Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 Nauczyć się żyć... bez ciebie

Na wstępie dziękuję Taiga_Uchi za adaptacji artu❣️❣️❣️

Levi od momentu powrotu z Veltrony czuł, jak jego emocje wymykają się spod kontroli. Nie rozumiał siebie, a jeszcze bardziej nie potrafił zrozumieć, dlaczego Nana tak często zajmuje jego myśli. Nawet podczas rozmów z Hanji, które zazwyczaj traktował czysto pragmatycznie, łapał się na tym, że z uwagą wyłapywał wszelkie wzmianki o niej. Hanji, nieświadoma jego wewnętrznych zmagań, co jakiś czas rzucała mimochodem, że „Nana robi postępy" albo że „niesamowite, jak szybko się uczy". Levi słuchał, jakby chodziło o strategiczne kwestie, ale w głębi duszy wiedział, że to coś więcej.

Przez kolejny tydzień trzymał się od niej z daleka, pilnując, by nie wpadali na siebie ani na placu ćwiczebnym, ani wieczorami, gdy wcześniej zdarzało im się zamienić kilka słów. Unikał jej tak skutecznie, że tylko z daleka widział, jak uparcie ćwiczy, mimo kontuzji uniemożliwiającej jej korzystanie ze sprzętu 3D. Obserwował, jak biega o świcie, jak wykonuje setki pompek, zupełnie jakby chciała udowodnić sobie – i jemu – że żadna przeszkoda jej nie złamie.

Nana dostrzegła jego dystans, ale nie pozwoliła sobie na jawne okazywanie złości. Zamiast tego wykazywała się niemal przesadną skrupulatnością w wykonywaniu obowiązków, jakby chciała pokazać, że radzi sobie bez jego uwag czy poleceń. Levi widział, jak perfekcyjnie składa raporty i wykonuje zadania, zanim jeszcze je wyznaczył. Bolało go to bardziej, niż chciałby przyznać, a jednocześnie zaskoczyło, jak potrafi się zdyscyplinować.

Był świadomy, jak niebezpieczne są uczucia w ich świecie – świecie, w którym każdy dzień mógł być ostatnim. Nie mógł sobie pozwolić na żadne zaangażowanie, a już szczególnie w stosunku do rekrutki. Nana miała zaledwie dziewiętnaście lat, wciąż pełna entuzjazmu i nadziei, które przy nim mogłyby zgasnąć w mgnieniu oka. On miał dwadzieścia pięć, ale życie w Korpusie uczyniło z niego wrak człowieka, który czuł się raczej jak czterdziestolatek. Myśl o tym, że mógłby być odpowiedzialny za odebranie jej tych resztek optymizmu, była nie do zniesienia.

Nana, choć udawała obojętność, wewnętrznie była wściekła. Jeśli Levi chciał ją odsunąć, nie zamierzała walczyć na siłę jak zakochany podlotek. W końcu nic między nimi się nie wydarzyło – to był tylko ułamek chwili, jego chwilowa słabość. Nie miała zamiaru grać roli ofiary. Jednak jej frustracja rosła z każdym dniem. Myśli o nim nie dawały jej spokoju, a jego unikanie tylko dolewało oliwy do ognia.

Kiedy Hanji wezwała ją do siebie, Nana przyjęła to jako wybawienie. Spodziewała się, że będzie chodziło o kolejny eksperyment – w końcu głowa Hanji była pełna pomysłów, a biedny Moblit nigdy nie nadążał z wykonaniem wszystkich zadań i poleceń.

Ale, gdy Nana weszła do laboratorium Hanji, zauważyła, że kapitan wygląda inaczej niż zwykle. Brakowało jej tego nieco chaotycznego entuzjazmu, który zawsze towarzyszył jej pracy. Zamiast tego Hanji stała przy stole, z złożonymi rękami i marsową miną, jakby właśnie analizowała coś niezwykle trudnego.

– Usiądź, Nana – powiedziała spokojnie, wskazując krzesło.

Nana zmarszczyła brwi. To nie było typowe dla Hanji. Zazwyczaj wpadała do pomieszczenia jak burza, rzucając instrukcjami i pytaniami. Coś było nie tak.

– Coś się stało? – zapytała, zajmując miejsce.

Hanji westchnęła, wyraźnie przytłoczona, zanim w końcu podjęła próbę wyjaśnienia.

– Od czasu twojej ostatniej kontuzji nie mogłam przestać myśleć o pewnych objawach, które zauważyłam. Przypomniało mi to kilka przypadków, które opisywano w starych księgach medycznych. Przez ostatni tydzień przeanalizowałam wszystko, co mogłam znaleźć, porównałam dane, przeszukałam archiwa... i obawiam się, że moja hipoteza się potwierdziła.

Nana poczuła, jak coś ściska jej wnętrzności.

– Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie, choć gdzieś w głębi serca już czuła, że odpowiedź jej się nie spodoba. Hanji podeszła bliżej i spojrzała jej prosto w oczy.

– Nana, to, co ci powiem, może być trudne do zaakceptowania. Cierpisz na pewien rodzaj łamliwości kości. To rzadkie, ale jest dość dobrze udokumentowane w literaturze medycznej.

Słowa Hanji były jak uderzenie młotem. Nana poczuła, jak całe jej ciało napięło się w proteście.

– Łamliwość kości? – powtórzyła niemal mechanicznie, próbując zrozumieć znaczenie tych słów – Co to dla mnie oznacza?

Hanji usiadła na krawędzi stołu, jakby chciała być bliżej, bardziej ludzka.

– Oznacza to, że twoje kości są bardziej podatne na złamania, zwichnięcia i inne urazy niż u przeciętnej osoby. To tłumaczy, dlaczego ostatnio tak łatwo odnosiłaś kontuzje – podczas treningu w mieście, na jednej z wypraw, a także w Veltronie. Każda misja za murem wiąże się z ryzykiem nie tylko ze strony Tytanów, ale i tego, że twoje ciało po prostu nie wytrzyma. Zagrożeniem może być nawet strój do trójwymiarowego manewru, który bazuje na sile szkieletu i mięśni.

Nana odwróciła wzrok, czując, jak łzy zbierają się w jej oczach, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Musiała się upewnić. Musiała wiedzieć.

– Czy... czy to coś, co można wyleczyć? – zapytała z nadzieją, która wydawała się gasnąć z każdą sekundą.

Hanji pokręciła głową, a na jej twarzy pojawił się wyraz autentycznego współczucia.

– Nie wiem. Ta dolegliwość ma wiele odmian, a w literaturze medycznej brakuje dokładnych opisów leczenia. Mogę spróbować coś znaleźć, eksperymentować... ale to nie daje żadnych gwarancji. Jednym słowem na ten moment jest zbyt dużo niewiadomych.

Nana zacisnęła dłonie w pięści, czując narastającą frustrację. Spojrzała na swoją nauczycielkę i przyjaciółkę i po chwili wyszeptała:

– Hanji, proszę... Zignoruj to. Udawaj, że nic się nie stało. Możesz... możesz nie mówić nikomu, prawda? Wciąż mogę służyć w zwiadowcach! – Hanji spojrzała na nią z żalem i smutkiem.

– Nana, nie mogę tego zrobić. Jesteś zbyt cenna, bym mogła wysłać cię za mur na jawną śmierć. Nie chcę stracić kogoś takiego jak ty. Ale to nie ja podejmuję ostateczną decyzję. Muszę porozmawiać z Erwinem.

Słowa Hanji były jak ostateczny wyrok. Nana czuła, jak coś w niej pęka. Siedziała w ciszy, wbita w krzesło, z oczami utkwionymi w podłogę. Hanji wstała i ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się na moment.

– Przepraszam, Nana – powiedziała cicho, zanim zniknęła za drzwiami.

Laboratorium nagle wydawało się puste i przytłaczające. Nana została sama ze swoimi myślami, a jej serce rozsadzał żal. Nie była w stanie zaakceptować faktu, że nie będzie mogła być pełnowartościowym żołnierzem. Ale jeszcze bardziej bolało ją to, że nie będzie mogła być częścią drużyny Levia.

..............................

Erwin stał przy oknie swojego biura, patrząc w dal na mury, które od lat były zarówno barierą, jak i symbolem ich udręki. Hanji siedziała na krześle naprzeciw jego biurka, wyraźnie zmęczona. Jej głos, zazwyczaj pełen energii, brzmiał teraz ciszej, bardziej poważnie.

– Sytuacja z Naną jest skomplikowana – zaczęła Hanji, przerywając ciszę – Przeanalizowałam jej przypadek na wszystkie możliwe sposoby. Co więcej, obawiam się, że jej stan pogarsza się z powodu warunków w naszym korpusie.

Erwin spojrzał na nią kątem oka, ale nie przerywał, pozwalając jej mówić.

– Nasz tryb życia jest wyniszczający. Treningi, stres, niewystarczająca dieta... – kontynuowała Hanji, przeciągając dłonią po włosach – Wiemy, że fundusze Zwiadowców zawsze idą na wyprawy za mur. Warzywa i chleb to nasze główne wyżywienie. A Nana? Jest młoda, rozwijająca się... Gdyby była w Żandarmerii, gdzie mają regularne dostawy mięsa, spokój i brak presji codziennego ryzyka, być może nigdy nie ujawniłyby się u niej te problemy.

– Rozumiem – Erwin w końcu się odezwał, jego głos spokojny i analityczny, typowy dla niego – co proponujesz?

Hanji skinęła głową.

– Rozważałam pozostawienie jej w laboratorium, gdzie mogłaby mi asystować. Jest zdolna, ma dobre oko do detali. Ale nawet tutaj nie uniknie wysiłku. Obserwuję, jak każdego ranka wykonuje ćwiczenia fizyczne, by podtrzymać formę. Nie chcę jej w tym przeszkadzać, ale widzę, że to ją wykańcza. Jeśli zostanie w Zwiadowcach, prędzej czy później padnie. Tutaj albo za murem.

Erwin, z rękami splecionymi za plecami, zamyślił się na moment, zanim odwrócił się w stronę Hanji.

– Rozumiem twoje wątpliwości, Hanji. Zgadzam się, że wysyłanie jej na misje w jej stanie to ryzyko, którego nie możemy podjąć. Ale nie sądzę, że powinniśmy odesłać ją do cywila.

Hanji spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Nie? – zapytała z nutką nadziei w głosie.

Erwin usiadł przy biurku, opierając łokcie na blacie i splatając palce przed sobą.

– Jest jeszcze jedno rozwiązanie – powiedział powoli. – Nana to zbyt zdolny i wartościowy żołnierz, byśmy mogli tak po prostu ją stracić. Co powiesz na to, by odesłać ją do Shadisa?

Hanji zmarszczyła brwi, wyraźnie zaskoczona.

– Do Shadisa? Do jednostki treningowej? – Erwin skinął głową i wyjaśnił:

– Shadis regularnie szuka asystentów, którzy traktują wojsko poważnie i mają odpowiednie umiejętności, które mogłyby zostać wykorzystane w szkoleniu nowych żołnierzy. Nana spełnia te kryteria.  Dodatkowo wyżywienie w jednostce treningowej jest znacznie lepsze niż u nas, a choć wysiłek fizyczny nadal jest wymagający, jest znacznie mniej intensywny niż w Zwiadowcach.

Hanji zastanowiła się przez chwilę, analizując słowa Erwina.

– Myślisz, że to wystarczy, by się wzmocniła?

Erwin spojrzał na nią z powagą.

– Być może. Nie możemy zagwarantować, że jej stan ulegnie poprawie, ale przynajmniej damy jej szansę. Poza tym... – Erwin przerwał na moment, jakby ważył każde słowo. – Sytuacja polityczna zmienia się z dnia na dzień. Po ataku Tytanów wewnątrz murów, władza zaczyna tracić kontrolę. Potrzebujemy ludzi, którym możemy ufać. Nana mogłaby być naszym łącznikiem w jednostce treningowej, przekazując informacje i obserwując nastroje wśród młodych rekrutów – Hanji uniosła brew.

– Myślisz o niej jako o szpiegu?

– Nie nazwałbym tego w ten sposób – odpowiedział Erwin z lekkim uśmiechem. – Raczej jako kogoś, kto zapewni nam dodatkowe spojrzenie na to, co dzieje się w strukturach wojskowych.

Hanji westchnęła, opadając na oparcie krzesła.

– To może być dla niej trudne do zaakceptowania. Ona chce walczyć, nie trenować rekrutów.

– Wiem – przyznał Erwin. – Ale to lepsze niż całkowite wydalenie ze służby, prawda?

Hanji skinęła głową, choć na jej twarzy wciąż malowały się wątpliwości.

– Masz rację. Trzeba będzie to dobrze wyjaśnić... ale jeśli ktoś to zrobi, to ty, prawda?

Erwin uśmiechnął się lekko, choć jego oczy pozostały poważne.

– Tak. Porozmawiam z nią osobiście.

.................................

Nana znajdowała się w stajni, starając się znaleźć ukojenie w prostych czynnościach. Zamknięcie każdego boksu dawało jej poczucie kontroli nad czymś, choć w rzeczywistości czuła się kompletnie bezradna. Burza nadciągała szybko – ciemne chmury gromadziły się nad horyzontem, a pierwsze krople deszczu zaczęły wdzierać się przez szpary w drewnianych ścianach. Powietrze było ciężkie i duszne, niemal tak samo, jak emocje, które kotłowały się w jej wnętrzu.

Zamknęła ostatni boks i oparła się o ścianę, przymykając oczy. Myśli przelatywały przez jej głowę niczym rozszalałe konie – złość, żal, poczucie niesprawiedliwości. Jutro miała odejść. Rozstać się z marzeniami, z drużyną, z... nim. Nie mogła znieść myśli, że opuści to miejsce jako ktoś, kto nie sprostał oczekiwaniom. Złość na siebie samej mieszała się z rozgoryczeniem wobec świata. Erwin miał rację – to było konieczne. Ale czy naprawdę nie było innego wyjścia?

Mimo że usłyszała jak ktoś wchodzi do stajni, zignorowała go. Ktoś przyszedł schować konia przed burzą – pomyślała lekko zirytowana, dając tym samym do zrozumienia przybyszowi, by zostawił ją w spokoju. Nie chciała, by Norbert, czy ktokolwiek inny, znowu próbowali ją pocieszać. Ale te kroki były inne – pewne, szybkie, a potem zatrzymały się tuż za nią.

– A więc łamliwość kości? – usłyszała znajomy, chłodny głos. Zamarła, a jej oczy otworzyły się szeroko. Powoli odwróciła głowę, aby spojrzeć na Levia. Stał w cieniu, ale jego sylwetka była dobrze widoczna w świetle błyskawicy. W jego oczach kryło się coś, czego wcześniej u niego nie widziała – intensywność, która wydawała się przenikać ją na wskroś. Ale poza tym... nic. Żadnej troski, żadnego współczucia. Tylko zimny dystans.

– Cóż, kapralu – zaczęła oschle, choć jej głos zdradzał delikatne drżenie – Wygląda na to, że w końcu pozbędziesz się irytującego rekruta. Już nie będzie trzeba udawać, że mnie tu nie ma. Faktycznie tak się stanie.

Jej słowa były pełne goryczy, ale w środku czuła, jak coś w niej pęka. Powiedziała to, by go zranić, ale w rzeczywistości te słowa raniły ją samą. Levi zmrużył oczy, a jego twarz, zawsze spokojna i niewzruszona, zdradziła cień emocji.

– Myślisz, że o to chodzi? – Jego głos był lodowaty, nasycony niepokojącym spokojem.
Nana uniosła brodę, próbując zapanować nad narastającą falą emocji.

– Nie obchodzi mnie, co myślisz. Jutro mnie tu nie będzie. Problem rozwiązany – Jej słowa były ostre, ale kryły w sobie łamiący się żal.

Levi nie odpowiedział od razu. Jego spojrzenie przeszywało ją na wskroś. W jego oczach była burza – tak samo gwałtowna i destrukcyjna jak ta za oknem. Wiedział, że nie powinien był tu przychodzić. Wiedział, że to, co czuje, jest błędem, a los po raz kolejny postanowił go ukarać. Po raz kolejny kogoś, kogo mógł... kogo obdarzył uczuciem, emocją miał stracić. Nie chciał się do tego przyznać, ale jej słowa bolały go bardziej, niż chciałby to przyznać nawet przed samym sobą.

– Nie mogę... – zaczął, ledwie słyszalnie, bardziej do siebie niż do niej.
– Czego? – spytała, jej głos złagodniał, ale wciąż był pełen napięcia. Widziała, że uparcie coś analizuje i czekała, aż ta tafla lodu wreszcie coś z siebie wyrzuci.

Levi jednak nie odpowiedział. Zamiast tego, podszedł bliżej – tak blisko, że czuła jego ciepło mimo chłodu powietrza. Jego ręce chwyciły ją za ramiona, silnie i zdecydowane. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jego usta znalazły się na jej różowych wargach.

To nie był pocałunek delikatny ani ostrożny. To był wybuch – całe tłumione emocje, pasja, gniew i żal, które szalały w nim przez te wszystkie miesiące. Levi przyciągnął ją bliżej do siebie, a jego dłonie przesunęły się na jej talię, obejmując ją mocno. Była taka drobna, niemal zaskakująco wąska w jego ramionach, ale trzymał ją tak, jakby obawiał się, że zaraz zniknie.
Jego pocałunek był intensywny, perfekcyjny i dominujący – tak jak on sam. Jego usta były ciepłe i silne, jakby chciały powiedzieć wszystko, czego nigdy nie wyraził słowami. Nana przez chwilę była jak sparaliżowana, ale szybko oddała pocałunek z równą intensywnością, zaciskając palce na materiale jego płaszcza. Czuła jak drży, a ciało Levia przyciska ją mocniej do ściany.

Świat wokół nich przestał istnieć – nie było burzy, nie było jutrzejszego wyjazdu, nie było nic poza tym momentem. Nic ich nie goniło, nie przeszkadzało, a każdy ruch jego języka pieścił jej wrażliwe podniebienie. Ich pocałunek był długi, przeciągły i pełen emocji, które zapewne gdyby nie okoliczności, pozbyłyby ich reszty hamulców. Czuła jak Levi przejmuje kontrolę nad nią całą i wyzwala uczucia, o których nawet nie czytała w książkach. Jednak głośny grzmot burzy jakby przywołał ich do porządku i sprawił, że jaźń powróciła w miejsce zamglenia.

Kiedy w końcu się odsunęli od siebie, oboje ciężko oddychali. Nana spojrzała na niego, a w jej oczach była mieszanka oszołomienia, bólu i euforii, która wybuchła w jednym momencie.

– Dlaczego zrobiłeś to dopiero teraz? – jej głos był cichy, niemal łamiący się, a żal tego ile stracili unikając tego co było już dla nich oczywiste, zakradł się niczym cień i ukrył w delikatnym tonie słów.

Levi patrzył na nią z intensywnością, która niemal ją przytłaczała. Zrobił to. Odważył się pokazać jej swoje uczucia, ludzkie oblicze i emocje... Jednak jego wewnętrzna radość mieszała się z poczuciem winy i przegraną.

– Bo nie wiedziałem, jak długo przeżyjesz w tym korpusie – powiedział niskim, szorstkim głosem – A teraz to wszystko już nie ma znaczenia.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
– Levi! – zawołała za nim, ale on nie zareagował.

Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, wprost w ulewę. Nana stała w miejscu, czując, jak jej serce wali jak oszalałe, a łzy spływają po jej policzkach. Zanim drzwi zamknęły się za nim, Nana poczuła, jak w jej sercu na zawsze zapisuje się ta chwila. Przysięgła sobie, że wspomnienie tego pocałunku, tej nieoczekiwanej bliskości, stanie się jej najcenniejszym skarbem, którym będzie żyć, gdy w końcu odejdzie.

Bum bum bum i kiss! Nareszcie! Matko, jeszcze nigdy moje postacie tak wolno nie poruszały się uczuciowo :D Sasuke to zupełnie inna pala kaloszy jeśli chodzi o charakter, więc ciężko mi się przestawić, ale mam nadzieję, że i tak było warto :P

Tak czy inaczej dedykuję ten rozdział VivienneAvery_ która wróciła na wp mimo "urlopu maierzyńskiego" (ten kto wymyślił ten termin powinien dostać pod opiekę 10 dzieci i zobaczyć jaki to urlopik) i odkopuje swój mamusiowy mózg :D 

Kocham was wszystkie i życzę miłego czytanka!

Wasza/Twoja

Juri/Deki 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro