Rozdział 22 A co jeśli ona... zdradziła?
Przypis autorki – zaczynamy wątek 1,5 roku po odejściu Nany. Levi z drużyną ukrywają się po lasach Dystryktu Orvud
Levi i jego drużyna przemierzali zarośnięte ścieżki dystryktu Orvud, starając się unikać patroli żandarmerii wojskowej, które nieustannie przeczesywały okolicę. Beznadziejność ich sytuacji ciążyła wszystkim – od nieustannej ucieczki przed wrogami po presję, by znaleźć sposób na odbicie Erena i ratowanie Zwiadowców przed całkowitą zagładą.
Jean, pochylony nad mapą, wskazał punkt, który Hanji oznaczyła jako ich tymczasowe schronienie.
– To tutaj – powiedział, wyprostowując się i ocierając pot z czoła – Dom jest opuszczony od lat, ale położenie jest idealne. Na skraju lasu, z widokiem na całą okolicę. Jeśli ktoś spróbuje się do nas zbliżyć, będziemy wiedzieć wcześniej.
– Jeśli dotrzemy tam bez śladów – mruknął Levi, mrużąc oczy – Nie zostawiajcie po sobie żadnych znaków, które mogłyby nas zdradzić. Connie, upewnij się, że ślady w błocie znikają, zanim się oddalimy.
Connie kiwnął głową, chociaż wyraźnie zmęczenie odciskało na nim swoje piętno. Mikasa i Armin milczeli, wpatrując się w krajobraz lasu, który wydawał się jednocześnie ukojeniem i pułapką. Mikasa, choć zwykle opanowana, sprawiała wrażenie, jakby balansowała na krawędzi zdrowego rozsądku i trzeźwego myślenia. Odkąd stracili Erena, praktycznie nie odzywała się, koncentrując całą swoją energię na obserwacji i planowaniu potencjalnych starć. Armin natomiast wciąż układał w głowie scenariusze, analizując każdy możliwy ruch wroga.
– Kapitanie – odezwał się cicho Armin, przerywając ciszę, gdy drużyna zatrzymała się na krótką przerwę – Jeśli rząd wie, że się ukrywamy, będą próbować przewidzieć nasze ruchy. Obszar lasu wokół dystryktu Orvud może być monitorowany. Jeśli dotrzemy do tej chaty, musimy upewnić się, że to nie pułapka. Nawet jeśli pułkownik Hanji dała nam tę lokalizację i uważała ją za bezpieczną, nie oznacza to, że sytuacja nie uległa zmianie.
Levi spojrzał na niego uważnie, oceniając słowa młodego stratega.
– Dlatego nie zatrzymamy się tam na długo – odpowiedział krótko. – Sprawdzimy teren, rozstawimy warty i upewnimy się, że jesteśmy krok przed nimi. Tak czy inaczej, miło by było dziś spać pod dachem, skoro nawet pogoda ma nas w dupie – dodał, patrząc na kłębiące się w zasięgu jego wzroku chmury.
Sasha, która dotychczas nie odzywała się, westchnęła, siedząc na zwalonym pniu drzewa.
– Chciałabym mieć coś więcej niż te suche racje. Żołądek mi burczy tak głośno, że pewnie słychać mnie w stolicy...
Jean przewrócił oczami.
– Serio, Sasha? Jesteśmy ścigani, a ty martwisz się jedzeniem?
– Jedzenie to podstawa przetrwania! – rzuciła, nieco żywiej, choć w jej głosie kryła się nutka rozpaczy.
Levi uniósł rękę, uciszając ich natychmiast. Każdy dźwięk wydawał się w tej chwili potencjalnym zagrożeniem.
– Skupcie się – rzucił, tonem ostrzejszym niż zwykle – To nie czas na kłótnie. Jeśli nie możecie trzymać języka za zębami, przynajmniej kłóćcie się w ciszy.
Ruszyli dalej, lawirując między drzewami, aż dotarli do wspomnianego domu. O dziwo jego stan techniczny nie przypominał rozpadającej się chaty, jak myśleli, a zadbany ogródek, porośnięty kwiatami sugerował, że nie był też zapomniany przez ludzi.
– Gównażeria zostajecie tutaj – powiedział zerkając na Armina i resztę – dam wam znać, czy na pewno jest bezpiecznie. Jesli to pułapka, wiecie jak macie działać dalej.
Wszyscy zaniemówili, ale pokiwali porozumiewawczo głowami i przytakneli na decyzję kaprala.
Levi wszedł do chaty, z trudem tłumiąc narastający niepokój. Każdy krok rozbrzmiewał w cichej, uporządkowanej przestrzeni, która nie pasowała do obrazu opuszczonego domostwa, jakie mieli zastać. Kurz nie osiadł na meblach, a podłoga wydawała się niemal lśnić. Na stole leżały starannie poukładane naczynia, a w kącie stał wazon z polnymi kwiatami, które musiały zostać zebrane niedawno. To miejsce było zamieszkałe – i to przez kogoś, kto dbał o każdy szczegół.
Levi zmarszczył brwi, czując, jak coś ściska go w żołądku. Dlaczego Hanji wysłała ich akurat tutaj? I dlaczego czuł w tym miejscu coś... znajomego?
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk kroków. Jego dłoń odruchowo powędrowała w stronę broni, będąc gotowym działania. Drzwi do sąsiedniego pomieszczenia otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do pokoju weszła kobieta. Levi początkowo widział tylko długie, brązowe, kręcone włosy, które sięgały niemal do pasa. Gdy podniosła wzrok i spojrzała na niego, świat na chwilę przestał istnieć.
To była ona. Nana.
Jego Nana.
Przez chwilę nie mógł oddychać, jakby ktoś odebrał mu powietrze. Patrzył na nią, starając się zrozumieć, czy to prawda, czy może jego umysł płata mu figle. Przez półtora roku zakopywał wspomnienia o niej gdzieś głęboko, próbując wmówić sobie, że jej nieobecność nie wyniszcza go każdego dnia. Ale teraz, widząc ją tu, w tej chacie, cała ta fasada pękła jak cienka warstwa lodu pod ciężarem. Z jego wnętrza zaczęły wydobywać się emocje, które próbował zdusić od dnia, gdy zniknęła. Szok, tęsknota, niedowierzanie... i coś jeszcze, co sprawiało, że serce waliło mu jak oszalałe. A potem dostrzegł dziecko.
Mała dziewczynka, wtulała się ufnie w jej ramiona, zaciskając drobne paluszki na materiale koszuli Nany. Levi zmrużył oczy, próbując opanować falę nowych emocji, która go zalała. To dziecko... Jakaś sierota, którą przygarnęła? To byłoby do niej podobne. Ale jego instynkt podpowiadał mu coś innego, coś, czego nie chciał przyjąć do wiadomości. Dziewczynka miała delikatne rysy twarzy, które, choć nieco inne, zdawały się... znajome. A świadomość, że mogła mieć z Naną inne pokrewieństwo – to najbardziej oczywiste, ale jednocześnie najbardziej bolesne – była nie do zniesienia.
– Nareszcie jesteś, Norb – odezwała się Nana, najwyraźniej nie zauważając, kim jest jej faktyczny gość. Jej głos był spokojny, niemal ciepły. – Zbiera się na burzę. Poszedłeś po opał do sąsiedniej wioski?
W końcu spojrzała w jego stronę, jej oczy rozszerzyły się w szoku, a usta lekko się uchyliły.
– Levi... – wyszeptała, jakby sama nie wierzyła w to, co widzi.
Mężczyzna stał milczący i znieruchomiały. Patrzył na nią, a potem z powrotem na dziecko, które otworzyło oczy i spojrzało na niego z zaciekawieniem. W tym momencie drzwi za jego plecami otworzyły się gwałtownie, przerywając napięcie, które zdawało się zawisnąć w powietrzu.
– Kapitanie, wszystko w porządku? – Jean wparował do środka, wyraźnie zniecierpliwiony. – Czemu nie dałeś znaku?
Jean zatrzymał się, jakby ktoś wyrwał mu grunt spod nóg. Jego wzrok spoczął na Nanie, a zaraz potem na dziecku w jej ramionach. Za nim weszła reszta – Connie, Sasha, Mikasa, Armin – wszyscy oniemieli, widząc dawną instruktorkę.
– Instruktor Dreyer?! – wykrztusił Jean, łapiąc się za głowę, jakby chciał upewnić się, że to, co widzi, nie jest halucynacją.
Levi w końcu znalazł w sobie siłę, by się odezwać, choć jego głos brzmiał jakby z oddali.
– Co tu się odpierdala, Nana? – wycedził, a w jego tonie pobrzmiewała mieszanka gniewu i bólu, której nie potrafił ukryć. Nana otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zanim zdążyła, drzwi otworzyły się po raz kolejny. Do środka wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, trzymający pęk drewna na opał.
– Z przyjemnością wszystko wyjaśnię – powiedział Norbert, a jego głos brzmiał spokojnie, choć w jego spojrzeniu można było dostrzec wyraźne wyzwanie skierowane prosto do Levia.
....................................
W chacie panowała napięta atmosfera, jakby każdy oddech mógł wywołać burzę jeszcze gorszą niż ta, która rozgrywała się za oknem. Okrągły stół z widocznymi śladami użytkowania – zarysowaniami, wgnieceniami – wydawał się teraz centrum świata. Przy nim siedzieli zwiadowcy, ale ich zwykle swobodne miny ustąpiły miejsca konsternacji. Nana trzymała dziecko na rękach, starając się zachować spokój. Oczy miała spuszczone, unikając wzroku kogokolwiek, a zwłaszcza Levia, który stał w lekkim oddaleniu, oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego spojrzenie przeszywało Nanę i Norberta na wylot, jakby próbował wyczytać z ich twarzy każde ukryte słowo. Nie mówił nic, ale napięcie jego ciała zdradzało, że wewnątrz aż kipiał.
Za oknem krople deszczu zaczęły bębnić o dach, zwiastując nadchodzącą ulewę. W środku panowała cisza, którą ostatecznie przerwał Armin.
– Jak to możliwe, że to akurat wy tutaj jesteście? – zapytał, starając się, by jego głos brzmiał rzeczowo, choć widać było, że dręczy go ciekawość.
Norbert, siedzący po drugiej stronie stołu, westchnął i położył ręce na blacie. Jego spojrzenie spoczęło na Arminie, ale co chwilę uciekało w stronę Nany, jakby nie wiedział, jak wiele powinien zdradzić przy tej całej małoletniej zgrai.
– To dłuższa historia – zaczął, splatając dłonie. – Wszystko zaczęło się zaraz po tym po tym, jak Nana zniknęła z korpusu.
Na te słowa Levi spojrzał na Norberta jeszcze ostrzej. "Zniknęła" brzmiało jak eufemizm. Zniknęła czy uciekła? – zastanawiał się, ale nie powiedział ani słowa.
– Erwin oddelegował nas tutaj z powodu pewnej... misji, a ponieważ Hanji była z nami w stałym kontakcie wiedzieliśmy o wszystkim co się dzieje w korpusie – kontynuował Norbert, zerkając teraz na Jean'a, który uniósł brew, jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. – Nasze personalia są zmienione, a wszelkie dane, że jesteśmy zwiadowcami zostały ukryte. Dla sąsiadów oddalonych o kilometry od nas, jesteśmy dwójką ludzi, którzy po upadku Marii znaleźli tu bezpieczny schron. Erwin przewidział, że wszelkie bazy zwiadowców mogą być nieprzydatne, dlatego Hanji wpadła na pomysł, by to właśnie tu stworzyć miejsce, w który można byłoby się ukryć w razie potrzeby. Dom wygląda niepozornie, ale ma sieć tajnych piwnic, z których można by dalej prowadzić działania operacyjne – powiedział spokojnie Norbert.
– Nie mogła powiedzieć nam tego od razu? – rzucił Jean, krzyżując ręce – przez te wszystkie dni tułaliśmy się jak zbiedzy.
Norbert westchnął ciężej, jakby próbował się uspokoić.
– Za wszelką cenę chcieliśmy być ostrożni. Nawet gdyby żandarmeria się tu zapuściła, nie zawracaliby sobie głowy "wieśniakami", więc możecie tu spokojnie odpocząć i zaplanować kolejne kroki. Z przyjemnością załatwię też to, czego potrzebujecie. Moje ostatnie wytyczne od Hanji są sprzed tygodnia, dlatego chętnie posłucham aktualizacji wszystkich wieści – powiedział Norb.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Każdy przetwarzał informacje na swój sposób. Sasha, która dotychczas próbowała ukryć swój głód, teraz bawiła się resztką suchego chleba, a Connie, jak to Connie, w końcu nie wytrzymał i wypalił:
– A pani to czasami nie została oddelegowana znowu do szkolenia rekrutów? – rzucił w stronę Nany, jakby próbując rozluźnić atmosferę, ale jego pytanie uderzyło jak młot – Tak przynajmniej mówili w korpusie.
Na te słowa zapadła absolutna cisza. Levi, który dotąd milczał, odsunął się od ściany.
– Wypierdalać – powiedział cicho, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że każdy poczuł, jak skóra cierpnie. – Ruchy.
Zwiadowcy zamarli na chwilę, zerkając na siebie, ale nikt nie odważył się sprzeciwić. Krople deszczu zaczęły uderzać mocniej o dach, ale nawet to było przyjemniejsze niż przeszywający wzrok kaprala. Norbert, który dotąd siedział nieruchomo, położył rękę na ramieniu Nany.
– Wezmę resztę do przybudówki, żeby nie zmokli – powiedział, starając się uspokoić siostrę. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Nana skinęła głową, nie podnosząc wzroku, chociaż wewnętrznie chciała zrobić mu wyrzuty, że nie powiedział jej, że Hanji sprowadzi tu zwiadowców. Poczuła się jak zwierzę złapane we wnyki, a najgorsze w tym wszystkim było to, że to za sprawą osób, które obiecały dochować jej tajemnicy.
Norbert wstał, mijając Levia. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały, a w oczach mężczyzny było coś, co sprawiło, że Norbert aż się zawahał. Nie powiedział jednak nic, tylko wyprowadził drużynę na zewnątrz. Chatę spowiła cisza. Levi przez dłuższą chwilę stał w miejscu, wpatrując się w Nanę, która z kolei uparcie wbijała wzrok w drewniany blat stołu. Z zewnątrz słychać było coraz mocniejsze uderzenia deszczu o dach. Atmosfera była gęsta jak mgła.
Levi zmrużył oczy i zrobił powolny krok w stronę dziewczyny. Jego kroki były ledwie słyszalne, ale Nana od razu wyczuła jego obecność, jakby w powietrzu unosiło się napięcie ostrzejsze niż ostrze klingi.
– To co, Nana... – zaczął, a jego głos, mimo że spokojny, miał w sobie coś, co przypominało huk nadciągającej burzy. – Może uzupełnisz mi wątki fabularne, które Baranowsky tak wygodnie pominął? – W jego spojrzeniu była mieszanka gniewu i zawodu, ale gdzieś w głębi można było dostrzec cień czegoś bardziej skomplikowanego jak frustracja, która sprawiła, że zacisnął pięści.
Nana wciąż milczała. Czuła, jak serce wali jej w piersi, a dłonie zaczynają drżeć. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Levi westchnął ciężko, przerywając ciszę. Oparł się dłońmi o stół, nachylając się nieco, jakby chciał zmusić ją do odpowiedzi.
– My od półtora roku jesteśmy w totalnej dupie – powiedział ostro, jego głos przeciął powietrze jak ostrze. – Tracimy ludzi, walczymy, przemy do przodu, choć z każdej strony mamy ścianę. A wy? – Zerknął na drzwi, za którymi zniknął Norbert, a potem na stół, jakby widok jej twarzy był dla niego zbyt irytujący. – Wy bawicie się z Baranowskim w dom.
Jego słowa uderzyły Nanę jak cios, ale to ostatnie zdanie sprawiło, że Levi skierował wzrok na dziecko, które uparcie bawiło się lokami dziewczyny.
– Chyba nawet trochę za dosłownie – mruknął, a w jego głosie pojawiła się nuta chłodnego sarkazmu – a podobno traktował cię jak siostrę...
Nana odwróciła głowę i spojrzała na niego po raz pierwszy od momentu, gdy zostali sami. Jej oczy były pełne emocji – złości, wstydu, ale i czegoś, co sprawiało, że nie mogła się dłużej powstrzymać.
– To nie jest jego dziecko – powiedziała cicho, ale wyraźnie, patrząc Leviemu prosto w oczy.
Mężczyzna uniósł brew, ale jego twarz pozostała kamienna. Patrzył na nią dłużej, jakby czekał na więcej, aż Nana, po krótkiej chwili wahania, dodała:
– Ono jest twoje.
Świat Levia zamarł. Przez chwilę miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Krople deszczu, które jeszcze przed sekundą wybijały regularny rytm o dach, teraz wydawały się odległe, jakby ich dźwięk został stłumiony przez ciszę, jaka zapadła w jego umyśle.
To niemożliwe. To nie mogła być prawda. Myśl ta uderzyła go niczym zimna fala, rozbijając się o mur, który tak skrupulatnie budował przez lata. Spojrzał na Nanę, jakby czekał, aż zaprzeczy, aż wybuchnie śmiechem i powie, że to tylko okrutny żart. Ale jej spojrzenie – pełne napięcia, ale i dziwnej determinacji – mówiło wszystko. To nie był żart. Levi poczuł, jak gniew wzbiera w nim niczym burza. Nie był to gniew, który mógł wyrazić krzykiem czy rzuceniem czymś w ścianę – to była wściekłość cicha, dusząca, gotowa eksplodować w każdej chwili. Dlaczego mi nie powiedziała? Dlaczego to przede mną ukryła? Te pytania, choć proste, wydawały się rozrywać jego myśli na strzępy. W głowie miał chaos, którego nie potrafił uporządkować, a każda kolejna myśl tylko dokładała do tego ciężaru.
Jego wzrok przesunął się na dziecko, które, nieświadome napięcia w pokoju, bawiło się kosmykiem włosów matki, wkładając je do małych, pulchnych rączek. Było takie małe, tak niewinne. I nagle dotarło do niego, że to dziecko – to dziecko, które nigdy nie powinno było się tu pojawić – jest jego. Krew pulsowała mu w skroniach, a oddech stał się płytszy.
Czy wiedziałem? Czy powinienem był się domyślić? – pytał sam siebie, próbując uchwycić w pamięci jakiś szczegół, jakąś wskazówkę, która mogłaby to potwierdzić. Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Był żołnierzem, dowódcą – kimś, kto powinien przewidzieć każdy ruch przeciwnika. A tymczasem to właśnie Nana, osoba, której ufał... którą kiedyś darzył czymś, co mogło przypominać ludzkie uczucia, oszukała go.
Spojrzał na nią, a w jego oczach było wszystko – gniew, ból, rozczarowanie. Nana uniosła głowę i napotkała jego wzrok. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, a w tej ciszy było więcej niż tysiąc słów.
– To dlatego wyjechałam. – Jej głos był cichy, niemal nieśmiały, jakby bała się, że każde wypowiedziane przez nią słowo mogłoby go jeszcze bardziej rozzłościć. – To dlatego cię zostawiłam...
Levi poczuł, jak coś w nim pęka. Zrobił krok do przodu, nachylając się nad nią, jakby chciał ją zmusić, by spojrzała mu w oczy.
– Więc podjęłaś decyzję za mnie?! – powiedział ostro, a gniew w jego głosie sprawił, że Nana mimowolnie zacisnęła ramiona wokół dziecka, jakby chciała je ochronić przed jego emocjami, ale po chwili uniosła głowę i spojrzała na niego, a w jej oczach był ogień, który zdawał się być wyzwaniem.
– Byłeś... żołnierzem. Jesteś żołnierzem – odpowiedziała, próbując zachować spokój, choć jej głos drżał. – Sam mówiłeś, że rodzina to balast. Że nie ma na nią miejsca w naszym świecie.
Levi parsknął gorzko, jakby usłyszał coś tak absurdalnego, że aż nie mógł w to uwierzyć.
– Powtarzam to, żeby chronić ludzi – warknął. – Nie po to, żeby ktoś decydował za mnie, co mogę mieć, a czego nie!
– Podjęłam tę decyzję, bo wiedziałam, że to najlepsze co mogę zrobić – odpowiedziała z determinacją. – Bez ciebie to, co robi teraz Erwin i Hanji, nie mogłoby się udać. To ty trzymasz wszystko i wszystkich w ryzach. Nie mogłam tego... zniszczyć.
Jej słowa tylko dolały oliwy do ognia. Levi poczuł, jak zaciśnięte pięści drżą mu z wściekłości. Miał wrażenie, że każde kolejne zdanie, które wypowiadała, wgryzało się w jego skórę jak rozgrzane ostrze.
– Zniszczyć? – Jego głos był cichy, ale drżał od emocji, które ledwo trzymał na wodzy. – Więc uznałaś, że to twoje decyzje mają większe znaczenie niż moje życie? Moje prawo do wiedzy?
Zrobił krok bliżej, jego spojrzenie było jak stal, zimne i nieustępliwe.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś!? – Jego głos podniósł się, chociaż nadal nie był to krzyk – to był ten niski, lodowaty ton, który mroził krew w żyłach każdego, kto miał do czynienia z Leviem Ackermanem. – Odebrałaś mi coś, czego nigdy nie miałem...
Przerwał, a przez ułamek sekundy coś przebłysnęło w jego oczach – coś na granicy bólu i wściekłości.
– Nie przyszło ci do głowy, że może chciałbym tego dziecka? Że może to byłaby jedyna rzecz w moim życiu, która nie kończy się krwią, walką i śmiercią?
Nana otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła, widząc wyraz jego twarzy.
– Nie, oczywiście, że nie – kontynuował z goryczą, jego głos teraz niemal wypluwał każde słowo. – Bo stwierdziłaś, że jestem tylko żołnierzem. Narzędziem. Kimś, kto nie ma prawa do życia poza tym pieprzonym koszmarem.
Przestał mówić, wciągając głęboko powietrze, jakby próbował zapanować nad sobą. Jego dłonie opadły, ale nadal były zaciśnięte w pięści, a cały jego sposób bycia emanował napięciem. Odwrócił się gwałtownie, kierując się do drzwi. Jego kroki były ciężkie, a każde uderzenie butów o podłogę zdawało się rezonować w pokoju niczym echo jego słów.
Chwycił klamkę, ale zanim otworzył drzwi, zatrzymał się na chwilę, jakby coś jeszcze chciał powiedzieć. Nie odwrócił się jednak.
– Powiedziałaś kiedyś, że boisz się, że cię znienawidzę – rzucił nagle, a jego głos był dziwnie spokojny, wręcz grobowy. – Teraz to już jedyne, co czuję.
Te słowa uderzyły ją niczym cios w brzuch. Gdyby Levi chciał celowo zadać jej ból, nie mógłby wybrać lepszego zdania. Czuła, jak coś w niej pęka, jakby wszystkie siły, które do tej pory trzymały ją w całości, nagle przestały działać. Otworzył drzwi i wyszedł, a zimny deszcz natychmiast wlał się do wnętrza, uderzając w podłogę. Trzasnął drzwiami tak mocno, że Nana aż podskoczyła, a dziecko w jej ramionach zaczęło płakać.
Została sama. Dźwięk deszczu na zewnątrz był teraz przytłaczający, wypełniał cały pokój, ale nawet on nie zagłuszył ciszy, która zapadła w jej sercu. Stała tak przez chwilę, czując, jak ciężar słów Levia spada na nią niczym głazy, przygniatając ją coraz bardziej.
Dziecko w jej ramionach łkało cicho, a ona tuliła je do siebie, patrząc na drzwi, za którymi zniknął. I chociaż nie było go już w pokoju, czuła, jakby jego gniew i rozczarowanie nadal unosiły się w powietrzu, osiadając na niej niczym ciężka mgła.
– Przepraszam – wyszeptała drżącym głosem, choć wiedziała, że nie było już nikogo, kto mógłby to usłyszeć.
......................................
Deszcz lał jak z cebra, krople ciężko uderzały o brukowaną ścieżkę, po której szedł Levi. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza – jego nogi prowadziły go przed siebie, a on nie próbował tego kontrolować. Woda spływała po jego twarzy, przenikała przez ubranie i wsiąkała w skórę, ale nie mogła zmyć cierpienia, które wypełniało jego wnętrze.
Każdy krok był cięższy od poprzedniego, jakby niewidzialny ciężar coraz bardziej go przygniatał. Levi próbował poukładać w głowie to, co usłyszał od Nany, ale im bardziej się starał, tym bardziej jego myśli zamieniały się w chaos. Jednak jeden oczywisty wniosek palił go jak rozgrzane żelazo. Erwin i Hanji musieli wiedzieć o wszystkim. O jej odejściu. O dziecku. O tym, gdzie była, gdy on każdego dnia zastanawiał się, czy jeszcze żyje i dlaczego nawet nie napisała. Ich zdrada bolała niemal tak samo jak jej decyzja. Erwin – jego dowódca, przyjaciel, człowiek, któremu ufał jak nikomu innemu. Hanji – pełna życia, zawsze pełna pasji, ale teraz... teraz jawiła się w jego myślach jako ktoś, kto milczeniem przyczynił się do jego największego upokorzenia.
Levi zacisnął pięści, czując, jak gniew i żal walczą w jego piersi o dominację. „ Erwin... ty kontrolujący wszystko skurwysynie" – pomyślał, a gorzki smak zdrady osiadł mu na języku. Był sam. Zawsze był sam, ale teraz to uczucie osiągnęło nowy wymiar. Zdradzony przez tych, których uważał za bliskich, przez tych, którym ufał. Przez świat, który nieustannie odbierał mu wszystko, na czym mu zależało.
I wtedy pomyślał o dziecku, które nawet przez chwilę nie pojawiło się w jego snach. Zamknął oczy, a obraz dziewczynki natychmiast stanął mu przed oczami. Proste, gęste włosy, dokładnie takie jak jego – w kolorze ciemnej czekolady, niesfornie układające się na małej główce. Przypomniał sobie jej szare oczy i które ewidentnie miała po matce – pogodne, ciepłe, pełne jakiegoś wewnętrznego światła, którego on nigdy nie miał i którego być może nigdy nie zrozumie. To było jego dziecko. Jego córka.
Myśl ta uderzyła w niego z siłą, która niemal go powaliła. Co czuł, kiedy ją zobaczył? Było w tym coś bolesnego i pięknego jednocześnie. Jakby przez krótką chwilę, zanim prawda do niego dotarła, miał szansę zobaczyć, jak mogłoby wyglądać inne życie. Życie, którego nigdy nie będzie miał.
Levi przystanął, a jego oddech zamienił się w krótkie, urywane westchnienia. Zacisnął szczęki, próbując powstrzymać to, co narastało w jego wnętrzu. Nie miał prawa płakać. Nie on. Ale myśl o tym, że jego dziecko, które nosiło jego krew, teraz żyło bez ojca, tak jak on... Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Ale czy w ogóle nadawałby się na ojca? Czy mógłby być kimś więcej niż żołnierzem, maszyną do zabijania, żyjącą w ciągłym biegu i ukrywającą się przed światem? Jego życie było jedną wielką ucieczką – od śmierci, od przeszłości, od wszystkiego, co mogłoby choć trochę przypominać stabilizację. Co on mógłby dać? Nawet teraz był nikim. Zbiegiem. Przestępcą.
Levi uniósł głowę, a krople deszczu spadały na jego twarz jak bezlitosne przypomnienie rzeczywistości. A może Nana miała rację? Może lepiej było, żeby mała nie wiedziała o nim? Żeby żyła w niewiedzy i w spokoju, którego on nigdy nie zaznał?
Zrobił krok, potem kolejny, choć wydawało mu się, że każdy z nich staje się coraz cięższy. Woda nie była w stanie zmyć bólu, który czuł, tak jak deszcz nie był w stanie ukryć łez, które mimowolnie spływały mu po policzkach. Levi nie płakał. Nigdy. A jednak teraz coś w nim pękło. Nie wiedział, dokąd idzie, ani co będzie dalej. Ale jedno było pewne – świat po raz kolejny przypomniał mu, że wszystko, czego kiedykolwiek pragnął, nie było dla niego.
.......................................................
Przybudówka, choć skromna, stała się chwilowym schronieniem dla zwiadowców. Atmosfera w domu Nany była napięta do granic możliwości – niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu niczym gradowe chmury, a nierozwiązane emocje zdawały się wypełniać każdy kąt. Sam fakt, że ich instruktorka była w związku z kapralem, a na dodatek mieli wspólne dziecko, działał na nich jak wybuch prochu – szokujący i niewyobrażalny, niczym informacja, że z nieba mogłyby nagle padać cukierki. Dlatego wszyscy, z niewypowiedzianą zgodą, wycofali się do przybudówki. Tam, przy kominku, zajęli miejsca, starając się nie przeszkadzać. Korzystali z zapasów znalezionych w piwnicy, próbując odciągnąć myśli od napiętej sytuacji.
Godziny zamieniły się w dni. Minęły już trzy, a Levi wciąż nie wracał. Nana wyglądała, jakby balansowała na krawędzi – odchodziła od zmysłów. Jej dłonie drżały przy każdej próbie zajęcia się czymkolwiek: kiedy przygotowywała posiłek czy próbowała uspokoić małą, jej myśli błądziły daleko. „Co, jeśli nie wróci?" – powtarzała w głowie niczym mantrę. „Co, jeśli po tych latach nasze spotkanie miało właśnie tak wyglądać? Zranione spojrzenia, zimne słowa i ta miażdżąca pustka?"
Wieczorem, gdy cisza przykryła dom niczym ciężki koc, podjęła decyzję. Odwróciła się do Norberta, który siedział przy stole w kuchni, pochylony nad notatkami. Pióro w jego dłoni stukało warkliwie o papier.
– Zajmiesz się małą – powiedziała, zakładając płaszcz. Jej głos był niski, ledwie słyszalny, ale stanowczy. – Nakarmiłam ją, powinna przespać spokojnie dwie godziny. Potem ją przebierz.
Norbert uniósł wzrok i zmarszczył brwi, odkładając arkusze papieru.
– Gdzie się wybierasz?
– Muszę go znaleźć – odparła, wciskając ręce w rękawy płaszcza. Jej ruchy były nerwowe, jakby bała się, że za chwilę straci odwagę. – Nie mogę tak siedzieć i czekać.
Norbert szybko wstał, zasłaniając jej drogę do drzwi.
– Nie ma mowy, Nana. Nie będziesz się sama szwendać po lesie, gdy wokół kręci się żandarmeria. Poza tym to Levi. Poradzi sobie.
Nana przystanęła, jej dłonie zacisnęły się w pięści.
– Nie rozumiesz! – wybuchła nagle, a jej głos zadrżał. W oczach pojawiły się łzy. – Chciałam dać mu spokój. Przez całe te lata chciałam tylko tego. Ale wy... Ty i Hanji... – Przełknęła łzy, próbując złapać oddech. – Zniszczyliście to wszystko. Za moimi plecami!
Norbert patrzył na nią z wyraźnym współczuciem, ale jego twarz pozostała stanowcza.
– Nana... Nie było innego wyjścia. Zwiadowcy byli przyparci do muru. Wiesz o tym.
– Cierpiałam przez tyle czasu na próżno! – wykrzyczała, a jej głos nagle się załamał. Jej ramiona opadły, jakby cały gniew, który w niej pulsował, wyparował, pozostawiając jedynie pustkę. – A teraz on mnie nienawidzi! Zresztą słusznie... ja go zabiłam!
Nagle osunęła się na kolana, przyciskając dłonie do twarzy, jakby chciała ukryć się przed całym światem. Łzy płynęły strumieniami, a jej ciałem wstrząsały spazmy płaczu. Norbert w jednej chwili znalazł się obok niej. Ukląkł i objął ją mocno, przyciskając do swojej piersi.
– Nienawiść, siostra, to tylko inna odmiana miłości – powiedział cicho, delikatnie głaszcząc jej włosy. Jego głos był spokojny i kojący, choć słyszalny w nim był cień smutku. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Nana wtuliła się w niego mocniej, jakby w jego ramionach szukała odrobiny ulgi. Jej łzy płynęły bez końca, obmywając cały nagromadzony ból i gniew. Chciała wierzyć w jego słowa. Pragnęła wierzyć, że gdzieś, za tą ciemnością, czeka na nią przebaczenie. Ale gdzieś głęboko czuła, że przed nią i Levim jest jeszcze długa, bolesna droga do pojednania.
Gwiazdeczki!
Przyznacie, że troszkę się narobiło, co? xD Mam nadzieję, że adrenalinka dostarczona i nie zapomnicie o gwiazdce :*
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro