Part 29.
****A*U*D*R*E*Y****
W weekend sama byłam w pracy. Czułam podekscytowanie, dumę i strach jednocześnie. Wiedziałam jednak, że w razie problemów mogę zapytać ochroniarza, który stał nieopodal. Był naprawdę świetnym facetem i lubiłam z nim rozmawiać. Nad ranem czułam zmęczenie i cieszyłam się, że wszystko dobiega końca. Po wejściu do domu zdziwiłam się, że nikt nie śpi. Miałam dziwne przeczucia i zapytałam czy coś się stało.
- Z Sophie jest gorzej. Myślę, że powinnaś pojechać z nią do szpitala.
Gorączka nie spadała, a moje maleństwo ciągle płakało i nie chciało jeść. Wzięłam ja od mamy i szybkim krokiem skierowałam się na górę.
- Ciii, skarbie - szepnęłam przytulając dziecko i wyciągając z szafy odpowiednie ubranka.
W akompaniamencie dziecięcego żalu, ubierałam dziewczynkę.
- Mamo, pożyczysz auto. Proszę - spojrzałam błagalnie na kobietę, która weszła do pokoju.
- Jechać z tobą?
- Dam radę. Pożyczysz?
Podała mi kluczyki mówiąc, że mamy na siebie uważać i wszystko będzie dobrze. Zapięłam fotelik w samochodzie i prędko przekręcałam kluczyk. Jadąc do szpitala modliłam się, by dziewczynce nic poważnego się nie stało. Będąc w gabinecie opowiedziałam prędko na co choruje Sophie.
- Jest odwodniona i musimy zbić temperaturę. Zostawiamy ją na oddziale.
- To wszystko moja wina.
- Przywiozła ją pani w odpowiednim momencie. Proszę tak nie myśleć. Wszystko będzie dobrze.
Pielęgniarka przeniosła Sophie na oddział dziecięcy i przygotowała jej kroplówkę. Widząc jak wbija wenflon w jej małą rączkę, poczułam jak łzy płyną mi po policzku.
- Ona jest taka mała... - szepnęłam.
Głaskałam główkę dziecka, które płakało. Nie chciałam, by moje maleństwo cierpiało z mojej winy. Oblizałam smoczek, który trzymałam i włożyłam w buzię dziewczynki. Jednak ona nadal krzyczała, a ja miałam ochotę wybuchnąć płaczem przez swoją bezradność. Obwiniałam się za cierpienie Sophie. Gdybym przyjechała z nią wcześniej to skończyłoby się na kolejnym syropku.
Ponownie próbowałam uspokoić ją smoczkiem. Trzymając go w buzi, łapała oddechy oznaczające, że nadchodzi cisza.
- Oh skarbie - szepnęłam przytulając jej nadal rozpaloną główkę.
Głaskałam ją szepcząc, że bardzo ją kocham i już nigdy jej nie opuszczę.
****J*U*S*T*I*N****
Już od rana czułem podekscytowanie. Czułem się jak po dużej dawce napoi energetycznych i w ogóle nie byłem zmęczony. Chciałem już zobaczyć Audrey, przytulić, przeprosić za wszystko. Dopytałem detektywa o szczegóły - chciałem wiedzieć jak teraz wygląda, z kim mieszka i czy widzieli jakiegoś chłopaka kręcącego się wokół niej. Detektyw pytał co jeszcze ma sprawdzić, a ja jedynie podziękowałem mu za wszystko. Siedząc w aucie zaparkowanym naprzeciwko starego domu, zawahałem się. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że zachowuję się samolubnie i niszczę ład i porządek dziewczyny. Co jeśli ona już dawno o mnie zapomniała? Co jeśli znalazła sobie kogoś innego?
- Wszystko w porządku? - głos detektywa wyrwał mnie z zamyślenia
- Tak.
Wziąłem głęboki oddech otwierając drzwi. Rozejrzałem się czy nic nie jedzie i szybkim krokiem przeszedłem na drugą stronę jezdni. Stojąc na werandzie czekałem aż wstąpi we mnie odwaga. Trzęsły mi się ręce i czułem dziwny ucisk w klatce piersiowej. Sam siebie zadziwiałem. Jestem Justin Bieber - bożyszcze nastolatek i najprzystojniejszy chłopak ubiegłego roku w kategorii mężczyzn do trzydziestego roku życia. Czego ja mam się bać?!
Nacisnąłem dzwonek i z niecierpliwością czekałem aż ktoś otworzy. Po kilku sekundach stanęła przede mną starsza kobieta.
- Ja.. eee.. - wydukałem, kiedy ta przywitała się i zapytała czy może w czymś pomóc.
- Coś się stało?
- Jest Audrey?
- Pojechała z Sophie do szpitala.
- Sophie? - nic już nie rozumiałem. Może jednak pomyliłem się i to nie jest moja Audrey?
- Jej córeczką. Zresztą przepraszam, jest jej pan znajomym? Może niech pan do niej zadzwoni?
- Tak, dobrze, dziękuję.
Odwróciłem się w celu odejścia, ale w ostatniej chwili zapytałem o szpital. Starsza kobieta z uśmiechem podała mi nazwę i ulicę i jeszcze raz zapytała czy na pewno wszystko jest w porządku. Pożegnałem się i szybkim krokiem opuściłem teren posesji. Wsiadając do auta mojego managera, przekląłem pod nosem.
- To nie ona? - zapytał detektyw.
- Mógł mi pan powiedzieć, że ma dziecko!
- Chciałem dowiedzieć się więcej, ale stwierdził pan, że nic więcej nie chce wiedzieć.
- Dowie się pan czegoś jeszcze? Chcę wiedzieć czy ma kogoś.
Poprosiłem o odwiezienie mnie do hotelu. Będąc na miejscu zadzwoniłem do mamy. Żaliłem się, a kobieta kazała mi się uspokoić i dzisiaj o tym nie myśleć. Wziąłem gorącą kąpiel, a potem leżałem w łóżku oglądając głupie kreskówki, jedząc chipsy i popijając je starą, drogą whisky. Telefon przerwał moje lenistwo.
- Audrey Hudson, dziewiętnaście lat, aplikowała na studia psychologiczne, ale nie rozpoczęła ich. Miesiąc temu urodziła Sophie Hudson. Ojciec nieznany.
- Ma kogoś?
- Prawdopodobnie nie. Status na profilu "wolny", a chłopak który kręci się przy niej to Alex Stevens. Chodzi z Jennifer Adams.
- Dziękuję!
Pożegnaliśmy się i zakończyłem połączenie. Chwyciłem butelkę z alkoholem i pociągnąłem potężnego łyka. Po chwili wpakowałem do ust kilka chipsów. W mojej głowie ciągle dudniły słowa: córeczka. Sophie Hudson. Ojciec nieznany.
- Marzec, luty, styczeń... - wyliczałem na palcach kolejne miesiące. - Czerwiec. My spaliśmy w maju. Kurwa.
Poczułem ukłucie w sercu na myśl, że ktoś inny uprawiał seks z Audrey. Mam nadzieję, że był delikatny i nie zrobił jej krzywdy. Ona na to nie zasługuje. Tak samo jak jej córeczka nie zasługuje na ojca, który ją zostawił. Wybrałem numer mojej mamy i od razu po przywitaniu się, usłyszałem:
- Piłeś?
- Oj mamo, dwadzieścia jeden już mam. Słuchaj mnie - zacząłem opowiadać jej o Audrey i o tym, że chyba się poddaję. Pominąłem jedynie moje podejrzenia co do ojcostwa, ale przecież to i tak niemożliwe.
Kobieta stwierdziła, że powinienem spotkać się z nią chociaż po przyjacielsku, bo zna mnie i wie, że znowu zacząłbym marudzić po powrocie w trasę.
- Masz rację, mamo. Pojadę do niej jutro.
- Idź spać, synku. Nie pij już.
- Mamo...
- Justin...
- Też cię kocham!
Po zakończeniu rozmowy wziąłem ostatniego łyka i odstawiłem butelkę na bok. Zrzuciłem paczkę chipsów z łóżka i nakryłem się kołdrą, ściszając telewizor. Po chwili byłem w krainie snu gdzie dręczyli mnie anty fani.
Rano obudziłem się dziwnie wypoczęty. Mimo iż w nocy obudził mnie koszmar, teraz czułem się w pełni sił. Zamówiłem śniadanie do pokoju, a po dwunastej byłem przed szpitalem. Okulary i czapka pomogły mi się zakamuflować. Podchodząc do recepcji byłem pełen obaw. Nie wiedziałem co powiedzieć Audrey. Nagle wszystkie rozmowy, które miałem ułożone, wydawały mi się głupie.
- Dzień dobry. Szukam Sophie Hudson. Mama wczoraj ją przywiozła.
- A pan to...
- Ja.. ja jestem jej... wujkiem! Tak, wujkiem. - skłamałem wymuszając uśmiech na twarzy.
Kobieta pokręciła głową nie komentując mojego kłamstwa. Wystukała coś na komputerowej klawiaturze i podała mi numer sali dla niemowląt. Podziękowałem i skierowałem się na odpowiednie piętro. Spojrzałem przez szybę i zauważyłem tak dobrze znaną mi dziewczynę. Poczułem jak przyspiesza mi serce. Kobieta będąca z nią pocałowała ją w głowę i opuściła salę. Poprosiłem ochroniarza, który był ze mną, by nie wchodził do środka. Wziąłem głęboki oddech i po cichu wszedłem do pomieszczenia gdzie stały dwa łóżeczka, a na ścianach wisiały kolorowe naklejki z Kubusiem Puchatkiem. Stanąłem za Audrey i zastanawiałem się co mam powiedzieć. Dziewczyna głaskała po główce niemowlę nucąc pod nosem kołysankę. Poznałem słynne "Twinkle, twinkle, little star" i poczułem jak ściska mnie w środku. Czułem się jak śmieć widząc dziewczynkę z wenflonem w rączce i jej mamę opartą o łóżko i śpiewającą kołysankę swoim głosem, który wydobywał się ze ściśniętego gardła.
- Myślisz, że to ją boli? - szepnąłem.
Nucenie ustało, a nastolatka podniosła się. Powolnym ruchem odwróciła się i spojrzała na mnie wypowiadając moje imię.
——
O. Mój. Boże. 111 gwiazdek?! 31 komentarzy?! Aż tyle osób czyta?! Naprawdę?! To gówno?! Nie wierzę!
Na dodatek mamy już ponad 23,8k wyświetleń, prawie 1,8k gwiazdek i 203 komentarze. Dziękuję! *-*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro