Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 Nic nie jest takie... samo

Rozdzialik dedykuję AGA56765TA, która dzielnie piszę swoją licencjatkę :D Dajesz maleńka! 

A także Linajna która jak się okazuje jest równie uroczym zboczuszkiem jak nasz team xD witaj w rodzinie!
...........

Minął miesiąc, odkąd Nana dołączyła do Korpusu Zwiadowców, a już zdążyła znaleźć swoje miejsce w tej skomplikowanej machinie. Wydawało się, że ludzie szybko ją zaakceptowali – nowi członkowie oddziału z miejsca obdarzyli ją sympatią, a rekruci darzyli szacunkiem, widząc jej zaangażowanie i wszechstronność. Nana była jak kameleon: za dnia szkoliła młodych zwiadowców, a popołudniami wspierała Hanji w jej niekończących się eksperymentach i badaniach. Nawet w zespole Levia, którego członkowie początkowo wydawali się jej chłodni i zdystansowani, powoli zaczęła czuć się swobodnie. Nawet Petra, z którą relacje mogły wydawać się napięte, okazała się osobą uprzejmą i profesjonalną, co ułatwiało wzajemne porozumienie.

Mimo to Nana nie mogła całkiem uciszyć delikatnych ukłuć zazdrości, które pojawiały się, gdy widziała, jak naturalnie Petra porusza się w towarzystwie kaprala. Wiedziała jednak, że to tylko jej własne słabości, a nie prawdziwy problem. W końcu Petra była jego wsparciem, kiedy Nana była daleko – trudno było mieć jej to za złe. Zamiast dać się ponieść emocjom, postanowiła, że skupi się na swojej roli i nie pozwoli, by te uczucia wpłynęły na ich współpracę.

Codzienność w zespole była wypełniona luźną, koleżeńską atmosferą, która szybko sprawiła, że Nana poczuła się częścią tej małej społeczności. Wspólne posiłki były pełne żartów, a drobne porażki treningowe traktowano z humorem, co tylko wzmacniało poczucie jedności. Mimo tego, że relacje z resztą drużyny rozwijały się harmonijnie, jej kontakty z Levim, dalej były... skomplikowane. Każde ich spotkanie pełne było subtelnego napięcia, którego natura wydawała się niemal nieuchwytna. Nana czuła, że inni też to zauważają, choć nikt nie odważył się tego skomentować.

..........................

W kuchni panował przyjemny gwar, a Nana śmiała się z dowcipu, który rzucił Eld. Przy stole siedzieli jeszcze Petra i Gunther, podczas gdy reszta drużyny kręciła się w pobliżu, zajęta rozmowami i popijaniem gorącej herbaty. Atmosfera była swobodna, pełna ciepła, niemal domowa – Nana poczuła, że naprawdę znalazła swoje miejsce. Rozmowy płynęły naturalnie, bez wymuszenia, jakby wszyscy byli rodziną, która zna się od lat.

Drzwi do kuchni otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, przerywając tę błogą harmonię. W progu stanął Levi, a jego obecność zadziałała jak niewidzialny przycisk „pauzy". Rozmowy urwały się, a spojrzenia momentalnie powędrowały w jego stronę. On sam, jak zawsze, wydawał się zupełnie niewzruszony.

– Co tak śmierdzi? – zapytał, marszcząc nos w charakterystycznym grymasie. – Eld, znowu spaliłeś owsiankę?

Kilka osób parsknęło cicho śmiechem, próbując to ukryć, ale Eld westchnął teatralnie, gotów już do obrony swojego kucharskiego honoru. Jednak zanim zdążył się odezwać, Nana wtrąciła się z lekkim uśmiechem, unosząc kubek z parującą cieczą.

– Tym razem to moja wina, kapralu – powiedziała Nana z lekkim uśmiechem, obracając w dłoniach kubek z parującym naparem. – Moje nowe zioła nie do końca pachną lawendą, ale według Hanji zagwarantują mi, że drugi raz mnie nie wywalicie.

Choć jej słowa brzmiały beztrosko, w jej oczach błysnął znajomy ognik, ta drobna iskra zawadiackości, która zawsze potrafiła wytrącić go z równowagi. Levi uniósł brew, jakby na chwilę sam nie wiedział, czy odpowiedzieć kąśliwym docinkiem, czy całkowicie ją zignorować. Jego milczenie trwało ledwie ułamek sekundy, ale i tak zdążyło stworzyć napięcie. Ostatecznie przeszedł kilka kroków bliżej, cichy dźwięk jego butów na drewnianej podłodze niemal zagłuszył cichy trzask płomieni w kuchennym kominku.

– Przynajmniej masz świadomość, że to realne – rzucił oschle, choć jego ton był o pół tonu lżejszy niż zwykle.

– Tym bardziej powinnam być wdzięczna za te „cudowne zioła" – odparła, unosząc kubek, jakby chciała wznieść toast. Jej głos brzmiał niewinnie, ale uśmiech, którym obdarzyła Levia, miał w sobie coś zuchwałego. Zerknęła na niego spod rzęs, nieco dłużej, niż było to konieczne.

Levi zmrużył oczy, zerkając przelotnie na resztę drużyny. Kilkoro z nich stało opartych o ścianę, wyraźnie obserwując wymianę zdań z zainteresowaniem, które mogło szybko przekształcić się w plotki.

– Wszyscy na odpoczynek – rzucił, a jego głos znów nabrał surowości, jak uderzenie stalowej klingi o tarczę. – Jutro wy i wasze zespoły ruszacie za mur na trening.

Rozkaz był jednoznaczny – drużyna natychmiast zaczęła się rozchodzić, choć w ich spojrzeniach wciąż kryła się ciekawość. Petra, przechodząc obok Nany, lekko dotknęła jej ramienia. Jej subtelny uśmiech był niemal współczujący, jakby chciała powiedzieć: „Powodzenia". Nana tylko wzruszyła ramionami i wróciła do swojego kubka, ignorując delikatne napięcie w żołądku.

Kiedy w kuchni zapadła cisza, a reszta opuściła pomieszczenie, Levi został sam z Naną. Oparł się nonszalancko o blat, krzyżując ramiona na piersi, a jego zimne, stalowe spojrzenie przesunęło się po niej z góry na dół.

– Naprawdę myślisz, że to napar z chwastów coś da? – zapytał, choć brakowało w jego głosie zwykłej kąśliwości. Jego ton wydawał się cichszy, niemal... osobisty.

– Może – odpowiedziała Nana, wzruszając ramionami. – Nie takie świństwa piłam, by stać się znów potrzebną – dodała z lekkością, która nieco kontrastowała z wyrazem jej twarzy. Żartobliwy ton miał zamaskować to, co Levi bez trudu wyłapał – nutę goryczy, cichą i ledwo zauważalną, ale wyczuwalną dla kogoś, kto potrafił dostrzegać ukryte emocje.

Levi przestąpił krok bliżej, jakby jej słowa wywołały w nim coś, co zmuszało go zmniejszenia dystansu.

– A jesteś? – rzucił, a w jego głosie pojawiła się szorstka nuta, która była równie dobrze wyzwaniem, jak i badaniem gruntu.

Nana spojrzała na niego, podnosząc głowę. Jej oczy, dotychczas pełne zuchwałości, przygasły na ułamek sekundy. Słowa trafiły głębiej, niż chciałaby przyznać, ale szybko odzyskała rezon.

– Chyba nie do końca. Nie potrzebuję odpoczynku jak reszta twojego zespołu, bo nie wyruszam za mur, więc siedzę tutaj i parzę te „chwasty", by chociaż Hanji miała ze mnie pożytek. – Jej głos był spokojny, ale Levi wyczuł ostrze ukryte pod pozornym spokojem.

Przez chwilę nie odpowiadał, a cisza między nimi stała się ciężka jak ołów. Jego wzrok przybrał stalowy odcień, chłodny i przenikliwy. W końcu zrobił kolejny krok, zmniejszając dystans.

– Wiesz, dlaczego tak jest – zaczął cicho, zniżając głos, który nagle wydał się mniej szorstki, niemal łagodny. Nie patrzył jej w oczy, zamiast tego utkwił wzrok gdzieś w podłodze, jakby szukał właściwych słów. – Nie warto podejmować ryzyka, jeśli jest się z góry skazanym na porażkę.

Nana zmarszczyła brwi, a w jej spojrzeniu błysnęła iskra złości. Założyła ręce na piersi, jakby przygotowując się do walki.

– Skazanym na porażkę? – zapytała ostro, a w jej głosie zabrzmiała nuta irytacji, która podgrzała napięcie w pomieszczeniu.

Levi podniósł na nią wzrok, a jego spojrzenie spotkało się z wyzwaniem, które malowało się w jej oczach.

– Dobrze wiesz, że nie możesz wyjść za mur, Dreyer. Masz ograniczenia, które musisz zaakceptować, bez względu na to, jak twarda jesteś. – Jego słowa były stanowcze, niemal bezwzględne, choć w tonie czaił się cień niechęci do wypowiadania tej prawdy.

Nana poczuła, jak jej serce przyspiesza. Gniew, który próbowała tłumić, teraz wypełniał ją jak rozpalające się ognisko.

– Więc uważasz, że nie jestem wystarczająco dobra, by być Zwiadowcą? – Jej słowa uderzyły jak strzała, celnie i bezlitośnie. Uniosła brodę, by podkreślić swoją postawę. – A dla ciebie?

Levi uniósł wzrok, ale zobaczył w jej oczach to, czego się obawiał – zawód. To, co powiedział, wyraźnie ją zraniło, choć starała się nie dać tego po sobie poznać. Jednak jej bezpośrednie pytanie nawiązujące do ich przeszłości całkowicie go zaskoczyło.

– Jutro wyjeżdżam za mur – powiedział twardo, nie przerywając kontaktu wzrokowego – Może nie wrócę – odparł jakby chciał przemówić jej tym do rozsądku, a zamiast tego wywołał kolejną lawinę kobiecej złości.

– Tyle lat bezpiecznie wracałeś, a teraz może być inaczej? Co sugerujesz? Że przynoszę Ci pecha? – wybuchła, chociaż starła się mówić spokojnie. Levi zaniemówił, patrząc na nią.

To, co powiedziała, było czymś, czego się nie spodziewał – wyzwanie w jej głosie, odwaga i śmiałość, by poruszyć coś, czego kiedyś by unikali. Nana z irytacją chwyciła za kubek z ziołami, gotowa wyjść z kuchni. Jednak, nim zdążyła zrobić krok, Levi podszedł do niej, złapał ją za nadgarstek i zatrzymał w miejscu. Spojrzała na niego zaskoczona, ale nie protestowała.

Obróciła głowę, by spojrzeć na niego, a w jej oczach kryła się mieszanka ciekawości i gniewu. Levi przyglądał się jej z bliska, jego uścisk był stanowczy, ale nie bolesny.

– Nie skończyłem – powiedział cicho, a w jego głosie kryło się coś więcej niż zwykła surowość.

Zamrugała odrobinę nerwowo, a potem poczuła, jak jego palce stają się mocniejsze, jakby cała jego uwaga skupiała się tylko na niej. Levi pochylał się w jej stronę, jego spojrzenie stawało się coraz bardziej intensywne, a napięcie w powietrzu rosło.

Bez słowa, przyciągnął ją do siebie, a kubek wypadł z jej rąk, rozlewając zawartość na podłogę. Ich ciała zderzyły się, a jej serce gwałtownie przyspieszyło widząc jego reakcję – zdecydowaną, zmysłową i pełną namiętności.

Levi pocałował ją, a jego usta były twarde, zdecydowane, ale jednocześnie pełne jakiejś ukrytej delikatności. Nana poczuła, jak jej ręce automatycznie wplatają się w jego włosy, jakby nie mogła się powstrzymać. Ich ciała łączyły się w zbliżeniu, a napięcie, które ich otaczało, w końcu znalazło ujście w tym jednym, nieoczekiwanym geście.

Czuła gorączkę, która rosła z każdą chwilą i nie zamierzała przestać. Jego dłoń na jej karku, przyciągnęła ją jeszcze bliżej, a ona nie mogła powstrzymać drżenia, które ogarniało jej ciało, jakby cała ta sytuacja była czymś, na co czekała od lat. Nim się zorientowała złapał ją za boki i posadził na stole, a jej nogi automatycznie rozchyliły się, pozwalając mu ponownie zniwelować dystans ich ciał. Jeśli ich pierwszy pocałunek był pełen ekspresji i elektrycznego naładowania, to ten zdecydowanie udowodnił, że nie byli świadomi swoich możliwości i pokładów namiętności. Ta niepewność, czteroletnia tęsknota i wzajemne analizowanie siebie sprawiły, że ich ciała zareagowały automatycznie. W momencie, gdy ich usta się rozłączyły, oboje byli zaskoczeni tym, co właśnie się wydarzyło. Nana patrzyła na niego z nieco zmieszanym wyrazem twarzy, ale i satysfakcją, a Levi jakby analizował, czy na pewno warto przestać. 

Intymność tej chwili przerwał jednak nieproszony gość:

– Chyba zapomniałem... – do kuchni wszedł Oluo, jednak widok Nany i Levia w tej jednoznacznej chwili sprawił, że natychmiast zamilkł, a jego oczy wyrażały konsternację, szok i niepewność.

Levi spojrzał na niego tylko przez moment, a potem, z tą samą chłodną obojętnością, co zawsze, rzucił:

– Spieprzaj stąd, Oluo.

– Tttak jest kapralu! – zasalutował automatycznie i natychmiast wyszedł. Levi znów spojrzał na Nanę, która siedziała nieruchomo na stole, wciąż próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło i wyciszać oddech.

– To, czy przyniesiesz mi pecha, okaże się po wyprawie – powiedział cicho, ale z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowa. Jego głos był teraz bardziej powściągliwy i lekko zachrypnięty – Pamiętaj jednak jedno, Dreyer – dodał, patrząc jej w oczy z tą samą powagą, jaką miał, gdy mówił o misjach – jeśli jednak wrócę, wiedz, że nic już nie będzie takie samo.

Levi po raz ostatni spojrzał na Nanę, a jego wzrok, choć nieco twardszy niż zwykle, nadal zawierał w sobie coś, czego nie dało się ukryć – pożądanie i przywiązanie, które na zawsze splotło ich losy. Nana wiedziała, że te słowa nie były tylko pustą obietnicą. Zrozumiała je z całą głębią, którą w nie włożył. Nie miała wątpliwości, że to, co się między nimi wydarzyło, już na zawsze zmieniło ich relację.

Levi nie czekał na jej odpowiedź, a zamiast tego poprawił włosy i koszulę, odwrócił się i opuścił kuchnię. Drzwi cicho zamknęły się za nim, zostawiając lekko drżącą Nanę samą. Serce jej biło szybko, a myśli kłębiły się w głowie. Nie musiała go już ścigać ani pytać o nic więcej. Wiedziała, że to było coś prawdziwego, coś, czego nie dało się zamaskować. Nie zamierzał już uciekać.

Nana wzięła głęboki oddech, próbując zapanować nad emocjami. Sprzątając rozlane zioła, czuła, jak z każdą chwilą jej serce przepełnia radość.

– A więc wróć do mnie – wyszeptała do siebie, czując, jak te słowa rezonują w jej sercu. Gdy kładła się spać, nie mogła pozbyć się uśmiechu i satysfakcjonującej świadomości, że po raz kolejny udało jej się sprawić, że Levi Ackerman stracił panowanie nad własnymi uczuciami i dał im upust. Zasypiając wiedziała jedno: To nie był koniec. To był dopiero początek ich relacji i... miłości. 

No i bum!  Jak tak się całują co 4 lata to jak myślicie kiedy będzie lemon? xD

Hahahah spokojnie, żartuję. Sama bym tego nie zniosła :D

Nie zapomnijcie o gwiazdce i komentarzu jeśli się wam podobało i do zobaczenia za 2 dni! 

Kocham!

Wasza/Twoja 

Juri/Deki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro