Siódma z chwil
Wieczorem wciąż siedział na Baker Street, pijąc z doktorem kolejne z rzędu piwo. Żaden z nich nie należał do najtrzeźwiejszych od dobrej już godziny.
-To dziwne uczucie- wyrzucił z siebie.- To... taka cholerna samotność, ty i ta ohydna cisza, która zjada cię od środka, a ty masz wrażenie, że to twoja wina i ci się należy. Pieprzona karma!- wybełkotał niewyraźnie, a Watson spojrzał na niego na wpół przytomnie.
-Paskudne uczucie- potwierdził, co nie zabrzmiało najlepiej, zważywszy na to, że gubił samogłoski.- Tak było, nim poznałem Sherlocka. Teraz jest dobrze, więc znajdź sobie Sherlocka. Ale nie mojego, mój Sherlock jest mój – doradził mu pijackim tonem.
-Chyba... chyba już znalazłem- odpowiedział niewyraźnie, otwierając kolejną puszkę i pociągając solidny łyk.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się z łoskotem, a prawie pełna puszka upadła na podłogę i potoczyła się po niej, gdy zaskoczony Greg podskoczył i wyślizgnęła mu się z dłoni.
-Holmes!- zawołał wesoło, wstając raźnie i zatoczył się gwałtownie, prawie wpadając na Sherlocka, który wrócił do domu, na dokładkę z bratem. Gdyby był trzeźwy, zapewne byłby zdziwiony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro