Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII.7.

Eleanor była zaskoczona okolicą i otoczeniem baru, ale okazało się, że ryba z frytkami była tam specjałem lokalu. Wszystko było oczywiście smażone w głębokim tłuszczu, ale smaczne i chrupiące, i wcale nie ociekało olejem.

– To było naprawdę dobre – przyznała. – Nigdy nie byłam w takim barze w Manchesterze.

– W uptown takich nie ma – zażartował Jack.

– Pewnie nie. Ale ja też chciałabym cię zabrać kiedyś do eleganckiej restauracji. Wiem, że masz smoking. – Puściła do niego oko.

– Był wypożyczony – zaśmiał się radośnie, jak z najlepszego żartu.

– A leżał na tobie jak druga skóra. – Eleanor nie zamierzała się poddać.

– Zobaczymy, Ellie. Generalnie jestem przeciwny temu, żebyś ty mnie zapraszała do restauracji, na której rachunek mnie nie stać.

– Jack. – Złapała go za rękę. – Musimy sobie coś ustalić!

Jack wbrew wszelkiemu rozsądkowi uznał wtedy, że Eleanor jest niebywale seksowna, kiedy mówi tak poważnie, stanowczo i z delikatną groźbą. Chyba mnie pojebało – pomyślał.

– Słucham. Co chciałabyś ustalić?

– Nie będę niczyją utrzymanką. Już mama mi to próbowała zaimplikować, mówiąc, że mam znaleźć męża, który zapewni mi odpowiedni poziom życia. A najlepiej, według niej, gdyby to rodzice mi go znaleźli.

– To rzeczywiście nonsens – przyznał Jack, myśląc o tym, kogo wybraliby rodzice Eleanor.

– Sam widzisz. Dopiero zaczęłam pracę, ale z czasem będę zarabiała coraz więcej. To pozwoli mi się usamodzielnić i podejmować autonomiczne decyzje odnośnie mojej przyszłości zawodowej i prywatnej. I jeśli mam ochotę zaprosić swojego mężczyznę na kolację, to nie powinien mi odmawiać – skonkludowała.

– Jestem twoim mężczyzną? – Jack nagle się rozpromienił.

– A nie?

– Oczywiście, że tak.

– Więc rozumiemy się w tej kwestii?

– Dobrze, Ellie. Postaram się okiełznać swój maczyzm i dam ci się czasem zaprosić na kolację – zażartował.

Ellie parsknęła śmiechem.

– Okiełznać maczyzm... Pięknie to powiedziałeś, Jack. W punkt!

– Cieszę się, że ci się podobało. Ale dziś wolałbym pohołdować męskiemu zwierzowi we mnie i zapłacę cały rachunek, dobrze? A potem zabrałbym cię do warsztatu i zrobił ci dobrze ustami w moim biurze – dodał szeptem wprost do jej ucha.

Ellie poczuła, jak gorąco uderza jednocześnie w jej twarz i w miejsce, w którym od razu zapragnęła to poczuć.

– Jack! – Wypuściła głośno powietrze, ale to nie pomogło.

– To jak, jesteśmy umówieni, Ellie? – Chciał potwierdzić.

– Co do rachunku się zgadzam, a jeśli chodzi o resztę... musisz mnie bardziej przekonać – dodała z czarującym uśmiechem, choć gdyby mogła, oddałaby mu się już na stoliku, przy którym siedzieli, tak go pragnęła.

– Możesz już się szykować – odpowiedział głębokim głosem, w którym można było wyczuć nutkę groźby i obietnicy. A potem wstał, jakby nigdy nic i podszedł do lady, żeby zapłacić za lunch.

Przez całą drogę Jack zaczepiał dziewczynę. Raz muskał jej szyję, innym razem kolano, w końcu uda, które ściskała, nie mogąc zapanować nad podnieceniem.

– Ty lepiej patrz na drogę! – pouczyła go, kiedy wjechali do dzielnicy mieszkalnej. – Raz mi tu wybiegł dzieciak na jezdnię, spomiędzy zaparkowanych samochodów. Dlatego uszkodziłam koło.

– Jaki dzieciak? – zainteresował się Jack.

– Taki mały, ciemnowłosy, miał może cztery lub pięć lat. Miał na imię Jim.

– Czy to było na ulicy sąsiadującej z moim warsztatem?

– Tak. Stamtąd odholował mnie twój kolega lawetą.

– I powiedz jeszcze, że jego matka to była taka niska, szczupła blondynka.

– Tak. Zapisałam gdzieś nawet adres. Twierdziła, że ma troje dzieci, a jej mąż pije. I prosiła, żeby ich nie pozywać za to koło. Wcale nie miałam takiego zamiaru – wytłumaczyła się od razu. – Wiedziałam, że jest ubezpieczenie, ale zrobiło mi się szkoda tego dzieciaka. Mógł zginąć przez nieuwagę rodziców.

– Taaak. – Jack podrapał się po głowie. – Znam tę rodzinę. Alyssa kiepsko wybrała sobie męża. Chodziliśmy razem do szkoły. To była kiedyś zupełnie inna dziewczyna.

– I co się stało?

– To co zwykle w takich sytuacjach, Ellie. Poznała nieodpowiedniego faceta, zaszła w ciążę, wyszła za mąż, a potem urodziła kolejne dzieci, tracąc pracę.

– I co teraz? Jak można im pomóc?

– Nie wiem, czy można. Próbowałem, to jej mąż zrobił się zazdrosny i zaczął ją traktować jeszcze gorzej.

– A gdybym to ja spróbowała?

– A chciałabyś? – Spojrzał na nią z nadzieją.

– W końcu jestem prawniczką. Zawsze mogę nastraszyć gościa konsekwencjami.

– Bałbym się puścić cię tam samą – przyznał.

– Znowu masz tryb maczo? – zażartowała.

– Nie, po prostu się o ciebie troszczę.

– Możesz być spokojny, Jack. Ale masz rację, trzeba przemyśleć strategię i dowiedzieć się, jak najlepiej im pomóc.

– Brzmi poważnie.

– Bo jest poważne. Szkoda dzieciaków.

– Masz rację, Ellie. – Spojrzał na nią z dumą. Była jeszcze lepsza niż sobie wyobrażał.

Niedługo dojechali do warsztatu. Jack zaparkował auto, pomógł Ellie wysiąść, a potem przyciągnął ją do siebie i pocałował na oczach ciekawskich pracowników. Po chwili oderwał się od ust dziewczyny i wziął ją za rękę, a do gapiów krzyknął rozbawiony:

– Bierzcie się do roboty, nie płacę wam za podglądanie!

Cały zespół rozbiegł się do swoich zajęć, a Jack zaprowadził Ellie do swojego biura.

– Nadal masz ochotę na odrobinę szaleństwa? – spytał, puszczając do niej oko.

– Ja... chyba... – Ellie się prawie jąkała, nie mogą zebrać słów. – Przecież w biurze masz okno wychodzące na warsztat – wyartykułowała swoje obawy.

– Ale mam też pomieszczenie, w którym nie ma okien – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Chodź, pokażę ci.

Rzeczywiście, obok było niewielkie pomieszczenie, w którym Jack trzymał stare segregatory z dokumentami firmowymi, głównie fakturami. Oprócz dwóch regałów było tam małe biurko, jedno krzesło i kanapa wciśnięta w kąt.

– Można się nawet zdrzemnąć – zażartował, wskazując na mebel – ale nie przyszliśmy tu spać.

– Ty... mówisz poważnie?

– Ellie, nie przyprowadziłem cię tu, żeby cię przelecieć – zaprotestował. – Ale jeśli masz ochotę na cokolwiek, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

– Testujesz moje granice?

– W pewnym sensie. Chcę wiedzieć, ile z nieustraszonej amazonki, którą poznałem w Banks, jest w pannie Bethell, którą jesteś w Manchesterze. Myślę, że mogę ci zaoferować wiele wrażeń, ale i tak najważniejsze jest, że zależy mi na tobie i chciałbym cię uszczęśliwić.

Eleanor spojrzała w iskrzące fascynacją i pożądaniem oczy mężczyzny, i usta same sformowały słowa:

– W takim razie na pewno kiedyś wypróbujemy to pomieszczenie.

– Już nie mogę się doczekać. – Jack puścił do niej oko.

– Ani ja – przyznała szczerze. – Ale ty chyba musisz już wracać do pracy?

– Niedługo będę musiał.

– Czyli mam już iść?

– Jeśli o mnie chodzi, możesz zostać w biurze, ale nie wiem, jak wpłynęłoby to na koncentrację moich pracowników – zażartował. – I moją też. Ciągle bym myślał o tym, że jesteś blisko.

– A o czym myślisz, jak mnie nie ma?

– O tym, że jesteś daleko – zaśmiał się, a ona razem z nim.



§&?

Eveblack48 wykorzystuje ostatni skitrany rozdział, więc - zgodnie z obietnicą - od jutra do niedzieli wpadnie wam całość w rozsądnych do przetrawienia ilościach codziennie :-)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro