolejnych otarć. Zdecydowanie nie była w najlepszym stanie, ale wiedziała, że nie może się poddać. Kiedy jeden ze zwiadowców próbował ją związać, jej cierpliwość już się wyczerpała.
– Co za debil... – wymamrotała, wkurzona, zerkając w kierunku mężczyzny, który usiłował ją unieruchomić – Nie wiem, co gorsze: związywanie mnie, czy ta twoja twarz! – rzuciła się na niego, ale na szczęście z pomocą przyszedł jej lider.
– Trzymaj się, Inez – zawołał Norbert i pomógł jej dotrzeć do kolejnego celu – Przyznaj, że to cudowne uczucie, gdy z opresji ratuje cię taki mężczyzna jak ja! – rzucił jej krótki uśmiech, a jego ton był pełen drwiny i jednocześnie troski.
– Jedynym mężczyzną z naszej dwójki jestem ja! – warknęła na niego, wyprzedzając o kilka centymetrów, by przeciąć kark tytana.
– Czyli jednak trzeba było cię zostawić... – zaśmiał się Norbert, nie mając jej tego pstryczka w nos za złe. Teraz stali obok siebie, wspierając się na ramieniu zziajani, ale zadowoleni ze swoich wyników.
Na szczęście, Kira nie miał podobnych problemów – dzięki swojej strategii grupa przeszła przez ulice znacznie szybciej i bez większych obrażeń. Chłopak przyglądał się sytuacji i rozkładał siły, by uniknąć niepotrzebnych strat, wysyłając po dwie osoby, na jednego tytana.
– Zachowajcie zimną krew, to wyjdziecie z tego bez szwanku – powiedział Kira na samym początku, chłodno oceniając sytuację. Niestety nie każdemu z jego drużyny to się całkiem udało.
Nana, która walczyła przez całą drogę, nie miała zamiaru dać się pokonać przez ból. Kiedy wyrwano jej bark, jej twarz zniekształciła się w bólu, ale nie zatrzymała się ani na chwilę. Chociaż nie miała siły na słowa, jej zaciśnięte pięści mówiły wszystko, a także trzy zabite marionetkowe tytany.
– Jesteś w takim stanie i wciąż się trzymasz? – Levi spojrzał na nią z uznaniem, choć nie okazał tego wprost – Nieźle, Dreyer. Ale jakim cudem odwaliłaś taki numer?
– Chciałam się popisać Kapralu – Nana odpowiedziała przez zaciśnięte zęby, czując ulgę, że misja dobiegła końca, a uzupełniając jej odpowiedź wtrącił się Luca:
– To moja wina Kapralu, byliśmy parą i wpadłem w zasadzkę, z której uwolniła mnie Nana!
Levi zmierzył go stoickim wzrokiem i westchnął ironicznie:
– Czyli historia lubi się powtarzać, co? – prychnął, po czym spojrzał w kierunku Moblita i Hanji, którzy liczyli punkty.
– Drużyna Norberta, dobra robota. 12 tytanów pokonanych, wszyscy wrócili o czasie – powiedział Moblit, zerkając na wszystkich z uznaniem. Hanji wpadła w euforię słysząc te słowa:
– Wspaniale! Ale nie zapominajmy o waszych rywalach! Kira, Nana – daliście czadu! Zawsze na was liczyłam! Wynik jest zbliżony, więc jaki wydasz werdykt Levi?
Levi spojrzał na Hanji z minimalnym, ale dostrzegalnym błyskiem w oku. Jego surowa mina pozostała niezmieniona, ale coś w jego postawie sugerowało, że przygotowuje się do ogłoszenia wyroku.
– Werdykt? – powtórzył, nieco cynicznie, a potem zamilkł na chwilę, przyglądając się każdemu z uczestników. W końcu, po długiej pauzie, jego głos zabrzmiał lodowato.
– Drużyna Kiry wygrywa – ogłosił, po czym uniósł wzrok, by przyjrzeć się zbliżającym się uczestnikom. – Mimo że wynik w liczbie zabitych tytanów jest praktycznie identyczny, drużyna Kiry miała tylko jednego rannego. Natomiast drużyna Norberta zmagała się z pięcioma kontuzjami, co obniża waszą punktację. Liczy się nie tylko wynik, ale i strategia, oraz zdolność do utrzymania pełnej sprawności w trakcie misji.
– Mam nadzieję, że następnym razem cie pokonam – powiedział Norbert, podchodząc do Kiry z uśmiechem, ale z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. – Kira, świetnie poprowadziłeś swoją ekipę. Może tym razem to ty i ja będziemy walczyć ramię w ramię?
Kira, jak zwykle spokojny, skinął głową. – To tylko kwestia przygotowania. Każdy popełnia błędy. Ale przyszłość wygląda obiecująco.
Levi rzucił krótki, przenikliwy wzrok na Kirę, zanim ponownie zwrócił się do wszystkich.
– W tym przypadku wynik nie jest najważniejszy, choć pochwalam twoje podejście, Kira. Musisz jednak pamiętać, że nie zawsze liczba rannych będzie decydować o wygranej. To podejście i umiejętność zarządzania sytuacją sprawiają, że jesteśmy w stanie przetrwać.
Hanji, nadal podekscytowana, uśmiechnęła się szeroko i poklepała Kiry po ramieniu. – Zgadza się, Levi, ale dajmy im chwilę odpoczynku, dobrze? I chociaż na chwilę nie mówmy o strategiach. Cała drużyna zasługuje na chwilę ulgi.
Levi westchnął i skinął głową zgadzając się w pełni.
– Zatem poszukajmy noclegu i załataj te ofermy, nim wrócimy do domu... – powiedział, po czym zerkając na ledwo trzymającą się na nogach Nanę, polecił Luce ją podtrzymać, by nie upadła.
.................................................
Po całym dniu pełnym zmagań, drużyna zwiadowców dotarła do małej gospody, położonej z dala od głównych szlaków. Zmęczeni, ale wdzięczni za chwilę wytchnienia, wszyscy udali się do środka, gdzie czekała już obfita kolacja – chleb, gulasz i ciepłe napoje, które miały dodać energii po całym dniu trudów. W miarę jak każdy z nich zasiadał do stołów, starał się, choć na chwilę zapomnieć o ciężarze minionych wydarzeń.
Jednak mimo chwilowej ulgi, ranni byli natychmiast opatrywani przez starszych zwiadowców. Nana, odczuwając coraz silniejszy ból w ramieniu, czuła, jak jej siły stopniowo słabną. Nie chciała jednak przyznać się do wyczerpania i próbowała zjeść choćby kilka kęsów. Każda próba kończyła się niepowodzeniem, bo ból skutecznie odbierał jej świadomość. Hanji, zauważając, że Nana nie radzi sobie, wstała od stołu i podeszła do niej.
– Daj spokój, Nana – powiedziała z pełnym zrozumienia tonem, łapiąc ją delikatnie za ramię. – Idziemy do mojego pokoju, muszę porządnię cię opatrzeć. Bandaż miał być tylko doraźną pomocą na czas kolacji.
Nana westchnęła z powodu swojej bezsilności, ale nie protestowała. Ruszyły razem korytarzem do pokoju Hanji, który był niewielki, ale przytulny. Tam, w ciszy, Hanji rozebrała ją do pasa, by dokładniej ocenić stan jej barku.
Po kilku chwilach oględzin, Hanji zmarszczyła brwi.
– Złamanie i wyrwany bark... hmmm... nic poważnego, ale będzie wymagało nastawienia. Nie zrobię tego sama – oznajmiła z prostym, pewnym tonem, a Nana poczuła, jak jej serce przyspiesza na myśl o nadchodzącej procedurze. – Pójdę po kogoś, kto cię przytrzyma – dodała i wyszła, zostawiając Nanę w pokoju.
Nana wciąż siedziała na małym taborecie, czekając na powrót swojego "lekarza". Czułą ogromny ból, ale wiedziała, że to nic w obliczu tego co ją czeka. Mowiąc, że to nic takiego Hanji zapewne chciala ją picieszyć, ale Nana znała realia. Nastawianie barku czy złamanej kończyny potrafiło zemdlic nawet największych twardzieli. Prócz zmęczenia i bólu, czuła też skrępowanie, zwłaszcza że musiała siedzieć rozebrana do pasa, z bandażami zakrywającymi tylko jej biust. Ale nie miała wyboru – wiedziała, że Hanji zajmie się nią jak najlepiej, by rana nie pogłębiła się i a kość szybko zrastała.
Po chwili ciszy drzwi ponownie się otworzyły, a Hanji weszła w towarzystwie Levia. Nana spojrzała na nią jak na głupią, a potem na beznamiętną twarz Leviego.
– No chyba żartujesz, że wezwałaś jego! – powiedziała zaskoczona i przerażona jednocześnie, co Hanji radośnie zbagatelizowała.
– Akurat się pałętał po korytarzu, to go wzięłam, a że jest najsliniejszą duszą ludzkości, to będę mieć gwarancję, że nie drgniesz, gdy będę nastawiać ci złamanie.
Levi, stojąc tuż obok, nie powiedział ani słowa. Jego spojrzenie było dość tajemnicze, aczkolwiek tradycyjnie obojętne. Nana czuła się nieco niekomfortowo, zwłaszcza w tej krępującej sytuacji, ale nie miała wyboru.
– Dobra, zamierzamy to zrobić szybko, więc usiądź prosto – powiedziała Hanji, widząc jej wyraz twarzy. – Levi, trzymaj ją – poleciła konkretnie.
Levi spojrzał na Nanę i stanął obok, cicho i bez pośpiechu, a jego ręce spoczęły na jej ramionach. Nana poczuła nagłą falę napięcia, która przeszyła ją od stóp do głów. Jego dotyk, choć chłodny i bezwzględny, był również w pewien sposób troskliwy i silny.
– Zdecydowanie są większę niż wyglądają – rzucił Levi oschle, patrząc na bandaże, które owijały jej ciało. – Faktycznie mocno się obwiązujesz, Dreyer – dodał, po czym jego wzrok, choć wciąż surowy, utkwił na jej twarzy na dłużej. Nana nie wiedziała, co odpowiedzieć. W jej głowie kotłowały się myśli, a jej serce biło szybciej, ale z pewnością nie z powodu strachu przed tym, co miało się wydarzyć. To, co czuła, było zupełnie czymś innym. Czuła się dziwnie oszołomiona jego bliskością i do tego takim tekstem! Nim jednak zorientowała się, że wykorzystał go do odciągnięcia jej uwagi od działań Hanji, Nana zareagowała na przeszywający ją ból!
– AAAAAH! – krzyknęła, czując, jak jej kość jest przestawiana na miejsce, a ból niemal odbiera jej zmysły. Mimo to nie poruszyła się nawet o milimetr, trzymana mocno przez Levia, który patrzył jej w oczy z determinacją. Jego ręce były jak stal, jego chwyt nieustępliwy, ale również wspierający, jakby chciał przekazać jej jedno – "Dasz radę, skup się na mnie".
Przez chwilę Nana miała wrażenie, że w tej ciszy i napięciu cała uwaga meżczyzny skupia się tylko na niej. Jego wzrok, choć surowy, zdawał się pełen niewypowiedzianych słów. Nie był to żaden rodzaj współczucia, ale może coś, co przypominało troskę. Dla Nany to wystarczyło. Wzrok Levia, jego cisza, jego obecność – to wszystko sprawiało, że pomimo bólu i strachu, czuła się dziwnie bezpieczna w tej chwili. Hanji zakończyła procedurę, a Levi puścił jej ramiona, jakby teraz, po wszystkim, nie było już potrzeby, by ją trzymał.
– Dziękuję – wyszeptała Nana, chociaż nie była pewna, komu dziękować. Hanji, która zajęła się jej kontuzją, czy może kapralowi, który po prostu był... tam i "uwiódł" ją spojrzeniem.
Levi nie odpowiedział. Jego wzrok pozostał zimny, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Po prostu kiwnął głową i ruszył do drzwi.
– Zajmij się sobą – rzucił, wychodząc, a Hanji podeszła do Nany, by upewnić się, że wszystko jest w porządku.
.............................................................
Levi wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymał się na moment, opierając ręce na biodrach, a w jego oczach tańczyła iskierka niecierpliwego niepokoju. Nie mógł się pozbyć obrazu, który wciąż tkwił w jego umyśle. Obraz Nany – tej dziewczyny, jej zgrabnej sylwetki, na którą zupełnie nie zwrócił wcześniej uwagi, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że coś w niej go przyciągało (a moze irytowało?) od samego początku. Teraz, gdy musiał trzymać ją w swoich rękach, wszystko wydało się inne. Nagle nie potrafił ukryć, że jej wcięcie w talii, krągłe biodra i pełny biust, który ledwie zmieścił się w bandażach, stały się czymś, na co nie sposób było nie zwrócić uwagi.
Zręcznie, choć z lekkim opóźnieniem, próbował zmusić się do myślenia racjonalnie. „Zachowaj profesjonalizm," powtarzał sobie w myślach. „Jestem jej przełożonym. To nie może wchodzić w grę." Zawsze trzymał się swojego zimnego, zdystansowanego podejścia, ale teraz, gdy zobaczył ją w tej krępującej sytuacji – czy to naprawdę miało znaczenie? Zastanawiał się, dlaczego wcześniej nie zwrócił uwagi na jej atuty. Może dlatego, że zawsze skupiał się na czymś innym. Na jej zdolnościach, na tym, co może wnieść do drużyny i fakcie, by utrzymać ją przy życiu. Ale dzisiaj coś się zmieniło.
Odwrócił się, podchodząc do okna. Spojrzał na ciemniejące niebo, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą działo się w pokoju. Ręce nadal czuły jej obecność – delikatny nacisk jej ciała, które nieporadnie, ale z godnością, starało się nie zdradzić strachu. Coś w tym wszystkim go niepokoiło, a to uczucie wcale nie było łatwe do zignorowania. Czuł satysfakcję z tego, że mógł ją trzymać. Irytującą satysfakcję, bo wiedział, że było to nieprofesjonalne. Ale ten moment... nie był dla niego zwykłym dniem, nie był tylko kolejną sytuacją, w której miał stać na uboczu i patrzeć. Zbliżył się do niej, zbliżył bardziej, niż powinien i to go teraz dręczyło.
„Skup się na robocie, Levi," – pomyślał, ale wciąż miał przed oczami jej twarz, wyraz bólu i jednocześnie wytrwałości. Żadne z jego wcześniejszych doświadczeń z kobietami nie sprawiło, że musiałby tak analizować wszystko, co działo się w jego głowie. Spojrzał na swoje ręce, jakby oczekiwał, że znikną z nich wspomnienia, które narastały w nim jak nieproszony intruz. I choć starał się uspokoić umysł, jego serce nie chciało słuchać. Bo w tej jednej chwili, pomimo tego, jak bardzo starał się zachować zimną twarz, był świadomy, że Nana na dobre będzie gościć w jego głowie, czy tego chce czy nie...
– Idiota... – mruknął pod nosem, odwracając się od okna i ruszając w stronę swojego pokoju, chcąc oddalić się od irytującej rekrutki jak najszybciej.
Dobra gwiazdeczki! To chyba dobry moment by powiedzieć kilka słów :D
W moim ff będę dbać o kanoniczność charakterów głównych postaci, ale ponieważ tworzę im sytuacje niekanoniczne, muszę o zadbać ich progres/rozwój. Szczególnie chodzi mi o Levia. Zauważyłam, że w wielu ff przedstawia się go jako aseksualnego typa, albo majacego taki uraz do zbliżeń, że OC musi prowadzić go za rączkę jak dziecko - nie widzę oczywiscie w tym nic złego, patrząc na jego dzieciństwo, wychowanie i życie mogło tak na niego wpłynąć. Ale moja wizja Levia podopowiada, że rozwój jego osobowości i zachowań w tym kontekście, mogłyby być inne i mimo wszystko isć innym torem. Czy przypadnie wam do gustu? - mam nadzieję, bo uważam, że to trochę wniesie świeżości do "standardowego postrzegania" kaprala. :D Dla mnie Levi jest normalnym mężczyzną, który może mieć dylematy moralne i emocjonalne w strefach intymnych, ale nie znaczy to, że nie rozumie swoich naturalnych reakcji czy instynktów.
Ufff! Chciałam wypluć tę litanię przy innym fragmencie (tu ekhmm) ale stwierdzilam, że lepiej to zaznaczyć już teraz :D
Kolejny rozdział może pojawi się jutro - jedna z was ma ciężki okres sesyjny i prosiła, bym zrelaksowała ją dodatkową partią Levia, więc zrobię co w mojej mocy! :D
Czekam na wasze spostrzeżenia i buziaczkuje was w ten okropny, zimowy dzień!
Wasza/Twoja
Juri/Deki - dziecko lata i ciepła :D
P.s. a za przerobienie artów dziękuję wspaniałej Taiga_Uchi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro