Rozdział 17 Gdy chcesz uciec, a... nie możesz!
Tym razem dedykuje rozdział Dekkyy, która sie odnalazła ponownie na moim profilu! Dziękuję że jesteś mysza! <3
Patrol rozpoczął się punktualnie o 23:00. Noc była chłodna, a powietrze przesycone wilgocią sprawiało, że każdy dźwięk odbijał się echem od drzew, brzmiał ostrzej, wyraźniej. Gęsta ciemność skrywała las w swoim objęciu, a jedynie blady blask księżyca przebijał się przez korony drzew, rzucając na ściółkę nieregularne plamy światła.
Nana stała w punkcie zbiórki, próbując przybrać swobodną postawę, choć w rzeczywistości czuła lekkie napięcie w mięśniach. Nie wiedziała, jak Levi zareaguje, ale mogła się domyślić.
Jego kroki były ledwo słyszalne na miękkim poszyciu leśnym, ale wyczuła jego obecność jeszcze zanim się odezwał. Zmarszczone brwi, nieco głębszy cień na twarzy w słabym świetle – jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała, że nie jest zachwycony.
— Dreyer? — rzucił sucho, a w jego głosie pobrzmiewało coś pomiędzy zdziwieniem a zirytowanym niedowierzaniem. — A gdzie, do cholery, Baranowsky?
Nana nieznacznie poprawiła uprząż, zyskując kilka sekund na zebranie myśli.
— Pułkownik Zacharius potrzebował go pilnie do pomocy, a ten poprosił, bym zajęła jego miejsce — odparła możliwie najspokojniej, choć serce zaczęło bić jej szybciej. Norbert miał swoje powody, ale nie mogła ich teraz zdradzić.
Levi zmrużył oczy, jakby oceniając, ile w jej słowach było prawdy. Milczał przez kilka sekund, lecz Nana czuła, jak jego spojrzenie wbija się w nią, rozcinając chłodne powietrze.
— Oczywiście. Bo to przecież idealny pomysł, żebyś biegała po lasach, zamiast kogoś, kto dobrze zna teren — skwitował, a w jego głosie zabrzmiała nuta sarkazmu.
— Radzę sobie całkiem nieźle — odpowiedziała z przekąsem, starając się zabrzmieć pewnie, choć jej palce mimowolnie zacisnęły się mocniej na paskach sprzętu.
Levi westchnął cicho, po czym machnął ręką w stronę lasu.
— Niech będzie. Idziemy. Skup się i do cholery, nie zgub. Nie mam ochoty szukać cię ponownie po ciemku.
Nie odpowiedziała, jedynie poprawiła uchwyt na ostrzach i ruszyła za nim.
Las zdawał się oddychać własnym tempem – szelest liści, trzask gałązek pod ich stopami, pohukiwanie sowy gdzieś w oddali. Mimo mroku Nana potrafiła dostrzec jak Levi porusza się z niemal irytującą pewnością, jakby w ogóle nie musiał zastanawiać się nad kierunkiem. Sama próbowała skupić się na otoczeniu, na tropach, na niepokojących sygnałach – ale trudno było to zrobić, gdy raz po raz czuła na sobie spojrzenie kaprala.
— Wypiłaś? — przerwał ciszę nagle, jakby pytanie o zioła było równie codzienne, co rozkaz.
Nana spojrzała na niego, nieco zaskoczona.
— Tak... Wypiłam. Właściwie... Dziękuję. Pomogły.
Levi skinął głową, jakby jej wdzięczność była dla niego zbędna.
— Dobrze. Nie możesz pozwolić, żeby ból rozpraszał cię podczas służby.
— Skąd właściwie wiesz, jak radzić sobie... z czymś takim? — zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Levi zatrzymał się na chwilę, odwracając do niej głowę. Jego spojrzenie było poważne.
— Podziemia uczą więcej, niż chciałabyś wiedzieć — Jego ton był chłodny, ale w głosie pobrzmiewał cień wspomnienia. — Tam ludzie muszą sobie radzić w każdej sytuacji.
Nana przygryzła wargę, nie odpowiadając. Ruszyli dalej, a cisza między nimi wydawała się gęstsza niż wcześniej. Po kilku minutach dotarli do małej polany, gdy w oddali rozległy się radosne okrzyki. Levi zatrzymał się, unosząc dłoń, by ją uciszyć. Głosy jednak były zbyt wyraźne, by należeć do wrogów.
— Mamy dzika! JUUUHUUU — rozbrzmiał głos, którego Nana natychmiast rozpoznała. Norbert.
— Dobry strzał Norb! Gdyby nie ty, byłoby o wiele trudniej. Aż trudno uwierzyć, że udało ci się wymigać od patrolu z Leviem! — zaśmiał się ktoś inny entuzjastycznie.
— Jak to zrobiłeś? — padło pytanie, a w odpowiedzi rozległ się pełen samozadowolenia głos Norberta.
— Nie przegapiłbym takiej okazji, ale jestem paskudnym bratem. Wlepiliśmy Leviemu Nanę, chociaż się nie lubią. Wynagrodzę jej to jednak tą pyszną szynką!
Levi westchnął głęboko. W półmroku jego twarz była niemal bez wyrazu, ale Nana była pewna, że w myślach już dusi Norberta na tysiąc różnych sposobów.
— A więc w tym Miche potrzebował pomocy? — rzucił do siebie, po czym spojrzał na Nanę, której twarz wyrażała jedno słowo: „Przypał".
Widząc jej zmieszanie na fakt, że kłamstwo się wydało, nie omieszkał dodać drobnej uwagi, a jego głos nabrał odrobinę sarkastycznego tonu — I faktycznie... Bardzo było wczoraj widać, jak się nie lubimy...
Nana odkaszlnęła, walcząc z falą gorąca zalewającą jej policzki.
— Norbert to idiota — oznajmiła sucho, starając się zapanować nad sytuacją. — Nie zwracaj na niego uwagi.
— Idiota? Może. Ale chyba ma rację co do jednego — powiedział Levi, patrząc na nią uważnie — Potrafisz być irytująca, Dreyer. Ale też... użyteczna.
Jego ostatnie słowa zabrzmiały niemal jak komplement, choć ton był beznamiętny. Nana spojrzała na niego, szukając ukrytego znaczenia, ale on już odwrócił się, wracając do patrolu.
....................................
Nana stała z rękami na biodrach, wpatrując się w swoich podopiecznych, którzy wykonywali przysiady i pompki, starając się utrzymać rytm, mimo że większość ich myśli była gdzie indziej. Już cały obóz wiedział o udanym nocnym polowaniu i nie mógł się doczekać kolacji, co szło wychwycić w szeptach niektórych ćwiczących.
Wzrok Nany przykuło jednak coś innego. Zauważyła w oddali, jak Petra rozmawiała z Norbertem. Ich gesty i wymiana spojrzeń były gwałtowne, ekspresyjne. Nagle Petra spojrzała w jej stronę, a potem odwróciła wzrok. Na jej twarzy malował się delikatny grymas niezadowolenia, który momentalnie przykuł uwagę Nany. Norbert, który zdawał się coś tłumaczyć, odpowiedział jej pobłażliwym uśmiechem, po czym Petra powoli oddaliła się, a Norbert zebrał swój oddział i ruszył w stronę pola ćwiczebnego. Mijał właśnie siostrę, gdy ta postanowiła zadać mu pytanie.
– Wszystko w porządku? – zagadnęła, marszcząc brwi.
Norbert podrapał się po głowie, wyglądając na trochę zdezorientowanego.
– Tak, w porządku. Ale Petra chyba ma „te dni" – wyszeptał, lekko się uśmiechając. – Była zła, że poprosiłem cię o zajęcie mojego miejsca na patrolu, a nie ją. Wszyscy wiedzą, że jest zakochana w Levim, chce z nim spędzać jak najwięcej czasu, a ja... Cóż, nie spodziewałem się, że aż tak mi zmyje głowę za to.
Nana westchnęła cicho, przewracając oczami, a jej mina wyrażała mieszankę rozbawienia i zniecierpliwienia. Norbert zaśmiał się lekko, ale po chwili jego uśmiech zbladł, gdy spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– A ty jak dałaś sobie radę? – zapytał, uśmiechając się szelmowsko. – Przemilczeliście cały patrol, czy słuchałaś jego beznamiętnych uwag co robisz źle?
Nana uśmiechnęła się tylko lekko, wiedząc, że Levi potrafi być bardzo „namiętny", ale szybko przybrała maskę spokoju i przywołała myśli do porządku.
– Nie było tak źle – odpowiedziała – a nawet znośnie – Norbert roześmiał się głośno, poklepując ją po ramieniu.
– No to się cieszę, bo miałem wyrzuty sumienia, ale gdy dziś zjesz bajeczną pieczeń, to sama stwierdzisz, że ta udręka była warta ceny! A teraz wybacz, lecę pogonić tę hałastrę, bo inaczej Zacharius dobierze mi się do tyłka... – odpowiedział, przyjmując profesjonalny ton i pozę wracając do swojej grupy.
Nana obserwowała, jak oddalał się i przez chwilę przypomniała sobie starych przyjaciół.
– Kira wymknąłby się z tobą na polowanie, Inez pewnie marudziłaby, jakie to niebezpieczne i lekkomyślne narażać się przełożonym – Nana westchnęła ze smutkiem, zdając sobie sprawę, że ich codzienność nie była typowa, sielankowa, a myśl, że mogłaby teraz stracić Norberta czy Levia, była dla niej zbyt okrutna. Szybko odgoniła tę przygnębiającą aurę i wróciła do szkolenia, wyciskając z drużyny siódme poty. W końcu jej nadrzędnym celem było wyszkolić ich tak „by mogli przetrwać".
........................................................
Minęły tygodnie, a codzienność w obozie jak zwykle rutynowa i zaplanowana, nie dawała zbyt wiele miejsca na odpoczynek. Erwin od pewnego czasu stał się bardziej spięty i często spotykał się na tajnych naradach, a Hanji jeszcze mocniej skupiła się na budowie antytytanowych machin. Nana nie zamierzała być w tyle i wyciskała z siebie maksimum, by być przykładem dla innych.
Jednak z dnia na dzień zauważyła, że Petra unika jej wzroku. Spotkania na korytarzu, przy posiłkach, czy podczas wspólnych ćwiczeń były coraz rzadsze, a ich rozmowy – gdy w ogóle dochodziły do skutku – stawały się krótkie i chłodne. Nie rozumiała dlaczego, aż pewnego dnia, kiedy przypadkiem usłyszała rozmowę między Petrą a Eldem, wszystko ułożyło jej się w logiczną całość.
– Po co w ogóle taki ktoś jak Nana w oddziale? – zapytała Petra, z irytacją w głosie – szkoli nowych i pomaga Hanji, ale nie wyrusza z nami nigdy za mur, siedząc bezpiecznie aż wrócimy.
– Słyszałem, że nie pozwala na to jej zdrowie. Ma problem z kośćmi – odpowiedział Eld, przechylając głowę w zamyśleniu.
– Jeśli nie jest w stanie wyruszyć za mury, niech wraca do cywila. Wojsko nie jest dla wszystkich – odparła bezlitośnie dziewczyna, zjadając ostatni kawałek kanapki.
Nana stała przez chwilę w cieniu, a te słowa zadały jej głęboki cios. Odwróciła się, czując, jak w jej sercu narasta mieszanka gniewu i bólu. Z jednej strony nie była w stanie zaprzeczyć temu, że jej stan zdrowia rzeczywiście ograniczał jej możliwości. Z drugiej – nie mogła dopuścić, by ktokolwiek wątpił w jej wartość. Była tu po coś, nie tylko jako obciążenie, ale po to, by udowodnić wszystkim, że jest w stanie walczyć, choćby i z własnym ciałem.
Musiała przyznać, że Petra była bardzo utalentowana i być może nawet ją przewyższała. Dziewczyna świetnie odnajdowała się w terenie, była skupiona, sumienna i dokładna. Jej odważne cięcia powaliły wielu tytanów, a na dodatek idealnie nadawała się do drużyny Levia, rozumiejąc się z pozostałymi członkami drużyny bez słów. Wiedziała, że być może niechęć dziewczyny bierze się z zazdrości o kaprala, ale nie zamierzała dać się sprowokować. Była starsza od niej, miała swoje zadania i misje, a co ważniejsze, to ona stała przy boku jej lidera jako partnerka. Miała jednak nadzieję, że to wrogie nastawienie minie szybko, jak się pojawiło, bo nie lubiła jak wokół niej kłębiły się konflikty i brak zaufania. Niestety. Młode serce, zazdrość i szczere uczucie potrafią zaślepić, a Petra dała się ponieść tym nieprzyjemnym nurtom.
.................................
Nana przemknęła korytarzem, starając się ignorować napiętą atmosferę, która od jakiegoś czasu wisiała między nią a Petrą. Każda ich mijanka w zamku przypominała iskrę padającą na suchą trawę – czekały tylko na moment, w którym wybuchnie prawdziwy pożar. Miała nadzieję, że tym razem uda się uniknąć kolejnej konfrontacji, ale gdy zobaczyła Petrę stojącą na środku wąskiego przejścia, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, zrozumiała, że to byłaby naiwność.
Nie zwolniła kroku, ale gdy chciała przejść obok, tamta przesunęła się nieznacznie, skutecznie zastępując jej drogę.
– Nie sądzisz, że trochę za bardzo wchodzisz na cudze terytorium? – Jej głos był spokojny, ale pełen ukrytej pretensji.
Nana zamarła. O czym ona znowu mówi? Próbowała to zignorować, ale Petra najwyraźniej zamierzała doprowadzić sprawę do końca, zastępując jej drogę.
– Masz coś na myśli, Petra? – spytała Nana chłodno, odwracając się w jej stronę.
Petra odchylając się lekko, jakby chciała pokazać swoją przewagę, odparła:
– Ty naprawdę tego nie widzisz? Wszystko, co robisz... jak próbujesz się wpasować w naszą drużynę. Jak przy nim stoisz, jakbyś była kimś ważniejszym. Może i jesteś dobra, ale to nie znaczy, że możesz zastąpić tych, którzy byli tu przed tobą.
Słowa Petry trafiły celnie, ale Nana nie zamierzała pozwolić, by to po sobie pokazać. Zamiast tego zmrużyła oczy i uniosła brodę.
– Zastąpić? – powtórzyła z lekkim uniesieniem brwi, choć jej głos pozostał opanowany. – Wydaje mi się, że sama masz jakieś problemy z analizą, kto był tu pierwszy. Może zamiast tracić czas na takie rozmowy, powinnaś skupić się na tym, co naprawdę ważne – czyli na treningu. Z tego co wiem, Gunter ostatnio uratował cię przed odgryzieniem głowy.
Petra aż otworzyła usta, a na jej policzki wystąpił rumieniec gniewu. Próbowała zamaskować go chłodnym uśmiechem, ale jej palce drgnęły nerwowo na przedramieniu.
– Ciekawe, że to akurat ty mówisz o treningu – odparła, robiąc krok bliżej, aż Nana mogła dostrzec napięcie w jej szczęce. – Może i byłaś w dziesiątce najlepszych, ale zauważyłam, że nie tylko orientacja w terenie nie jest twoją mocną stroną. Levi z pewnością dostrzegł pozostałe braki. W końcu... zawsze wszystko zauważa, prawda?
– Może, zamiast szukać problemu we mnie, zastanów się, dlaczego czujesz się zagrożona – odparła ostro.
Petra zmrużyła oczy.
– Zagrożona? – Jej głos zadrżał lekko, a potem przybrał ostrzejszy ton – Chyba żartujesz. To, że Levi daje ci dodatkowe zadania, nie znaczy, że jesteś kimś szczególnym. Zamiast bawić się w zwiadowcę, zastanów się, czy na dobre nie zaszyć się w laboratoryjnej piwnicy.
Nana parsknęła śmiechem, ale nie było w nim ani odrobiny rozbawienia.
– Oj Petra Petra... Może warto by było zacząć ćwiczyć nie tylko cięcia, ale i trochę samokontroli, co?
W tym momencie Petra zacisnęła pięści. Atmosfera w korytarzu stała się tak gęsta, że można by ją było kroić nożem. Nana była gotowa odejść, kończąc rozmowę, ale zanim zdążyła się ruszyć, zza zakrętu korytarza dobiegł znajomy głos.
– Czy obie skończyłyście już te żałosne przepychanki? – Levi stał w progu gabinetu Erwina, z rękami w kieszeniach i wyrazem twarzy, który mógłby zamrozić całą salę treningową.
Za nim stała Hanji, która wyglądała, jakby była rozdarta między rozbawieniem a zainteresowaniem.
– No proszę, młode talenty w akcji – rzuciła z lekkim uśmiechem. – Ale może te emocje lepiej skierować na jakąś walkę z tytanami, co?
Levi nie odrywał spojrzenia od obu dziewczyn. Petra zaczerwieniła się, a Nana z trudem powstrzymała się, by nie odwrócić wzroku.
– Jeśli jeszcze raz usłyszę coś takiego, obie będziecie czyścić stajnie przez tydzień. Razem. – Jego głos był cichy, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że nawet ściany w tym zamku wydawały się skurczyć. – Mam dość słuchania bzdur, które niczego nie wnoszą. Jesteśmy tu po to, żeby walczyć z tytanami, a nie ze sobą. Jasne?
Nana przełknęła ślinę i skinęła głową, a Petra odparła cicho:
– Tak, kapralu.
Levi spojrzał na Hanji, jakby pytał ją wzrokiem, dlaczego w ogóle musiał tracić na to czas, po czym obrócił się na pięcie i odszedł. Hanji zerknęła na dziewczyny, pokręciła głową z uśmiechem, a potem poszła za nim.
Kiedy zostały same, Petra rzuciła Nanie jeszcze jedno chłodne spojrzenie i odeszła bez słowa. Nana westchnęła ciężko, zastanawiając się, ile jeszcze takich konfrontacji będzie musiała znieść, zanim sytuacja się uspokoi.
No i wyszło szydło z worka że z Petry nie taki miły skrzacik... xD
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro