Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX.7.

W czwartek Jack pracował od rana w swoim warsztacie. W południe, kiedy pracownicy zrobili sobie przerwę na lunch, i warsztat był prawie pusty, do jego biura wpadła Miranda Attorney.

– Co się stało? – zdziwił się, widząc ją z gazetą w ręce.

– Czytaj! – rzuciła i wcisnęła mu w ręce szmatławiec.

Jack w miarę czytania czuł, jak pot spływa mu po czole i plecach, a wzbiera w nim wściekłość i żądza mordu.

– Co to, kurwa, znaczy?! – wydarł się, rzucając gazetą o podłogę.

– Nie krzycz na mnie. – Miranda aż się skuliła. – Widzisz przecież, że to sprawka Cardwella.

– Ale Mirando! Tu są moje zdjęcia! I Jima! Skąd te brednie???

– To już chyba musisz wyjaśnić ze swoimi sąsiadami – zauważyła.

– Muszę zadzwonić do Ellie, natychmiast! Niech mi to wyjaśni!

Wybrał jej numer, ale po chwili trzasnął aparatem o biurko.

– Odrzuciła mnie!

– Uspokój się, Jack – poprosiła Miranda. – Pomyśl logicznie! Pewnie ona już też widziała ten szmatławiec i próbuje teraz ratować swoją reputację. Nie jesteś najważniejszy w tej historii! Już zdążyłam trochę poznać Cardwella, od kiedy pracuje dla mojego ojca. To człowiek bez skrupułów. On chce ją zniszczyć, pogrążyć, zakończyć jej karierę! I myśli, że na zemście zdobędzie popularność.

Jack dopiero wtedy usiadł z powrotem na krześle.

– Nie pomyślałem o tym w ten sposób. Możesz mieć rację. Jestem tylko pionkiem w tej historii. I to pionkiem, który może nic nie znaczyć po tym, jak przedstawił mnie ten drań.

– To nie tak, Jack. Jestem pewna, że ta historia z Jimem też poruszyła Ellie. Jednak ona musi teraz zająć się prawną stroną całej sprawy. Pamiętaj, że pochodzi ze znanej i bogatej rodziny. To cios dla nich wszystkich.

– A ja nawet nie mogę jej pomóc. – Jak ukrył twarz w dłoniach. – Jestem nikim.

– Przestań się nad sobą użalać.

– Ale to prawda!

– Mam cię kopnąć? – Drobna Miranda zadała to pytanie z taką powagą, że Jack aż się roześmiał. Śmiał się tak, że aż pociekły mu łzy. I zaczął płakać.

Kobieta podeszła wtedy do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Jesteś super facetem, Jack. I najlepszym przyjacielem. Nie daj się. Wyjaśnij tę sprawę z Alyssą i leć pomóc Ellie. Ona na pewno bardzo cię teraz potrzebuje. Bardziej niż byłaby w stanie powiedzieć.

– Bzdury! Poradzi sobie świetnie beze mnie. Ale masz rację. Muszę zrobić porządek z tą sprawą. Nikt nie będzie mi wciskał czyjegoś dzieciaka!

– Pójdę z tobą. Moje nazwisko czyni cuda. – Puściła do niego oko.

Jack wziął gazetę, zamknął warsztat i pojechał z Mirandą w stronę domu Alyssy.

– O, Jack. Co cię sprowadza? – Kobieta otworzyła drzwi zaskoczona.

– To. – Jack podał jej gazetę.

– A kim pani jest? – spytała, widząc z nim obcą kobietę.

– Miranda Attorney z kancelarii Attorney i Wspólnicy – wyrecytowała, trochę naginając rzeczywistość, ale prawda była taka, że słowo „kancelaria" otwierało wiele drzwi.

– Czemu przyszedłeś do nas z prawniczką, Jack? Oszalałeś?

– Nie ja oszalałem, Aly. Kto nakłamał temu pismakowi, że Jim jest moim synem? – warknął Jack, wskazując na zdjęcie, na którym prowadzi małego za rękę.

– Na pewno nie ja!

– To kto?!

– Nie wiem! Nie drzyj się, Jack, bo obudzisz mi dziecko!

– Ja to zrobiłem. – Usłyszeli pijacki głos męża Alyssy. – Ten detektyw dawał tysiąc funtów w zamian za informację o twoim kochanku – wysyczał. – To mu opowiedziałem, jak pieprzyłaś się z sąsiadem i przyprawiłaś mi rogi.

– Ty debilu! – Jack zerwał się i już chciał przywalić sąsiadowi, ale Miranda i Alyssa przytrzymały go. – Jak mogłeś zrobić coś takiego własnemu synowi? Przecież teraz to jego będą wytykać palcami w szkole!

– Tysiąc funtów po ulicy nie chodzi. – Facet wzruszył ramionami i wrócił na kanapę.

– Aly, nie spodziewałem się, że pozwolisz mu tak traktować siebie i twoje dzieci. Ale od dziś nie liczcie na mnie. Nie kiwnę palcem, żeby wam pomóc – warknął Jack i odwrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą Mirandę. – A ty! – krzyknął w stronę pijaka na kanapie. – Ty się spodziewaj wezwania do sądu!

Jack był tak wzburzony, że w drodze powrotnej do warsztatu to Miranda prowadziła auto.

– I co ja mam teraz zrobić, Mi? – spytał, wzdychając ciężko.

– Teraz, kiedy już znasz prawdę? Może odnajdziesz Ellie i opowiesz jej wszystko?

– Ona nie chce ze mną rozmawiać – zauważył, wskazując na telefon, na którym widniało odrzucone połączenie.

– Może nie mogła rozmawiać. Spróbuj jeszcze raz.

Jack ponownie wybrał numer Ellie, ale tym razem nie odebrała i po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.

– Widzisz?

– Czekaj, ja spróbuję.

Miranda wybrała numer Eleanor. Po kilku sygnałach usłyszała:

– Halo?

– Ellie, z tej strony Miranda Attorney.

– Wiem, mam zapisany twój numer, Mirando. Przepraszam cię, ale to nie jest dobry moment na rozmowę. – Mi usłyszała szloch w słuchawce.

– Gdzie jesteś? Potrzebujesz pomocy?

– W parku. Zwolniłam się z pracy. Przepraszam cię, ale naprawdę nie mogę rozmawiać.

– Wiem, widziałam ten szmatławiec.

– Tym bardziej mi wstyd. Pa. – Ellie się rozłączyła, a Miranda zwróciła się do Jacka:

– Słyszałeś?

– Tak.

– Wiesz, co masz robić?

– Tak myślę.

– No to przebieraj się i pędź ratować swoją księżniczkę w opałach.

Jackowi nie trzeba było tego powtarzać. Pobiegł pod prysznic, przebrał się w czyste ciuchy i zanim pracownicy wrócili do warsztatu, był gotów.

– Dzięki, Mirando.

Jack wsiadł w auto i pojechał w okolice parku leżącego najbliżej od miejsca pracy Ellie. Zostawił samochód na parkingu i zaczął biegać alejkami, rozglądając się dookoła. W końcu ją zauważył. Siedziała na ławce, przodem do stawu. Podbiegł do niej i przysiadł się bez pytania.

– Ellie.

Eleanor spojrzała na niego mokrymi od łez oczami.

– Przepraszam, Jack, nie jestem w stanie o tym rozmawiać.

– Ale, skarbie, ja chcę ci pomóc.

– Pomaga mi ojciec, szef, prokurator. W czym ty mógłbyś pomóc?

– W tym, żebyś nie była teraz sama.

– Ale ja chcę być sama. Spójrz na to z mojej perspektywy. To wszystko przez ciebie. Gdybym nie spotykała się z tobą, Cardwell nie miałby materiału do szkalowania mnie. I jeszcze to dziecko...

– Jim nie jest moim synem.

– To dlaczego traktujesz go wyjątkowo? Bo urodziła go twoja pierwsza miłość?

– Skąd...?

– Domyśliłam się, Jack. Jestem prawniczką, umiem kojarzyć fakty.

– Z Alyssą nie spotykam się od trzynastu lat. Wybrała kogoś innego, a ja dawno się z tym pogodziłem.

– Chyba jednak nie do końca...

– Właśnie, że tak! Dziś jej powiedziałem, że za to, co zrobili, nie mogą już liczyć na żadną moją pomoc i że spotkamy się w sądzie. Wiesz, że jej gach sprzedał swoje własne dziecko za tysiąc funtów?

Ellie spojrzała na Jacka zszokowana. Nie, to nie mieściło jej się w głowie.

– Naprawdę?

– Naprawdę. To są tacy ludzie.

– Przepraszam, Jack. Ja tak nie mogę – rozpłakała się znowu.

– Czego nie możesz?

– Nie mogę tak żyć. Wybacz, ale nie możemy się więcej spotykać. – Ellie wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia z parku.

– Ellie, nie żartuj sobie!

– Nie żartuję. Przykro mi. Jesteśmy z dwóch różnych światów i to nie mogło się udać.

Jack stanął jak wryty, słysząc to, co powiedziała kobieta, którą kochał. „Z dwóch różnych światów?" Odrzuciła mnie, bo nie jestem szlachetnie urodzony? Bo wychowałem się w dzielnicy robotniczej i nie mam tylu pieniędzy?

Ellie wróciła do domu jak na autopilocie. Wieczorem napisała Sophie, że przyleci do Londynu sama. Zarezerwowała sobie bilet na samolot, żeby nie jechać samotnie takiej trasy.

*

Jack wrócił do warsztatu i wziął się do pracy. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że Eleanor go odrzuci, obwiniając o to, co się stało. On też był przecież ofiarą tej medialnej nagonki i ani razu nie usłyszał słowa „przepraszam". Postanowił jednak, że Cardwell za to zapłaci. Nawet gdyby miało go to kosztować wiele.



§&?

Jakieś pomysły, co chce zrobić Jack?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro