Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 Grunt to... się nie poddawać!

Minął już miesiąc odkąd nowi rekruci dołączyli do zwiadowców. Czas, który spędzili na intensywnych ćwiczeniach, nie tylko poprawił ich umiejętności, ale także zacieśnił więzi w grupie. Pierwszego dnia, kiedy wchodzili na plac treningowy, byli pełni obaw i niepewności, ale teraz nie byli już tylko przypadkowym zespołem — stali się drużyną.  Nawet w chwilach, gdy ból po wyczerpujących ćwiczeniach zmuszał ich do milczenia, wiedzieli, że mogą na sobie polegać.  

Dla Nany ten miesiąc był okresem pełnym wyzwań, a każde ćwiczenie było dla niej testem — nie tylko w aspekcie technicznym, ale i emocjonalnym. Walczyła z własnymi słabościami, starała się balansować między swoją ambicją a oczekiwaniami Levia. Pomimo starań, nigdy nie przestała mieć wrażenia, że jej miejsce w zwiadowcach wciąż jest zagrożone - Ciągłe stuczenia, siniaki i zadrapania były dla niej normą, nawet jeśli wykonywała ćwiczenia poprawnie i precyzyjnie.

„Sama zaczynam myśleć, że faktycznie jestem fajtłapą" – pomyślała dziewczyna, wspominając nowe przezwisko, jakie dostała od Levia. Chociaż starała się nie zwracać uwagi na jego ostre uwagi, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej wysiłki nie wystarczają. Nie zauważyła jednak, że Kapral od pewnego czasu przestał na nią krzyczeć i ciągle pilnować, co było oznaką jej postępu i jego "odpuszczania".

Pozostali kadeci także brali się w garść. Inez, choć wciąż bała się jeździć na koniu, przełamała swoje obawy, a jej umiejętności z manewru 3D rosły z dnia na dzień. Potrafiła już wykonywać skomplikowane akrobacje w powietrzu, jej refleks stawał się coraz lepszy zwłaszcza podczas ćwiczeń z tytanami.  

Kira, choć wciąż milczący i pełen tajemnic, wypracował w sobie zdolność do zimnej analizy sytuacji. Jego skupienie na detalu pozwalało mu nie tylko przetrwać, ale również przewidywać ruchy wroga, co czyniło go świetnym partnerem w walce. Czuł się pewniej nie tylko w pojedynkę, ale i w zespole.

Norbert, mimo swojego luzackiego podejścia, z każdym dniem stawał się bardziej zdeterminowany. Jego strategia i zdolność do szybkiej reakcji sprawiły, że był nieocenionym elementem drużyny. Choć często żartował, gdy przychodziło do walki, stawał się poważny i precyzyjny.

Levi, obserwując postępy nowicjuszy, był ogólnie zadowolony z ich rozwoju, choć nie dawał tego po sobie poznać. Wiedział, że niektórzy z nich wciąż muszą przejść długą drogę, ale tempo, w jakim się rozwijali, było obiecujące. Mimo wszystko nie zamierzał odpuszczać. Każdy z nich musiał udowodnić, że zasługuje na swoje miejsce w zwiadowcach.

................................................

Tego dnia porannym treningiem zajął się Miche Zacharius, czlowieķ nr 2 pod względem siły i precyzji w całym korpusie Zwiadowców.

– Nie wiem jak wy, ale on mnie jeszcze bardziej przeraża niż Levi. Zamiast się na nas wydzierać i mówić, jakim zerem jesteśmy, głównie nas obwąchuje – zauważyła cicho Inez, wzdychając się lekko.

– Mnie nie wąchał – stwierdził Kira krótko.

– Bo cuchniesz na kilometr. Kiedy ostatni raz się myłeś, Kira? – stwierdziła dziewczyna, odsuwając się od kompana.

– To zapach mężczyzny, moja droga, powinnaś przywyknąć, zwłaszcza, że na misjach nie zawsze będziesz miała dostęp do mydła i wody – zaśmiał się Norbert, ale szybko spoważniał, gdy na plac wszedł ich lider.

– Dzięki, Miche, przejmuję ich – odezwał się Levi do blondyna, który kiwnął tylko głową i odszedł.

Kapral spojrzał na swoją nową drużynę rekrutów i po chwili odezwał się:

– Właśnie wracam od Erwina, który stwierdził, że wystarczająco się z wami cackałem i pora, byście ruszyli za mury – na dźwięk tych słów nastąpiło nagłe poruszenie.

– Taammm, gdzie tytani? – Inez, z tego stresu, zadała irracjonalne pytanie, co nie oszczędziło jej kpiny ze strony Kaprala.

Levi spojrzał na Inez, a w jego oczach błysnęło coś, co było zwiastunem ostrzegawczym. Zatrzymał na niej wzrok na ułamek sekundy, zanim odpowiedział:

– Jeśli znajdziesz coś innego za murami: jest twoje – Jego głos brzmiał zimno jak zwykle – Tytani nie czekają na zaproszenie, Lindberg. Jeśli nie zrozumiałaś, to powtórzę: idziemy za mury. Nie po to, by szukać przygód, ale by się sprawdzić w prawdziwych warunkach. Musicie przećwiczyć podstawową formację Erwina i rozpoznać teren, zwłaszcza, że niektórzy dalej mają z tym problem.

Słowa te były ewidentnie kierowane do Nany, która jednak zignorowała jego zaczepkę. Z każdym dniem starała się zapanować nad swoją impulsywną naturą i udowodnić mu, że będzie profesjonalnym i skutecznym żołnierzem. Tym razem jednak jej serce zabiło szybciej, na myśl, że chwila w której jej życie stanie na szali nadchodzi. Oczywiście nie była osamotniona w tych odczuciach.

Kira, stojąc obok, zadrżał. Podniósł wzrok, patrząc na Levia, a potem przeniósł go na resztę drużyny, próbując ukryć swoje zaniepokojenie. Inez rzuciła na niego szybkie spojrzenie, które nie umknęło uwadze Kaprala.

– Wyluzuj, Kira, nie będziemy ich łapać a unikać – Norbert rzucił w kierunku chłopaka z lekkim uśmiechem, choć w jego głosie czuć było nieco napięcia. – Ale trzeba być gotowym na wszystko. Prawda, Kapralu?

Levi przez chwilę milczał. Był świadomy, że większość rekrutów jeszcze nie pojmowała w pełni, czym tak naprawdę jest zagrożenie, jakie ich czeka.

– Prawda – Odpowiedział krótko, nie zmieniając tonu głosu. – Za trzy dni wyruszamy. To nie będzie zwykłe ćwiczenie, wiec nie ma miejsca na pomyłki. Będziecie unikać tytanów, ale nie zapominajcie, że wielu  z was i tak nie wróci.

W tym momencie Inez poczuła, jak serce jej przyspiesza, a zimny pot spływa po plecach. Levi nie potrzebował wielu słów, by wprowadzić ich w stan pełnej gotowości. Jego surowe przypomnienie o realnym niebezpieczeństwie nie pozostawiało miejsca na złudzenia.

– Daję wam trzy dni na przygotowanie. Zrozumiano? – Jego głos brzmiał jak zimny, wojskowy rozkaz. 

„Za trzy dni..." - pomyślała Nana, przyglądając się wszystkim dookoła. „Nie będzie już miejsca na błędy... a część z nas nie wróci" - przyswoiła tę okrutną prawdę ze ściskiem w żołądku. 

Na placu panowała martwa cisza. Każdy z rekrutów zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Potem Levi odwrócił się, gestem dłoni wskazując, że to koniec odprawy.

Kiedy reszta zaczęła się rozchodzić, Nana została na chwilę w tyle, wciąż przetwarzając to, co usłyszała. Mimo że była gotowa, coś w jej wnętrzu ciągle budziło niepokój. Może to niepewność w obliczu nadchodzącego zadania, a może po prostu świadomość, że żaden trening nie przygotuje jej na spotkanie z rzeczywistym zagrożeniem.

W wieczór poprzedający wyprawę, kiedy wszyscy rekruci poszli spać, Nana nie mogła przestać myśleć o nadchodzącej misji w terenie. Większość już odpoczywała, a ona siedziała w ciszy w swojej izbie, próbując skoncentrować się na jednym zadaniu, które miało ją przygotować do tego, co miało nadejść. Potrzebowała czegoś, co pomogłoby jej poczuć się bardziej pewnie – może nie w samej walce, ale przynajmniej w jednym drobnym szczególe.

Na stole przed nią leżała jej gumka do włosów. Rzuciła na nią jedno spojrzenie, a potem dostrzegłą lekkie rozdarcie na łączeniu. Wiedziała, że w pomieszczeniu gospodarczym powinna znaleźć igły i nici, więc cicho, tak by nie obudzić Inez, zeszła na dół i zabrała to czego potrzebuje. Zapaliła lampę, położyłą ją na stole w jadalni i w jej świetle wzięła się do pracy. Dłonie precyzyjnie zszywały materiał gumki, która miała zapobiec rozpuszczeniu jej włosów w trakcie walki. Do tej pory była to tylko kosmetyczna sprawa, ale teraz, z rosnącym stresem, stawała się czymś więcej.

Zatopiła się w tym zadaniu, czując, jak stopniowo jej oddech staje się głębszy. Przez moment zapomniała o wszystkim – o Leviu, o nadchodzącym niebezpieczeństwie, o wątpliwościach. Tylko dźwięk igły przeplatającej materiał wypełniał ciszę.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanął Levi. Spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, a potem na jej ręce.

– Myślałem, że wyrosłaś z robienia lalek, Dreyer – rzucił chłodno, choć nie dało się ukryć, że w jego głosie był cień ironii. Nana uniosła wzrok, nie przerywając pracy. Jej głos był równie chłodny, jak jego, choć czuć w nim było odrobinę przekory:

– Właśnie robię wszystko, by moje włosy się nie rozpusciły w trakcie walki, Kapralu – odpowiedziała.

– Mówiłem, że długie włosy są tu niepraktyczne. Ale jeśli tak bardzo zależy ci na wyglądzie, może powinnaś zostać damą do towarzystwa, zamiast żołnierzem. Tam ponad wszystko ceni się urodę i zbędne pindrzenie się - skarcił ją ponownie. Może odrobinę bardziej surowo niż zamierzał.

Nana poderwała wzrok, jej oczy błysnęły ostrym ogniem. Szybko odłożyła igłę na stół i wstała, stojąc naprzeciwko Levia, bardziej rozemocjonowana, niż by się tego spodziewał.

– Tu nie chodzi o moją urodę, Kapralu – powiedziała z chłodnym, ale stanowczym tonem, nie odrywając wzroku od jego twarzy – Wiem, jak ważna jest dyscyplina i nie pozwolę, żeby coś tak trywialnego jak moje włosy stało się przeszkodą w walce. Nie zamierzam jednak robić wszystkiego co każesz niż to konieczne.

– A zastosujesz się do rozkazu by przeżyć i nie narażać towarzyszy? – spytał spokojnie.

– Tak, ale mam nadzieję, że będziesz tam, żeby mnie przypilnować, Kapralu – odpowiedziała cicho, choć z pewną dumą i wróciła do swojej pracy nad gumką. Nie patrzyła już na niego, starając się ponownie wyciszyć. 

Levi przez chwilę stał w milczeniu. To, co poczuł w tej chwili, było trudne do uchwycenia. Może coś z jej determinacji, z tej prostej, niezłomnej postawy, sprawiło, że spojrzał na nią trochę inaczej.

– Nie ślęcz nad tym zbyt długo. Prócz włosów, może cię jeszcze zabić zmęczenie – mruknął, po czym ruszył ku drzwiom.

– I mówi to ktoś, kto śpi trzy godziny na dobę – odprła cicho, sądząc, że jej nie usłyszy. Levi jednak miał wyczulone wszystkie zmysły, a słysząc tę trafną uwagę, lekko się uśmiechnął, niemal niewidocznie i wyszedł z pomieszczenia zostawiając dziewczynę samą.

.................................

Dzień wyprawy nadszedł szybko. Dzień wyprawy nadszedł szybko. Słońce świeciło jasno na niebie, lecz zimny wiatr przynosił ze sobą mroźną atmosferę, która wprowadzała niepokój. Rekruci powoli zbierali się na placu, wciąż jeszcze szukając nawzajem swojego wzroku. Przed nimi nie była już tylko zwykła rutyna treningów, ale prawdziwe wyzwanie, które mogło ich kosztować życie.

Według rozplanowania, Levi miał poprowadzić szyk i zabrać ze sobą "Wszystkie fajtłapy, by zwiększyć ich szanse na przeżycie", i takim sposobem towarzyszyła mu Nana, Elias, młodszy chłopak z miłym uśmiechem, który zdawał się zawsze trzymać na dystans, ale nigdy nie zawodził w boju, Maika, spokojna, ale twarda, która wyróżniała się umiejętnością współpracy w zespole, oraz Luca, uznawany za drużynowego głupka, który miał tendencję do działań na własną rękę, choć nie raz udowodnił swoją odwagę i pomysłowość.

Na prawym skrzydle mieli jechać Kira i Inez. Ich zadaniem było transportowanie dodatkowych koni, które mogłyby być potrzebne, gdyby ktoś stracił swojego. Norbert zajął tyły, gdzie miał monitorować ruchy i zabezpieczać rejon przed niespodziewanym zagrożeniem. Dzięki swojej świetnej kondycji, doskonale pasował do tej roli.

Levi krótko rozejrzał się po zebranych rekrutach. Jego wzrok nie zdradzał żadnych emocji, ale jego ton był ostry, jak zawsze.

Ruszamy! Reszta niech się trzyma blisko i bacznie obserwuje otoczenie. Pamiętajcie, że nie chodzi o to, kto jest najlepszy, ale o to, by przeżyć!

Wiedział, że jego słowa mogły brzmieć brutalnie, ale w tym momencie nie było czasu na delikatność.  Skinął głową, wskazując na drogę, a rekruci ruszyli do przodu. Wiatr szumiał w ich uszach, a dźwięk kopyt uderzających o twardą ziemię wywoływał wrażenie, jakby cała ich obecność była tylko tymczasowym zjawiskiem wśród niekończącej się przestrzeni. Za murem czekała inna rzeczywistość i tylko od nich zależało, czy powrócą, czy nie.

..................................

Zwiadowcy jechali przez pustkowie, a otaczający ich krajobraz z każdą minutą stawał się coraz bardziej niebezpieczny, aczkolwiek niewyobrażalnie piękny. Przestrzeń, zieleń i swoboda – z każdym wdechem można było się tym delektować. Jednak pogoda nie sprzyjała wyprawie. Słońce było teraz tylko cienką smugą na niebie, schowaną za gęstymi chmurami. Wiatr wciąż targał ich ubraniami, ale podróż była spokojna – na razie.

Luca, który z początku trzymał się w cieniu, teraz wyraźnie rozluźnił ramiona. Jego twarz promieniała z radości

 – No, to chyba w końcu będzie spokojna wyprawa, co? – zaśmiał się, rozglądając się dookoła, zadowolony z braku jakiegokolwiek zagrożenia.

Levi nie odpowiedział. Jego oczy były skupione na horyzoncie, jak zawsze. Cicho jechał naprzód, ignorując wszelkie zakłócenia. Reszta rekrutów czuła się niepewnie - wielka przestrzeń za murami, której nigdy wcześniej nie doświadczyli, wydawała się przytłaczająca, ale i ujmująca. Eliash patrzył z boku, nie mogąc uwierzyć w to, jak ogromny był świat, w którym znaleźli się teraz.

– To... to wszystko? – szepnęła cicho Maika, patrząc na rozległe, dzikie pustkowie.

Nana, która jechała konno tuż za nią, tylko milczała, wyczuwając, że otaczający ich spokój jest złudny i fałszywy. Czuła ekscytację i zachwyt nad widokami, ale były one zagłuszone racjonalnym myśleniem i wiedzą jak potworni potrafią być tytani.

Nagle na horyzoncie coś błysnęło. Czerwona smuga, która przecięła niebo jak krzyk w ciszy.

– Raca! – wykrzyknął któś z boku.

Levi odwrócił się, zmarszczył brwi i natychmiast wydając rozkaz, skręcił w lewo, unikając potencjalnego zagrożenia. Wszyscy natychmiast dostosowali się do jego decyzji, nie zwalniając tempa.

– Uff... udało się – westchnął Lucas, a Maika skarciła go:

– Następnym razem nie ciesz się tak głośno, że jest spokojnie idioto!

– Serio myślałem, że dziś nie spotkamy żadnego tytana – powiedział na swoją obronę, ale Nana nie słuchała już ich przekomażania się. Spojrzała na Levia, który dalej był bardzo skupiony i dopiero teraz zauważyła, że jego postawa jest niezwykle spięta i gotowa do ataku w każdej chwili. Skoro ktoś taki jak Kapral nie mógł sobie pozwolić na swobodę i luz, oni tymbardziej. Zresztą Nana doskonale zdawała sobie sprawę, że to niemożlowie by na swojej drodze nie spotkali żadnego tytana. One wyczuwały ludzi i instynktownie parły w ich kierunku, nawet jeśli były to pojedyńcze sztuki. Dziewczyna jednak postanowiła oczyścić myśli i skupić się trasie, starając się zapamiętać najważniejsze punkty orientacyjne, które umożliwiłyby jej rozpoznanie terenu. Na szczęście był on zmienny, co pozwalało jej nie oszaleć od monotonii widoków.

Po kilku minutach jazdy, czekała ich "powtórka z rozrywki", a na ich drodze pojawiły się tytanowe sylwetki. Wysokie, nieporadne kształty, zmierzały w ich kierunku i to w bardzo dziwnych pozach.

– Tytani – wyszeptał Eliash, patrząc oczami pełnymi szoku.

– Tylko nie to... – dodał Luca, zerkając na Levia. Mimo że nie wykazywał strachu, jego ręce zacisnęły się na uchwytach sprzętu do trójwymiarowego manewru.

Levi spojrzał na rekrutów, zauważając ich niepokój.

– Pech, że trafiły się akurat te niedojebane – burknął – Eliash wystrzel czarną racę, to odmieńcy! Nie angażować mi się w walkę! Lewa flanka zaraz dołączy ich likwidować, a wy macie kierować się na prawo, prowadząc dalej formacje. Nana wskaż kierunek zieloną racą! – polecił i przyspieszył konia, by zlikwidować tytana. 

Jego ruchy były płynne i szybkie, jak zawsze. Nana momentalnie dostosowała się do rozkazu. Serce jej biło szybciej, a ręce były drżące z napięcia. Czuła, jak adrenalina zaczyna przepływać przez jej ciało, a jej umysł z pełną koncentracją nastawiał się na cel. Przełknęła ślinę, wiedząc już, że szczęście całkiem ich opuściło, wysyłając do nich nieprzewidywalnych odmieńców i to razy trzy.

-Cholera i to na pierwszej wyprawie – pomyślała, chwytając zieloną racę. Zaciśnięte palce ścisnęły ją mocniej, a następnie wyrzuciła ją wysoko w powietrze.  

– Zielona raca! – zawołała, patrząc na resztę rekrutów, patrząc czy prawidłowo zmieniają trasę. Jej głos był zacięty, ale pewny. Wiedziała, co robi. Jednak jej spojrzenie w pewnej chwili powędrowało w stronę Luca, który, ku jej zgrozie, wyraźnie już ruszał w stronę tytanów, starając się naśladować Levia.

– Luca, wracaj! – krzyknęła, ale było już za późno. Chłopak był już w ruchu, a jego zapał w walce zdominował zdrowy rozsądek. Eliash z Maiką patrzyli z rozdziawionymi ustami za kompanem, a ich oczy były pełne przerażenia. Nana nie miała czasu na zastanawianie się. Wiedziała, że w tym popłochu chłopak albo się zgubi, albo nie trafi celu. Ruszyła za nim, jakby instynkt podpowiadał jej, że musi go uratować. Wszystko odbywało się w mgnieniu oka. Słyszała odgłos sprzetu do manweru 3D, szum wiatru, szaleństwo walki w powietrzu, ale najgłośniejszy był jeden, ciężki, nieodwracalny moment, kiedy zobaczyła, jak tytan chwyta Lucę w swoje olbrzymie dłonie.

– Luca! – wyrwało się jej z ust, zanim pomyślała, co robi.

Patrzyła, jak ciało chłopaka jest wciągane w górę, jak potężne ręce trzymają go w powietrzu. Tytan unosił go niczym zabawkę, a Luca, choć nie krzyczał, spanikował. Cała reszta rekrutów była sparaliżowana strachem, choć próbowała sięgnąć po broń. Nana kątem oka dostrzegła Levia, który walczył z największym z odmieńców, stale zmieniając pozycję niczym cień. Nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby im pomóc. Tytanów było za dużo, a na dodatek nie byli normalni. Nana wzięła głęboki wdech po czym powtórzyłą w myślach: "Najważniejsze to przeżyć!" "Nie ma miejsca na błędy!". Te dwa zdania, które powtarzał im Levi jak mantrę, szumiały jej w uszach, gdy błyskawicznie zamachnęła się mieczem, tnąc w stronę olbrzymiej ręki.

– Kurwa! – przekleństwo wyrwało się jej z ust, gdy widziała, jak tytan mimo wszystko zaczyna mocniej ściskać Lucę. Serce Nany zaczęło walić coraz szybciej. Nie poddała się jednak i ruszyła na niego ponownie. Tym razem olbrzmia ręka została odcięta razem z nieszczęśnikiem, który upadł na ziemię, a Nana zadowolona z efektu, ruszyła w kierunku karku. Wiedziała, że odmieńcy nie są nieporadni, a za zadawane rany potrafili się mścić. Rzuciła się naprzód, widząc chwilową szansę. Szybko wymierzyła cios w kark tytana, ciesząc się, ze jej się udało, ale w tej samej chwili poczuła, jak nad jej głową błysnęły białe, olbrzmie zęby trzeciego osobnika, a odór oddechu wywołał chwilowy, ale niezwykle silny powiew. Całe jej ciało zadrżało, gdy w locie poczuła, jak wiatr porywa jej długie włosy, rozwiewając je w każdym kierunku.

Nie teraz! – pomyślała. Włosy opadły jej na twarz, zasłaniając widok. Przez chwilę była ślepa, dosłownie na ułamek sekundy. To wystarczyło, by tytan odwrócił się, gotów rzucić się na nią ponownie, a jego ogromna paszcza zbliżała się w zawrotnym tempie.

-Nie...!– krzyknęła w myślach, starając się złapać w locie równowagę, by uniknąć zjedzenia.

W chwili, gdy potężne szczęki zbliżały się do jej ciała, poczuła jak coś silnie chwyciło ją za ramię i pociągnęło w przeciwnym kierunku.  Przez moment nie wiedziała, co się dzieje, a w jej głowie rozbrzmiewał tylko szum walki. Dopiero kiedy spojrzała w górę, dostrzegła Levia, który trzymał ją w ramionach, nie pozwalając jej runąć na ziemię. Jego wyraz twarzy był spokojny, ale w oczach błyszczała czujność, jakby był gotów na wszystko.

Nana miała wrażenie, że przez chwilę czas się zatrzymał. Patrzyła na niego zaskoczona, a serce biło jej tak mocno, że niemal czuła każdy jego skurcz.

Levi szybko postawił ją na nogi, zanim znów wrócił na pole walki, wspomagając Zacharisa walczącego z ostatnim odmieńcem.

– Nana!!! – to Norbert podjechał do przyjaciółki, przyprowadzając jej spłoszonego konia – na szczęście nic ci nie jest! Zacharis kazał nam dołączyć, gdy zorientował się, że boczna flanka ma kłopoty. Trafiliśmy chyba w sam środek imprezy tytanów!

Nagle usłyszeli głos kaprala – Odwrót! Wracać na swoje miejsca!

Zwiadowcy natychmiast usłuchali rozkazu, ale stali się świadkami brutalnej rzeczywistości. Mimo że walka nowego oddziału trwała tylko chwilę, zbyt wiele stracono. Z sześciu nowych zwiadowców, którzy ruszyli na pomoc, żaden nie przeżył, a dziesięciu doświadczonych żołnierzy zostało poważnie rannych. I tak pojechali w zmniejszonym składzie, by minimalizowac ryzyko i szkolić nowicjuszy, a tymczasem ich zespół okroił się jeszcze bardziej.

Levi  analizując sytuację  rozkazał krótko, zachowując zimną krew:

– Zbierać rannych i ciała. Ruchy! –Jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.

Kiedy zaczęli zbierać poległych, Luca podszedł do Nany, wyraźnie poruszony, chociaż starał się to ukryć. Zaciągnął ją na bok, po czym spóścił głowę zawstydzony, ze łzami w oczach.

– Dzięki, że mnie uratowałaś. Gdyby nie ty, nie miałbym szans – powiedział cicho, z wdzięcznością.

Nana uśmiechnęła się do niego blado i odparła:

– Podobno można przeżyć dłuzej, gdy nie zgrywa się bohatera. A przynajmniej tak słyszałam – mówiła łagodnie do młodszego kolegi, który ewidentnie wciąż był przerażony. Levi tylko patrzył na wszystko z boku, nie wyrażając żadnych emocji. Jego spojrzenie było lodowate, a w ustach miał coś, co mogło być uznane za analizę, ale może też za krytykę. Jakby ukrywał coś głębszego i irytację w jednym.

Kiedy zaczęli powrót za mur, Nana starała się trzymać na równi z resztą, ale cały czas czuła na sobie ten ciężar spojrzenia Levia. Jego zimne milczenie sprawiało, że jej serce biło mocniej, ale nie wiedziała, czy to z niepokoju, czy z chęci poznania prawdy. Chciała mu podziękować za ratunek, ale jego aura tym razem wysyłała do niej ostrzegawcze sygnały by tego nie robić.

 ...............................................

Kiedy dotarli do bazy, Hanji czekała na nich na placu, z radosnym wyrazem twarzy, który szybko zniknął, gdy dostrzegła, ilu z nich wróciło. Spojrzała na zmęczonych i zranionych rekrutów, którzy byli zmuszeni przejść przez prawdziwy koszmar. Wszyscy byli wycieńczeni, a niektórzy ledwo trzymali się na nogach. Czuło się w powietrzu, że to nie była zwykła rutynowa misja. To była walka o życie. I część z nich niestety je straciła.

Levi wziął głęboki oddech i wydawał rozkazy z zimną precyzją, jak zawsze. Czekającym na nich Zwiadowcom kazał pochować ciała, a każdy, kto był ranny, miał przejść do skrzydła medycznego. Hanji, z widocznym smutkiem, dołączyła do niego, wydając polecenia i organizując grupę, by jak najszybciej zając się rannymi i przerażonymi nowicjuszami.

– Ci, co mieli dzisiaj szczęście i przeżyli, niech idą odpocząć – powiedziała, patrząc w kierunku Norberta, Inez, Kiry i kilku innych, którzy stali otępiali analizując kto wrócił, a kto został pożarty. Nana siedziała w milczeniu na ziemi, zmęczona i oszołomiona. Całe jej ciało wciąż drżało, a umysł nie mógł ogarnąć wszystkiego, co się wydarzyło. W jej oczach wciąż widniały obrazy walki, momentu, kiedy zobaczyła Lucę w rękach tytana, chwili, w której nie miała pojęcia, czy sama przeżyje. Serce wciąż jej biło zbyt szybko i nie chciało się uspokoić.

Levi stał obok, obserwując ją przez chwilę. Po chwili ruszył w jej stronę, każdy jego krok wyraźnie wybrzmiewał w ciszy, a jego buty uderzały w ziemię jak wyrok. Kiedy zbliżył się, przerwał milczenie, a jego głos był ostry i bezwzględny:

– Z wyjątkiem ciebie.

Nana uniosła głowę, a jej serce dla odmiany zamarło. Spojrzała na niego, czując, jak wstaje z miejsca w szoku, nie rozumiejąc jeszcze, co się dzieje. Levi wyciągnął ostrze do zabijania tytanów, a dźwięk szorującej w powietrzu stali był jedynym w tej chwilowo martwej ciszy.

Właśnie wtedy, jak w zwolnionym tempie, poczuła chłodny metal na swoim karku. Ostrze przesunęło się, a ciepło jej długich włosów nagle ustąpiło zimnemu powiewowi, gdy zaczęły opadać na ziemię. Każdy kawałek jej długich kosmyków spadał jak martwe liście, a ona była zbyt zszokowana, by w ogóle zareagować.

-Co on robi?! – myślała w panice, unosząc spojrzenie napotykając jego oskarżycielskie spojrzenie. Czuła, jak jej całe ciało odmawia posłuszeństwa, czas się zatrzymał, a ona była tylko tępym obserwatorem tej sytuacji.

– Ciesz się, że przeżyłaś – powiedział Levi zimno – Tym razem jednak nie dopuszczę do twojej niesubordynacji i błędów.

Nie czekając na jej odpowiedź, odszedł, zostawiając ją w tym stanie. Ludzie dookoła patrzyli na nią, jakby nie wiedzieli, co zrobić. Nikt nie miał odwagi nic powiedzieć.

Nana patrzyła, jak odchodzi, a jej umysł wciąż starał się pojąć to, co właśnie się wydarzyło. Próbowała zareagować, ale słowa utknęły jej w gardle. Czuła, jak cały ciężar tego dnia zaczyna ją przytłaczać, a zmęczenie przenika każdą komórkę jej ciała.

Gwiazdeczki kochane! 

Tak oto kolejny rozdzialik za nami. Mogę zapewnić, że następne będą bardziej dopracowane jeśli chodzi o opisy - na początku pisania przyświecał mi cel: wyrzuć to z siebie, zanim połowy zapomnisz, więc powiedzmy, że rozkręcam się z jakością :D Mimo wszystko mam nadzieję, że czyta się Wam komfortowo.

Dziękuję, że jesteście i do zobaczenia w kolejnym rozdziale i czekajcie na mnie w swoich dziełach - w miedzyczasie ograniam czytanie! :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro