VI.4.
Nowi koledzy Ellie wrócili do swoich zajęć, a ona usiadła przy biurku, które miało być jej miejscem pracy przez następny rok. I otworzyła teczkę, którą powierzył jej nowy szef i mentor.
Zanim przyszedł informatyk, Jeff i Ethan już wyszli. Ellie nie zastanawiała się, dlaczego niektórzy ludzi wybierają dwuletni kurs zamiast rocznego, dopóki pewien Hindus nie wpadł do biura z uśmiechem od ucha do ucha i nie spytał, patrząc na nią:
– Cześć. Chłopaki już poszły do drugiej pracy?
Ellie zaskoczona odpowiedziała dopiero po chwili:
– Cześć. Tak... najwyraźniej. Już wyszli. To oni... pracują gdzie indziej?
– Jasne. LPC kosztuje. A ty nie pracujesz?
– Nie, ja jestem na rocznym kursie.
– Aaaa, szczęściara – zarechotał Hindus. – Rodzice płacą?
Ellie spłonęła rumieńcem. Nie pomyślałaby, że ma coś, na co nie stać innych ludzi. Swobodę nauki bez konieczności martwienia się o fundusze.
– Tak – przyznała się. – A pan to...?
– Jaki pan? Rashmi Anand.
– Miło mi cię poznać, Rashmi. Jestem Eleanor, dla przyjaciół Ellie.
– Wiem, wiem, Eleanor Bethell. Odpalamy laptopa?
Ellie zrozumiała, że ma przed sobą administratora sieci informatycznej. Facet nie miał na sobie garnituru, tylko dżinsy i białą koszulę w niebieską kratę, która ładnie kontrastowała z jego egzotyczną urodą. Hindus włączył jej laptopa, wpisał coś w pole hasła, a potem otworzył kilkanaście okien, w które wpisywał komendy z prędkością tysiąca znaków na minutę. Potem kazał Ellie ustalić hasło, zabezpieczenie hasła i zabezpieczenie zabezpieczenia, tak zwaną ostatnią deskę ratunku. Kiedy Ellie ustaliła wszystkie hasła, zaczął szkolenie.
Eleanor dowiedziała się, jakie są zasady korzystania ze służbowego sprzętu: „żadnych gier, facebooków czy innych tiktoków, nie logujemy się na prywatną pocztę i nie wpinamy żadnych urządzeń do służbowego komputera".
– Jasne jak słońce, Rashmi.
– Czy ja się nabijam z twojego imienia, panno „Bóg mi światłem" po hebrajsku? – spytał informatyk, robiąc groźną minę.
– Ale...
– Moje imię po hindusku oznacza „promień słońca", Ellie – zachichotał. – I żartowałem sobie, nie mogłaś tego wiedzieć.
Ellie odetchnęła z ulgą. Nie mogła popełniać gaf, zwłaszcza w pracy.
– To znaczy, że się nie gniewasz?
– Nie. A ty możesz już pracować. Po zakończonej pracy laptop chowamy do biurka i zamykamy, nie jak te młotki. – Wskazał na sprzęt porzucony na biurkach jej kolegów.
– Tak będę robiła. Czy coś jeszcze powinnam wiedzieć?
– Tak. Masz piękne oczy, Eleanor – odpowiedział mężczyzna, a Ellie dopiero wtedy zarumieniła się na całego.
– Och! – Pogroziła mu palcem. – Nie możesz mi robić takich numerów w pracy.
– Za jakiś czas przywykniesz to mojego specyficznego humoru. Zresztą, nie będziemy mieli ze sobą wiele do czynienia, chyba że złamiesz zasady bezpieczeństwa w sieci. – Spojrzał na nią groźnie, ale zaraz znowu się roześmiał.
– Nie zamierzam – odparła z pełną powagą.
– W takim razie widzimy się przy następnej aktualizacji systemu albo awarii. Pa. – Pomachał i wyszedł, zostawiając Ellie samą z laptopem i teczką na biurku.
Eleanor miała jeszcze przed sobą kilka godzin pracy, wróciła więc do czytania akt sprawy.
W czwartej zadzwoniła do taty, żeby powiedzieć, że kończy pracę o wpół do szóstej. Ojciec obiecał jej, że będzie czekał przed budynkiem.
Tego dnia wracała do domu po pracy z głową pełną informacji. Sprawa, którą powierzył jej szef nie była trudna i dotyczyła prawa handlowego. Chodziło o dużą transakcję i dlatego strona umowy, która uważała się za pokrzywdzoną, postanowiła skorzystać z usług renomowanej kancelarii radców prawnych, być może licząc, że podpis Attorneya lub jednego z jego wspólników, skutecznie nastraszy nieuczciwego kontrahenta i wszystko skończy się polubownie.
– Jak było w pracy? – spytał Richard w drodze.
– Och, tato, mnóstwo nowych twarzy, szkolenia, wdrożenia, informacje, nowa sprawa...
– Attorney w pierwszy dzień dał ci sprawę?
– Barton. Będę pod jego opieką.
– Lucas obiecał mi, że...
– Daj spokój, tato – poprosiła. – Każdy ze wspólników na teraz jednego praktykanta. Tak jest uczciwiej. Pozostali dwaj byli tam już wcześniej. Poza tym obawiam się, że pan Barton nieźle da mi w kość.
– No cóż, per aspera ad astra, moje dziecko.
– Wiem, tato.
Kolację zjedli w miłej atmosferze. Camilla oczywiście musiała skomentować formalny strój siostry, ale Ellie się tylko zaśmiała.
– To prawda, Cam. Wyglądam jak wszyscy prawnicy. Nuuudy...
– Wypraszam sobie! – Ich ojciec udał oburzenie, a wtedy wszystkie trzy kobiety wybuchnęły śmiechem.
Chester nie odezwał się wieczorem, żeby spytać, jak było w pracy. Ellie była zaskoczona, ale postanowiła nie narzucać się chłopakowi. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak poczuł się ostatnim razem, kiedy oznajmiła mu, że nie chce się z nim kochać.
Dwa kolejne dni w pracy minęły jej zaskakująco szybko. W czwartek rano wróciła do akt sprawy, nawet jeśli koledzy trochę jej przeszkadzali swoimi pytaniami. Spędziła dwie godziny z Bartonem, omawiając sprawę. Potem poszła na lunch z kolegami z biura. Zaprosiła też Lacey, bo zauważyła, że Ethan wodził za nią wzrokiem, na co sekretarka była całkowicie odporna. Dziewczyna wolała jednak wyjść z koleżankami z HR.
Po lunchu Ellie znowu omawiała sprawę z Bartonem aż oboje doszli do satysfakcjonujących wniosków. Ona, że czegoś się nauczyła, a jej szef, że ta sprawa jest do wygrania, zanim trafi do sądu, choć wcześniej nie był ku temu skłonny.
– Well done, panno Bethell – powiedział. – Jutro dostanie pani trudniejszą sprawę.
Rzeczywiście, w piątek rano na biurku Ellie leżała teczka. Na niej kartka z odręcznie napisaną informacją od Kennetha Bartona: „Proszę o zapoznanie się ze sprawą. Widzimy się o dziesiątej. K.B." Ellie zdziwiła się, że szef zostawił jej poufne informacje na biurku, ale nie zamierzała tego komentować.
To był dzień intensywnej pracy. Choć przez ostatnie cztery lata studiów wykuła kodeksy praktycznie na pamięć, tu nie wystarczała znajomość przepisów. Trzeba było jeszcze zastanowić się, jak je zastosować z korzyścią dla klienta. Teraz już rozumiała, czemu prawnicy tyle zarabiają (oczywiście nie praktykanci). Niektórzy zapłaciliby każde pieniądze, żeby wydobyć ich z kabały, w którą się sami wpakowali. To wyjaśniało też, dlaczego jej tata czasem bronił ludzi oskarżonych w sprawach karnych. Z tego po prostu były większe pieniądze.
Chester odezwał się do Ellie dopiero w piątek, koło siedemnastej.
– Wybacz, że nie dzwoniłem wcześniej, mam urwanie głowy w tym tygodniu.
– Ja też. Właśnie kończy się trzeci dzień mojej pracy – zauważyła.
– Rzeczywiście! Opowiesz mi przy kolacji? – spytał.
– Ja... jasne, ale jestem umówiona z tatą za pół godziny. Nie przyjechałam swoim autem.
– Odbiorę cię z pracy i odwiozę potem do domu – zaproponował.
Ellie nie zastanawiała się długo. Naprawdę brakowało jej towarzystwa. Lubiła spędzać czas z Chesterem i postawiła sobie za punkt honoru, żeby go więcej nie zranić.
– Zgoda. Zaraz dam znać tacie, żeby na mnie nie czekał.
Ellie rozłączyła się z chłopakiem i napisała ojcu wiadomość, że idzie z Chesterem na kolację, a on ją potem odwiezie. Po chwili zadzwonił jej telefon.
– Tak, tato?
– Dla mnie nie ma sprawy, skarbie, ale tak się zastanawiam...
– O czym?
– Możesz rozmawiać swobodnie?
– Tak, jestem już sama w biurze.
– Nie zostaniesz u niego na noc?
Ellie aż się zapowietrzyła.
– Ależ tato! Jak to?
– Dziecko, ja też miałem kiedyś dwadzieścia partę lat – odparł lord Bethell. – Jeśli chcesz zostać czasem u Chestera albo spędzić z nim weekend, nie będę miał nic przeciwko, dopóki ty będziesz szczęśliwa.
– Ty tak mówisz. Mama by mnie zabiła.
– Nie przesadzajmy. Ale rozumiem, że dziś wrócisz do domu?
– Tak. I tak nie mam nawet żadnych rzeczy na zmianę.
– W porządku. W takim razie udanego wieczoru. Porozmawiamy jutro przy śniadaniu.
– Dobrze. I dziękuję. Pa, tatku.
Ellie się rozłączyła i spojrzała na telefon z zażenowaniem. A więc tata wie? Domyśla się? W sumie sama mu się wydałam... A jednak zareagował raczej żartobliwie. On naprawdę uważa mnie już za dorosłą.
Eleanor wyłączyła służbowy komputer i schowała go na weekend do zamykanej szafki biurka razem z dokumentami, które powierzył jej szef. Potem napisała SMS do Chestera: „Zaraz będę przed budynkiem kancelarii. Zaczekam na ciebie. E." Już po chwili dostała odpowiedź: „To ja już czekam. Pośpiesz się, Ellie."
Wzięła więc w rękę torebkę, pożegnała się z Lacey i wyszła.
§&?
* łac. przez ciernie do gwiazd.
** ang. dobra robota.
Jak widzicie, Ellie nie spotkała Jacka w tym rozdziale, więc odpowiedź A nie była poprawna. Kto jeszcze nie głosował w quizie pod rozdziałem VI.3., zapraszam, to jest ostatnia szansa :-) Zostały 3 odpowiedzi do wytypowania. Do wygrania rozdział na życzenie ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro