Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40.

 Cassandra leżała chwilę na łóżku, po czym wstała, poprawiła swoją elegancką koszulę, a następnie wyszła do pokoju wspólnego, gdzie zastała trójkę młodszych Ślizgonów, siedzących blisko kominka, jedzących czekoladowe żaby. Kiedy młoda kobieta zeszła ze schodów i postawiła stopy na hebanowej podłodze, usłyszała cichy szczęk szkła oraz gwałtowne ściszenie głosów siedzących w dormitorium Ślizgonów. Spojrzała w ich stronę, po czym napotkała zakłopotane spojrzenie kilka lat młodszego chłopaka.

 – Wesołych – powiedziała Cassandra i puściła im oczko, na co zareagowali uśmiechem, wyjmując schowane za fotel piwo kremowe. – Nie wiem jak to zrobiliście, ale przemycanie alkoholu do szkoły, kiedy wejścia pilnuje Filch jest godne podziwu – parsknęła.

 – Jesteś Cassandra Jonkins, tak? – zapytał jakiś chłopak z ciemnymi włosami i bardzo jasnymi, bystro i przebiegle patrzącymi oczami. 

 – Mhm. 

 – McGonagall cię szukała – poinformował, nabierając łyk piwa z butelki. 

 – Profesor McGonagall – mruknęła Cassandra i odwróciła się w stronę wyjścia, uprzednio rzucając spojrzenie na wiszący na ścianie zegar, wskazujący godzinę 19:00. Po wyjściu na chłodny i słabo oświetlony korytarz kobieta odruchowo przeczesała palcami włosy, po czym ruszyła naprzód, chcąc odnaleźć nauczycielkę transmutacji. W momencie, gdy mijała gabinet mistrza eliksirów rzuciły jej się w oczy uchylone drzwi oraz dobiegające ze środka pomieszczenia głosy.

 – Zawołaj Cassandrę. Macie tam być – rozkazała Minerwa. Ślizgonka nieco zdziwiona zapukała, a po usłyszeniu zezwolenia mistrza eliksirów (wypowiedzianego bardzo zirytowanym głosem), złapała za klamkę i wślizgnęła się do wnętrza gabinetu. 

 – Cassandro! Cudownie, że jesteś – zawołała profesor McGonagall, posyłając jej lekki, acz ciepły uśmiech. 

 – Słyszałam, że mnie pani szukała.

 – Zgadza się, szukałam. Ty oraz Severus zostaliście zaproszeni na świąteczną kolację do Nory.

 – Dzisiaj? – zdziwiła się Cassandra. – Nie mogę!

 – Dlaczego?

 – No, wie pani... Nic nie kupiłam, nie przygotowałam się psychicznie i w ogóle nie wiedziałam, że mam tam być.

 – To trochę spóźniona informacja, przyznaję, ale Molly bardzo nalega. Co do prezentu, nie martw się, w święta nie chodzi tylko o prezenty.

 – A jak ktoś mi da, a ja mu się nie odwdzięczę? Będę się źle czuła psychicznie. 

 Severus wywrócił oczami.

 – Kto, jak kto, Jonkins, ale tobie nie zaszkodzi pójść. Nie będziesz gnić w dormitorium – stwierdził. 

 – Jestem aspołeczna, więc nie przeszkadzałoby mi to, ale w święta może naprawdę warto zrobić wyjątek. Na którą powinniśmy być? 

 – Pewnie już na nas czekają – odparła Minerwa, patrząc pretensjonalnie na Severusa, stojącego przy szafce z eliksirami. 

 – Możecie iść, droga wolna – mruknął ponuro. 

 – Panie profesorze, niech pan pójdzie z nami. Nie będzie pan gnił w lochach.

 – Jonkins, różnica między nami jest taka, że ja mogę pójść, a ty musisz. 

 Cassandra założyła ręce i zrobiła krok w jego stronę, przechylając lekko na bok głowę. – A to niby czemu?

 – Bo masz to zrobić z mojego polecenia – odparł, mrużąc oczy. 

 – Może mi pan rozkazywać jedynie w czasie roku szkolnego, a są ferie świąteczne. Mogłabym być w domu, gdybym była w normalnej sytuacji.

 – Ale nie jesteś – skomentował Severus. – Więc masz... 

 – A zresztą, co ja się będę prosić. – Cassandra odwróciła się na pięcie, pokręciła głową do nauczycielki transmutacji, po czym wraz z nią zniknęła w zielonych płomieniach, krzycząc: "Nora!".

 – Wspaniałe zagranie – przyznała Minerwa.

 – Trochę się już nauczyłam, jak obnosić się z tym człowiekiem. Nie dam mu satysfakcji, nie będę go błagać, by tu przyszedł. Jeśli naprawdę nie chce przyjść, to żadne prośby nie pomogą.

 – Zrobiłaś bardzo duże postępy, jestem dumna – oznajmiła profesor McGonagall, a Cassandra zaśmiała się.

 – Pani dumna z takiej rzeczy? – spytała z niedowierzaniem w głosie. 

 Minerwa wzruszyła lekko ramionami, a jej wąskie wargi wykrzywił delikatny uśmiech.

 – Dobry wieczór – powiedziała głośno profesor McGonagall, zwracając uwagę obecnych w pomieszczeniu osób, pogrążonych w rozmowach.

 – W samą porę, drogie panie! – zawołała Molly robiąca herbatę. – Siadajcie, wszystko już na was czeka.

 – Cześć – przywitała się Cassandra, podchodząc do kanapy, na której siedzieli jej rówieśnicy: Ron, Hermiona, Harry. Po chwili do towarzystwa dosiadła się także Ginny.

 – Hejka. – Uśmiechnęła się życzliwie Hermiona. 

 – Bardzo mi przykro, ale nie zdołałam kupić wam żadnych prezentów – przyznała się, siadając obok Ginny.

 – Nic nie szkodzi, najważniejsze, że przyjęłaś zaproszenie – powiedziała płomiennowłosa dziewczyna, a Cassandra poczuła się nieco lepiej.

 – Dzieci! Chodźcie jeść! – zawołała Molly, unosząc głowę, by spojrzeć na sam szczyt schodów.

 – Jakie dzieci... – mruknął niezadowolony Ron.

 – Moje dzieci! Zawsze będziesz moim dzieckiem, Ronie Weasley, niezależnie od swojego wieku – poinformowała matka, trzymając w ręku chochlę.

 Po zjedzeniu kilku tradycyjnych posiłków rodzina Weasleyów odeszła od stołu, a po namowie Charliego młodsza część gości wyszła na dwór, rozpoczynając wojnę na śnieżki. W momencie, gdy Cassandra mierzyła śnieżką w George'a, okulary Harry'ego, stojącego naprzeciwko Cassandry, odbiły zielone światło dochodzące z wnętrza domu. Ślizgonka spojrzała przez okno i z radością zauważyła wychodzącego z kominka Severusa, który chwilę później został wyściskany przez Molly. Parę sekund nieuwagi wystarczyło, by młoda kobieta poczuła uderzenie w tył głowy, a zaraz po tym okropnie nieprzyjemne zimno, które stopniowo spływało w dół jej pleców.

 – Aaaa, wpadła mi za koszulę. – Otrząsnęła się.

 – O, a tego po co tu przywiało?

 – Ron! – syknęła karcąco Hermiona. – Daj mu spokój, chociaż ten jeden dzień w roku.

 – Racja, święta to czas pojednań – odpowiedziała Cassandra, patrząc znacząco to na Harry'ego, to na Rona.

 – Mowy nie ma – odparł Chłopiec-Który-Przeżył.

 – Czemu? – spytała Cassandra.

 – Właśnie, czemu? – dołączyła się Hermiona.

 – Ej, a po czyjej ty jesteś stronie? – naburmuszył się Ron, patrząc na Hermionę.

 – Ej, po właściwej – odparła z przekąsem Hermiona. – Co wy na to chłopaki?

 – My to tam... Neutralni jesteśmy – oznajmił George, unosząc ręce w obronnym geście, a Charlie przytaknął. – Chociaż z drugiej strony, dziewczyny mają dobre intencje.

 – Nie chodzi nam o to, żebyście narobili sobie wstydu, czy czegoś w tym stylu, po prostu chodzi o zakopanie topora wojennego, to nic nie boli. Może nawet poczujecie się lepiej – wyjaśniła Cassandra, gdy starsza część towarzystwa wróciła do środka. Młoda kobieta objęła się ramionami, dygocąc z zimna. 

 – Zakopanie toporu, ha! – zawołał Ron. – A czy on kiedykolwiek się o to postarał? Dlaczego tylko my mamy o tym myśleć?

 – Dokładnie – potwierdził Harry. – Przez wszystkie lata szukał okazji jedynie do postawienia nam Trolla albo wlepienia szlabanu. To ma być powód do zawarcia pokoju?

 – Tak, szukał okazji do szlabanu w czasie wolnym od ratowania wam życia! – warknęła Cassandra, po czym rzuciła przez ramię: – Wracam do środka i wy też wkrótce powinniście.

 Hermiona spojrzała zdegustowana na dwójkę swoich przyjaciół z Gryffindoru, a Ślizgonka złapała za klamkę drzwi prowadzących jadalni połączonej z kuchnią, po czym otrzepała buty i weszła do środka, czując miłe ciepło. 

 – Jonkins, nie w nastroju? – spytał Severus, siedzący na fotelu blisko kominka.

 – Cholerni Gryfoni – syknęła, nie patrząc w jego stronę. Opadła ciężko na fotelu obok nauczyciela mierzącego ją uważnym oraz rozbawionym spojrzeniem.

 – Znów to samo, co?

 – To znaczy? – spytała zdziwiona. Severus spojrzał na nią wzrokiem, wyraźnie mówiącym, iż jest to oczywiste. 

Cassandra westchnęła. 

– Tak, o to samo.

 – Widzisz, Jonkins, znam cię na wylot.

 – Nieprawda – mruknęła cicho, delektując się ciepłem panującym wewnątrz domu i towarzystwem swego ukochanego. Wszyscy obecni w pomieszczeniu usłyszeli hałas dochodzący ze szczytu schodów, a zaraz po nim głos George'a:

 – Spokojnie, nic się nie stało.

 Poprzednio pochłonięci rozmową dorośli, znajdujący się w kuchni, patrzyli z ciekawością w stronę schodów, po których niedługo potem zszedł George, niosąc gramofon. Postawił go na stole, wyjął różdżkę wystającą z kieszeni eleganckich spodni, odsunął zaklęciem kilka krzeseł oraz kanapę, tworząc coś w rodzaju parkietu, a następnie stuknął końcem różdżki w gramofon, z którego zaczęła lecieć klimatyczna, świąteczna muzyka. Z góry zszedł Charlie, który porwał do tańca zszokowaną, ale i rozbawioną profesor McGonagall. Tata rudzielców, Artur Weasley, ze śmiechem odepchnął George'a, chcącego się do niego przylepić, a który chwilę później przebiegł przez pokój, wychodząc na dwór, by zawołać resztę domowników.



Złap mnie na innych platformach:
https://www.tiktok.com/@callmeclaudii
https://www.youtube.com/c/callmeclaudii

https://www.twitch.tv/callmeclaudii

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro