Rozdział 2 Twoje zadanie to... przeżyć!
Kolejny dzień nie był łatwiejszy od poprzedniego, a na koniec tygodnia nawet Norbert miał trudności z zachowaniem entuzjazmu. To, co nazywali treningiem u Shaddisa, u Leviego było rozgrzewką.
– Dlaczego nie mogliśmy trafić pod opiekę Hanji? Jest walnięta z tą obsesją na punkcie tytanów, ale przynajmniej nie gnębi nas wzrokiem - stwierdziła Inez, rozmasowując obolałe stopy.
Dzieliła kwaterę z Naną, która zastanawiała się, czy paść na twarz i zasnąć, czy jednak umyć się z błota i potu.
– Z tego co wiem Hanji przejmuje trening tylko niektórych zespołów. Jest bardzo zajęta jako zastępca Erwina Smitha – stwierdziła, ziewając.
– Czyli jesteśmy skazani na tego karzełka? Mam wrażenie, że mści się na nas za swój wzrost. Nawet ty jesteś od niego większa, a byłaś najniższa w całym korpusie treningowym.
Nana na chwilę wyprostowała się, czując lepiej przy okazji ból w okolicach lędźwi, które utrzymywały ją ostatnio w powietrzu niezliczoną ilość godzin. Jej 165 centymetrów wzrostu nigdy nie były dla niej problemem, ale fakt… mężczyzna mógł z tego powodu nabawić się kompleksów.
– Niski czy nie, jest przerażający bardziej niż tytani – stwierdziła, idąc do łazienki z grymasem na twarzy wiedząc, że kolejny dzień jest pełny wyzwań.
Kolejny poranek rozpoczął się głośnym gwizdem, który zmusił wszystkich do natychmiastowego wstania z łóżek. Nana, z trudem podnosząc się z materaca, spojrzała na Inez, która wywróciła oczami.
– Następne dwanaście godzin piekła czas zacząć – mruknęła blondynka, naciągając buty – pospiesz się, bo spóźnisz się na śniadanie.
– Nie wiem, czy w ogóle coś przełknę, jeśli od samego początku mamy latać w powietrzu – stwierdziła, szybko wychodząc z łóżka.
Cóż… jej przeczucia były trafne, bo na poligonie już czekał na nich Levi z typowym dla siebie wyrazem twarzy – mieszaniną irytacji i chłodnej dezaprobaty.
– Dzisiaj sprawdzimy waszą orientację w terenie – oznajmił, mierząc ich wzrokiem. – Ale spokojnie, nie wszyscy musicie się zgubić. Wystarczy, że Dreyer zrobi to za was.
W grupie rozległ się stłumiony chichot. Nana zacisnęła zęby, czując, jak jej policzki zaczynają płonąć. Nie chciała dać jednak satysfakcji Kapralowi, który ewidentnie chciał ją sprowokować. Wiedział, że jest impulsywna, dlatego wyciągał na wierzch jej wszystkie wady.
– Każdy z was otrzyma mapę, prowiant i konkretne zadanie – kontynuował Levi, ignorując chichoty. Jego spojrzenie przesuwało się po twarzach rekrutów z typową dla niego oceną, jakby już teraz wiedział, kto zawiedzie.
– Waszym celem jest odnalezienie wskazanego przedmiotu lub wykonanie powierzonego zadania i dostarczenie wyników do wyznaczonego punktu kontrolnego. Macie czas do zmroku. Spóźnienia nie będą tolerowane.
– A co, jeśli ktoś faktycznie zgubi się w lesie? – zapytała Inez, podnosząc rękę jak w szkole. Jej ton, choć zaczepny, skrywał cień niepokoju.
Levi zerknął na nią z chłodnym wyrazem twarzy.
– Jeśli tak się stanie, może oznaczać dwie rzeczy: pokażesz, że jesteś nieprzydatna w walce albo nie wrócisz wcale. Oba przypadki rozwiążą problem same.
Wszyscy zamilkli, a Inez spiorunowała kaprala wzrokiem, choć nie odważyła się nic odpowiedzieć. Nana, która nadal czuła się upokorzona wcześniejszą uwagą Leviego, tylko mocniej zacisnęła pięści.
– Dreyer – dodał Levi, odwracając się do niej. – Twoje zadanie to zebrać te rośliny – wyciągnął kawałek papieru z dokładnym opisem i rysunkami roślin potrzebnych Hanji. – Jeśli wrócisz z chwastami, będziesz je jeść na kolację.
Chichot znowu przebiegł po grupie, ale Nana spojrzała na Leviego z wyzywającym błyskiem w oczach.
– Rozumiem, kapralu – powiedziała szorstko, wyrywając mu kartkę z rąk o mało co jej nie przerywając.
Levi zignorował jej ton i przeszedł dalej, rozdając zadania reszcie grupy.
– Inez, twoim celem jest odnalezienie rozbitego wozu i przyniesienie z niego skrzyni z zapasami. Kira, znajdź rannego żołnierza i udziel mu pierwszej pomocy. Ponieważ to Moblit udaje tego żołnierza, postaraj się nie zrobić mu prawdziwej krzywdy. Hanji oskubałaby cię wtedy żywcem… Norbert, ty znajdź ślady bandytów i zaznacz ich lokalizację na mapie.
Norbert uniósł brwi z lekko drwiącym uśmiechem.
– Ślady bandytów? A co, jeśli znajdę coś ciekawszego?
Levi nie zareagował na zaczepkę, tylko spojrzał na niego chłodno.
– Znajdziesz bandytów, to może przeżyjesz. Znajdziesz coś innego, to będzie twoje ostatnie zadanie.
Norbert uniósł dłonie w poddańczym geście, ale jego uśmiech nie zniknął.
– Jasne, kapralu.
– Ruszać się. Macie czas do zachodu słońca – rozkazał Levi, a jego ton nie pozostawiał miejsca na dyskusje.
Każdy z rekrutów odebrał swoją mapę i ruszył w wyznaczonym kierunku. Nana, trzymając kartkę z rysunkami roślin w jednej ręce, a mapę w drugiej, czuła, jak ogarnia ją coraz większa frustracja. "Nie zgubię się" – powtarzała sobie w myślach. "Nie dam mu tej satysfakcji."
Niestety, jak to często bywało w jej przypadku, rzeczywistość szybko zweryfikowała jej pewność siebie.
Hej Gwiazdeczki!
Wbijam z kolejnym rozdziałem i mam nadzieję, że historia będzie dla Was wciągająca.
Dziękuję, że dopingujecie starą koleżankę do wznowienia pisania i wytężania szarych komórek xD
Zatem witam jeszcze raz starych i nowych czytelników i jak coś jestem do dyspozycji!
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro