Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzieci

Akcja:
W czasie pobytu na Dominikanie w okresie wakacji

Domen
Wakacje na Dominikanie płynęły nam w znakomitej atmosferze. Na dzisiejszy dzień nie mieliśmy zbytnio planów, ponieważ morze nam się "przejadło" na conajmniej kilka dni (oprócz Zuzi i Andreasa, którzy najlepiej non-stop mizialiby się w wodzie). Jako że nasza "pani przewodnik" była święcie przekonana, że cztery-pięć dni spędzimy na plaży, nie przygotowała wystarczająco dużo atrakcji, aby zapełnić  nimi ten dzień. Postanowiliśmy więc wybrać się na zwiedzenie miasteczka, w którym się zatrzymaliśmy, bo na dobrą sprawę, to wiemy tylko gdzie jest sklep spożywczy i nic więcej. Kiedy tak rozmawialiśmy, Kasia i Zuzia zauważył coś w rodzaju ogromnego parku. Wymieniły znaczące spojrzenia i chciały zaciągnąć nas do niego. Oczywiście nie sposób było im odmówić, bo, jak wiadomo, są kobietami, a z nimi nie można dyskutować. Chodząc tak parkowymi alejkami natknęliśmy się na całkiem sporych rozmiarów plac zabaw. Dziewczyny tylko krótko na nas spojrzały i puściły się biegiem, jednocześnie wesoło krzycząc, w jego kierunku. My również, nie chcąc być od nich gorsi, szybko przebyliśmy drogę, która oddzielała nas od drabinek. Nim tam dotarliśmy, dziewczyny zdążyły już ze trzy razy zjechać po zjeżdżalni. Kiedy Zuzia zasiadała do kolejnego zjazdu, dosiadł się do niej Andi i zrobili swego rodzaju pociąg. Ja i Kasia zrobiliśmy to samo, jak również Anze i Markus, którzy nie chcieli być od nas gorsi. Po przypuszczeniu szturmu na zjeżdżalnię udaliśmy się w pobliże dość wysokiej konstrukcji z metalowych rur i sznurów służącej do wspinania się.  Zuzia na początku bardzo nie chciała tam wejść i tłumaczyła się przeogromnym lękiem wysokości, lecz kiedy Andi obiecał jej pełną asekurację przez niego, w końcu postanowiła ruszyć na górę. Ostrożnie stawiała każdy krok, jak by metal miał się załamać pod jej ciężarem. Lecz gdy dotarła na szczyt i dostała długiego całusa od swojego chłopaka od razu się rozpromieniła i przestała skupiać swoją uwagę na dużej wysokości, zaczęła natomiast rozglądać się i podziwiać piękne widoki. Kiedy wreszcie udało się ją przekonać do powrotu na ziemię, od razu znalazła się przy karuzeli, do której natychmiast wskoczyła. Jej śladem poszli pozostali, oprócz mnie, ktory wylosowawszy najkrótszą słomkę miałem kręcić.

-Postaraj się tylko tego nie wyrwać- nakazała moja dziewczyna, na co pozostali się zaśmiali

-Racja, widok prawie dorosłych ludzi w latającej karuzeli byłby dość niecodzienny- odparła Zuzia

Andreas

Kiedy wygodnie rozsiedliśmy się na ławeczce karuzeli Domen rozpoczął "rozruch". Z każdą chwilą karuzela zwiększała prędkość, a nas coraz mocniej wgniatało plecami w barierkę. Z racji tego, że Zuzia siedziała przysamym wyjściu, mocno przycisnąłem ją do swojej klatki piersiowej, aby w razie mocniejszego "rozkręcenia" karuzeli nie wyleciała przez nie. Szybko oddała uścisk, jakby również się tego bojąc, lecz gdy przypomniała sobie, że w wypadku, gdyby coś miało się dziać ją uratuję, zaczęła oddawać się zabawie. Wyrzuciła ręce do góry i zaczęła machać nimi na kształt fali. Przy okazji, oczywiście nie chcący uderzyła mnie nimi lekko w nos, przez co puściłem jej talię, aby złapać się za bolące miejsce. Jak się okazało, nie było to zbyt rozsądne posunięcie, ponieważ Zuzia, jako przebojowa dziewczyna, pewna tego, że ją trzymam, sama się nie asekurowała i poleciała prosto na siedzącego przed nią Laniska. Ten przybrał natomiast dość niecodzienny kolor skóry, bo zielony  i przez zaciśnięte zęby wywarczał:

-Motyla noga, Domen, zatrzymaj ten pomiot szatana, bo zaraz moje śniadanie wyląduje ci na tapicerce!-a po kilkunastu sekundach karuzela się zatrzymała

Opuściliśmy ją, mocno chwiejąc się na nogach i usiłując się nie wywrócić. Kiedy tylko zaczęliśmy widzieć świat w miarę normalnie, Zuzia podeszła do mnie, wspięła się na palce i cmoknęła w nosek. Domyśliłem się, że to za ten "super hiper" cios, więc ja ująłem jej dłonie, które chyba najbardziej ucierpiały w zderzeniu ze Słoweńcem i również je pocałowałem. Kiedy miałem powtórzyć tę czynność z jej czółkiem, które poznało z bliska mięśnie brzucha Anze usłyszeliśmy odgłos, jakby dwa słonie poznały siłę grawitacji. Szybko spojrzeliśmy w tamtą stronę i zobaczyliśmy Słoweńców, a dokładniej Domena z Anze na brzuchu, leżących na ziemi i Kasię, która z telefonem w ręku próbowała chyba uwiecznić tę chwilę. Dwaj kadrowi koledzy przez kilka minut nie mogli wstać, a Lanisek chyba oprócz fazy po karuzeli, po drodze doznał jeszcze chyba kolendrowej, bo nie był nawet w stanie ruszyć swojego tyłka, a nam nie spieszyło się do tego, aby mu pomóc. Kiedy jednak zaczęły się schodzić dzieci, nie chcąc ich gorszyć, podnieśliśmy starszego, a Kasia pomogła wstać stękającemu z bólu Prevcowi. Potem, tym razem już spokojnie, jak cywilizowani ludzie, ruszyliśmy w kierunku rynku głównego. Tam, w małej kawiarence z parasolami, rozsiedliśmy się i rozpoczęliśmy konsumpcję lodów. Jak zwykle wziąłem te, których smak ubóstwiam na wszystkich kontynentach, w każdej lodziarni czy kawiarni- czekoladowy. Zuzia również standardowo wybrała te o smakach owocowych, Lanisek natomiast postawił na waniliowe z polewą toffi, a Markus, chcąc zrobić mi na złość, zbeszcześcił czekoladowe polewą śmietankową. Druga z Polek natomiast wzięła jagodowe z polewą jagodową, co jest dla mnie kompletną przesadą, no ale cóż. Za to jej chłopak zdecydował się na smak "sernik babuni". Kiedy tak siedzieliśmy pod parasolami gdy nagle rozległ się grzmot. Kilka sekund później rozległ kolejny, a niebo przecięła błyskawica. Zuzia szybko wstała i oznajmiła:

-Musimy zwiewać! Czytałam, że tutaj bardzo szybko zmienia się pogoda, a deszcze są strasznie gwałtowne!-po jej słowach szybkim krokiem udaliśmy się w stronę domu

Nie daliśmy jednak rady zdążyć, bo w połowie drogi lunęło jak z cebra. Natychmiast przemoczyło nas do suchej nitki, więc już nie było po co się spieszyć. Kiedy weszliśmy do mieszkania w przedpokoju powstało dosłownie jezioro, tyle wody było w naszych ubraniach. Zuza kazała Kasi i Domenowi zdjąć przemoczone rzeczy w kuchni, Markusowi i Anzemu przed wejściem, a mnie pociągnęła do łazienki. Pierwszym, co zrobiła, było odgarnięcie włosów z moich oczu, a wtedy zobaczyłem, jak seksownie wyglądała w mokrej bluzce i spodniach. Szybko jednak się ogarnąłem i zacząłem zdejmować swoją garderobę, jednocześnie starając się ignorować piękne ciało mojej dziewczyny. Oczywiście w pełni mi się nie udało, ponieważ co chwilę, kątem oka spoglądałem na nią. Kiedy mieliśmy już na sobie suche ubrania wyszliśmy do reszty, która już na nas czekała w salonie. Jak zauważyłem, z kuchni, gdzie przebierała się druga Polka i Słoweniec, wypływał całkiem spory strumyk wody.Kiedy spostrzegł to również Markus i zrywając się na równe nogi wskoczył na kanapę wrzeszcząc:

-Ratuj się, kto może!!! Nadchodzi powódź!!!

-Zaleje nas!!!!-zawtórował mu Lanisek dołączając do kanapowej łodzi

Dziewczyny tylko się zaśmiały i poszły wytrzeć podłogę. Jako że znalazły tylko jednego mopa, Zuzia zaoferowała, że sprzątnie, a Kasia w tym czasie miała przygotować salon na maraton filmowy, gdyż z powodu deszczu zrezygnowaliśmy z dalszego zwiedzania miasteczka. Wszedłem za krakowianką do kuchni. Cichutko zaszedłem ją od tyłu i oparłem dłonie o jej biodra. Zaskoczona aż podskoczyła, ale nie wypuściła mopa, więc kiedy już się uspokoiła, wróciła do wycierania życiodajnego płynu. Spryciula nie dała się rozproszyć pocałunkami w szyję i tylko co chwile dostawałem po, jak to określiła, blondwłosym czerepie ścierą, którą akurat miała w pobliżu. Czasami naprawdę zastanawiam się, kto wydał tej kobiecie prawo do przebywania w kuchni, bo od czasu kiedy do niej weszła, zdążyłem już uratować od rozbicia trzy talerze i dwie szklanki, które stały na stole i blacie. Kiedy prawie zbiła ulubiony kubek Markusa, przejąłem od niej kij i sam wytarłem resztę wody ignorując jej oburzone spojrzenie. Kiedy kuchnia przestała tonąć, wróciliśmy do salonu, gdzie reszta już rozłożyła kanapę, przysłoniła okna i podłączyła komputer do telewizora. W ten sposób spędziliśmy resztę dnia, a wieczorem jeszcze urządziliśmy rundkę w chińczyka. Graliśmy na drużyny, gdyż jest to gra cztero, a nie sześcio osobowa. Wygrali Markus i Anze, ale wspólnie z innymi ustaliliśmy, że oszukiwali i w ten sposób, bawiąc się w Waltera, zdyskwalifikowaliśmy ich, za co śmiertelnie się obrazili i zamknęli w pokoju. My natomiast posprzątaliśmy grę i również poszliśmy spać, ponieważ dochodziła druga w nocy.

________________
I jest kolejny😁 Miałam go dzisiaj nie wstawiać, po tym jak usunęło mi ważny rozdział z kopi roboczych (Mniammmmm i emulka1 wiedzą o co chodzi xd), ale księgarnia znacząco poprawiła mi humor, dzięki czemu macie tą część już dziś. Piszcie, czy waszym zdaniem to, co tworzę dalej jest fajne.
Zuzia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro