Rozdział 13 Gdy odważysz się... wrócić.
– A więc zdecydowałaś wrócić? – zapytał Shadis, unosząc brew, choć jego ton zdradzał, że dokładnie przewidział taki obrót spraw. Stał za biurkiem, opierając się o blat w typowy dla siebie swobodny sposób.
– Tak – odpowiedziała Nana, prostując się. – Chcę na nowo być zwiadowcą.
Na te słowa Keith westchnął głęboko, ale na jego twarzy pojawił się cień zadowolenia.
– Nana... Nigdy nie przestałaś być zwiadowcą – powiedział, spoglądając na nią przenikliwym wzrokiem – Nie pozwól, by ograniczenia czy przeciwności podcięły ci skrzydła. Nie po to nosisz je na pelerynie, by sama wyrywać z nich pióra.
Te słowa trafiły prosto do serca Nany. Nie była pewna, czy bardziej ją zmotywowały, czy przypomniały jej, dlaczego w ogóle przyłączyła się do Korpusu Zwiadowczego.
– Byłaś nieocenionym członkiem tej drużyny – kontynuował Keith, unosząc głowę nieco wyżej, jakby z dumą. – I pamiętaj, że moje progi zawsze są dla ciebie otwarte. Bez względu na to, co przyniesie przyszłość.Nana uśmiechnęła się delikatnie.
– Dziękuję, dowódco – specjalnie zmieniła jego stopień, podkreślać tym samym jego wartość w jej oczach. Keith skinął głową, choć jego surowa postawa nie zmieniła się ani na moment
– To ja powinienem ci dziękować. Nie przestawaj walczyć, Dreyer. Masz ku temu więcej powodów, niż kiedykolwiek wcześniej.
Gdy Nana wyszła z gabinetu, poczuła satysfakcjonującą ulgę. Jej kroki były lekkie, a w sercu zagościło coś, co od dawna było jej obce – ekscytacja. Wracała tam, gdzie zawsze była jej prawdziwa przynależność. Wracała do zwiadowców!
...................................
Nana pakowała swoje książki i notatki do drewnianego pudełka, gdy usłyszała szybkie kroki na korytarzu. Drzwi otworzyły się z rozmachem, a do środka wpadła dobrze znana jej grupa – Eren, Mikasa, Armin i reszta kadetów, którzy przez ostatnie lata tak bardzo się z nią zżyli.
– Czy to prawda, że wraca pani do Zwiadowców? – zapytał Eren, który jako pierwszy stanął przed nią, patrząc na nią z mieszanką zdziwienia i podziwu.
Nana spojrzała na nich i uśmiechnęła się łagodnie. – Tak – odparła, krótko nie przestając się pakować. Eren zacisnął pięści z determinacją
– A więc na pewno się tam spotkamy! – odparł głośno.
– Cieszy mnie to, Eren – Nana zaśmiała się krótko, zamykając pudełko – Będę czekać, gotowa ponownie powalić cię na ziemię podczas wspólnego treningu.
– Następnym razem się nie dam – mruknął chłopak pod nosem, ale w jego głosie można było wyczuć pewność siebie.
Nana spojrzała na resztę kadetów, starając się zapamiętać ich twarze.
– Uważajcie na siebie i nie pakujcie się w kłopoty – po czym zwróciła się do Reiner'a, który stał z boku, jak zwykle spokojny i opanowany – Reiner, liczę na ciebie, że ogarniesz to towarzystwo.
– Oczywiście, pani instruktor – odpowiedział blondyn, składając jej niemal wojskowy salut, ale w jego oczach błysnęło rozbawienie.
Pożegnania były trudniejsze, niż Nana się spodziewała. Kadeci, choć początkowo traktowali ją z dystansem, przez te lata pokochali ją za wsparcie, wyrozumiałość i troskę, której zawsze im okazywała. Mimo to wiedziała, że podejmuje właściwą decyzję. Gdy ostatni z nich zniknął za drzwiami, a ona spakowała ostatnią rzecz, poczuła, jak ogarnia ją mieszanka smutku i sentymentu. Był to koniec pewnego etapu, ale też początek nowego rozdziału – rozdziału, który miał na zawsze odmienić jej los i życie.
................................................
Podczas podróży miała aż nadto czasu, by zmierzyć się ze swoimi myślami. Wyruszając, wiedziała, że czeka ją zupełnie nowe wyzwanie, ale największe obawy wcale nie dotyczyły tego, co ją czeka w roli wsparcia dla Hanji czy Erwina. Skupiały się na nim. Na kapralu.
Przez te cztery lata ani razu nie wymienili ze sobą listów. Żadnych formalnych raportów, żadnych uprzejmych wiadomości, nawet krótkiego „Jak się trzymasz?". Wszystko, co wiedziała o Leviu, pochodziło ze sporadycznych wzmianek Hanji. To ona opowiadała o jego intensywnym szkoleniu nowych rekrutów, misjach za murami i niekończącym się narzekaniu na jej kolejne eksperymenty.
Ich relacja, jeśli można ją było tak nazwać, zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Byli jedynie towarzyszami broni, niczym więcej. W tamtym czasie żadne z nich nie miało przestrzeni na coś innego. Levi był oszczędny w słowach, a co dopiero w korespondencji. Nawet gdyby chciał napisać, co miałby powiedzieć? „Mam nadzieję, że cię nie zmiażdżyła presja szkolenia rekrutów" albo „Nie zapomnij ostrzyć ostrzy"?
Ona sama też nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć. Było coś paraliżującego w samym pomyśle napisania do niego. Czy miałaby zapytać, jak mu się wiedzie, czy może od razu przejść do wspomnień? Nie. To nie miało sensu.
Teraz jednak wracała, nie wiedząc, czego się spodziewać. Czy pamiętał? Czy w ogóle myślał o niej przez te wszystkie lata? A może zapomniał, całkowicie pochłonięty swoimi obowiązkami? Myśl, że mógł zaangażować się w relację z kimś innym, choć irracjonalna, ścisnęła jej serce. To przecież naturalne, że życie szło naprzód – nawet jeśli dla niej czas przez te cztery lata wydawał się stać w miejscu, a rutyna i uporzadkowany harmonogram czasami przytłaczający.
Westchnęła ciężko, poprawiając rękę na wodzach. „Przestań zachowywać się jak nastolatka" – skarciła się w myślach, po czym obiecała sobie, że bez względu na to co zastanie w korpusie, nie pozwoli by przysłoniło jej to nadrzędny cel – wspierać tworzenie świata bez strachu i bez tytanów!
Czwarty dzień podróży zbliżał się ku końcowi. Słońce opadało powoli za horyzont, rzucając ciepłe, złote światło na bezkresne pola rozciągające się wzdłuż drogi. Nana czuła, jak zmęczenie odbija się w każdym kroku jej konia, ale czekała ją jeszcze ostatnia prosta. Myśl o dotarciu do celu dodawała jej sił, nawet jeśli czuła się wykończona spaniem pod gołym niebem i zimnem poranków.
Nie spodziewała się jednak, że zobaczy kogoś na drodze. Początkowo myślała, że to przewidzenie, ale gdy postać zaczęła energicznie machać do niej ręką, zrozumiała, że to Norbert.
– No proszę! – zawołał, gdy zbliżyła się na tyle, by usłyszeć jego głos. – Czy to nie cud? Nana Dreyer przejechała tyle kilometrów i się nie zgubiła!
Nana zmrużyła oczy i posłała mu znużone spojrzenie, ale jej twarz rozpromieniła się na widok dawnego przyjaciela i brata.
– Śmiej się dalej, ale nauczyłam się w końcu ogarniać teren! – odparła rzucając mu się w ramiona, które szeroko do niej wyciągnął.
– A ja myślałem, że to twoja unikalna cecha – odparł, uśmiechając się zuchwale i okręcając dookoła w końcu postawił na ziemi – Widać nie tylko się ogarnęłaś, ale i wyładniałaś jak na moją siostrę przystało!
Nana parsknęła śmiechem, choć ciepło jego słów zaskoczyło ją bardziej, niż chciałaby przyznać.
– Ty też wyglądasz całkiem znośnie – odgryzła się. – Jak na kogoś, kto całe życie spędza na wkurzaniu mnie i wytykaniu moich błędów nawet gdy jestem 300 km dalej – Norbert roześmiał się serdecznie i objął ją mocno, po czym ujął wodze jej konia, prowadząc go w stronę Karanes.
– Wyglądasz na zmęczoną. Mniemam, że nie zmrużyłaś oka będąc sama w nocy – zauważył, pamiętając jak nie lubiła samotności wśród nocnych patroli w głuszy.
– Przeżyłam Shadisa, przeżyłam samotną drogę tutaj i uporałam się ze swoimi lękami Norb. Nie jestem już tą samą Naną, która stąd wyjeżdżała – odparła z lekkim uśmiechem idąc obok niego – Norbert spojrzał na nią z uznaniem, po czym ruszyli dalej, ramię w ramię, rozmawiając o wszystkim i o niczym, a Nana poczuła, jak ciepła obecność brata przypomina jej, dlaczego warto było podjąć tę decyzję. Była w domu.
..........................
Nana przekroczyła bramę, a znajomy widok niemal odebrał jej oddech. Plac, tętniący życiem jak dawniej, wydawał się wyjęty wprost z jej wspomnień. Brzęk sprzętu do manewrów 3D, stukot butów podczas treningów i gwar rozmów wypełniały przestrzeń. Wszystko wyglądało tak, jakby czas stanął w miejscu, choć gdzieś w głębi wiedziała, że to niemożliwe. Powietrze, przesycone zapachem potu, wysiłku i stali, przypomniało jej dni, kiedy była jedną z tych postaci zgiełku.
– Zanim zaczniesz rozglądać się dookoła, musisz stawić się u Erwina – rzucił Norbert, dostrzegając jej wyraźne poruszenie. Jego ton był lekko zaczepny, jakby próbował wyrwać ją z zamyślenia. – Przecież nie zapomniałaś, gdzie jest jego biuro, co?
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała, unosząc dumnie głowę. Choć Norbert miał rację, jej myśli błądziły gdzie indziej. Mimo woli jej wzrok przeszukiwał tłum, szukając niskiego, surowego kaprala, który zawsze emanował nieprzyjemnym autorytetem. Wyobraziła sobie jego znajomą sylwetkę, rzucającą pełne irytacji uwagi. Jednak plac wydawał się dziwnie pusty bez niego.
– Weź się w garść, głupia – zganiła się w myślach, oddając Norbertowi wodze konia. Bez dalszego ociągania ruszyła do głównego budynku, tłumiąc w sobie narastającą niecierpliwość.
.............................................
Spotkanie z Hanji i Erwinem przebiegło zgodnie z oczekiwaniami – pełne entuzjazmu, ciepłych powitań i błyskawicznych planów na przyszłość. Hanji, jak zawsze, wniosła do pomieszczenia swoją nieokiełznaną energię, która niemal przytłoczyła Nanę potokiem słów o nowych projektach, eksperymentach i potencjalnych odkryciach. Gestykulowała przy tym żywiołowo, a jej okulary co chwila zsuwały się na czubek nosa, tylko po to, by znów je poprawiała. Nana, choć chwilami czuła się oszołomiona, z każdą minutą odnajdywała w sobie dawno zapomnianą pasję. Pamiętała, dlaczego podjęła tę walkę – dla ludzi takich jak Hanji, dla ich nadziei na przyszłość.
Kilka godzin minęło niczym mgnienie oka. Gdy wychodziła, była zmęczona, ale w jej sercu zagościła iskra, której nie czuła od dawna. Mury, które kiedyś wydawały się więzieniem, teraz stały się schronieniem, a widok znajomych twarzy był jak powrót do rodzinnego domu.
W drodze do nowego pokoju zatrzymała się na placu, gdzie wciąż trwała codzienna krzątanina. Odgłosy pracy – stukot narzędzi, głosy rozkazujące i odpowiadające – wypełniały powietrze, które niosło ze sobą zapach świeżo rąbanego drewna i spalenizny po porannym treningu. Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego ciepłe, pomarańczowe światło kąpało dziedziniec w miękkim blasku. Wiatr delikatnie poruszał liśćmi pobliskich drzew, a Nana zamknęła na chwilę oczy, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia.
– Hej, jesteś nową rekrutką? – Rozległ się cichy, dziewczęcy głos, który wyrwał ją z zamyślenia. Nana otworzyła oczy i napotkała spojrzenie drobnej blondynki o jasnych, bystrych oczach. Dziewczyna przyglądała się jej z ciekawością, w której kryła się jednak nutka nieśmiałości.
– Myślałam, że nowi dotrą do nas za tydzień, ale skoro już tutaj jesteś, to miło cię poznać. Jestem Petra Ral – przedstawiła się, jej głos był miękki, a uśmiech uprzejmy, choć odrobinę niepewny.
Zaskoczona Nana otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
– To nie jest rekrut, Petra. – Znajomy, niski głos rozbrzmiał za jej plecami. Nana poczuła, jak odruchowo prostuje plecy i napina ramiona. Jeszcze zanim się odwróciła, wiedziała, kto tam stoi. Levi pojawił się obok, jego kroki tak ciche, że Nana niemal ich nie usłyszała. Jego ciemne oczy spoczęły na niej z wyrazem, który był trudny do odczytania. Jego spojrzenie było przenikliwe, badawcze, jakby w ciągu kilku sekund analizował każdy szczegół jej twarzy, każdy drobny ruch.
– To dawny członek mojego zespołu – powiedział, tonem równie suchym, co zawsze, ale z ledwo wyczuwalną nutą sentymentu?
– Przekaż Hanji, że wróciliśmy i złóż jej raport – zwrócił się do Petry, jego głos przeszedł w ton dowódcy. – A potem zmuś Elda i Olu'a, żeby to zrobili, bo Gunter jak zwykle was wyprzedził.
Petra, wyraźnie speszona, szybko skłoniła głowę.
– Oczywiście, kapralu – odpowiedziała, po czym niemal natychmiast zniknęła za rogiem budynku.
Nana odprowadziła ją wzrokiem, zauważając, że dziewczyna jeszcze raz obejrzała się przez ramię, zanim całkowicie zniknęła z pola widzenia. Levi tymczasem stał nieruchomo, a jego spojrzenie wciąż spoczywało na Nanie. Było tak samo nieprzeniknione jak zawsze – mogło oznaczać wszystko, od irytacji po kompletną obojętność. To właśnie w tym spojrzeniu kryła się jedna z rzeczy, która zawsze wytrącała ją z równowagi.
– Dawny członek zespołu, co? – zapytała Nana, przełamując ciszę. Jej głos był lekko zaczepny, z nutą ironii, ale nie na tyle, by narazić się na ostrą reprymendę. Patrzyła na niego z wyraźnym zainteresowaniem, jakby próbowała wyciągnąć z niego coś więcej.
Levi zmrużył oczy, a jego usta wykrzywił cień czegoś, co mogło być zarówno ironią, jak i rozdrażnieniem.
– Lepiej pasuje niż "wydalona z korpusu" – odpowiedział sucho, z charakterystyczną dla siebie sarkastyczną nutą. Ale jego spojrzenie zatrzymało się na niej jeszcze przez ułamek sekundy dłużej, jakby chciał powiedzieć coś więcej. Ostatecznie jednak nic nie dodał.
Nana uniosła brew, próbując ukryć cień uśmiechu. Wiedziała, że ich rozmowy zawsze balansowały na cienkiej linii między irytacją a zaczepką.
– Dobrze cię widzieć, Levi – powiedziała w końcu, pozwalając sobie na spokojny ton, który miał zamaskować przyspieszone bicie jej serca.
Odwróciła się i ruszyła w stronę swojej kwatery, starając się, by jej krok był pewny. Choć serce chciało wyskoczyć z piersi, opanowała się. W duchu jednak czuła, że ta krótka rozmowa wywarła na niej większe wrażenie, niż byłaby gotowa przyznać..
..........................................
Levi stał na placu jeszcze przez dłuższą chwilę, patrząc na oddalającą się sylwetkę Nany. Zaskoczyła go. Nie spodziewał się, że to ona pierwsza zakończy rozmowę. Zazwyczaj to on wyznaczał momenty, kiedy coś było "skończone". Teraz jednak stał tam z nieprzyjemnym uczuciem, jakby coś umknęło mu spod kontroli.
Zsunął dłonie do kieszeni płaszcza, unosząc lekko głowę, by nie stracić jej z oczu. Jego wzrok, choć jak zawsze chłodny i przenikliwy, wydawał się teraz zatrzymać na niej dłużej, niż to konieczne. Obserwował, jak szła pewnym krokiem, z uniesioną głową, jakby każda linia jej sylwetki była manifestacją nowo odzyskanej pewności siebie. Miała w sobie tę samą determinację, co dawniej, ale coś jeszcze... coś, czego wcześniej nie dostrzegał.
W jego myślach pojawiło się słowo, które natychmiast odrzucił jako bezsensowne: siła. Nana zawsze była silna, choć czasem zbyt impulsywna, by tę siłę wykorzystać właściwie. To, co widział teraz, było inne. Dojrzałe. Jakby upadek, którego doświadczyła, ukształtował ją na nowo.
Levi zmrużył oczy, a jego wyraz twarzy pozostał niewzruszony. Może to przez to, że wróciła, ale jakaś część jego umysłu wciąż analizowała jej słowa, ton głosu, a nawet to ledwo widoczne uniesienie brwi, gdy rzuciła swoje „dobrze cię widzieć". Miała w sobie ironię, którą znał aż za dobrze, ale tym razem wyczuł w niej coś więcej. Czyżby wcale nie była tak spokojna, jak próbowała to pokazać?
Z jakiegoś powodu ta myśl wywołała w nim cień frustracji. Nie lubił, gdy coś nie układało się według jego schematów. Nana nie powinna była wychodzić pierwsza. A już na pewno nie powinna zostawiać go z pytaniami, na które sam nie miał odpowiedzi.
Odetchnął cicho i rozejrzał się po placu. Wieczorne światło nadawało wszystkiemu miękkości, której w tym miejscu nigdy nie powinno być. Warkot odległych rozmów zwiadowców mieszał się z szumem wiatru, niosąc ze sobą coś przypominającego spokój. Ale dla Leviego spokój był zawsze iluzją – czymś ulotnym, co należało odrzucić, zanim zdołało człowieka zwieść.
Zrobił kilka kroków w stronę budynków, nie przestając myśleć o tym, co właśnie się wydarzyło i o... Nanie.
................................
Nana wróciła do pracy od razu, bez zbędnych słów i usprawiedliwień. Levi widział, jak szybko przystosowała się do życia w oddziale, jak bez chwili wahania zaczęła szkolić nowoprzybyłych rekrutów. Miała w tym swój własny styl – konkretny, surowy, ale równocześnie pełen jakiejś dziwnej, nieuchwytnej lekkości i wdzięku. Rekruci nie narzekali, a wręcz wydawali się wdzięczni. Nawet Eld, który zawsze uważał się za najlepszego instruktora, raz zauważył, że „Nana wie, co robi".
Levi przyłapywał się na tym, że patrzył na nią częściej, niż zamierzał. Jej ruchy stały się bardziej płynne, niemal kocie, a sylwetka – bardziej wyprostowana, pewna siebie. Nawet jej twarz wydawała się inna. Delikatniejsze rysy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe... Nie chodziło o to, że wcześniej była brzydka. Po prostu dojrzewała.
Jednak bardziej niż te powierzchowne zmiany, Levi widział w niej coś trudniejszego do uchwycenia. Tę samą zuchwałość, którą pamiętał, ale w innej formie – mniej niecierpliwą, bardziej świadomą siebie. Nana nauczyła się opanowania, choć on doskonale wiedział, że w środku nadal była tym samym wulkanem emocji, który nie zawsze potrafił czekać.
Levi westchnął cicho, ledwie zauważalnie. W głębi duszy irytowało go to wszystko. Nie powinien się tym przejmować – jej powrotem, tym, co robiła, ani jak wyglądała.
Dwa tygodnie minęły szybciej, niż by się spodziewał, ale mimo to każda mijająca godzina przynosiła więcej pytań niż odpowiedzi. Levi coraz częściej łapał się na tym, że szuka jej spojrzenia – nieświadomie, odruchowo, jakby gdzieś na granicy świadomości jego ciało pamiętało emocje sprzed lat. To było irytujące. Jakimś cudem zdołał zepchnąć te wspomnienia na dno swojej duszy po tamtym burzowym dniu, cztery lata temu, a teraz, wbrew wszelkiej logice, zaczęły wypływać na powierzchnię.
Każdy widok Nany przypominał mu, że przeszłość nie zawsze pozostaje tam, gdzie chciałby ją zostawić. A ona... Zachowywała się nienagannie. Profesjonalnie. Była dystyngowana, opanowana – tak jakby zbudowała wokół siebie mur, przez który nie chciał przebijać się żaden sentyment. Ale on wiedział, co ukrywała pod tą fasadą. Widział to w jej oczach, gdy czasem spoglądała na niego z daleka – te krótkie chwile, gdy jej wzrok wydawał się mówić więcej, niż powinna.
Mimo to, Nana unikała przedłużania rozmów. Nawet gdy ich spojrzenia spotykały się podczas zebrań, a przypadkowe „kapralu" przechodziło przez jej usta mało formalnym tonem, Levi widział jej dumnie uniesioną głowę i chłodny profesjonalizm. Czy próbowała coś udowodnić? Sobie? Jemu? A może po prostu chciała zamknąć rozdział ich wspólnej historii, stawiając grubą kreskę na tamtych chwilach zapomnienia. Nie był tego pewien, ale jedno wiedział: jej widok zaczął budzić w nim tęsknotę, którą próbował stłumić od lat.
Każdego dnia Nana przypominała sobie, żeby trzymać się w ryzach. Trzymać się swojego planu, zachowywać dystans. Levi był kapralem, a ona była jednym z członków Korpusu. Nic więcej. Przynajmniej tak sobie powtarzała, próbując zapomnieć, jak bardzo pragnęła znów zobaczyć ten błysk w jego oczach – ten sam, który widziała wtedy, zanim wszystko się rozsypało.
Wiedziała, że Levi nie lubił, gdy ktoś burzył jego zamysły, a jeszcze bardziej nie znosił narzucających się „dzierlatek", jak to kiedyś określił. Dlatego chciała mu pokazać, że dorosła. Że jest inna niż kiedyś. Ale to nie powstrzymywało ukłucia zazdrości, które czuła, widząc jego nowy zespół. Petra... Była urocza, uprzejma i, co gorsza, wyraźnie zapatrzona w kaprala. Nana mogła tylko zgadywać, czy między nimi coś istniało. Czy może dopiero kiełkowało?
Nie, nie powinna o tym myśleć. Ale myśli te wracały jak echo, zwłaszcza gdy widziała Levia z daleka, jak rozmawiał z Petrą czy resztą swojego zespołu. Nana wiedziała, że powinna się skupić na pracy, na swoich obowiązkach, ale jej serce uparcie przypominało o tamtej nocy. O tamtym
pocałunku. Każdego dnia walczyła z tą tęsknotą i pragnieniem, by Levi spojrzał na nią tak, jak wtedy. Ale wiedziała, że to, co zobaczyła w jego oczach wtedy, nie miało prawa wrócić. A mimo to, gdzieś w głębi duszy, na to właśnie czekała.
Wieczorem, po kolejnych ćwiczeniach nowicjuszy, przemknęła obok niego, kierując się do kwater. Jej krok był szybki, niemal pospieszny, ale wyprostowana sylwetka sugerowała, że nie czuła się zagubiona ani winna. Levi przez chwilę patrzył za nią, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mu się zrozumieć, co właściwie się między nimi wydarzyło.
No i mamy wielki come back! XD
Oczywiście znów połączyłam dwa rozdziały... nie wiem dlaczego pisalam niektóre takie krótkie no ale teraz rekompensuje to łączeniami xD
Rozdział dedykuje _tolavva_ która dzielnie piszę już 2 część swojego opa i ku mojej radości zboczonej duszy wysyła mi najbardziej pikantne fragmenty xD
Mam nadzieje ze się podobało i czekacie na next!
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro