Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24 Gdy obietnica została... złamana +18



Jesteśmy już po tym jak Eren zrobił Dum Dum i teraz Paradis jest na świeżo do ogarniecia - przypis autorki :) 

Słońce powoli zniżało się ku horyzontowi, zalewając miasto ciepłym, pomarańczowym światłem. Paradis, choć dopiero co otrząsnęło się z wojennej zawieruchy, tętniło życiem. Ulice wypełniały hałasy rozmów, śmiechu i dźwięków radosnych okrzyków żołnierzy świętujących zwycięstwo. Jednak w tym chaosie radości kryły się także napięcia. Miasto, pełne uchodźców i Erdiańczyków, zaczynało dostosowywać się do nowych politycznych porządków.

Nana, skryta pod głębokim kapturem, przeciskała się przez tłumy, trzymając ręce schowane w fałdach swojej czarnej sukienki do łydek. Jej kroki były szybkie i pewne, choć każde spojrzenie przechodniów zdawało się śledzić ją z niepokojem. Wojna nie oszczędziła nikogo, ale jej twarz, choć nieco zmieniona przez czas i troski, wciąż nosiła cień determinacji, który zdradzał jej wojskową przeszłość.

Na jednym z większych placów, gdzie tłumy gęstniały, stanął przed nią młody żołnierz, ubrany w mundur oddziałów patrolujących miasto. Jego postawa była arogancka, a spojrzenie zimne. Zatrzymał ją uniesioną ręką, blokując jej drogę.

— Hej, ty! — powiedział twardym tonem, wskazując na jej kaptur. — Kim jesteś? Skąd pochodzisz?

Nana uniosła głowę, choć kaptur wciąż rzucał cień na jej twarz. Jej oczy zmierzyły go chłodno, a wargi wykrzywił niecierpliwy uśmiech.

— Nie sądzisz, że masz ciekawsze rzeczy do roboty niż zaczepianie kobiet na ulicy? — odparła spokojnie, choć w jej głosie wyczuwalny był ton irytacji.

Żołnierz zmrużył oczy, a jego twarz poczerwieniała z irytacji.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić?! Masz obowiązek odpowiedzieć! Jeśli nic nie ukrywasz, pokaż dokumenty.

Nana westchnęła cicho, a potem zrobiła krok do tyłu, by ominąć żołnierza. Ten jednak sięgnął po jej ramię, próbując ją zatrzymać. To był jego błąd. W jednej płynnej, błyskawicznej akcji Nana chwyciła jego dłoń, przekręciła ją, a następnie wyrzuciła żołnierza na ziemię, powodując, że wokół rozległ się głośny stukot metalu, gdy jego broń spadła na bruk. Kilka osób w tłumie odwróciło się w ich kierunku, a żołnierz, wciąż zaskoczony, próbował podnieść się z ziemi.

— Powiedziałam, żebyś mnie nie zatrzymywał — rzuciła chłodno, poprawiając kaptur.

— Aresztować ją! — wrzasnął żołnierz, czołgając się w kierunku swojej broni — Niech ktoś ją zatrzyma!

W tym momencie w tłumie pojawiła się znajoma twarz. Hitch Dreyse, ubrana w swój mundur, zbliżyła się do całego zamieszania. Jej spojrzenie szybko ogarnęło sytuację, a na twarzy pojawiła się wyraźna irytacja.

— Co tu się, do cholery, dzieje? — zapytała, stając między żołnierzem a Naną, która teraz odsłoniła swoją twarz przed dawną podpieczną. Hitch rozpoznała swoją instruktorkę, ale jej zaskoczenie mogło trwać zaledwie ułamek sekundy, bo żołnierz wstawiając z ziemi zaczął od nowa:

— Ta kobieta to jeden z ocalałych uchodźców! Zachowuje się podejrzanie i powinna być aresztowana za sprzeciwianie się przedstawicielowi władzy Nowej Eldii! — wykrzyknął żołnierz, wciąż starając się wstać.

Hitch zmierzyła go wzrokiem, unosząc brew.

— Baranie, to Erdianka z krwi i kości — powiedziała z wyraźnym rozdrażnieniem. — Zajmij się faktycznymi problemami, zamiast płoszyć ludzi na ulicy – Żołnierz otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale widząc spojrzenie Hitch, szybko się rozmyślił.

— Instruktor Nana? — dodała Hitch, odwracając się do niej i unosząc brew. — Nie wierzę... To naprawdę ty? Na twarzy Hitch pojawił się wyraz zaskoczenia, który szybko ustąpił miejsca uśmiechowi.

– Teraz już po prostu Nana. Dawno odeszłam ze służby – odparła Nana ciesząc się, że po tylu dniach podróży wreszcie trafiła na znajomą twarz Hitch.

— Chodźmy stąd, zanim ktoś znowu zacznie cię zaczepiać – Hitch złapała ją lekko za ramię i poprowadziła w stronę bocznej uliczki, pozostawiając za sobą skonfundowanego żołnierza i gapiów, którzy powoli wracali do swoich zajęć. Rozmowy i śmiechy tłumu zostały za nimi, a cisza pozwoliła obu kobietom zebrać myśli. Hitch, która szła nieco z przodu, rzuciła Nanie krótkie spojrzenie przez ramię.

– Co cię sprowadza? – zapytała – szukasz nowego miejsca do życia czy posady w rządzie? Teraz, kiedy wszystko się zmieniło, wielu dawnych żołnierzy próbuje forsować nowe prawa. Jägerystów też pełno... Czują, że to ich czas.

Nana zatrzymała się na moment, a jej spojrzenie stwardniało. Wzięła głęboki oddech, jakby próbowała zapanować nad emocjami, które narastały w niej od dawna.

— Polityka przestała mnie interesować, Hitch, zaraz po tym, jak Eren zrównał z ziemią całe cywilizacje — powiedziała chłodno — Niewinni ludzie, dzieci... Całe życie, które nigdy nie miało szansy – Hitch zmarszczyła brwi, ale milczała, pozwalając jej mówić dalej.

— Ci, którzy teraz myślą, że mogą stanąć na czele garstki ocalałych, są jak padlinożercy — dodała Nana, z zaciśniętymi pięściami — Głodni i zachłanni, nie rozumiejąc nawet, do czego doszło.

Hitch przystanęła i spojrzała na nią smutno. Jej wzrok mówił więcej niż słowa – wyrażał zrozumienie, ale także ciężar, jaki niosła od lat.

— Ale wiesz, że wielu z twoich uczniów zasiada teraz w radach? — spytała cicho.

Nana odwróciła wzrok, jakby próbowała ukryć emocje, które przemykały przez jej twarz. Po chwili spojrzała z powrotem na Hitch.

— Mam nadzieję, że nauczyłam ich nie tylko walczyć, ale i myśleć — powiedziała z gorzkim uśmiechem. — Bo jeśli nie, znowu stworzymy piekło, takie jak to, które rozpętał Eren.

Hitch westchnęła i przez chwilę nic nie mówiła. W jej oczach błysnęło coś na kształt dumy, pomieszanej z żalem.

— A więc szukasz kogoś? — spytała po dłuższej dedukcji, łagodnie, ale z widoczną ciekawością.

— Tak — odparła Nana. Jej głos był twardszy, a spojrzenie skupione. — Ale skoro są tu inni moi wychowankowie, powiedz mi, kogo z byłych zwiadowców, a w szczególności ze 104 oddziału treningowego mogę jeszcze złapać? Armin? Connie?

Hitch skinęła głową.

— Jean i Reiner też tu są. Annie również. Ale wszyscy są porozrzuceni po mieście.

— To kto będzie najbliżej? — Nana spojrzała na nią z wyczekiwaniem.

— Armin — odpowiedziała Hitch. — A przynajmniej do jutra. Słyszałam, że jeszcze tu stacjonuje.

Nana poprawiła kaptur i skinęła głową.

— W takim razie prowadź — powiedziała stanowczo, jej oczy rozbłysły determinacją. — Pora odświeżyć znajomości.

.........................................................

Nana weszła do niewielkiego biura. Pomieszczenie było ciasne, z zaledwie kilkoma biurkami, stosami dokumentów i map rozwieszonych na ścianach. Pośrodku stał Armin, pochylony nad mapą. Miał na sobie prosty, ciemny mundur, charakterystyczny dla nowego rządu. Kiedy usłyszał kroki, uniósł głowę.

— Pani Instruktor? — Armin zamrugał, jakby nie wierzył własnym oczom. Jego twarz natychmiast rozjaśnił szeroki uśmiech, choć w jego oczach tliło się coś na kształt melancholii. Podszedł szybko, zatrzymując się z szacunkiem, jakby nie wiedział, czy wypada przytulić starą mentorkę. — Nie mogę uwierzyć, że to pani.

Nana parsknęła cicho i uniosła rękę, by go powstrzymać.

— Armin, nie jesteś już dzieciakiem, a tytuły nie mają już znaczenia. Mów mi po imieniu, proszę.

Armin zmieszał się na chwilę, ale skinął głową.

— Dobrze... Nana. — Jego głos brzmiał ciepło, niemal jakby próbował oswoić się z tą zmianą. — Co cię tu sprowadza?

— Można by pomyśleć, że rząd pracuje tutaj jak w mrowisku — odparła, omiatając spojrzeniem papiery porozrzucane po pomieszczeniu. — Wszystko na wariackich papierach, co?

Armin uśmiechnął się z rezygnacją, drapiąc się po karku.

— Masz rację. To wszystko... jest chaotyczne. Ale staramy się, jak możemy. Problem w tym, że ponownie podzieliliśmy się na frakcje. — Westchnął ciężko, a na jego twarzy pojawił się cień zmęczenia. — Jedni chcą czcić Erena i stawiać mu pomniki, widząc w nim wybawcę. Drudzy natomiast próbują działać racjonalnie. Chcą skończyć z dzieleniem ludzi na nacje i stworzyć jeden wspólny lud — Lud Paradis.

— I co? Są szanse? — spytała z lekką ironią, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta ciekawości.

Armin uniósł wzrok, a w jego oczach pojawiło się coś, co Nana znała od lat – optymizm, który nie gasł nawet w obliczu największych tragedii.

— To nie jest łatwe — przyznał. — Ale nie jest też niemożliwe. Wszystko zależy od dialogu, a ja... staram się go prowadzić.

Nana spojrzała na niego z czułością, która w jej przypadku była rzadkim widokiem.

— Jak zwykle jesteś optymistą, co, Armin? — powiedziała cicho. — Wiem mniej więcej, co się działo. Jak próbowałeś ocalić ludność... i Erena.

Na dźwięk tego imienia Armin opuścił wzrok. Jego ramiona lekko opadły, a szczęka zacisnęła się z bólem, który wciąż w nim tkwił.

— Ludzie uwielbiają powtarzać w nieskończoność te same błędy — kontynuowała Nana, starając się złagodzić ton. — Nie wierzę już w pokój. Ale zawsze można próbować stworzyć jego najlepszą wersję.

Armin uniósł głowę, w jego spojrzeniu widać było wdzięczność za jej słowa, choć brzmiały gorzko.

— Nie będę cię jednak zanudzać moimi nauczycielskimi sentencjami — dodała, krzyżując ręce na piersi. — Wiem, że masz ręce pełne roboty. Ale chciałabym, żebyś mi pomógł.

Chłopak uśmiechnął się lekko, kiwając głową.

— Oczywiście. Cokolwiek potrzebujesz, Nana.

— Gdzie jest Levi? — zapytała bezpośrednio, a jej spojrzenie spoważniało.

Armin wyraźnie się zawahał. Przez chwilę wyglądał, jakby szukał odpowiednich słów, a na Nanę padł strach.

– Żyje? – dopytała, widząc jego zmieszanie, ale odetchnęła z ulgą gdy usłyszała:

– Tak, tak, spokojnie. Żyje, ale... zawahał się, ważąc słowa – Po bitwie wciąż dochodzi do siebie.

Nana kiwnęła głową, próbując zachować spokój, choć jej serce przyspieszyło. Przez ten cały czas łapała skrawki informacji o nich i wszystkich wydarzeniach. O śmierci Hanji dowiedziała się jednak tydzień temu, gdy wyruszała w podróż. Wiadomość, była dla niej strasznym ciosem, ale nie mogła pozwolić sobie na rozklejenie. Skoro o tym dowiedziała się po długim czasie, to nie mogła mieć pewności, że Levi żyje, w końcu panował chaos informacyjny. Teraz jednak poczuła odrobinę ulgi. Armin odwrócił wzrok, również przytłoczony wspomnieniem straty i zmian jakie wyryły się nie tylko we wspomnieniach ale na ich ciałach i duszy.

– Zaprowadź mnie do niego – poprosiła po chwili, a chłopak wlepiłw nią swoje niebieskie oczy i z lekkim uśmiechem przytaknął.

.........................................

Po półgodzinnym "spacerze", podczas którego Armin uzupełniał jej braki informacyjne i streszczał najważniejsze wątki, zatrzymali się na obrzerzach miasta. Armin wskazał jej dlaszy kierunek, po czym zerknął na nią z nieco smutnym uśmiechem.

— Levi często przebywa w pobliżu obozowisk, w miejscu, gdzie rozdają żywność. Wycofał się z życia politycznego. Zajmuje się tym, co najbardziej ma sens w tej chwili... pomaga tam, gdzie można poczuć, że coś jeszcze ma znaczenie — wyjaśnił cicho. Nana spojrzała na niego przez chwilę, a w jej oczach pojawiła się mieszanka wdzięczności i determinacji.

— Dzięki, Armin — powiedziała, po czym uśmiechnęła się delikatnie. — Ale poradzę sobie. Nie chcę ci przeszkadzać. Następnym razem mam nadzieję, że spotkamy się w spokojniejszych warunkach. Chłopak skinął głową, a Nana podeszła do niego, stając na palcach, by objąć go serdecznie. Wcisnęła mu pocałunek w policzek, na co Armin natychmiast się zarumienił.

— Zawsze byłeś dzielny i mądry — powiedziała z ciepłem w głosie. — Nie zgub tych cech po drodze.

Armin patrzył na nią przez chwilę, nie mogąc ukryć swojej wzruszonej reakcji. Nana odwróciła się i kierując się w stronę tłumu, zaczęła przeciskać się pomiędzy namiotami, szukając Levia.

Widok obozowiska przypomniał jej inne czasy — czasy, kiedy wspólnie z Levim pomagali uchodźcom w mieście po zniszczeniu Muru Maria. Wtedy, jak teraz, mijała namioty, dzieci biegające po ziemi w brudnych ubraniach, wyciągające ręce po resztki jedzenia. Jednak to, co najbardziej przykuwało jej uwagę, to różnorodność ludzi — dzieci i dorosłych o odmiennym kolorze skóry, których życie zostało wywrócone do góry nogami przez to, co się wydarzyło.

Skróciła krok, gdy jej wzrok spotkał znajomą sylwetkę. Z daleka zauważyła Levia, siedzącego na wózku, rozdzielającego jedzenie kobietom i dzieciom. Inni wolontariusze stali obok, ale Nana nie mogła oderwać wzroku od niego. Jego postawa, choć wciąż pełna autorytetu, miała w sobie coś innego. Nie było już w nim tej surowości i dumy zwiadowcy. Na chwilę przymknęła oczy, starając się ukryć emocje, które wzbierały w niej w tym momencie. Wyruszając planowała wykrzyczeć mu w twarz, że obiecał wrócić. Że wiedziała, że żyje, a mimo to wciąż ją karał. Że wreszcie powinien odpuścić, że nie musiał być zawsze taki dumny, że mogli razem stawić czoła temu, co ich spotkało.

Lecz patrząc na niego z ukrycia, zrozumiała, dlaczego wciąż się nie ujawniał. To nie była tylko duma. Może chciał zacząć od nowa, zostawiając przeszłość za sobą? Był kiedyś żołnierzem, a ona była elementem tego życia. Serce Nany bolało. Czuła tęsknotę za tym, co było i jednocześnie rozdarcie, które od dawna jej towarzyszyło. Zanim odwróciła się, postanowiła, że poczeka do zmierzchu. Chciała dać mu przestrzeń, nie chcąc do końca wyjść z cienia. Musiała z nim porozmawiać i raz na zawsze wyjaśnić co ich łączy, a co dzieli. Zaplanować, czy od teraz tworzą osobne byty, czy może będą leczyć rany razem. Wiedziała, że to będzie ciężka rozmowa dla objga, ale skoro Levi odwlekał ten moment, ona musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Szła za nim w ukryciu, aż dotarł do domku oddalonego od obozowiska. Zatrzymała się na skraju lasu, patrząc, jak zbliża się do małego budynku, znikając w ciemności.

Gdy zapadł zmierzch, Nana podeszła ostrożnie do budynku. Wciągnęła głęboko powietrze, starając się zachować ciszę. Stała przez chwilę przed drzwiami domku, próbując zdobyć się na odwagę, która jak na złość potrafiła ją opuszczać w najmniej oczekiwanym momencie. Zdecydowała się jednak wejść. Delikatnie pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi, starając się, zrobić to bezszelestnie.

Jednak nim zdążyła postawić pierwszy krok do środka, poczuła zimny dotyk metalu na swojej szyi. Serce jej zamarło, a w uszach rozbrzmiał szum krwi. Zanim zdołała sięgnąć po broń ukrytą w bucie, została pchnięta na ziemię, a jej ciało znalazło się pod czyjąś ciężką ręką.

— Czego tu?! — krzyknął zimnym, stanowczym głosem Levi, leżąc teraz na niej, przygniatając do ziemi swoim okaleczonym, ale wciąż zwinnym ciałem.

Nana z trudem oderwała jego dłoń od gardła, czując, jak silne mięśnie dalej mogły zabijać. Gdy jednak udało jej się odwrócić głowę, zobaczyła dobrze znane oczy, których nie widziała  od czterech lat. 

— Nana? — wypowiedział tylko jedno słowo, nie wierząc własnym oczom. Oboje leżeli na ziemi w absolutnej ciszy, zaskoczeni własnym spotkaniem. W powietrzu unosił się zapach deszczu, a za oknem widok na ciemne niebo, jakby świat na moment stanął w miejscu.

Po chwili milczenia, kiedy ich oddechy zaczęły się stabilizować, Levi wycofał nóż, powoli podnosząc się z ziemi. Z jego oczu biła mieszanka szoku, złości i ulgi. Na moment zatrzymał wzrok na twarzy Nany, nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście ją widzi. Czuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej, gdy spojrzał na nią w świetle księżyca, który wlewał się do wnętrza pomieszczenia.

Nana uniosła się na rękach, patrząc na niego uważnie. Oczy miała pełne mieszanych emocji. Tęsknoty, złości, ale i strachu.

— Levi... — zaczęła cicho, głos jej się łamał, jakby sama nie mogła uwierzyć, że po tylu latach rozłąki w końcu znów go widzi. — Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewałam się, że to będzie tak wyglądać. Pomożesz mi chociaż wstać, czy dalej masz mnie za intruza?

Mężczyzna jakby zmieszał się przez chwilę, po czym podał jej dłoń i jednym ruchem podciągnął, a ich twarze zatrzymały się niemal przed sobą. Ich spojrzenia piorunowały się wzrokiem, a kula, na której podpierał się Levi cicho zaskrzypiała od jego ciężaru, który przełożył na jej stronę.

— Co tu robisz do cholery? – spytał, a jego mięśnie napieły się. Nana spojrzała teraz na niego wyzywająco, a drobne iskierki gniewu zaczaiły się w jej oczach i odpowiedziała z wyrzutem w głosie:

– Mogę zapytać o to samo... Levi...

.......................................

Levi siedział na drewnianym krześle obok małego stołu i wpatrywał się w kobietę, która dosłownie piorunowała go wzrokiem. Stała kilka kroków dalej, niemal nieruchoma, jakby obawiała się, że jeśli wykona gwałtowny ruch, on zniknie. W dłoni trzymała skórzane rękawiczki, które zdawały się drżeć razem z nią. Jej oczy, zawsze pełne determinacji, teraz były wilgotne od emocji, które w niej kipiały. Levi wpatrywał się w nią, jakby nie dowierzał własnym oczom. To nie mógł być sen. Ale przecież to niemożliwe, żeby tu była.

– Nana... – wyszeptał jej imię, a jego głos zabrzmiał chrapliwie, jakby dawno zapomniał, jak mówić.

– Cztery lata – odezwała się, nie pozwalając mu na nic więcej. Jej głos drżał, ale nie z bólu, a z tłumionej złości. – Cztery lata, Levi.

Nie odpowiedział. Tylko spuścił głowę, jego dłonie mimowolnie zacisnęły się na krawędzi krzesła. Czuł, jak serce wali mu w piersi, ale towarzyszył temu paraliżujący ciężar.

– Każdego dnia wyglądałam na drogę – mówiła dalej, z każdym słowem podchodząc bliżej. – Czekałam, aż zobaczę twoją pieprzoną, naburmuszoną minę. A potem... dowiaduję się, że żyjesz i że zaszyłeś się w stolicy, jak tchórz. Jak mogłeś? – Jej głos załamał się na chwilę, ale szybko odzyskała rezon. – Jak mogłeś mnie zostawić? Jak mogłeś zostawić Kuchel? Do cholery obiecałeś nam, że wrócisz!

Levi zacisnął szczękę, jego ciało napięło się, jakby zaraz miał stanąć do walki. Ale to nie była walka, którą mógł wygrać.

– Myślałem, że tak będzie dla was lepiej – powiedział w końcu, patrząc gdzieś obok niej, jakby nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy.

– Lepiej? – powtórzyła, a w jej głosie pojawiła się nuta niedowierzania. – Lepiej?! Levi, dla kogo? Bo na pewno nie dla mnie. I na pewno nie dla naszej córki, która zasypiała, pytając, kiedy wrócisz! Robiłeś mi wypominki, że sama podjęłam decyzję i wyjechałam z korpusu, a tymczasem ty robisz to samo! Jesteś hipokrytą!

W końcu zrobiła krok w jego stronę, a potem jeszcze jeden, aż dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.

– Powiedz mi to w twarz, Levi – powiedziała cicho, ale w jej głosie była stal. – Powiedz, że mnie już nie chcesz. Że nasza córka nie jest dla ciebie żadnym argumentem. Powiedz, że mam zniknąć na zawsze z twojego życia. Że chcesz tu zacząć od nowa... sam.

Levi wstał nagle, jakby nie mógł dłużej znieść siedzenia i jej wypominek.

– Spójrz na mnie, Nana! – warknął, rozkładając ręce, by pokazać swoje zniszczone ciało:  oszpeconą twarz, brakujące palce, bezużyteczną nogę – Jestem wrakiem człowieka! Po co ktoś taki w twoim życiu? Po co Kuchel taki ojciec?!

Jej odpowiedź przyszła natychmiast, gorzka i bolesna.

– Lepszy taki niż narysowany przez Norberta w drewnianej ramce! – Jej głos niósł w sobie gniew i ból – do cholery, byłeś żołnierzem, myślałeś, że nie będziesz miał blizn i dziur!? Że będzie mnie obchodziło jak wygladasz!?

Jej słowa uderzyły w niego jak cios. Był zbyt oszołomiony, by zareagować.

– Nie rozumiesz – powiedział w końcu, a jego głos był cichy, niczym szept – Wszyscy, których kocham, umierają. Każdy, kto jest blisko mnie, kończy tak samo. Erwin, Hanji... Nie mogłem... Nie mogłem pozwolić, żeby to samo spotkało ciebie i Kuchel!

– A pomyślałeś, że żyjąc bez ciebie, już umarłyśmy? – zapytała, a jej głos złamał się na końcu.

To pytanie przebiło jego serce. Przez chwilę stali w milczeniu, aż Levi w końcu opuścił głowę.

Nie było dnia, w którym nie myślałby o Nanie i Kuchel. O tym, czy Nana nadal czeka, czy jej spojrzenie – to pełne podziwu i miłości – jest jeszcze dla niego dostępne. Misja, którą sobie narzucił, pochłonęła go całkowicie. Myślał, że robi to dla nich, ale teraz, gdy stała przed nim, z każdą jej wypowiedzią, docierało do niego, jak bardzo się mylił. Jej wyrzuty trafiały w niego jak ostrza – każde słowo, każda nuta w jej głosie wytrącały go z równowagi.

– Czy ty mnie jeszcze kochasz, Levi? – zapytała wprost, przerywając napiętą ciszę. Jej głos był spokojny, ale krył w sobie żelazną determinację. – Czy chcesz zamknąć ten rozdział? Nie interesują mnie wymówki. Powiedz mi, co czujesz.

Levi uniósł wzrok i przez chwilę wydawało się, że szuka odpowiednich słów, ale w końcu odetchnął ciężko i odezwał się:

– Co czuję? Przy tobie... jak zwykle chaos. Nigdy nie potrafię tego ogarnąć ani zrozumieć. – Jego dłonie zacisnęły się na krawędzi stołu, jakby chciał utrzymać się w rzeczywistości. – Ale przede wszystkim... cholerne poczucie winy.

Nana zmarszczyła brwi, podchodząc o krok bliżej.

– Poczucie winy? – powtórzyła, z niedowierzaniem w głosie.

Levi skinął głową, odwracając na chwilę wzrok.

– Tak – odpowiedział. – Za to, że czuję się szczęśliwy. Boję się szczęścia, Nana. Zawsze, gdy pojawiało się w moim życiu, znikało równie szybko, zabierając coś ze sobą – Jego słowa zawisły w powietrzu, a Nana stała w miejscu, próbując je przetrawić. 

– Przestań – przerwała mu stanowczo, jej oczy błyszczały od łez – nawet gdybyś teraz siedział w piekle, to bym cię znalazła i siłą wyciągnęła na powierzchnię. Przestań się karać i mnie jednocześnie! Do cholery Levi! 

Levi spojrzał na nią z szokiem. W tym momencie wszystkie jego wyparcia, wszystkie jego wymówki, rozsypały się jak domek z kart. Wstał powoli, podchodząc o krok, by znaleźć się tuż przed nią.

– Nana... – zaczął, a w jego głosie było tyle emocji, że zabrakło mu słów na dokończenie.

– Nigdy więcej mnie nie zostawiaj. Wystarczająco długo czekałam aż zrozumiesz jak cię kocham ty naburmuszony dupku... – Przez chwilę stali tak, patrząc na siebie, aż Levi w końcu podniósł rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale zawahał się w połowie drogi. Czuł, że wszystkie mury, które budował przez lata, właśnie zaczynają się kruszyć, ale jej determinacja i konkretne słowa jednocześnie przypomniały mu ich dawne chwile i przekomażania.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech, jakby zbierając się na odwagę, po czym zrobiła krok do przodu, zmniejszając odległość między nimi do zaledwie kilku centymetrów.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć złożyła na jego ustach delikatny, pełen uczucia pocałunek. Levi zesztywniał, jakby jego ciało nie mogło uwierzyć w to, co właśnie się dzieje. Jej wargi były miękkie, a dotyk – ciepły, przypominający mu wszystko, czego bał się stracić. Na chwilę jego myśli zawładnęły obrazy przeszłości: okrwawione ręce, utraceni towarzysze, rozczarowania, które sam sobie zadawał.

„Nie mogę..." – pomyślał, odsuwając się lekko. Ale jej oczy, te piekielne oczy, przyciągnęły go z powrotem, zmuszając do spojrzenia prawdzie w twarz.

– Nana... – wyszeptał, a w jego głosie zabrzmiała nuta desperacji. – Nie powinnaś... ja...

Przerwała mu, kładąc dłoń na jego zmasakrowanym policzku. Jej dotyk był tak delikatny, że miał wrażenie, iż rozpłynie się pod jej palcami. Jej spojrzenie przesunęło się po jego twarzy – po bliznach, które zdawały się przypominać mu o wszystkim, czego nienawidził w sobie.

– Przestań – powiedziała cicho, ale stanowczo, jakby każda sylaba była jednocześnie rozkazem i prośbą. – Przestań uciekać, kapralu... Bo wreszcie mogę cię dogonić.

Levi poczuł, jak coś w nim pęka. Jej słowa, choć proste, niosły za sobą wszystko, czego nigdy nie pozwalał sobie usłyszeć – akceptację, zrozumienie, i coś, co przewyższało jego własne lęki. Patrzył na nią, analizując każdy centymetr jej twarzy, szukając śladu wahania, ale nie znalazł nic poza niezłomnością.

Już nie walczył, już nie miał siły. Przechylił głowę i oddał pocałunek – tym razem głębszy, bardziej namiętny. Czuł, jak jej ręce owijają się wokół jego szyi, a on pozwalał sobie na coś, co wydawało mu się nieosiągalne przez tyle lat. Przyciągnął ją do siebie, oplatając ramionami, jakby bał się, że jeśli ją puści, zniknie. Przez chwilę świat poza nimi przestał istnieć – była tylko ona, jej dotyk i bicie ich serc, które wreszcie zdawały się bić w jednym rytmie.

...........................................

Minęły dwa tygodnie od momentu, kiedy Nana odnalazła Levia w jego skromnym domku. Czas ten stał się dla obojga nieocenioną możliwością do opowiedzenia swoich historii, przeżycia na nowo wspomnień i powolnego odbudowywania więzi, które mimo że przetrwały, niosły na sobie brzemię trosk i traum. Wieczory spędzali na rozmowach – Levi, z początku powściągliwy, w końcu otworzył się przed Naną, opowiadając jej o piekle, jakie przeżył.

Siedzieli na zniszczonej kanapie przy mdłym świetle lampy naftowej, gdy opowiedział jej o tamtym dniu, gdy o mało co nie odszedł z tego świata. Jego głos był chłodny, choć wyraźnie widać było, że te wspomnienia nie były dla niego łatwe.

– Kiedy Zeke wysadził włócznię piorunów...– zaczął, Nana poczuła, jak w jej klatce piersiowej coś zastyga. Levi na chwilę przerwał, a jego oczy zdawały się oddalać, jakby wciąż widział przed sobą tamten moment – Myślałem, że to koniec. Nie pamiętam dokładnie, co się stało, tylko ten ogłuszający huk i ból, który zalał moje ciało. W jednej chwili byłem przytomny, w drugiej... nie.

Nana zacisnęła dłonie na kolanach, patrząc na niego w milczeniu, próbując wyobrazić sobie tę chwilę.

– To Hanji mnie uratowała – powiedział, a jego głos stał się bardziej miękki, choć wciąż pełen bólu – Kiedy Jägerzyści chcieli mnie dobić, Hanji dosłownie wrzuciła mnie do rzeki, ochraniając własnym ciałem. Ledwo udało nam się dotrzeć do brzegu. Była wycieńczona, a ja... ja dalej byłem nieprzytomny i bezużyteczny.

Zamilkł na moment, a Nana poczuła ciężar tych słów. Jej serce pękało na myśl o tym, jak Hanji – osoba, która była dla nich wszystkich bohaterką – musiała odejść, pozostawiając Levia z tym wspomnieniem, które teraz z nią dzielił. Gdy później opowiadał o jej ostatnich chwilach, nie mogła powstrzymać łez. Spływały niekontrolowanie na jego ramię, a tęsknota za jej radosnym głosem i rozsadzającym entuzjazmem była nie do zniesienia.

Na prośbę Nany, Levi opowiedział jej także o walce z Erenem i Zeke'm, który ostatecznie wystawił się dobrowolnie na ostateczny cios. Levi przymknął oczy i wspomniał swojego dawnego dowódcę i przyjaciela, który nie mógł być świadkiem żadnej z tych chwil:

– Obiecałem mu, że to ja zabiję zwierzęcego... i dotrzymałem słowa. Ale to... to nie przyniosło mi żadnej ulgi – powiedział kończąc opowieść. Nana patrzyła na niego przez zaszklone oczy. W jej głowie kotłowały się słowa. Chciała mu coś powiedzieć, cokolwiek, co mogłoby ukoić jego żal, ale wiedziała, że to niemożliwe. Zamiast tego przytuliła się do niego mocniej, lekko kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Levi... – wyszeptała, ale ten tylko pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że nie potrzebuje współczucia. To była już przeszłość na którą nie miał wpływu. Przez te dwa tygodnie Nana nie tylko słuchała, ale także działała. Pomagała Leviemu opiekować się imigrantami, którzy wciąż szukali stabilności w nowym świecie. Poznała Falco i Gabi, którzy szybko zdobyli jej sympatię. Gabi, choć wydawała się być nieco podejrzliwa wobec nowej znajomej Levia, szybko zmiękła, widząc, jak Nana potrafiła sobie poradzić z dziećmi i pomagała organizować życie codzienne.

To właśnie w czasie jednej z rozmów z Gabi i Falco Nana poruszyła temat przyszłości. Wiedziała, że Levi nie był już tym samym człowiekiem – walki, utrata przyjaciół i życie w ciągłym bólu fizycznym i psychicznym zrobiły swoje. Ale gdzieś głęboko w nim wciąż tliło się pragnienie życia. Przekonała go do powrotu, mówiąc o tym, że zasługuje na coś więcej niż samotność i żal.

– Kuchel potrzebuje ojca. Nie bohatera, nie kapitana. Po prostu ojca – powiedziała pewnego wieczoru, kiedy siedzieli w ciszy.

– A ty? – zapytał w pewnym momencie, uważnie obserwując jej reakcję.

– A ja... ja chciałabym stworzyć rodzinę. Z tobą – powiedziała szczerze. Levi spojrzał na nią, przez chwilę milcząc. W jego spojrzeniu była walka – walka między pragnieniem, by się zgodzić, a strachem, że zawiedzie. W końcu skinął głową.

Norbert, który został z Kuchel, obiecał jej, że zajmie się dziewczynką do ich powrotu. Co więcej, wyznał z uśmiechem, że wpadła mu w oko córka sąsiada – spokojna, ale stanowcza kobieta, która jakimś cudem potrafiła ujarzmić jego krnąbrną naturę. Zdecydował o zakończeniu służby wojskowej i stwierdził, że zamieszka niedaleko Levia i Nany, by zacząć nowe życie, co nie do końca przypadło Leviemu do gustu. Norbert w dalszym ciągu go irytował.

Armin, który wciąż pełnił swoje obowiązki, był z nimi w stałym kontakcie, a słysząc o ich wspólnych planach, obiecał, że wyśle eskortę i powóz, by ułatwić ich podróż. Wszystko było przygotowane – za tydzień mieli wyruszyć. Levi spędzał dni na porządkowaniu ostatnich spraw. Nana starała się mu pomóc, jednocześnie planując przyszłość. W chwilach ciszy myślała o tym, jak zmienili się oboje i jak wiele przeszli, by znaleźć się w tym miejscu.

Tydzień wydawał się jednocześnie wiecznością i mgnieniem oka. W ich życiu czuć było napięcie, ale i dziwny spokój – jak cisza przed burzą. Każdy dzień zbliżał ich do nowego początku, choć oboje wiedzieli, że przeszłość nigdy całkowicie ich nie opuści. Niedopowiedziana pozostała ostania sprawa...

.................................

Levi siedział na kanapie w swoim prostym, ale przytulnym domu, starając się zająć myśli czymkolwiek, co odciągnęłoby uwagę od jego własnych rozterek. Jednak gdy tylko spojrzał na Nanę, która z gracją poruszała się po pokoju, czuł to samo co za każdym razem, gdy na nią patrzył – silne pragnienie, by wziąć ją w ramiona i kochać się z nią codziennie, jak gdyby nigdy nic ich nie rozdzieliło.

Ale nie był już tym samym mężczyzną.

Ostatnim razem, gdy uprawiali seks, był silny, zwinny i pewny siebie. Teraz jego ciało nosiło więcej blizn niż kiedykolwiek wcześniej, a niesprawna noga przypominała mu o jego ograniczeniach każdego dnia. Nie do końca sam akceptował to, kim się stał, a myśl o tym, że Nana mogłaby zobaczyć go takim – mniej sprawnym, mniej perfekcyjnym – była trudna do zniesienia.

Przez ten czas, Nana delikatnie sygnalizowała mu, że pragnie jego bliskości, ale za każdym razem wyczuwała jego opór. Tym razem jednak miało być inaczej. Nana podchodząc do niego, miała determinację w oczach, a także błysk nieustępliwości, który tak doskonale pamiętał. Gdy usiadła na jego kolanach, oplatając go ramionami, napiął się, czując mieszankę pragnienia i strachu.

– Levi – wyszeptała, muskając jego usta delikatnym pocałunkiem – Tak bardzo za tobą tęskniłam.
– Jestem tutaj – odpowiedział, jego głos był cichy, ale wciąż opanowany.

Pocałowała go znowu, bardziej zdecydowanie. Jej dłonie przesunęły się na jego kark, a biodra zaczęły poruszać się powoli, drażniąco. Levi westchnął, jego dłonie na chwilę objęły jej biodra, ale potem odsunął ją, delikatnie, lecz stanowczo.

– Nana... – zaczął, unikając jej spojrzenia. – Na wszystko przyjdzie czas.

Spojrzała na niego, jej oczy pełne były troski, ale także pragnienia i zagubienia.

– Nie chcę dłużej czekać – powiedziała miękko, pochylając się bliżej. Jej głos zadrżał, gdy dodała: – Chyba że już cię nie pociągam?

Levi prychnął, jakby usłyszał coś zupełnie absurdalnego.

– Nie chodzi o ciebie – odparł, spoglądając na nią w końcu. Jego szare oczy były przepełnione emocjami, których rzadko pozwalał sobie ujawniać. Zamilkł na chwilę, jakby ważył każde kolejne słowo.

– Nie jestem już taki sam... gdy..., jak ostatnio, gdy mnie widziałaś – przyznał cicho, jego głos łamał się przy końcu zdania. Nana uniosła brew, jakby zupełnie nie rozumiała, o czym mówi.

– Z tego, co wiem, ucięło ci tylko dwa palce, prawda? – powiedziała z uroczym uśmiechem, który rozluźnił atmosferę. Levi prychnął, a kąciki jego ust uniosły się ledwo zauważalnie. Jej żart, jak zwykle, zbił go z tropu.

– Levi – powiedziała poważnie, choć w jej głosie wciąż była ta łagodna nuta – dla mnie jesteś jeszcze bardziej pociągający. Faceci z bliznami są seksowni, a świadomość, że obejmuje mnie przełożony, dodatkowo mnie nakręca – powiedziała figarnie, chcąc tak naprawdę rozwiać jego wszelkie obawy. Nie sądziła, że ten zawsze pewny siebie meżczyzna, będzie wstydził się kiedykolwiek swojego ciała.

Nachyliła się i pocałowała go znowu, tym razem głęboko, powoli, wkładając w to całe swoje uczucie. Levi przez moment zamarł, jakby walczył sam ze sobą, ale po chwili jego dłonie zacisnęły się na jej biodrach i odwzajemnił pocałunek.

Ich pocałunki stały się bardziej namiętne, a dłonie Levia zaczęły wędrować po jej plecach, jakby chciał się upewnić, że naprawdę ją ma tak blisko. Nana poruszyła biodrami, zachęcając go, a Levi westchnął cicho, jakby w końcu się poddał.

Przesunął dłonie w dół, chwytając ją za pośladki, zaciskając palce tak mocno, że Nana westchnęła cicho, odchylając głowę do tyłu. Widok jej odsłoniętej szyi sprawił, że Levi nachylił się i musnął ją ustami, zostawiając delikatne ślady pocałunków, które powoli schodziły niżej, wzdłuż obojczyka.

Nana uniosła dłonie i jednym płynnym ruchem zdjęła swoją bluzkę, odsłaniając delikatną linię ramion i subtelne krągłości. Levi zawahał się na moment, jego spojrzenie zatrzymało się na jej ciele, a w oczach pojawiła się mieszanka podziwu i głębokiego pragnienia.

Przesunął dłonie wzdłuż jej pleców, przyciągając ją bliżej, jego usta ponownie odnalazły jej, a tym razem pocałunki były głębokie, namiętne, a jego dłonie wędrowały po jej nagiej skórze z nowo odkrytą pewnością. Dziewczyna wykorzystała ten moment i lekko się uniosła, a jej zwinne, delikatne ręce rozpięły rozporek mężczyzny. Czuła jak ramiona Levia, mocniej ją obejmują, a jego członek nabrzmiewa pod wpływem jej dotyku. Uśmiechnęła się z satysfakcją siadając na nim powoli, by czuć każdy centymetr jego ciała w sobie.

Poruszała biodrami powoli, w idealnym rytmie, który wywoływał u niego ciche westchnienia. Jej delikatne dłonie przesuwały się po jego torsie, napotykając blizny i nierówności skóry, ale nie wahała się ani przez chwilę. Wręcz przeciwnie – jej dotyk był pełen czułości i akceptacji. Levi spojrzał na nią z intensywnością, która sprawiła, że jej serce przyspieszyło.  Ich ruchy stały się bardziej płynne, bardziej zgrane, aż wszystko inne przestało istnieć – był tylko on i onaoraz westchnienia, delikatne jęki i ich ciała splecione w tańcu, który wydawał się naturalny, instynktowny.

Gdy byli bliscy szczytowania, Nana jeszcze mocniej zwarła wszystkie mięśnie, nie pozwalając mu na przerwanie kulminacyjnego momentu. Widząc jego spojrzenie, pełne satysfakcji, ale i pytań wyszeptała dysząc:

– Nie musimy się już niczego obawiać... Nie musimy być ostrożni. Chcę cię znów czuć w sobie Levi.

Jej słowa były aż nazbyt wymowne. Chciała mieć z nim kolejne dzieci. Chciała mu dać, to co odebrała za pierwszym razem – możliwość obserwowania jak ich dzieci dorastają. Wierzyła, że dzieki rodzinie, Levi odnajdzie spokój i szczęście. Gdy ponownie, cicho wymówiła jego imię, Levi, czując jak jej palce wczepiają się w jego ramiona, pozwolił sobie na coś, czego nie robił od dawna – uśmiech, lekki, ale prawdziwy.

Leżeli razem na kanapie, w ciszy przerywanej tylko ich nierównym oddechem. Nana oparła głowę na jego piersi, a Levi delikatnie przesuwał palcami po jej plecach.

– Byłem idiotą – powiedział cicho, jego głos był pełen skruchy, ale i ulgi.

– Wiem – odparła Nana z lekkim uśmiechem, podnosząc głowę, by spojrzeć na niego. – Ale wybaczam ci.

Levi przyciągnął ją bliżej, składając pocałunek na jej skroni. Jego oczy na chwilę zamknęły się, jakby próbował wchłonąć każde jej słowo, gest i minę. Wziął głęboki oddech, a potem spojrzał na nią z czymś, co przypominało mieszankę wdzięczności i podziwu.

– Jesteś szalona – powiedział w końcu, jego głos był lekko zachrypnięty, ale widać było, że czuje się lepiej, bardziej swobodnie.

– Być może – przyznała z uśmiechem, pochylając się, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. – Ale to chyba zawsze ci się podobało, prawda?

Levi tylko westchnął cicho, przyciągając ją z powrotem do siebie. Tym razem czuł, że cała jego niepewność, wszystkie wątpliwości, rozpłynęły się gdzieś w ciepłym blasku jej akceptacji. W końcu pozwolił sobie uwierzyć, że to, co mieli, było prawdziwe i że był tego wart. Ich noc była długa i pełna nowych odkryć – zarówno cielesnych, jak i emocjonalnych. Levi wiedział jedno: jego obawy były irracjonalne, a Nana była wszystkim, czego potrzebował, by czuć się całością. Przed nimi po raz pierwszy rozpościerały się widoki na prawdziwe szczęście. Nie czychały już na nich niebezpieczeństwa w postaci tytanów, rządów czy ludzi. Mogli w pełni skupić się na sobie i budować świat dla swoich dzieci – bez wojen i bez tytanów. 

Gwiazdeczki moje kochane! 

Mam dwa ogłoszonka - po pierwsze wraz z tym rozdziałem macie pierwsze z możliwych zakończeń. Jest happy end, jest powrót do Nany i założenie rodziny, ale... nie byłabym sobą, gdyby trochę na koniec nie zamieszała :D Dlatego jeśli ciekawi was moja wizja, to kolejne rozdziały będą kontynuuacją wątku i ich historii, ale od razu zaznaczam, że nie będzie kolorowo więc czytacie na własną odpowiedzialność! 

Drugie ogłoszonko - gdy skończę to opowiadanie (czeka na nas jeszcze około 5 rozdziałów) wpada nowe opo ale tym razem z uniwersum Jujutsu Kaisen! Z Tojim w roli głównej :P Będzie hot, pełne lemonów z naciskiem na odwzorowanie kanonicznego charakteru tego przystojniaka. Jeśli nie ogladałyście JJK to propoznuje nadgonić, a jeśli znacie fanów tego anime, to koniecznie zaproście ich do moejgo opowiadania. Jak zwykle przyniose kawę i ciastka! 

A oto przepiękna okładka jaką zrobiła mi Taiga_Uchi


Tak czy inaczej do zobaczenia w kolejnym rozdziale i przyszłym opowiadaniu! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro