VI.7.
Jack widział kątem oka Elle wchodzącą do sali pod rękę z jakimś gościem. Potem podeszli razem do stolika, ale Miranda obróciła nim w tańcu i więcej nie widział. Kiedy następnym razem spojrzał na ten stolik, nie było już przy nim nikogo.
Co za pech! – wkurzył się. Wyglądało na to, że dziewczyna gdzieś wyszła ze swoją parą. Miał tylko nadzieję, że nie do niego do domu.
– Co ty się tak oglądasz za tą dziewczyną? – spytała Miranda pół żartem, pół serio.
– Poznałem ją na wsi, jeździliśmy razem konno – odpowiedział.
– A więc to też amazonka? Nie wygląda – zauważyła kobieta z przekąsem.
– Jesteś złośliwa, Mirando.
– Nie, po prostu widziałam, z kim tu przyszła. Chester Cardwell to najlepsza partia w mieście.
– Mówisz o tym leszczu, który z nią wszedł do sali?
– Tak, o nim. Nie masz szans.
– Jeszcze zobaczymy! – obruszył się Jack.
– A więc cię wzięło? – zaśmiała się znowu Miranda.
– Nic z tych rzeczy! – prychnął. – Po prostu jestem jej ciekaw.
– Chester Cardwell pracuje u mojego ojca. Mogę się dowiedzieć – zasugerowała Miranda. – Może ta dziewczyna też tam pracuje.
– Naprawdę, zrobiłabyś to dla mnie? – niedowierzał. – Jesteś prawdziwą przyjaciółką.
– Jestem ci też winna przysługę, Jack, ale po tej akcji będziemy kwita.
– Jak zdobędziesz dla mnie numer telefonu tej małej, będziemy kwita – zaśmiał się nerwowo Jack. – Ostatnio podała mi nieprawidłowy.
Miranda się roześmiała.
– A nie mówiłam, że cię wzięło? Kto by pomyślał! Jack Sanders usidlony!
Jack odwiózł wieczorem Mirandę do domu. Przyjaciółka z młodzieńczych lat nadal była tą samą niezrównoważoną osobą, która lubiła wyprowadzać z równowagi swojego bogatego i wpływowego ojca. Poznali się kiedyś na meczu derbowym*, kiedy osiemnastoletnia Miranda przeniosła się na stronę kibicującą czerwonym diabłom, żeby zrobić na złość ojcu, który sponsorował błękitnych. Robert Attorney o mało nie dostał zawału na ten widok, ale przez następne lata miał przyzwyczaić się do tego, że jego jedynaczka ma specyficzny gust co do ludzi, i pogodzić się z nieciekawym towarzystwem, z jakim się prowadzała.
Prawie trzydziestoletnia Miranda dziś nadal żyła swoim życiem, z dala od polityki i salonów. Zgodziła się przyjść na przyjęcie ojca tylko po to, żeby móc przyprowadzić ze sobą któregoś z kolegów, za którymi nie przepadał. Miał iść kto inny, ale się rozchorował i Jack go zastąpił w ostatniej chwili. To właśnie była przysługa, którą była mu winna. Gdyby nie to, ona poszłaby sama i ojciec na pewno posadziłby ją obok jakiegoś nudnego kawalera. Życie.
– Dzięki, Jack.
– Nie ma za co.
– Zdobędę ten numer.
– Zobaczymy.
Zdobędę, choćby nie wiem co – uznała Miranda, ale pomachała tylko przyjacielowi.
Jeśli zdobędziesz, to ty będziesz miała przysługę u mnie – pomyślał Jack, ale tylko jej odmachał. A potem wrócił do domu, myśląc o blondynce w czarnej sukience z białym paskiem, który aż raził go w oczy. W tańcu miał ochotę położyć dłonie na jej talii, a potem przyciągnąć ją do siebie i pocałować. Ale nie mógł narobić przyjaciółce problemów, przecież oficjalnie przyszedł z nią na przyjęcie. Na wspomnienie Elle idącej pod rękę z tym facetem, skręcało go w żołądku. Na pierwszy rzut oka było widać, że w ogóle do siebie nie pasują, a ona wyglądała, jakby przyprowadził ją tam za karę.
Następnego dnia rano obudził się pełen nadziei. Wierzył, że Mirandzie uda się zdobyć namiary na Elle i że wtedy będzie mógł spróbować przekonać dziewczynę do siebie. Przecież wiele ich łączyło. Oboje uwielbiali wieś, konie, biwakowanie nad wodą i rozmowy podczas przejażdżek. Niech jej się uda. – Jack skrzyżował palce i powtarzał, że musi się udać.
Telefon od przyjaciółki tuż po południu wyrwał go z pięknego snu.
– Jack! Coś ty, chłopie, odpierdolił?! – wydarła się.
– Słucham? – Jack dawno nie słyszał takich słów z ust Mirandy Attorney.
– Czy ty wiesz, do kogo startujesz?
– Nooo... myślałem, że ty się tego dowiesz.
– I się dowiedziałam!
– Nie krzycz. Mów szybko.
– Kochany, wysyłam ci linki do artykułów, które powinieneś przeczytać. Jak się zapoznasz, to oddzwoń i powiedz mi, czy nadal jesteś pewien, że chcesz w to brnąć.
– Okej, dzięki, Mirando.
– Proszę.
Jego przyjaciółka się rozłączyła i po chwili dostał dwa SMS-y z linkami. Wszedł najpierw w pierwszy. To był artykuł z sierpnia. Zdjęcia zrobione na pikniku charytatywnym ukazywało tego bogatego leszcza i Elle. Podpis brzmiał: „Chester Cardwell po raz pierwszy pokazuje się oficjalnie z nową partnerką. To nie byle kto!" Jack z niechęcią musiał zagłębić się w artykuł brukowca, żeby dowiedzieć się, że Cardwell, przyszły lord, uznawany za najlepszą partię Manchesteru, spotyka się z... młodszą od siebie o pięć lat Eleanor Bethell, córką lorda Bethella, wziętego prawnika. Że co??? Nawet swojego imienia mi nie podała prawidłowo?
Jack był zrozpaczony, ale postanowił przeczytać też drugi artykuł, żeby mieć pewność. To było zdjęcie z wczorajszej imprezy. Artykuł ukazał się w internetowym wydaniu gazety manchesterskiej w niedzielne przedpołudnie. „Cardwellowie i Bethellowie przy jednym stoliku na przyjęciu charytatywnym Attorneyów. Chester Cardwell i Eleanor Bethell razem. Czy czekają nas zaręczyny?" Jakie zaręczyny, do cholery? – Jack nie mógł zrozumieć logiki tego brukowca. Zdecydowanie wszystko szło nie tak, jak się spodziewał. Ona nie miała być arystokratką i... – dopiero to nie do niego doszło – przyszłą właścicielką Stoney Acres, w którym zatrudniona była połowa jego rodziny. Zrobiła sobie ze mnie żarty? Elle – prychnął. Eleanor Bethell.
Wybrał numer Mirandy i grobowym głosem oznajmił jej, że tego się nie spodziewał i może już nie szukać mu innych wiadomości na temat Eleanor Bethell.
– Ale czemu? – Przyjaciółka udała zdziwienie.
– Za wysokie progi na moje nogi, Mi.
– Nie przesadzasz trochę?
– Nie. Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
Rozłączył się i westchnął ciężko. To nie tak miało być...
*
Ellie tymczasem przez cały dzień nie wychodziła ze swojego pokoju. Udała, że jest chora i nawet posiłki przynoszono jej do sypialni. W rzeczywistości próbowała pozbierać i poukładać w głowie wszystko to, czego doświadczyła. Było pewne, że nie chce mieć więcej nic wspólnego z Cardwellem. Ale Jack? Jak mógł ją podrywać, mając dziewczynę? Ta para wyglądała na zażyłych, na pewno nie poznali się wczoraj. Ani po tym naszym pocałunku nad rzeką. Pominęła fakt, że ona również oficjalnie była wtedy w związku. Cóż, pomyliłam się.
Po chwili ktoś wszedł do jej pokoju bez pukania. Mama.
– Kochanie, dzwonił właśnie pan Cardwell, żeby spytać, jak się czujesz i czy już ci lepiej?
Eleanor prawie się zagotowała na te pełne obłudy słowa byłego chłopaka. Przecież ustalili wczoraj, że nic ich już nie łączy i nie będą udawać, że jest inaczej.
– Chester ma mój numer, gdyby chciał wiedzieć, zadzwoniłby do mnie.
– Zapewne nie chciał ci przeszkadzać. Prosił, żeby sprawdziła, jak się czujesz, i oddzwoniła do niego.
A co, myślał, że będę rozpaczała i rwała włosy z głowy?
– Możesz mu powiedzieć, że wszystko u mnie w porządku i nie musi się martwić.
– Ależ... jesteś chora.
– Już mi znacznie lepiej. Do jutra na pewno stanę na nogi. Muszę pójść do pracy – przypomniała mamie.
– Dobrze, tak mu powiem. Zdrowiej, kochanie.
– Dziękuję, mamo.
§&?
* Derby – mecz dwóch drużyn z tego samego miasta.
Miłego poniedziałku, kochani :-* U mnie leje...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro