Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18 Zazdrość bywa... satysfakcjonująca?


Levi szedł spokojnie korytarzem w stronę dziedzińca z neutralnym wyrazem twarzy, choć w środku czuł irytację. Kłótnie w jego oddziale były rzadkością. Dyscyplina i lojalność były fundamentami, na których budował zespół. A teraz? Dwie jego podopieczne stały w środku korytarza, wymieniając między sobą ostre słowa, a powodem ich zatargu... był on sam.

Levi wiedział, że Petra żywiła do niego uczucia, choć zawsze traktował je bardziej jako młodzieńczą fascynację niż coś poważnego. Doceniał jej lojalność, umiejętności i oddanie, ale nigdy nie dał jej powodów, by sądziła, że mógłby widzieć ją inaczej niż jako jednego z najlepszych żołnierzy w jego drużynie. Fakt, że jej uczucia wpłynęły na atmosferę w oddziale, wywoływał w nim zawód.

A Nana? Zdecydowanie próbowała zachować zimną krew, co Levi cenił, ale fakt, że dała się wciągnąć w tę słowną przepychankę, również nie umknął jego uwadze. Oboje zawiedli. Takie sytuacje były nie tylko żenujące, ale mogły również dać początek plotkom, które działały na szkodę całej drużyny. Levi skrzywił się lekko na samą myśl. "Teraz dopiero rozniosą się idiotyczne gadki..." – pomyślał z irytacją.

Hanji, która w końcu go dogoniła, jak zawsze wydawała się rozbawiona sytuacją. W końcu była świadkiem miłosnej walki o serce jej przyjaciela, który uchodził za żywy emocjonalny posąg.

– No proszę, kapralu, nigdy nie sądziłam, że aż tak wpłyniesz na morale swoich żołnierzy – zażartowała, mrugając do niego – To musi być nowy rodzaj motywacji.

Levi spojrzał na nią z nieskrywaną irytacją.

– Hanji, daruj sobie. To ostatnia rzecz, z którą mam teraz ochotę się użerać – mruknął, wkładając ręce do kieszeni. – No i masz. Teraz, zamiast skupić się na misji, będę musiał uporać się z tym pierdolnikiem.

Hanji zachichotała cicho, ale zaraz spoważniała, obserwując Levia uważnie.

– Wiesz, może warto zrobić porządek z Petrą. Ewidentnie to ona zaczęła. Jej zachowanie już od jakiegoś czasu wydawało się... zbyt emocjonalne, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Levi westchnął, przenosząc wzrok na dziedziniec.

– Wiem – przyznał niechętnie. – Porozmawiam z nią. Ale Nana też nie jest bez winy. Mogła się po prostu odwrócić i odejść. A jednak dała się sprowokować. Skarcenie jej nie ominie.

Hanji uniosła brwi, krzyżując ramiona.

– Ostra dyscyplina jak zawsze, co? – rzuciła, uśmiechając się lekko. – Ale może to rzeczywiście ich nauczy, że takie zagrywki nie mają miejsca w oddziale. Zresztą, nie zdziwię się, jeśli Nana sama czuje się winna. Wyglądała na bardziej zdenerwowaną niż złą.

Levi wzruszył ramionami, po czym dodał, widząc, że Hanji dalej się uśmiecha:

– Przestań się tak szczerzyć jakbyś zobaczyła cukierka na podłodze.

– Po prostu miło dla odmiany zobaczyć, że potrafisz porwać nie tylko tłumy, a nawet kobiece serca. Ewidentnie naśladujesz Erwina w każdym aspekcie – Hanji pokręciła głową z lekkim rozbawieniem, odchodząc w swoim kierunku. Levi przez chwilę stał w miejscu, myśląc o nadchodzących rozmowach. Czuł irytację, ale też odpowiedzialność. To, co działo się w oddziale, zawsze było jego problemem. I zawsze znajdował sposób, by przywrócić porządek. Nawet jeśli wymagało to więcej słów, niż zwykle miał ochotę wypowiedzieć.

..............................................

Levi siedział za biurkiem, jego spojrzenie chłodne, a wyraz twarzy nieprzenikniony. Petra weszła do pokoju, niemal niepewnie, a jej dłonie lekko zaciskały się w pięści. Zatrzymała się przy biurku i wyprostowała, próbując zachować pozory spokoju.
Levi uniósł wzrok na nią, opierając się na oparciu krzesła. Jego milczenie zdawało się trwać wieczność, zanim w końcu się odezwał:
– Co ty odwalasz, Petra?
Petra wzięła głęboki wdech, próbując coś powiedzieć, ale Levi podniósł rękę, uciszając ją natychmiast.
– Czy kiedykolwiek dałem ci powód, żebyś zachowywała się w ten sposób? – zapytał zimno. Jego głos był niski, ale każde słowo cięło niczym ostrze - spojrzałem na ciebie, powiedziałem coś, co mogło sugerować, że możemy być w innej niż zawodowej relacji?
Petra spojrzała na niego zdezorientowana, a jej twarz oblał rumieniec.
– Kapralu, ja... ja tylko chciałam... – zaczęła, ale on przerwał jej bezlitośnie.
– Nie chcę słyszeć, co chciałaś – rzucił ostro. – To, co zrobiłaś, było kompletnie nieodpowiedzialne. Wiesz, co o tym myślę? Że jest to poniżej poziomu, jakiego wymagam od swoich żołnierzy. Myślałem, że mogę na tobie polegać, Petra. Ale okazuje się, że muszę teraz marnować czas na rozwiązywanie takich dziecinnych dramatów.
Petra zacisnęła dłonie jeszcze mocniej, walcząc ze wstydem, który coraz bardziej ją paraliżował.
– Kapralu, przepraszam... – wyszeptała w końcu.
Levi oparł się łokciami na biurku i spojrzał na nią z lodowatą powagą. Petra spuściła wzrok, ale Levi nie zamierzał jej oszczędzać.
– Skoro rozpiera cię energia, by szerzyć niezgodę w szeregach i tworzyć podziały, masz wykonać za karę dokładne czyszczenie magazynów – powiedział chłodno. – Każdy kąt ma lśnić. Wszystkie skrzynie mają być uporządkowane, a zapasy przeliczone. Jeśli coś będzie nie tak, dorzucę ci kolejny tydzień pracy. Rozumiesz?
Petra skinęła głową, jej głos ledwo słyszalny:
– Tak jest, kapralu.
Levi wstał powoli, podchodząc bliżej do niej.
– A teraz posłuchaj mnie uważnie – zaczął. – Nigdy, powtarzam, nigdy więcej nie chcę widzieć takiego zachowania. Nie interesują mnie, twoje osobiste odczucia czy powody. Jesteś żołnierzem i to cholernie dobrym, a twoim zadaniem jest walka z tytanami, a nie rozgrywanie prywatnych dramatów. Jasne?
Petra spojrzała na niego z bólem w oczach, ale wiedziała, że każde słowo było prawdą.
– Tak jest, kapralu – powtórzyła, bardziej stanowczo tym razem.
Levi skinął głową i wrócił na swoje miejsce za biurkiem.
– Możesz odejść – rzucił oschle.

Petra ukłoniła się szybko i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Levi przez chwilę siedział w milczeniu, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą. Westchnął ciężko i potarł dłonią kark, czując, jak napięcie rozmowy wciąż ciąży mu na barkach.

Ta rozmowa kosztowała go więcej, niż byłby gotów przyznać. Nie znosił tego rodzaju sytuacji – emocji, których nie można było zignorować i błędów, które trzeba było naprawiać, nawet jeśli były bardziej osobiste niż zawodowe. Ale wiedział, że to, co go czekało za chwilę, będzie znacznie trudniejsze.

– No i teraz muszę znaleźć Nanę – mruknął do siebie, wstając z krzesła. Wyprostował się, wygładzając mundur, jakby przygotowywał się na kolejną bitwę. Wiedział, że rozmowa z nią będzie wymagała więcej cierpliwości, niż chciałby okazać, ale nie miał innego wyjścia. Z ciężkim krokiem ruszył w stronę wyjścia, gotów zmierzyć się z tym, co nieuniknione.

......................................

Levi długo szukał Nany, która, wbrew jego oczekiwaniom, nie zjawiła się w laboratorium Hanji ani w żadnym z bardziej oczywistych miejsc, gdzie zwykle można było ją znaleźć. Kiedy w końcu dotarł na najdalej oddalony plac treningowy, zobaczył ją. Była sama, w otoczeniu ciszy, która wydawała się niemal namacalna. Uderzała z furią w drewnianego manekina treningowego, jej ciosy były szybkie, ale chaotyczne – wyraźnie próbowała rozładować napięcie.

– Nana – odezwał się sucho, zatrzymując się kilka kroków od niej.

Zamarła w miejscu, ale nie odwróciła się od razu. Przez chwilę wydawało się, że go zignoruje. W końcu wypuściła ciężko powietrze i odłożyła broń na ziemię.
– Czyli jednak mnie znalazłeś – powiedziała cicho, a w jej głosie brzmiała mieszanka zmęczenia i rezygnacji.

Levi podszedł bliżej, ale zachował dystans.
– Co ty sobie myślałaś? – zapytał, a jego głos był chłodny, choć nie podniesiony. – Dałaś się wciągnąć w przepychankę z małolatą?

Nana odwróciła się do niego, jej oczy błyszczały od gniewu, ale i zranienia.
– Nie jestem od niej wiele starsza – odparła z goryczą. – Może zapomniałeś, ale kiedy pierwszy raz mnie pocałowałeś, też byłam... podlotkiem.

Levi zamarł, nie spodziewając się takiego obrotu rozmowy. Jego oczy na moment zwęziły się, jakby próbował ocenić, czy Nana rzeczywiście ma mu coś do zarzucenia, czy po prostu dawała upust swoim emocjom.

– To co innego – odparł w końcu, jego głos nieco złagodniał, choć nadal brzmiał stanowczo. – Nie jesteś już dzieckiem, Nana. I nie widzę powodu, dla którego miałabyś się z nią porównywać.

Nana wybuchnęła gorzkim śmiechem, krzyżując ręce na piersi.
– Nie widzisz? Petra jest młoda, energiczna, pewna siebie, a tytanów tnie jak Maika cebulę! Co wyprawa, to kolejny do kolekcji. Jest z tobą cały czas, towarzyszy ci na każdej misji. To ona będzie przy tobie, jeśli wydasz ostatnie tchnienie za murem! A ja? Ja jestem... tylko okazją.

Levi zmarszczył brwi, widocznie poirytowany.
– Naprawdę? – rzucił z nutą irytacji w głosie. – Powaliłaś odmieńca na swojej pierwszej wyprawie, ratując idiotę, który bez ciebie by już nie żył, a z tego co widziałem przed godziną, dalej dycha. Zostałaś wezwana przez samego Erwina, który wyznaczył ci indywidualną czteroletnią misję, a teraz podsycasz maniakalny geniusz Hanji. Co jeszcze musisz sobie udowodnić?

Nana pokręciła głową, opuszczając wzrok.
– Nie chodzi o to, żeby coś sobie udowadniać – powiedziała cicho – Chodzi o to, że... czasem czuję, że po prostu nie jestem godna być przy tobie – przyznała otwarcie, wiedząc, że powinien mieć partnerkę równą sobie, a ona z racji swoich ograniczeń, nie osiągnie upragnionego poziomu, tylko ciężką pracą.

Levi zamarł, patrząc na nią z czymś, co można było odczytać jako mieszankę irytacji i... szoku. Nie był przyzwyczajony do bezpośredniego okazywania uczuć czy swoich myśli, ale widząc, w jakim Nana jest stanie, wiedział, że pora się do tego zmusić. Podszedł bliżej, aż stanął tuż przed nią i spojrzał jej prosto w oczy.
W końcu westchnął ciężko, przerywając napiętą ciszę.
– Godna? – powtórzył, jakby samo to słowo było dla niego absurdalne. – Myślisz, że to kwestia bycia „godnym"?
Nana podniosła wzrok, a w jej oczach pojawiła się iskra buntu.
– Tak, Levi. Godnym. Ty... jesteś najlepszym żołnierzem, jakiego ten świat widział. Zawsze zimny, zawsze skuteczny, zawsze... niezłomny. A ja? Mam problemy z najprostszymi rzeczami. Czasem nie wiem, czy zrobię wszystko, czego ode mnie oczekujesz.
Levi zmarszczył brwi, a jego usta zacisnęły się w cienką linię.

– Słuchaj mnie uważnie – powiedział twardo, jego głos był niski, ale wyraźnie brzmiała w nim nuta emocji. – Wiesz, co widzę, kiedy na ciebie patrzę? Żołnierza, który nigdy się nie poddaje, nawet kiedy ma powody, by to zrobić. Widzę kogoś, kto pracuje ciężej niż większość ludzi tutaj, nawet jeśli czasem potyka się po drodze. Widzę kogoś, kto ma odwagę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, co myśli – a to rzadkość, Nana.
Nana zmrużyła oczy, jakby próbowała odczytać, czy Levi mówi poważnie.
– To nic nie zmienia – powiedziała z rezygnacją. – Nigdy cię nie dogonię, Levi.
Levi przekręcił lekko głowę, jakby próbował zrozumieć jej tok myślenia. Potem nachylił się nieco bliżej, jego głos był teraz cichszy, niemal intymny.
– Nigdy nie wymagałem, żebyś mnie dogoniła. Chcę, żebyś była sobą – a to wystarczająco dużo.
Słowa te zawisły między nimi, a Nana patrzyła na niego z niedowierzaniem. Levi odwrócił się na pięcie, jakby nie chciał przedłużać tej rozmowy bardziej, niż było to konieczne. Jednak zanim zdążył odejść, zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię.

– Petra jest członkiem mojego oddziału. Niczym więcej. Nie wiem, co ona sobie wyobraża, ale to nie moja wina, że postanowiła sobie coś dopowiedzieć. A teraz muszę pilnować, żeby ktoś inny nie robił tego samego. Jeśli jeszcze raz usłyszę takie bzdury o byciu „godną" czy niegodną, to wyślę cię na taką misję z Hanji, że będziesz prosić, żeby Petra cię zastąpiła – rzucił z charakterystycznym dla siebie surowym tonem.

Kiedy odszedł, Nana została sama, z bijącym sercem i milionem myśli w głowie. Wiedziała, że Levi nie lubi zbędnych słów, ale każde jego zdanie miało w sobie coś, co trafiało prosto do sedna.

Nana poczuła, jak ciężar, który dźwigała na swoich barkach, nagle staje się lżejszy. Wbrew wszystkiemu – i sobie samej – Levi wlał w jej serce otuchę. W tych kilku słowach dostrzegła coś jeszcze: przebłyski uczucia, którego on nigdy nie nazwie wprost, ale które bez wątpienia tam było.

Spojrzała na manekina, który teraz wyglądał jak wspomnienie jej frustracji i uśmiechnęła się lekko. Może nie musiała niczego udowadniać – ani jemu, ani sobie. Wystarczyło, że była sobą. 

Gwiazdeczki!

Rozdzialik krótszy, ale to na rzecz kolejnego, który będzie dłuższy i bardziej... gorący :P 

Zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza lub gwiazdeczki, a będę przeszczęśliwa! 

Kocham!

Wasza/Twoja

Juri/Deki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro