2
-Sean błagam musisz mi pomóc, nie chcę spędzić reszty życia w zamknięciu-powiedziała lekko zdyszana Miko
-ale jak miałbym ci pomóc?
-myślałam nad ucieczką...
-że co?! Dokąd?!
-do ojczyzny mojej mamy...
-ale co tam ze sobą zrobisz
Dziewczyna wzruszyła ramionami, od dawna planowała ucieczkę, liczyła, że może ktoś z jej rodziny od strony matki jednak żyje... miała też małą nadzieję, że może jej rodzice... ale to jest przecież nie możliwe...
Cicho westchnęła
-po prostu mi pomóż, dobrze?
-niech ci będzie, bądź gotowa dzisiaj w nocy. Weź jedzenie i pieniądze, ja załatwię ci konia...
-i łuk i strzały
-po co ci one?
-wiesz przecież że uczę się strzelać
-No dobra załatwię też łuk i strzały, zadowolona?
-dzięki- przytuliła go z wdzięcznością i pobiegła się spakować.
***
Dwie ubrane na czarno postacie przemykali się przez zamkowe korytarze. Kiedy doszły do stajni Zastalu tam godowego do drogi konia. Niższa z nich na niego wsiadła i wzięła torbę od towarzysza, którą przypięła do sidła, tak samo jak łuk. Kołczan miała na plecach.
-Miko... proszę uważaj na siebie
-ja zawszę na siebie uważam Sean- powiedziała dziewczyna i wyjechała z zamku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro