Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 Gdy los lubi sobie... żartować


Po powrocie ze zwiadu, cała drużyna, zmęczona i wyniszczona, marzyła tylko o odpoczynku. Ciało domagało się regeneracji po trudach misji, a umysły, jeszcze wyczerpane, potrzebowały chwili spokoju, by móc znów stawić czoła wyzwaniom. Zebrany oddział Leviego odpoczywał przez cały dzień i noc, ciesząc się chwilą wytchnienia, której brakowało im od długiego czasu.

Nana, choć fizycznie wyczerpana, czuła, jak jej ciało powoli odzyskuje siły. Po intensywnych dniach pełnych nieustannej pracy i walki, z ulgą stwierdziła, że jest gotowa wrócić do swoich obowiązków. Jednak nie było to jeszcze ten moment, by zanurzyć się z powrotem w codzienności. Zamiast tego udała się do Hanji, która wróciła z Moblitem dwa dni przed nimi.  Gdy znalazła się w jej gabinecie wokół panowała cisza, tylko odgłosy jej oddechu i delikatne szelesty papierów na stole przerywały spokój, który zapanował po powrocie rudej kapitan, która badawczo obserwowała rękę dziewczyny. Chociaż Nana starała się nie okazywać bólu, Hanji doskonale widziała, że coś jest nie tak. Po chwili przerwała milczenie, nieco poważniejąc.

– Twoje złamanie nie goi się tak, jak powinno. I to jest coś, co mnie niepokoi. Oczywiście, nie jestem specjalistką, ale jestem pewna, że może być to coś więcej, niż na pierwszy rzut oka widać – Hanji usiadła obok niej, przyglądając się dokładniej.

Nana unikała jej wzroku, czując, jak narasta w niej niepokój. Podrapała się po karku, starając się brzmieć pewnie.

– Troszkę odpocznę i będę jak nowa. Powinnam od razu ją była usztywnić i oszczędzać, ale musiałam być w pełni sprawna i dyspozycyjna... – zaczęła, ale jej głos zabrzmiał zbyt cicho, by sama w to uwierzyć.

Hanji jednak nie dawała za wygraną. Jej wzrok był przenikliwy, ale nie wynikało to z chęci oskarżenia. Przeanalizowała rękę Nany jeszcze raz, a potem podniosła wzrok.

– Muszę dopytać o kilka rzeczy. Twoi rodzice... pamiętasz, jak zginęli? Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzało się, żeby mieli tendencję do częstych urazów? Może znasz jakieś szczegóły? – zapytała spokojnie, ale z niepokojem w oczach. Hanji miała swoją teorię, ale chciała się co do niej upewnić.

Nana przez chwilę milczała, w jej oczach pojawiła się ciemna zasłona wspomnień. Pamiętała tylko urywki, migawki z dzieciństwa, które nie zawsze były jasne.

– Nie pamiętam zbyt wiele, to było dawno... – zaczęła, a jej głos zadrżał na wspomnienie tamtych dni – Byli zdrowi. Chyba... W końcu, tata był stolarzem, więc pewnie urazy utrudniłyby mu pracę, a mama była praczką. Wydaje mi się, że musiała być zdrowa i dyspozycyjna, żeby pracować. Pamiętam, że pewnego dnia jacyś ludzie zabrali mnie, powiedzieli, że rodzice zginęli w pożarze zakładu, a potem trafiłam do sierocińca... – urwała, zamykając oczy, jakby to miało pomóc w ucieczce od tych wspomnień.

Hanji, słuchając jej, przysunęła się bliżej, wciąż nie spuszczając wzroku z podopiecznej. To, co mówiła Nana, wyjaśniało trochę sytuację, ale były wciąż luki, które trzeba było wypełnić.

– Czy ty sama doznałaś urazów w tym czasie? Kiedy byłaś dzieckiem - czy wtedy zdarzały ci się złamania lub inne rany? – zapytała, nie chcąc jej ponownie przytłaczać wspomnieniami, ale wciąż czując, że to pytanie może rozjaśnić sytuację.

– Gdy miałam 10 lat, byłam dość nieuważna... – Nana zaczęła powoli analizować przeszłość, spoglądając w ziemię. – Kilka razy miałam złamaną rękę i różne rany. Nie pamiętam dokładnie, ale to były takie dziecięce wybryki... Właściwie zmieniło się to dopiero, gdy miałam 15 lat i dołączyłam do korpusu treningowego. Od tego czasu chyba staram się bardziej uważać, wbrew pozorom – uśmiechnęła się blado.

Hanji rozważyła kilka opcji, ale nie chciała przestraszyć Nany, której bystre oko i tak dostrzegło niepokój okularnicy.

– Hm... – mruknęła Hanji, wstając powoli – W tej chwili twoje ciało jest wyczerpane, daj mu chwilę, a ja zobaczę, co da się zrobić, żeby lepiej zrozumieć, co się dzieje. Jeśli to będzie potrzebne, zrobię kilka badań. Nie musisz się martwić, wszystko będzie dobrze – Uśmiechnęła się lekko, próbując dodać jej otuchy.

Nana spojrzała na nią, czując nieoczekiwaną ulgę, choć wciąż miała mieszane uczucia. Było już późno, ale nie zamierzała ponownie kłaść się spać. Maści Hanji spisały się, łagodząc dolegliwości bólowe, ale wewnętrzny niepokój nie mógł zniknąć ot, tak.

Po rozmowie z Hanji potrzebowała chwili ciszy, by w końcu się uspokoić. Zdecydowała się udać do kuchni i mimo że uparcie przekonywała się, że ma po prostu ochotę na herbatę, tak naprawdę liczyła na spotkanie z Levim. W końcu przed wyprawą do miasta ich nocne pogawędki stały się cichym rytuałem. Jednak gdy weszła do kuchni, szybko ogarnęło ją rozczarowanie. W pomieszczeniu panowała cisza, a blaty były puste, jakby nikt tu nie zaglądał od długiego czasu. To miejsce, które jeszcze niedawno tętniło życiem, teraz wydawało się być puste i chłodne. Zamieszała łyżką w kubku z herbatą, próbując ukoić swój niepokój. Minęła godzina i kolejna, a ona ślęczała nad zimną już cieczą, którą w pewnym momencie wypiła za jednym zamachem. Gdy planowała już zbierać się do swojego pokoju, usłyszała nagle skrzypienie drzwi.

Spojrzała w stronę wejścia, a jej serce na moment zamarło. W drzwiach stał Levi.

Jego kobaltowe tęczówki zatrzymały się na ułamek sekundy na jej posturze. Szukała w nich odpowiedzi, czy jego również cieszy to „przypadkowe" spotkanie, jednak nie dostrzegła w nich niczego prócz zmęczenia, chłodu i pełne wewnętrznego chaosu.

Levi zamknął za sobą drzwi, jednak nadal nie odezwał się słowem. Niemal bezszelestnie minął ją i podszedł do blatu i zaczął przygotowywać sobie herbatę. Stojąc odwrócony do niej tyłem, czuł jak jego mięśnie spinają się jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a ciężar ciszy przytłacza nawet jego. Wiedział, że ignorowanie tego, co się wydarzyło było tylko chwilowym rozwiązaniem, a Nana prędzej czy później będzie dążyć do ustalenia co to znaczyło. Chciał jednak odgonić ten moment, bo sam dokładnie nie wiedział.

Przerażała go własna reakcja na nią – coś, co wychodziło poza zwykłą troskę o nowego rekruta. Patrzył na Nanę jak na utalentowanego żołnierza i jednocześnie jak na kobietę, która mogła go zrozumieć. Złapał się na tym, że nie tylko o niej myślał, ale i wyobrażał sobie jak mógłby wyglądać ich dalsze relacje. Levi był mężczyzną, który był świadomy swoich potrzeb i pragnień, ale mając jasno sprecyzowany cel, świetnie zagłuszał przyziemne elementy życia. Przy Nanie, zaczynał tracić nad tym kontrolę, a jego ramiona zdawały się tęsknić do jej drobnej i kształtnej postury. Nie wiedział, jak zareagować na te uczucia, dlatego obrał najlepszy dla niego plan radzenia sobie z tymi emocjami: na nowo stał się szorstki, wgryzając się w swoją pozorną obojętność, licząc, że to może go chronić.

Ucieczka w chłód była jedynym rozwiązaniem, które wydawało się bezpieczne. Jeśli nie pozwoli sobie na żadne emocje, jeśli nie stanie się jej bliski, nie będzie musiał zmierzyć się z tym, co z nim robiła. Dystans był dla niego jak tarcza, którą wznosił, by nie zobaczyć tego, co zbliżało się do niego jak huragan.

– Powinnaś skupić się na odpoczynku, zamiast przesiadywać w kuchni – powiedział w końcu, patrząc na nią przez ramię – Z tego, co wiem, twoja ręka jest w strasznym stanie – jego ton nie tylko był zimny, ale wręcz lodowaty.

Nana poczuła ukłucie rozczarowania, ale starała się to ukryć, wykrzesując z siebie bardziej entuzjastyczny ton:

– Hanji postawi mnie szybko na nogi. Po prostu chciałam się tutaj wyciszyć.

Levi podniósł swój wzrok, a jej spojrzenie, pełne tęsknoty, które uparcie w nim utkwiła, sprawiło, że na moment zadrżał. Szybko jednak przywołał się do porządku.

– W takim razie nie będę ci w tym przeszkadzał – odpowiedział, biorąc swoją herbatę z blatu. Jego odpowiedź była równie zimna jak wcześniej, bez śladu miękkości, który mógłby zdradzić to, co czuł w głębi serca. Gdy skierował się ku wyjściu Nana poczuła ból – ból, który przeszył ją do szpiku kości. Każdy krok, który stawiał w stronę drzwi, odbierał jej nadzieję na jakiekolwiek słowo, jakiekolwiek gest, który mógłby zburzyć ten zimny mur, który pojawił się na nowo, mocniejszy, silniejszy i wyższy.

– Dlaczego zawsze musisz być taki oschły i zimny!? – zapytała za nim, wiedząc, że nie jest w stanie powiedzieć nic więcej, bo żal ściska jej gardło. Levi zatrzymał się na ułamek sekundy, przytrzymując dłoń na klamce i odpowiedział:

– Może dlatego, że ludzi, których darzyłem ciepłem, zwykle nie żyli wystarczająco długo, by to docenić – odpowiedział i wyszedł.

Ponownie zapanowała cisza, a Nana była w stanie usłyszeć bicie swojego serca. Serca, które razem z nią biło w tym samym rytmie niepokoju, żalu i tęsknoty. Z każdym krokiem, który oddalał go od niej, czuła, jakby coś w niej umierało. Jego słowa, choć rzucone chłodno, wbiły się w jej serce jak nóż. To, co powiedział, brzmiało jak echo jego własnych demonów, jakby Levi szukał wymówki dla swojej obojętności, jakby zamknął się w swojej zbroi, by nie poczuć tego, co nieuchronnie musiało nastąpić. Nana pozostała w milczeniu, wciąż wpatrując się w drzwi, które właśnie się zamknęły za nim. Zrozumiała, że to nie była tylko jego szorstka obojętność, to była jego samotność – tak głęboka, że nie pozwalała mu na nic więcej. Ale czy była w stanie mu pokazać, że może być inaczej? Wiedziała, że jeśli odważy się to zrobić, będzie to jej najtrudniejsza z wszystkich bitew, jakie miała stoczyć w swoim życiu. 

Hejo gwiazdeczki!
Jak się domyślacie szykuję mojej OC troszkę wrażeń xD ale kto nie kocha terroryzować swoich bohaterów?

Dajcie znać jak się podobało i do zobaczenia!
Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro