Rozdział 20 Codzienność Zwiadowców to tylko ... śmierć?
Każdy dzień zwiadowców wiązał się z ryzykiem, które przybierało kształt śmierci. Regularne wyprawy za mury, walka z tytanami i nieustanny stres były codziennością, od której nie dało się uciec. Nana czuła ścisk w żołądku za każdym razem, gdy Levi, Norbert i inni opuszczali względnie bezpieczne granice miasta. W takich chwilach paraliżował ją strach i niechciane pytanie, które ciążyło jak kamień: Czy na pewno wrócą?
Kira i Inez już nie wrócili. Ich miejsca wśród żywych zajęły jedynie wspomnienia, które Nana odtwarzała z coraz większym trudem. Wciąż pamiętała ten ostatni dzień – ostatnie spojrzenie na twarz przyjaciółki, choć wówczas zamiast pożegnania rzuciła jedynie jakąś zaczepną uwagę. Słowa, które teraz odbijały się w jej głowie jak pusty, bolesny dźwięk, bo daleko za murami, zwłoki Inez rozłożyły się na ziemi, której nikt nie miał już prawa odzyskać.
Od tamtego czasu Nana unikała pożegnań. Wydawało jej się, że każda wymiana czułych słów, każda obietnica powrotu, skazywałyby tych, których żegnała, na porażkę. W jej umyśle zakorzeniła się irracjonalna myśl, że lepiej było milczeć, niż ryzykować przekreślenia ich szans. Dlatego teraz za wszelką cenę próbowała wyłączyć swój umysł. Stawała się bardziej skupiona i wydajna w laboratorium, pochłonięta pracą, która pozwalała uciec od niechcianych myśli. Każdy katalogowany raport, każda analiza była jak mur, który oddzielał ją od bólu.
A jednak, gdy wreszcie słyszała dźwięk dzwonów oznajmiających powrót zwiadowców, wszystko, co budowała, pękało w jednej chwili. Pędziła wtedy do bram, wyczekując ich twarzy. Szukała w tłumie tych, na których jej zależało, choć serce niemal zamierało w oczekiwaniu na odpowiedź, czy tym razem los również ich oszczędził.
Widząc ich – wycieńczonych, o twarzach naznaczonych szarością zmęczenia i bólu – czuła coś na kształt ulgi. Ich obecność, choć wypełniona ciężarem tego, co widzieli i przeżyli, była jedyną gwarancją, że jeszcze choć chwilę pozostaną w jej świecie. Patrzyła na Norberta, na swojego brata, a potem na Levia, którego rozterki widziała tylko ona. Każdy krok, każdy ich ruch zdawał się wracać z innego, mrocznego świata, a Nana mogła jedynie odetchnąć z ulgą, że wrócili – przynajmniej na razie.
...........................
Levi siedział w ciemnym gabinecie, oświetlonym tylko blaskiem lampy na biurku. Czuł ciężar dnia – śmierć towarzyszyła mu jak cień, wstrząsając nim po każdej misji. Wracał zza muru, ale tylko fizycznie, zostawiając z poległymi towarzyszami część swojej duszy. Jego ciało było zmęczone, ale to nie ono sprawiało, że czuł się wyczerpany. To był ten ból, ten nieustanny ciężar odpowiedzialności, który zaciskał się wokół jego klatki piersiowej.
Jego dłoń drżała lekko, gdy zaczął pisać do rodzin poległych zwiadowców, chociaż idealny kształt stawianych liter zupełnie tego nie zdradzał. Słowa były trudne, ale jeszcze trudniejsze było to, co musiał z nimi przekazać.
Nana stała w drzwiach, obserwując go przez chwilę. Jej serce ścisnęło się na widok mężczyzny, którego pokochała – tak silnego, tak nieugiętego, a jednocześnie złamanego okrucieństwami świata jakich doświadczył. Podeszła powoli, starając się nie przeszkadzać w jego pracy, ale w końcu przemówiła.
– Levi... – jej głos był cichy, miękki, jak delikatny dotyk. – Dochodzi druga w nocy, odpocznij. Już wystarczy. Raporty mogą poczekać.
Levi zatrzymał pióro, ale nie spojrzał na nią.
– To nie są zwykłe raporty Nana – odpowiedział po chwili. W jego głosie pobrzmiewała surowość, ale także bezbrzeżny smutek. – To listy do rodzin poległych. Jako ich kapitan mam obowiązek poinformować rodzinę, jakim zaszczytem było walczyć u ich boku. Ale głównie jest to przypomnienie, że nie zrobiłem wystarczająco, żeby ich uratować.
Nana przysiadła na biurku obok niego, zmuszając go, by w końcu na nią spojrzał.
– Nie możesz ocalić każdego, Levi. To nie jest twoja wina.
Levi nie spojrzał na nią, chociaż poczuł, jak te słowa przeszywają go niczym ostrze. Odpowiedział cicho, ale w jego głosie słychać było zmęczenie i ból:
– Rodziny tych zwiadowców będą uważać inaczej. – Ton jego głosu był twardy, zabarwiony cynizmem, ale w tym wszystkim dało się wyczuć bezradność. Nana przesunęła dłoń na jego policzek, zmuszając go, by utrzymał kontakt wzrokowy
– Nie masz o niczym pojęcia Dreyer - westchnął- Twoja wizja mnie, jest zaburzona przez emocje. To nie ty podejmujesz decyzję, które kosztują połowę twoich ludzi życie.
Nana nie odsunęła dłoni, mimo że słowa Levia były brutalne i bezpośrednie. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że za tą szorstkością kryła się próba odcięcia się od bólu. Był kapitanem – człowiekiem, który miał być nieugięty, który nie mógł pozwolić sobie na słabość. Ale ona widziała tę słabość. I choć Levi nigdy nie powiedziałby tego głośno, potrzebował kogoś, kto to zauważy.
– Nie muszę wyruszać za mur, żeby wiedzieć, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś.
Levi milczał przez dłuższą chwilę, a jego spojrzenie, choć intensywne, było pełne wewnętrznej walki. W końcu odchylił się na krześle, wzdychając cicho, jakby w tym jednym oddechu chciał wyrzucić z siebie część ciężaru, który nosił.
– Wiesz, Dreyer... – zaczął, zniżając głos do ledwie słyszalnego szeptu, który mimo wszystko brzmiał twardo. – Czasem, gdy myślę o tym, że jesteś chora, czuję ulgę.
Nana zmarszczyła brwi, zdziwiona jego słowami, ale nic nie powiedziała, dając mu przestrzeń na kontynuację. Levi spuścił wzrok na biurko, przesuwając palcami po krawędzi pergaminu, jakby próbował zebrać myśli.
– Ulgę, bo wiem, że nie pojedziesz za mur i nie skończysz jak reszta. Że nie zostaniesz rozerwana na strzępy przez tytana, a ja... – przerwał, jakby wypowiedzenie tego na głos było zbyt trudne. W końcu podniósł na nią wzrok, jego oczy były lodowate, ale w ich głębi kryła się iskra emocji, której zwykle tak starannie strzegł. – Nie będę musiał pisać twojego nekrologu.
Nana poczuła, jak jej serce na chwilę staje, a potem bije szybciej. Słowa Levia, choć bezpośrenie były jednocześnie pełne nieoczekiwanej deklaracji uczucia, a doskonale wiedziała, że wyrażenie swoich uczuć było dla niego niemal heroicznym aktem.
Levi oparł się łokciami o biurko i wsparł twarz w dłoniach. Wyglądał, jakby całym sobą walczył z tym, co powiedział i tym, co czuł. – Jesteś irytująca, gdy tak patrzysz Dreyer – mruknął w końcu, z nutą suchego humoru w głosie.
Nana uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego typowy sposób wyrażania emocji. Nachyliła się i dotknęła jego ramienia, a potem odsunęła pergaminy z jego biurka, pozostawiając tylko lampę rzucającą ciepłe światło.
– Levi, dzisiaj nie musisz być kapitanem – powiedziała łagodnie. – Możesz po prostu być sobą. Pozwól mi choć raz odciążyć cię z tego ciężaru.
Nie odpowiedział, ale nie zaprotestował, gdy wstała i delikatnie pociągnęła go za rękę w stronę łóżka stojącego w kącie. Oboje wiedzieli, że w tej chwili nie chodziło o nic więcej, jak tylko o wzajemne wsparcie. Gdy położyła się obok niego, otoczył ją ramieniem, a jego oddech, który wcześniej był płytki i niespokojny, zaczął się wyrównywać.
Nana leżała w jego ramionach, czując, jak jego serce bije miarowo pod jej dłonią. Nie mówili już nic – słowa nie były potrzebne. Cisza, która ich otaczała, była kojąca, a jej obecność zdawała się wyciszać demony, które nawiedzały Levia każdej nocy.
...........................................
Ale Nana obiecała sobie, że nie pozwoli, aby śmierć była jedynym wyznacznikiem ich codzienności. Chciała cieszyć się każdą wspólną chwilą, nawet jeśli były krótkie i ulotne, bo to one dawały im siłę do przetrwania w tym okrutnym świecie. Levi, który wcześniej działał na autopilocie, wypełniając rozkazy Erwina i wierząc w jego wizję, teraz miał własny powód, by walczyć – Nanę.
To nie pierwszy raz, gdy wymieniali się porozumiewawczymi spojrzeniami, ukrywając swoje uczucia przed innymi. Nie chcieli przyczyniać się do plotek, dlatego spotykali się w miejscach, gdzie ludzkie oczy nie mogły ich znaleźć – w lesie lub na ich ulubionej polanie, która stała się ich prywatnym azylem. To tam pozwalali sobie na chwilowe zapomnienie o świecie pełnym śmierci i cierpienia.
Tego dnia spotkali się tuż przed wschodem słońca. Las był cichy, niemal nieruchomy, otulony miękkim półmrokiem poranka. Nana, pomimo wcześniejszych spotkań, wciąż czuła się jak dziecko, które wymknęło się z domu, wiedząc, że w każdej chwili mogą zostać przyłapani.
– A co, jeśli zapuści się tu patrol? – zapytała, nie kryjąc lekkiego napięcia.
Levi, zajęty teraz zupełnie czym innym – mianowicie pocałunkami na jej szyi – tylko uniósł lekko brew i odpowiedział z typowym dla siebie spokojem:
– Luca nie wytropiłby jelenia, nawet gdyby ten stanął dwa metry przed nim, a Maika z kolei robi tylko standardową trasę, by się przypadkiem nie przemęczyć – powiedział pewnie.
Nana uśmiechnęła się, patrząc na niego zadziornie. Wiedziała, że mówi prawdę – Levi znał swoich ludzi na wylot, wykorzystując ich słabości z chłodną precyzją, a w tym momencie zrobił to, by ukraść dla nich obojga jeszcze jedną chwilę intymności. Jednak widząc, jak opanowany i zazwyczaj nieugięty kapitan traci swoją formalną powłokę, nie mogła się powstrzymać przed komentarzem:
– Co się stało z twoją słynną dyscypliną, kapitanie? – zażartowała, przyciągając go bliżej, czując jak jego dłonie schowały się głęboko w jej spodniach.
Levi spojrzał na nią z cieniem rozbawienia w oczach, choć jego głos pozostał niskim, zmysłowym pomrukiem.
– Może to ty ją psujesz, Dreyer.
Jego słowa wywołały u niej przyjemny dreszcz. Czuła jego pocałunki na swoich ustach, przypierające ją do drzewa silne ciało i jego palce w swoim wnętrzu, które momentalnie zwilgotniało od tych zabiegów. Nana stęknęła z przyjemności, wiedząc, że te chwile, choć ulotne i szybkie, były ich sposobem na walkę z codziennością pełną bólu. Każdy dotyk, każdy pocałunek był przypomnieniem, że w tym świecie, który zabierał tak wiele, mieli siebie nawzajem. To właśnie takie momenty pozwalały im wracać do swoich obowiązków z nową siłą. Były sposobem na przetrwanie. W ich milczących spojrzeniach i ukradkowych dotykach kryła się obietnica, że choć świat wokół nich płonął, to oni nie pozwolą, by zabrano im to, co było ich własnym, małym azylem w morzu chaosu.
- Nie wyglądasz jednak jakbyś tego żałował - powiedziała Nana tryumfująco, gdy Levi cicho wzdychał z podniecenia, poruszając się w niej, nadając odpowiednie tempo swoim biodrom. Z każdym pchnięciem mocniej wciskała plecy w pień drzewa, a jej oddech zatrzymywał się wraz z sercem, które po chwili przyspieszało w zastraszającym tempie.
– Więc może po prostu jestem egoistą – mruknął, przyspieszając ruchy i spoglądając na jej zaróżowione z podniecenia policzki, które były jego dziełem.
........................................
Konie prychały cicho, stukając kopytami o drewnianą posadzkę stajni. W powietrzu unosił się zapach siana i końskiej sierści, a w tle dało się słyszeć szum wiatru wpadającego przez uchylone drzwi. Nana stała przy boksie jednego z koni, delikatnie głaszcząc go po szyi, podczas gdy Norbert obok niej zajmował się zbieraniem resztek siana z podłogi. Praca w stajni była monotonna, ale dla wielu stanowiła chwilę wytchnienia od ciężkich treningów. Dla Norberta jednak najwyraźniej była idealnym momentem na poruszenie tematów, od których Nana wolałaby uciec.
– No dobra, Nana, to co ty w zasadzie odwalasz? – zapytał nagle, przerywając ciszę. W jego głosie dało się wyczuć zarówno rozbawienie, jak i nutę powagi.
Nana spojrzała na niego kątem oka wyciągając przed siebie dłoń z wiązką świeżego siana. Zwierzę z chciwością pochwyciło je pyskiem, a Nana odparła spokojnie:
– W tej chwili? Karmię konia.
Norbert wywrócił oczami i oparł się na trzonku wideł.
– Mam na myśli ciebie i Levia – wyjaśnił, akcentując imię kapitana, jakby chciał nadać sprawie większej wagi. – Petra przestała obrzucać cię jadem po kątach, ale widzę, że coś się zmieniło. Nie do końca jej plotki były tylko wytworem zazdrosnej wyobraźni, prawda?
Nana zesztywniała, a jej ręka na chwilę zawisła w powietrzu. Próbowała udawać, że nie usłyszała pytania, ale mina, którą przybrała, była najwyraźniej wystarczająco wymowna, bo Norbert zaklął pod nosem.
– Cholera, serio? – wyrzucił z siebie z niedowierzaniem – Ze wszystkich śliniących się do ciebie chłopaków, wybrałaś tego knypka?
Nana zmrużyła oczy i odwróciła się do niego z wyraźnym oburzeniem.
– To jedyna wada, jaką jesteś w stanie wymienić, nie? – odpaliła, przekrzywiając głowę.
Norbert prychnął, unosząc jedną brew.
– Nie. Jest dodatkowo posągiem grozy, chłodu i nie należy do typów, które chcą zaadoptować sierotę – dogryzł jej z cieniem ironicznego uśmiechu.
Słowa Norberta uderzyły ją mocniej, niż by chciał, ale Nana doskonale zdawała sobie sprawę, że jego kąśliwe uwagi wynikały głównie z troski. Wzięła głęboki oddech i odwróciła wzrok, próbując ukryć zakłopotanie.
– Nie robię nic złego – powiedziała cicho i odbiła bratu piłeczkę – Przynajmniej ja miałam odwagę przyznać się do uczuć. Ty pokutujesz za swoje tchórzostwo do tej pory.
Norbert znieruchomiał. Przez dłuższą chwilę nie odezwał się ani słowem, jakby ważył znaczenie jej słów. Nana poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, ale nie odwróciła swojej uwagi od konia. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt – relacja Norberta z Inez była tematem, którego sam starał się unikać.
W końcu usłyszała cichy, zmęczony westchnienie.
– To nie takie proste, Nana. Ja pokutuje nie tylko za brak słów, ale i... czynów – powiedział z nutą smutku w głosie.
Nana wiedziała o rysunku, który Norbert zawsze trzymał w górnej kieszeni swojej kurtki – szkic Inez, który Norbert wykonał samodzielnie z zadziwiającą precyzją. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że włożył w ten rysunek całe swoje uczucia, a najgorsze w tym wszystkim było to, że wierzył, że mógł ją uratować. Oczywiście były to tylko bezpodstawne wyrzuty sumienia, które ciążyły mu do tego stopnia, że odrzucał regularne zaloty innych dziewczyn.
– Wiem, że to nie jest proste – odparła w końcu, łagodniej. – Ale czasem musisz przestać trzymać się przeszłości, obarczać się winą za wszystko i pozwolić sobie żyć. W końcu dziś może być dzień bez jutra.
Norbert spojrzał na nią, tym razem bez śladu kpiny w oczach. Zamiast tego pojawił się w nich cień wdzięczności, choć szybko odwrócił wzrok i wrócił do swojej pracy.
– Tak czy inaczej, uważaj na siebie – powiedział po chwili, a jego głos był spokojniejszy. – Mam nadzieję, że Levi da ci to, czego faktycznie potrzebujesz, chociaż dalej nie rozumiem, co w nim widzisz.
........................................
Nana poczuła, jak zmęczenie znów osiada na jej ramionach niczym ciężki, niewidzialny płaszcz. Każdy kolejny dzień zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a ostatnie tygodnie pozbawione pełnowartościowych posiłków tylko pogarszały jej samopoczucie. Metaliczny posmak w ustach nie opuszczał jej od kilku dni, co budziło w niej niepokój. Ostatni raz czuła coś podobnego przed laty, gdy zmagała się z wyniszczającą chorobą. Myśl, że mogłoby to być jej nawrotem, przyprawiała ją o dreszcze.
W końcu od pamiętnego polowania na dzika, nie jadła niczego poza ziemniakami, marchewką i cebulą, które – choć były jedynymi warzywami dostępnymi w obozie – stały się już dla niej nieznośne, zwłąszcza ziemniki, które ostatnio wyczuwała z kilometra.
Zignorowała jednak swoje samopoczucie. Nie było czasu na słabości, zwłaszcza kiedy wiedziała, że czeka ją rozmowa z Erwinem. W końcu zebrała się w sobie i ruszyła do jego gabinetu.
Drzwi były uchylone, a światło wpadające do środka z wąskiego okna oświetlało surowe wnętrze. Erwin siedział przy biurku, a jego postawa – prosta i spokojna – była równie niewzruszona, jak zawsze. Gdy tylko Nana weszła, uniósł wzrok znad dokumentów i skinął głową, wskazując krzesło naprzeciwko siebie.
– Siadaj, Nana – powiedział tonem, który był zarówno stanowczy, jak i pełen taktu. – Keith Shadis przekazał mi kilka istotnych informacji ze środka murów. Przy okazji wspomniał, że za jakieś pół roku ukończy szkolenie 104 jednostki rekrutów.
Nana usiadła na krześle, starając się skupić na rozmowie, choć czuła, jak zmęczenie coraz bardziej się nasila. Erwin spojrzał na nią uważnie.
– Jeśli dobrze pamiętam, miałaś okazję szkolić część tych dzieciaków – zauważył. – Czy mogłabyś coś o nich powiedzieć? Ktoś z nich już deklarował, że chce dołączyć do Zwiadowców? Jak wiesz, ciągle ubywa nam ludzi...
Nana pozwoliła sobie na chwilę wspomnień, wracając myślami do czasów, gdy po raz pierwszy spotkała Jean'a, Sashę i Conniego.
– Było tam wielu obiecujących rekrutów – zaczęła, z lekkim uśmiechem na ustach wymienijąc ich – Jean Kirstein... ambitny, choć na początku wydawał się raczej zapatrzony w siebie. Miał jednak dobre serce i potrafił przewodzić. Sasha Braus – ciepła dusza, choć nie raz zdarzało się, że podczas treningów znikała z racjami żywnościowymi. I Connie Springer... zawsze pełen energii, choć czasem sprawiał wrażenie, że ma więcej szczęścia niż rozumu, w czym bardzo przypomina mi naszego Lucę.
Jej uśmiech nieco przygasł, gdy przeszła do bardziej poważnych postaci.
– Ale jeśli chodzi o Zwiadowców, był tam jeden, który wydawał się... napędzany pasją i powołaniem – kontynuowała. – Eren Yeager. Chce do nas dołączyć, to pewne. A jego dwójka przyjaciół najpewniej podąży za nim. Mikasa Ackerman – jest idealną maszyną do zabijania Tytanów, Erwin. Jej precyzja i instynkt w walce są niesamowite. Ma w sobie coś... coś, co przypomina mi kapitana Levia, zupełnie jakby ich nazwisko nie było przypadkowe.
Erwin nie drgnął, ale Nana dostrzegła cień zainteresowania w jego oczach.
– A trzeci? – zapytał spokojnie.
– Armin Arlert – odparła Nana. – Intelekt w czystej postaci. Jego analityczne myślenie może kiedyś ocalić nam życie. Nie jest fizycznie najsilniejszy, ale jego umysł to jego największa broń.
Erwin skinął głową, przetwarzając informacje, jakby kalkulował, jak najlepiej wykorzystać potencjał każdego z nich.
– Miejmy więc nadzieję, że determinacja Erena zarazi także innych – powiedział w końcu.
Po krótkiej chwili dodał, zmieniając temat:
– A ty jak się czujesz? Kości ci już nie dokuczają? Będziesz w stanie szkolić swoich dawnych podopiecznych, jeśli wrócą jako rekruci?
Pytanie było rzeczowe, a jednocześnie taktowne. Erwin rzadko pozwalał sobie na osobiste uwagi, ale w jego głosie słychać było szczery niepokój. Najwidoczniej zauważył, że Nana od pewnego czasu znów jest bledsza niż zazwyczaj, a wiadome było, że jej choroba może być tylko i wyłącznie „wyciszana", a nie wyleczona. Nana wyprostowała się odruchowo, jakby próbowała ukryć te drobne, ale ważne szczegóły.
– Dam radę – zapewniła konkretnie.
Erwin spojrzał na nią badawczo, ale nie naciskał.
– W porządku – odpowiedział. – Zadbaj o siebie, Nana. Zwiadowcy potrzebują ludzi takich jak ty.
Jego słowa były proste, ale niosły za sobą większe znaczenie. Skinęła głową, postanawiając, że cokolwiek się stanie, będzie gotowa na wyzwania, które ich czekają i tak naprawdę nie mogła się doczekać, by ponownie spotkać dawnych uczniów.
.............................................
Nana westchnęła, czując, jak ból mięśni narasta z każdym kolejnym krokiem. Postanowiła w końcu zgłosić się do Hanji na rutynową kontrolę. "Może to tylko osłabienie organizmu i powinnam zmusić Norberta do kolejnego polowania," pomyślała, choć gdzieś na dnie jej świadomości czaił się lęk, że to nie pomoże, a ona znów pójdzie w odstawkę, pokonana przez łamliwość kości. Gdy weszła do laboratorium Hanji, zobaczyła, że ta siedzi przy biurku, pochylona nad jakimś skomplikowanym schematem przedstawiającym anatomię Tytana. Hanji uniosła głowę, a w jej oczach od razu pojawił się błysk zainteresowania.
– Nana! – zawołała z entuzjazmem, odrzucając pióro na stół. – Co cię do mnie sprowadza? Przecież dzisiaj nie masz u mnie dyżuru.
– Przyszłam, bo chyba znowu się rozsypuję – odparła Nana z rezygnacją, a Hanji zmrużyła oczy i od razu podeszła bliżej, niemal w podskokach.
– Rozsypujesz? – zapytała z powagą, choć jej energia wydawała się niegasnąca.
– Boli mnie całe ciało – zaczęła Nana, siadając na ławce. – Mięśnie, stawy... Ciągle czuję w ustach smak metalu, jakbym się czymś zatruła. Nic mi nie smakuje i wolę głodować, niż wziąć do ust marchewkę czy ziemniaka.
Hanji uniosła brew, a na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia.
– Fascynujące – powiedziała, bardziej do siebie niż do Nany. – Objawy są nietypowe, ale... No dobrze, muszę cię zbadać! – Hanji natychmiast chwyciła ją za rękę, przesuwając palcami po kościach dłoni, a potem obojczyka. Nana skrzywiła się lekko, kiedy jej przełożona dotknęła szczególnie wrażliwego miejsca na ramieniu.
– Twoje kości wydają się w porządku – mruknęła Hanji, ale jej palce poruszały się dalej, badając każdy centymetr ciała. Nagle Hanji przystanęła, a jej spojrzenie spoczęło na klatce piersiowej Nany.
– Hmm... – wymruczała, mrużąc oczy, a Nana zmarszczyła brwi, słysząc jej ton, sugerujący, że na coś wpadła.
– Coś jest nie tak?
Hanji milczała przez chwilę, a potem wskazała na jej biust.
– Czy twój biust zawsze był taki... nabrzmiały?
Nana zamarła, czując, jak ciepło napływa jej na policzki.
– Co? – zapytała, zdezorientowana. – Nie wiem. Może?
Hanji wciąż przyglądała się jej z rosnącym zainteresowaniem. W końcu zapytała, jakby rzucając pytanie od niechcenia:
– Nana, czy miesiączkujesz regularnie?
– Różnie – dziewczyna odpowiedziała spokojnie, wzruszając ramionami. – Od zawsze miałam z tym problem. Czasem miesiączka się spóźnia, czasem jej nie ma... Ale to chyba nie ma znaczenia, prawda? Uczono nas przecież, że w efekcie żołnierskiego życia może to mieć miejsce.
– Taa... tak uczą mężczyźni w bazach wojskowych, a gdyby jeden z nich chociaż skupił się porządnie na temacie zrozumiałby, że nie jest to takie „normalne" i zawsze wymaga lekarskiej kontroli – Hanji mruknęła cicho, jakby z irytacją. Nie przestawała jej jednak badać, a w pewnym momencie coś w jej spojrzeniu się zmieniło.
W końcu odsunęła się nieco, przyglądając się Nanie z wyrazem niepewności, który rzadko gościł na jej twarzy.
– Nana... – zaczęła ostrożnie, jakby ważyła każde słowo. – Obawiam się, że to może być coś więcej niż sama łamliwość kości.
Nana zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co Hanji próbuje powiedzieć.
– Co masz na myśli? – zapytała, czując, jak narasta w niej niepokój – jest gorzej? Znów będę musiała wyjechać?
Hanji wzięła głęboki oddech, a potem wypaliła z typową dla siebie bezpośredniością:
– Nana, sądzę, że możesz być w ciąży.
Świat Nany zamarł. Słowa Hanji uderzyły ją jak młot, odbijając się echem w jej głowie.
– Co? – wykrztusiła, patrząc na Hanji, jakby ta nagle oszalała. – To niemożliwe. Nie mogę być...
Hanji uniosła dłonie w uspokajającym geście, ale jej oczy wciąż błyszczały ciekawością.
– Wiem, że to może wydawać się zaskakujące – zaczęła, choć jej ton wciąż brzmiał bardziej podekscytowany niż uspokajający. – Ale objawy na to wskazują. Zmęczenie, metaliczny posmak, zmiany w apetycie, nabrzmiały biust...
Nana wstała gwałtownie, jakby próbowała uciec od słów, które właśnie usłyszała.
– Nie... To niemożliwe – powtórzyła, kręcąc głową. – Jak... Jak to możliwe? – Jej głos zadrżał, a serce waliło jej jak oszalałe. Myśli kłębiły się w jej głowie, zbyt szybkie, by je uchwycić.
– No chyba wiesz co robiłaś z Levim pod kołderką... – Hanji wypaliła entuzjastycznie na jej pytanie, ale szybko wzięła się w garść widząc, że dziewczyna dalej jest w totalnym szoku.
– Spokojnie, Nana – powiedziała, tym razem tonem bardziej kojącym – Oddychaj.
Hanji wyglądała na zmartwioną, ale jednocześnie pełną fascynacji, jakby nagle trafiła na jakiś niezwykle rzadki przypadek medyczny.
– Hmm... Nana, odpowiedz mi szczerze, stosowałaś jakąś antykoncepcję? – zapytała, unosząc brew.
Nana, zaskoczona pytaniem, zmieszała się. Jej policzki zarumieniły się lekko.
– T-tak... Oczywiście. Wszystko było... pod kontrolą.
Hanji wzruszyła ramionami, kręcąc głową.
– Cóż, czasami nawet najlepsze metody mogą zawieść. Biologia to dziwna rzecz – odparła, z lekkim, nieco nerwowym uśmiechem. – Ale wiesz co? Nic już na to nie poradzimy. Stało się. Chciałabym zobaczyć minę Levia, gdy mu o tym powiesz. – Zaśmiała się cicho, choć w jej tonie kryło się napięcie.
Nana zesztywniała. Słowa Hanji uderzyły w nią niczym lawina. Zadrżała, czując, jak lodowate igły strachu przebijają jej serce.
– Hanji... On nie może się o tym dowiedzieć. – Jej głos był cichy, niemal szeptem, jakby obawiała się, że ktoś mógłby ich podsłuchać.
Hanji spojrzała na nią badawczo, krzyżując ramiona na piersi.
– Myślę, że chciałby wziąć odpowiedzialność za sytuację. Nie jest typem, który cię porzuci lub zignoruje – odpowiedziała spokojnie, choć w jej oczach pojawił się cień troski.
– Wiem o tym – powiedziała Nana, jej głos stłumiony przez łzy, które usilnie próbowała powstrzymać. – Właśnie dlatego nie mogę mu na to pozwolić.
Hanji westchnęła głęboko, jakby próbowała zrozumieć decyzję Nany. Po chwili jednak zbliżyła się do niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
– Cóż... w takim razie są pewne zioła, które pomagają w takich sytuacjach. Muszę tylko dokopać się do starych ksiąg, które mówią, jak je sporządzić i w jakiej proporcji. – Jej głos był miękki, niemal pocieszający, ale w spojrzeniu czaił się smutek - w końcu nie chciałabym zrobić Ci krzywdy.
Nana spojrzała na nią, jej oczy szeroko otwarte ze zdziwienia i... oburzenia.
– Hanji... Nie zrobię tego. To dziecko... To dziecko Levia. – Jej głos zadrżał, ale w końcu nabrał pewności. – Nic cenniejszego los nie mógł mi dać.
Hanji uniosła brwi w zaskoczeniu, ale nie przerwała. Widać było, że próbuje przemyśleć, co powiedzieć i zrozumieć, jak właściwie jej pomóc.
– W takim razie – zaczęła ostrożnie – co planujesz, skoro nie chcesz mu nic powiedzieć ani nic z tym zrobić? Przykro mi, ale za kilka miesięcy będziesz wyglądała, jakbyś połknęła arbuza w całości, a twój sprzęt do manewru na pewno cię już nie uniesie.
Nana spuściła wzrok, a dłonie zacisnęła na kolanach. Jej myśli wirowały, jakby szukały jakiegoś punktu zaczepienia.
– Dobrze wiesz, że muszę zniknąć – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do Hanji.
Hanji zamarła, patrząc na nią w milczeniu. Po chwili pokręciła głową.
– To złamie mu serce, Nana... Po raz kolejny – powiedziała cicho, jej głos wypełniony żalem.
Nana uniosła wzrok, w którym błyszczały łzy.
– Wiem... Ale tylko tak nie zniszczę mu życia. Jest żołnierzem, Hanji. Najsilniejszym człowiekiem, jaki może przyczynić się do przetrwania ludzkości, zwłaszcza teraz, gdy plany Erwina nabierają rozpędu. Wiesz o tym doskonale. Ale ja nie mogę przecież wrócić do Shadisa... Jaki będzie zatem wiarygodny powód mojego wyjazdu i gdzie powinnam się zaszyć?
Hanji wpatrywała się w nią, próbując znaleźć odpowiedź. W końcu odwróciła wzrok, błądząc po laboratorium, jakby szukała w nim rozwiązania.
– Powiem ci jedno, Nana – zaczęła, w końcu znowu skupiając na niej wzrok. – Levi to nie jest człowiek, który pozwoli ci tak po prostu zniknąć, na dodatek ze swoim dzieckiem w brzuchu. Nana spuściła głowę. Wiedziała, że Hanji miała rację, ale jej serce wciąż krzyczało, że to jedyna droga.
Hanji przysiadła na krawędzi stołu, krzyżując ramiona i spoglądając na Nanę z mieszaniną troski i determinacji.
– No cóż... – zaczęła, jakby ważyła każde słowo. – Skoro tak postanowiłaś, to nie ma innego wyjścia. Musimy powiedzieć o tym Erwinowi.
Nana podniosła na nią wzrok, wyraźnie wstrząśnięta.
– Co?! Mowy nie ma! Im więcej osób wie, tym gorzej, Hanji! – Jej głos był podniesiony, niemal błagalny. Hanji jednak ani drgnęła. Jej spojrzenie było nieustępliwe.
– Słuchaj, Nana – powiedziała spokojnie, ale stanowczo. – Jeśli chcesz, żeby to kłamstwo wypaliło, to nasz blond dowódca jest nam cholernie potrzebny.
– Dlaczego akurat on? – wyszeptała Nana, czując, jak serce bije jej coraz szybciej.
– Bo tylko on będzie w stanie zapewnić ci alibi i bezpieczeństwo – odpowiedziała Hanji, pochylając się bliżej. – Levi może być najsilniejszym żołnierzem, ale Erwin... to jedyny człowiek, który potrafi manipulować sytuacją tak, żeby nikt nie zadawał pytań. Jeśli mamy to rozegrać, potrzebujemy jego wsparcia.
Nana zacisnęła dłonie na kolanach, wbijając w nie paznokcie. Hanji wyprostowała się, jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz.
– Jeśli się wstydzisz, sama z nim porozmawiam – zaproponowała, a jej głos nabrał miękkiego tonu. – Ale tak czy inaczej, to jedyne rozwiazanie.
Nana spojrzała na nią z bólem w oczach. Wewnątrz niej walczyły dwa sprzeczne uczucia – wstyd i desperacja. Wiedziała, że Hanji ma rację, ale myśl o zaangażowaniu Erwina wydawała się czymś ponad jej siły.
– Tylko nie możemy z tym zwlekać – rzuciła okularnica – Erwin potrafi działać szybko, ale i on potrzebuje czasu, żeby wszystko zaplanować. Ale bez względu na wszystko, wiedz, że cię nie zostawię z tym samą, a na dodatek zadbam, by wszystko przebiegło bez komplikacji.
Bum bum bum! Najdłuższy rozdział do tej pory! :D Jak myślicie - będzie chłopiec czy dziewczynka? :P
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro