IX.7.
W czwartek Jack pracował od rana w swoim warsztacie. W południe, kiedy pracownicy zrobili sobie przerwę na lunch, i warsztat był prawie pusty, do jego biura wpadła Miranda Attorney.
– Co się stało? – zdziwił się, widząc ją z gazetą w ręce.
– Czytaj! – rzuciła i wcisnęła mu w ręce szmatławiec.
Jack w miarę czytania czuł, jak pot spływa mu po czole i plecach, a wzbiera w nim wściekłość i żądza mordu.
– Co to, kurwa, znaczy?! – wydarł się, rzucając gazetą o podłogę.
– Nie krzycz na mnie. – Miranda aż się skuliła. – Widzisz przecież, że to sprawka Cardwella.
– Ale Mirando! Tu są moje zdjęcia! I Jima! Skąd te brednie???
– To już chyba musisz wyjaśnić ze swoimi sąsiadami – zauważyła.
– Muszę zadzwonić do Ellie, natychmiast! Niech mi to wyjaśni!
Wybrał jej numer, ale po chwili trzasnął aparatem o biurko.
– Odrzuciła mnie!
– Uspokój się, Jack – poprosiła Miranda. – Pomyśl logicznie! Pewnie ona już też widziała ten szmatławiec i próbuje teraz ratować swoją reputację. Nie jesteś najważniejszy w tej historii! Już zdążyłam trochę poznać Cardwella, od kiedy pracuje dla mojego ojca. To człowiek bez skrupułów. On chce ją zniszczyć, pogrążyć, zakończyć jej karierę! I myśli, że na zemście zdobędzie popularność.
Jack dopiero wtedy usiadł z powrotem na krześle.
– Nie pomyślałem o tym w ten sposób. Możesz mieć rację. Jestem tylko pionkiem w tej historii. I to pionkiem, który może nic nie znaczyć po tym, jak przedstawił mnie ten drań.
– To nie tak, Jack. Jestem pewna, że ta historia z Jimem też poruszyła Ellie. Jednak ona musi teraz zająć się prawną stroną całej sprawy. Pamiętaj, że pochodzi ze znanej i bogatej rodziny. To cios dla nich wszystkich.
– A ja nawet nie mogę jej pomóc. – Jak ukrył twarz w dłoniach. – Jestem nikim.
– Przestań się nad sobą użalać.
– Ale to prawda!
– Mam cię kopnąć? – Drobna Miranda zadała to pytanie z taką powagą, że Jack aż się roześmiał. Śmiał się tak, że aż pociekły mu łzy. I zaczął płakać.
Kobieta podeszła wtedy do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
– Jesteś super facetem, Jack. I najlepszym przyjacielem. Nie daj się. Wyjaśnij tę sprawę z Alyssą i leć pomóc Ellie. Ona na pewno bardzo cię teraz potrzebuje. Bardziej niż byłaby w stanie powiedzieć.
– Bzdury! Poradzi sobie świetnie beze mnie. Ale masz rację. Muszę zrobić porządek z tą sprawą. Nikt nie będzie mi wciskał czyjegoś dzieciaka!
– Pójdę z tobą. Moje nazwisko czyni cuda. – Puściła do niego oko.
Jack wziął gazetę, zamknął warsztat i pojechał z Mirandą w stronę domu Alyssy.
– O, Jack. Co cię sprowadza? – Kobieta otworzyła drzwi zaskoczona.
– To. – Jack podał jej gazetę.
– A kim pani jest? – spytała, widząc z nim obcą kobietę.
– Miranda Attorney z kancelarii Attorney i Wspólnicy – wyrecytowała, trochę naginając rzeczywistość, ale prawda była taka, że słowo „kancelaria" otwierało wiele drzwi.
– Czemu przyszedłeś do nas z prawniczką, Jack? Oszalałeś?
– Nie ja oszalałem, Aly. Kto nakłamał temu pismakowi, że Jim jest moim synem? – warknął Jack, wskazując na zdjęcie, na którym prowadzi małego za rękę.
– Na pewno nie ja!
– To kto?!
– Nie wiem! Nie drzyj się, Jack, bo obudzisz mi dziecko!
– Ja to zrobiłem. – Usłyszeli pijacki głos męża Alyssy. – Ten detektyw dawał tysiąc funtów w zamian za informację o twoim kochanku – wysyczał. – To mu opowiedziałem, jak pieprzyłaś się z sąsiadem i przyprawiłaś mi rogi.
– Ty debilu! – Jack zerwał się i już chciał przywalić sąsiadowi, ale Miranda i Alyssa przytrzymały go. – Jak mogłeś zrobić coś takiego własnemu synowi? Przecież teraz to jego będą wytykać palcami w szkole!
– Tysiąc funtów po ulicy nie chodzi. – Facet wzruszył ramionami i wrócił na kanapę.
– Aly, nie spodziewałem się, że pozwolisz mu tak traktować siebie i twoje dzieci. Ale od dziś nie liczcie na mnie. Nie kiwnę palcem, żeby wam pomóc – warknął Jack i odwrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą Mirandę. – A ty! – krzyknął w stronę pijaka na kanapie. – Ty się spodziewaj wezwania do sądu!
Jack był tak wzburzony, że w drodze powrotnej do warsztatu to Miranda prowadziła auto.
– I co ja mam teraz zrobić, Mi? – spytał, wzdychając ciężko.
– Teraz, kiedy już znasz prawdę? Może odnajdziesz Ellie i opowiesz jej wszystko?
– Ona nie chce ze mną rozmawiać – zauważył, wskazując na telefon, na którym widniało odrzucone połączenie.
– Może nie mogła rozmawiać. Spróbuj jeszcze raz.
Jack ponownie wybrał numer Ellie, ale tym razem nie odebrała i po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
– Widzisz?
– Czekaj, ja spróbuję.
Miranda wybrała numer Eleanor. Po kilku sygnałach usłyszała:
– Halo?
– Ellie, z tej strony Miranda Attorney.
– Wiem, mam zapisany twój numer, Mirando. Przepraszam cię, ale to nie jest dobry moment na rozmowę. – Mi usłyszała szloch w słuchawce.
– Gdzie jesteś? Potrzebujesz pomocy?
– W parku. Zwolniłam się z pracy. Przepraszam cię, ale naprawdę nie mogę rozmawiać.
– Wiem, widziałam ten szmatławiec.
– Tym bardziej mi wstyd. Pa. – Ellie się rozłączyła, a Miranda zwróciła się do Jacka:
– Słyszałeś?
– Tak.
– Wiesz, co masz robić?
– Tak myślę.
– No to przebieraj się i pędź ratować swoją księżniczkę w opałach.
Jackowi nie trzeba było tego powtarzać. Pobiegł pod prysznic, przebrał się w czyste ciuchy i zanim pracownicy wrócili do warsztatu, był gotów.
– Dzięki, Mirando.
Jack wsiadł w auto i pojechał w okolice parku leżącego najbliżej od miejsca pracy Ellie. Zostawił samochód na parkingu i zaczął biegać alejkami, rozglądając się dookoła. W końcu ją zauważył. Siedziała na ławce, przodem do stawu. Podbiegł do niej i przysiadł się bez pytania.
– Ellie.
Eleanor spojrzała na niego mokrymi od łez oczami.
– Przepraszam, Jack, nie jestem w stanie o tym rozmawiać.
– Ale, skarbie, ja chcę ci pomóc.
– Pomaga mi ojciec, szef, prokurator. W czym ty mógłbyś pomóc?
– W tym, żebyś nie była teraz sama.
– Ale ja chcę być sama. Spójrz na to z mojej perspektywy. To wszystko przez ciebie. Gdybym nie spotykała się z tobą, Cardwell nie miałby materiału do szkalowania mnie. I jeszcze to dziecko...
– Jim nie jest moim synem.
– To dlaczego traktujesz go wyjątkowo? Bo urodziła go twoja pierwsza miłość?
– Skąd...?
– Domyśliłam się, Jack. Jestem prawniczką, umiem kojarzyć fakty.
– Z Alyssą nie spotykam się od trzynastu lat. Wybrała kogoś innego, a ja dawno się z tym pogodziłem.
– Chyba jednak nie do końca...
– Właśnie, że tak! Dziś jej powiedziałem, że za to, co zrobili, nie mogą już liczyć na żadną moją pomoc i że spotkamy się w sądzie. Wiesz, że jej gach sprzedał swoje własne dziecko za tysiąc funtów?
Ellie spojrzała na Jacka zszokowana. Nie, to nie mieściło jej się w głowie.
– Naprawdę?
– Naprawdę. To są tacy ludzie.
– Przepraszam, Jack. Ja tak nie mogę – rozpłakała się znowu.
– Czego nie możesz?
– Nie mogę tak żyć. Wybacz, ale nie możemy się więcej spotykać. – Ellie wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia z parku.
– Ellie, nie żartuj sobie!
– Nie żartuję. Przykro mi. Jesteśmy z dwóch różnych światów i to nie mogło się udać.
Jack stanął jak wryty, słysząc to, co powiedziała kobieta, którą kochał. „Z dwóch różnych światów?" Odrzuciła mnie, bo nie jestem szlachetnie urodzony? Bo wychowałem się w dzielnicy robotniczej i nie mam tylu pieniędzy?
Ellie wróciła do domu jak na autopilocie. Wieczorem napisała Sophie, że przyleci do Londynu sama. Zarezerwowała sobie bilet na samolot, żeby nie jechać samotnie takiej trasy.
*
Jack wrócił do warsztatu i wziął się do pracy. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że Eleanor go odrzuci, obwiniając o to, co się stało. On też był przecież ofiarą tej medialnej nagonki i ani razu nie usłyszał słowa „przepraszam". Postanowił jednak, że Cardwell za to zapłaci. Nawet gdyby miało go to kosztować wiele.
§&?
Jakieś pomysły, co chce zrobić Jack?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro