Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: DŁUGAŚNA NOC

Desperacko przylgnęła do ściany mrocznego tunelu, próbując ukryć się w wilgotnej glebie przed rzędem ostrych zębów, gdy stwór był niemalże na wyciągnięcie ręki. Jego fetorowy oddech uderzył ją prosto w twarz, sprawiając, że z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż zostałaby rozszarpana, zanim zdążyłaby opróżnić żołądek.

Poczuła, jak pazury wbijają się w jej udo, kiedy stworzenie wreszcie zdołało ją dosięgnąć. Pękająca skóra, rozprysk krwi, strzępy materiału – wszystko to było bez znaczenia wobec potężnej siły, jaką potwór wywierał. Ziel miała wrażenie, że zaraz straci nogę. Krzyczała, nie widząc dokładnie ruchów potwora po zniknięciu słońca. Nie potrzebowała jednak oczu, aby wiedzieć, że jej ciało zaczyna ulegać rozerwaniu. Czas zwolnił do ślimaczego tempa, jakby łaskawie pozwalając łowcy i zdobyczy na celebrowanie tej jedynej w swoim rodzaju chwili, gdy życie spotyka się ze śmiercią.

Ziel nie chciała jeszcze umierać. Nie w takim miejscu i nie w taki sposób. Ogłosiła veto wobec tej decyzji, ale nie zostało ono przyjęte. Może dlatego, że w Krainie nie istniało żadne prawo, które respektowałoby podobną doktrynę, a może dlatego, że stwór jej nie usłyszał?

Nagle tunel wypełnił huk. Ziel uniosła wzrok. Drobinki piasku wpadły jej do szeroko otwartych oczu, mimo to dojrzała pojawienie się biało-zielonej plamy o humanoidalnych kształtach. Niczego więcej nie mogła stwierdzić, gdyż upadek tej nowej osoby był szybki i precyzyjny, i zaraz po nim nastąpiła burza błysków intensywnie złotego światła, kiedy czyjeś kończyny wylądowały bezpośrednio na paszczy potwora.

Wtem zapadła niespodziewana cisza, którą po chwili przeciął niefrasobliwy, niski głos ociekający dumą:

– Ha, jednak będę miał nowe łuski!

Dreszcze wspięły się po karku Ziel, gdy blask osłabł, a ciężka kurtyna pyłu opadła, ukazując stojącą na bestii postać. Postać, która okazała się młodo wyglądającym mężczyzną.

Ziel w ostatnim czasie przydarzyło się tak wiele niespotykanych rzeczy, że widokiem człowieka zdziwiła się bardziej niż potwora. Ale przynajmniej niebezpieczeństwo minęło, jak uznała optymistycznie, i zsunęła się na ziemię jak bezwładna lalka, dysząc i jęcząc z bólu.

Mężczyzna w tym czasie zeskoczył z głowy stwora i stanął z boku masywnego cielska, tyłem do Ziel, która dzięki chwilowemu światłu rzucanemu przez księżyc, mogła dostrzec szczegóły swojego wybawcy – burzę białych jak dziewiczy śnieg włosów z ognisto czerwonymi końcówkami, szczupłe ciało i szaty w barwach tak głębokiej zieleni, że wydawały się czarne.

Poczuła przypływ nadziei i otworzyła usta, żeby poprosić o pomoc. Jej noga wciąż była unieruchomiona przez szpony bestii i potrzebowała dodatkowej pary rąk, aby je wyjąć i zatamować krwawienie. Zdarzyło się jednak coś, co związało jej język. Mężczyzna podniósł jedną z tylnych łap stwora i UGRYZŁ, przebijając się zębami przez kolorowe łuski.

Na tym etapie Ziel przestała odczuwać obrzydzenie czymkolwiek. Podeszła do tego praktycznie: co upolujesz, to możesz spożyć. Ludzie w slumsach również zjadali wszelkiego rodzaju zwierzęta, nawet psy czy koty, kiedy sytuacja ich do tego zmuszała. Tak przynajmniej próbowała wytłumaczyć zachowanie mężczyzny i mimo wszystko się do niego nie zrazić, nawet jeśli na zagłodzonego nie wyglądał.

– Od razu lepiej – sapnął z błogą ulgą i otarł usta przedramieniem, po czym odwrócił się tak niespodziewanie, że oboje z Ziel zamarli na swój widok.

Chmury musiały się przesunąć, gdyż blady blask zalał cały tunel i Ziel ujrzała zapierającą dech w piersi twarz o twardych rysach i zmysłowych ustach. Tylko oczu nie mogła dojrzeć, jako że zakrywała je czarna opaska.

– O, cześć. Nie zauważyłem cię – powiedział do Ziel i wsunął kciuk pod materiał opaski, odsłaniając parę błyszczących oczu.

Ziel zaschło w ustach. Potwór, który prawie ją rozszarpał, był usposobieniem wszystkiego, co odrażające i groźne, i za nic w świecie nie mogłaby zapomnieć widoku jego świecących w ciemności ślepi, kiedy ją ścigał. Myślała, że ich złowrogi blask będzie ostatnią rzeczą, jaką w życiu zobaczy. Nie do końca więc wiedziała, co sądzić o zaobserwowaniu pary takich samych oczu u swego wybawiciela.

– Co tak siedzisz ze wbitymi szponami? – kontynuował, rzuciwszy rozbawione spojrzenie na jej zakrwawione udo. – Dobrze, że podstawiłaś mu nogę, a nie krtań. Bez nogi można żyć, bez krtani już niekoniecznie – stwierdził dosyć przytomnie i podszedł bliżej. Tak blisko, że prawie na nią wszedł. – Zastanawiam się tylko, czy było warto? Wszystko tutaj wygląda inaczej niż w twoim świecie, więc jest bardzo prawdopodobne, że skończysz po prostu jako kolejny Żal.

– A czym jest Żal? – zapytała Ziel. Była przekonana, że mężczyźnie nie chodziło po prostu o uczłowieczoną wersję stanu emocjonalnego, choć mogłaby uwierzyć i w istnienie takiej istoty w tym świecie.

– Można powiedzieć, że to pozostałość po żywych. Bardzo lgnie do głupców przywiązanych do przeszłości. Może tak się stać, że sama zostaniesz Żalem, gdy dopadną cię Skrytobóje. Zmorodnór przy nich wypada jak obszczekujący cię pies sąsiada.

– Ciekawe porównanie.

Mężczyzna wzruszył ramionami, nie sprawiając wrażenia szczególnie przejętego jej sarkastycznym komentarzem. Także do udzielenia pomocy nie wydawał się zbyt chętny, dlatego Ziel dłużej nie zwlekała – sięgnęła do łapy Zmorodnóra i ścisnęła po bokach, ostrożnie próbując wyjąć jego długie szpony ze swojego uda. Mimowolnie czyniła to powoli, ponieważ bolało to bardziej niż zrywanie plastra ze świeżo zagojonej skóry!

– Wiesz, że w tych szponach jest trucizna, na którą nie ma odtrutki? Jeśli się nie pospieszysz, sparaliżuje ci nogę i nigdy więcej sobie nie pobiegasz.

Ziel zagryzła dolną wargę. Twarz miała bladą z wściekłości lub utraty krwi (ewentualnie z obu tych powodów), gdy niezrażona pociągnęła za olbrzymią łapę z całej siły, wyciągając ze stękiem szpony.

– Nie popłakałaś się, brawo. – Zagwizdał nieznajomy. – Może przetrwasz dłużej, niż początkowo sądziłem.

– Ktoś ci płaci za komentowanie czy na darmo trzepiesz tak językiem? – burknęła Ziel zdenerwowanym tonem. Ostry, pulsujący ból promieniował na całą jej nogę, jakby miała przyłożony do skóry rozgrzany do czerwoności pogrzebacz. Jej krew tryskała obficie z rany na udzie, która wyglądała doprawdy paskudnie.

Oderwała jedną z falbanek swojej sukienki i próbowała zatrzymać krwawienie, zakładając prowizoryczną opaskę uciskową. Był to najważniejszy w tej chwili problem, dlatego na nim się skupiła.

– Nieźle sobie radzisz – powiedział niezrażony jej uwagą mężczyzna, a jego spojrzenie można było zinterpretować jako mieszankę uznania i zaskoczenia. – Chociaż gdyby nie moje wtargnięcie, Zmorodnór zajadałby cię teraz ze smakiem.

Ziel zacisnęła zęby i puściła tę uwagę mimo uszu, skupiając się na opatrywaniu rany. Nadal cierpiała, ale prowizoryczna opaska pomogła w zatrzymaniu krwawienia w pewnym stopniu.

– Bez przyspieszonego procesu gojenia, ciemno to widzę...

– To może coś przydatnego zasugeruj, zamiast jazgotania mi ciągle nad głową!

Mężczyzna podskoczył, zaskoczony jej wybuchem gniewu. Natychmiast zamilkł, przybierając minę skarconego dziecka.

– Nie jestem uzdrowicielem, ale znam kilka trików – odezwał się po chwili, tym razem bez wywyższającej się maniery, i uklęknął obok jej nogi. – Tylko nie są zbyt przyjemne dla takich aksamitek jak ty.

Ziel zacisnęła wargi i spojrzała na niego z determinacją. Była gotowa podjąć wszelkie środki, byle tylko uniknąć śmierci. Musiała przetrwać ten proces, aby móc kontynuować swoją podróż i odnaleźć Melary. Tylko w ten sposób mogła wrócić do domu.

– Nieważne. Zrób cokolwiek, co pomoże mi stanąć o własnych siłach.

Mężczyzna przytaknął i podwinął materiał ciemnej szaty, odsłaniając rękę pokrytą od nadgarstka do ramienia wężowymi łuskami w kolorze czystego złota – takimi samymi, jakie miał Zmorodnór, zanim zmatowiały po jego zgonie.

Najpierw oczy, teraz łuski... Czyżby przejął jego cechy po tym, jak go ugryzł? – zastanowiła się Ziel, lecz nie poświęciła za wiele uwagi tej myśli, czując nagłą ciężkość i fale zimna. Mimo zawrotów głowy dostrzegła zmianę na twarzy swojego wybawcy, jak gdyby ten przestawił się na inny tryb. Wyrwał jedną z twardych płytek na swojej skórze i położył na jej udzie, które wchłonęło ją jak gleba wodę.

Ziel poczuła dziwne mrowienie wokół rany, a potem silne pieczenie. Zaskomlała pod wpływem bólu i odrzuciła głowę w tył. Mężczyzna unieruchomił jej nogę, gdy zaczęła się wiercić.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę – zwrócił się do niej surowo i wzmocnił uścisk, jakby w ten sposób kontrolował cały ten proces. Całkowicie zniknęła jego wcześniejsza nonszalancja i beztroska.

Ziel walczyła ze zwiotczałą nogą, próbując skoncentrować się na czymś innym niż ból. Wciąż czuła to palące uczucie przeszywające jej ciało, lecz jednocześnie zaczęła dostrzegać delikatny blask wokół swoich ran. Po chwili dyskomfort wreszcie zmalał, choć wciąż pozostawał obecny w tle.

– Teraz powinnaś poczuć się lepiej – oznajmił mężczyzna, wstając z ziemi. – Tylko nie pchaj się więcej do legowisk Zmorodnórów, bo drugi raz ci nie pomogę.

– Jasne – odpowiedziała pojednawczym tonem, choć miała wielką ochotę wytknąć mu, że powalił Zmorodnóra, zanim w ogóle spostrzegł jej obecność.

Spojrzała w dół i ostrożnie przetestowała swoją obolałą nogę. Mimo że nadal odczuwała delikatny dyskomfort, to jednak – ku jej zaskoczeniu i uldze – mogła na niej bez problemu stanąć.

– Dzięki – wymamrotała z wdzięcznością.

Mężczyzna tylko skinął głową, jak gdyby od niechcenia, lecz na jego twarzy tańczył lekki cień uśmiechu. Ziel mimowolnie zaczęła w nim dostrzegać kogoś więcej niż tylko dziwaka.

Kogoś, kto mógłby posłużyć za przewodnika. Chociaż nie wiedziała, czy powinna mu ufać, to nie wyobrażała sobie dalszej wędrówki w pojedynkę. Kraina znana jej z bajek i legend diametralnie różniła się od tego, co ujrzała i doświadczyła w ostatnim czasie. Miała solidne powody do obaw w kwestii przetrwania w tym nieprzyjaznym świecie. Ba! Po stanięciu twarzą w twarz ze śmiercią ogarnęła ją taka desperacja, że gotowa była zwrócić się o pomoc do każdego.

– Słuchaj, nie chciałbyś może... – zaczęła, ale nim dokończyła, mężczyzna rozpłynął się w powietrzu. Prawdopodobnie. Nie była do końca pewna, gdyż zniknął akurat, kiedy mrugnęła. – Cóż, przynajmniej nie próbował mnie zjeść. To już jakieś pocieszenie.

Nadal jednak tkwiła w ciemnym zaułku i miała do wyboru wrócić do sieci podziemnych tuneli lub spróbować się wspiąć. Wcześniej wydostanie się górą było niemożliwe, lecz najwidoczniej mężczyzna musiał zniekształcić otoczenie, gdyż ściany przestały przypominać gładką taflę i pojawiły się nierówności wystarczające do oparcia na nich stóp.

Ziel otrzepała ręce, poklepała mocno policzki i policzyła uspokajająco do dziesięciu.

– Dobra, to do dzieła. – Wzięła głęboki oddech, rozpoczynając wspinaczkę.

Dłonie zatopiła w ziemi, szukając jednocześnie podparcia dla nóg. Mimo strachu wywołującego dreszcze na całej długości kręgosłupa, nie śpieszyła się – powoli i konsekwentnie posuwała się coraz wyżej. Czuła, że struktura tunelu została mocno nadwyrężona, gdyż twardszy wcześniej niż głaz piasek, teraz rozsypywał się pod jej kończynami i prawie rozpłakała się z ulgi, kiedy musnęła palcami pierwsze kępy trawy.

Jeszcze tylko odrobina.

Nieoczekiwanie z dołu rozległ się jakiś dziwny dźwięk przypominający chrobot. Ziel spojrzała pod siebie. Z piasku wystrzeliła ręka o paskudnym purpurowym odcieniu, której szponiaste palce złapały ją za kostkę.

– Puszczaj! – krzyknęła, próbując wyszarpać nogę, ale każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał, że zsuwała się z powrotem w dół.

Jęknęła, gdy ból przeszył jej ciało jak wiązka prądu. Rana na udzie nie zagoiła się całkowicie, przez co nie mogła całego swojego ciężaru opierać na niej. Ledwie zdążyła pomyśleć, że gorzej być nie może, a wynurzyły się z piasku kolejne ręce: brudne, poszarzałe, o połamanych i czarnych paznokciach, które wiły się jak węże.

Jej serce zapłonęło z niedowierzania i lęku. Rozpaczliwie się szamotała, ale pierwsza ręka wciąż trzymała ją za kostkę, a co najgorsze – ze zgniłej kończyny zaczęły wypełzać czarne, podobne do chrząszczy, robaki o szeroko rozstawionych skrzydłach. Przez dotyk ich oślizgłych i włochatych odnóży Ziel nie była w stanie opanować paniki.

– Nie, nie, nie... – Poczuła, jak robaki wspięły się wyżej i zaczęły kąsać jej łydkę.

Była przekonana, że tym razem nie uniknie strasznego losu, jeśli się nie pośpieszy. Złapała się najmocniej, jak mogła krawędzi dziury i podciągnęła, zamykając oczy, bliska omdlenia. Naraz poczuła pod sobą twardy grunt. Drżąc, ledwie miała siłę, aby potrząsnąć nogą i zrzucić z niej ohydne robale – wszystkie, co do jednego – mimo to miała wrażenie, jakby dalej pełzały po jej skórze.

Odsunęła się od wijących na ziemi chrząszczy, a także od dołu, który prawie stał się jej grobem i po chwili robaki również strąciła do dziury.

– Uff, wciąż żyję, a zatem pierwszy cel osiągnięty – powiedziała do siebie, leżąc na plecach i gapiąc się w smaganą wiatrem ciemność atramentowego nieba. – Teraz tylko muszę znaleźć Melary i wrócić przez obraz.

Plan ten brzmiał sensownie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, był prosty i starannie przemyślany. Miał jednak pewną solidną wadę: Ziel nie wiedziała, jak się do niego właściwie zabrać. Rozmyślała nad tym, gdy nagle ciche, miękkie mruczenie sprawiło, że zadarła głowę jeszcze wyżej.

Zobaczyła nad sobą ogromnego koto-podobnego stwora, który wielkimi oczami patrzył prosto na nią.

– Zenir – sapnęła, gdy naraz rozpoznała tę enigmatyczną istotę, choć zdawał się teraz trochę inny. Jego długie łapy sprawiały wrażenie, jakby unosił się ponad ziemią, a gładki ogon, jak łuk naprężony był w stronę nieba. – Co ci się stało? Czemu jesteś taki wielki?

– Skąd pewność, że to ze mną coś się stało? Może to ty stałaś się mała.

– Może tak być. To miejsce sprawia, że łatwo się zagubić i to chyba jedyna cecha, która łączy to miejsce z Krainą z „Pięknej baśni".

– Skąd wiesz, że mowa o tych samych miejscach?

Nie zabrzmiało to uszczypliwie, mimo to Ziel miała wrażenie, jakby Zenir się z niej naśmiewał.

– Przecież po wyjściu z obrazu powiedziałeś mi, że przybywasz z Krainy!

– Ale dlaczego myślisz, że moja Kraina jest Krainą, o której słyszałaś? Mogą to być różne miejsca, tylko dzielące jedną nazwę. Czy nie istnieje wiele takich słów? Weźmy bodaj „zamek". Jeśli powiem, że dam ci zamek i później podaruję ci zamek od drzwi, choć nastawiłaś się na okazałą budowlę, to czy któreś z nas popełniłoby wówczas błąd?

Ziel nie widziała sensu w tej rozmowie, a jako że była na Zenira już trochę rozzłoszczona, wyprostowała się i okropnie pretensjonalnym tonem odpowiedziała:

– Dziękuję za tę cenną uwagę. Wolałabym jednak zamiast niej dowiedzieć się, jak poruszać się po tym miejscu. Na razie wszystko tutaj próbuje mnie zabić!

– Tak myślisz?

– Tak, tak myślę!

Zenir i Ziel przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie bez słowa. W końcu Zenir kliknął językiem i machnął leniwie ogonem, po czym przemówił:

– Chodź.

Nie zabrzmiało to zbyt obiecująco, ale Ziel nie miała lepszej alternatywy, toteż podążyła za tym pewnie poruszającym się stworzeniem.


________________________

Nie zapomnij podzielić się wrażeniami w komentarzu i zostawić gwiazdki, jeśli rozdział Ci się spodobał ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro