Rozdział 8
Zamiast wrócić od razu do mieszkania, postanowiliśmy pójść na spacer. Taksówkarz wysadził nas przed parkiem, umiejscowionego niedaleko domu Phoebe, więc nie musieliśmy się przejmować długą lub trudną drogą powrotną do pokonania. Potrzebowaliśmy przewietrzyć głowy. Takie chodzenie po mieście zawsze pomagało mi zebrać myśli albo się ich całkowicie pozbyć.
– Fajnie się przejść po parku – westchnęła Phoebe, unosząc głowę w górę. Obserwowała piękne, bezchmurne niebo.
– Wybaczcie za to, co się stało w warsztacie – to były pierwsze słowa Justin'a, odkąd opuściliśmy miejsce pracy Zacka. – On jest dobrym mechanikiem, ale złym człowiekiem. – Zapatrzył się w jeden punkt. Wyglądał, jakby o czymś myślał.
– Nie przepraszaj. Przecież to dupek – prychnęła dziewczyna.
– Dlaczego tak właściwie twój brat cię traktuje? – zapytałem.
Byłem już pewny, iż chłopak niczego nie odpowie, ponieważ minęło kilka długich chwil. Ale w końcu chłopak się zdecydował:
– Bo jestem pedałem – powiedział lakonicznie. Byłem sceptyczny co do tej odpowiedzi, ale nie wnikałem. Widocznie nie chciał o tym rozmawiać. – Tak dla jasności: on nigdy nie był dobrym człowiekiem – dodał pewniejszym głosem. – Znaczy... może jak był dzieckiem, ale ja tego nie pamiętam za dobrze. On jest ode mnie grubo kilka lat starszy, więc za dzieciaka nigdy się nie bawiliśmy razem, no wiecie... – zrobił przerwę, szukając słów, lecz chyba nie udało mu się znaleźć odpowiednich, dlatego zamiast tego usłyszeliśmy: – No tak, jak to robią w dzieciństwie bracia. A jako nastolatki było jeszcze gorzej... Wolę tego nie opowiadać – ostatnie słowa wymówił szeptem.
Zupełnie nie wiedziałem co odpowiedzieć. Chociaż może to też wina tego, iż nie miałem ochoty ciągnąć tego tematu - poza tym dla Justin'a to było dość drażliwe - dlatego też przemilczałem to.Nagle w mojej głowie niespodziewanie pojawiła się twarz Noelle. Świat był taki mały... Nie dość, że w miejscowości, w której mieszkał Archie, spotkałem ją ponownie po czterech latach, na dodatek zamieszkałem tymczasowo u jej najlepszej przyjaciółki, a zrządzenie losu nie daje nam o sobie zapomnieć przez częste przypadkowe spotkania.Wróciłem do rzeczywistości, dopiero gdy znaleźliśmy się na klatce schodowej. Nim ruszyliśmy na górę, właścicielka mieszkania zajęła się sprawdzaniem swojej skrzynki. W tym samym czasie Justin zaczął szukać czegoś w swojej torebce-nerce. Jak się okazało, były to klucze do swojego mieszkania.
– Dzień dobry, sąsiadko. – Oprócz nas na korytarzu stał jakiś nieznajomy. Posłał delikatny uśmiech Phoebe. Dziewczyna na krótki czas zamarła, jakby nie wierzyła, iż chłopak zwrócił się akurat do niej.
Sąsiad zielonookiej i Justin'a wyglądał na starszego ode mnie o kilka lat. Jego brązowe oczy wpatrywały się przez dłuższy czas w dziewczynę. Z tego właśnie powodu, popatrzeliśmy się z fioletowowłosym na siebie znacząco.Czyżby to był adorator naszej koleżanki? Spoglądali na siebie trochę niepewnie; nieśmiało - to coś musiało znaczyć, prawda?
– Hej – z podekscytowania głos Phoebe nagle stał się nienaturalnie wysoki. Zgarnęła niesforny kosmyk włosów za ucho, odwzajemniając mu uśmiech.
– O! Znalazłem – odrzekł z dumą Justin, tym samym przerywając im kontakt wzrokowy. – To ja pójdę już do siebie, do zobaczenia – rzucił, wchodząc na schody.
Ja również nie chciałem przeszkadzać w prawdopodobnie ich pierwszej wspólnej rozmowie, ale problem tkwił w tym, że nie zapamiętałem, które drzwi należały do Phoebe. Udałem więc, że ciekawią mnie ogłoszenia dla mieszkańców budynku.
– Może... – zaczął niepewny. Zerkał w moją stronę, myśląc pewnie, że jesteśmy razem. Odchrząknął. Zmierzwił wolną dłonią swoje brązowe włosy. Zauważyłem, iż naturalnie zakręcały się na końcówkach. – Może następnym razem uda nam się znowu tak spotkać. – Oderwał wzrok od dziewczyny, skupiając się nad gazetkami promocyjnymi z różnych sklepów. Kątem oka widziałem, że chciał coś powiedzieć, lecz tak się nie stało. Mężczyzna tylko powiedział na koniec: – Miłego dnia, sąsiadko.
Phoebe nawet nie odpowiedziała na jego pożegnanie. Stała w milczeniu, odwrócona do mnie tyłem, przez co nawet nie widziałem jej wyrazu twarzy, ale byłem pewien, iż dziewczyna była oszołomiona lub zdezorientowana, nie wierząc, co tu się przed chwilą wydarzyło i czy to stało się naprawdę. Szczerze mówiąc, byłem prawie pewny, iż ich rozmowa zakończy się w inny sposób: gdzieś ją zaprosi albo poda jej swój numer telefonu. A on nagle zrezygnował. Naprawdę myślał, że jesteśmy razem? Skoro był sąsiadem, to powinien się jakoś orientować.
Przez drogę na górę i po wejściu do mieszkania - okazało się, iż zielonooka mieszka na drugim piętrze - nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Może to przez zmieszanie z jej strony przez wcześniejszą sytuację.
– Jesteś na mnie zła? – zapytałem, upewniając się, że między nami było wszystko po staremu.
– Oczywiście, że nie. – Przewróciła oczami. Była zła, widziałem to w jej zachowaniu oraz głosie. – Po prostu... Nie wiem co o tym myśleć. – W końcu spojrzała na mnie. – Po cholerę tam stałeś? – podniosła głos. – Może gdybyś sobie poszedł i byłabym zaproszona na randkę z Chrisem! – wykrzyknęła.
– Przepraszam, że zapomniałem, pod którym numerem mieszkasz – starałem się ją jakoś uspokoić, ale to się nie udawało, gdy sam nie byłem w zupełności opanowany. – I nie krzycz na mnie. To nie moja wina, że nagle się przed nim tak zawstydziłaś – tym razem to ja podniosłem głos, jednak chwilę później wróciłem do normalnego tonu: – Trzeba było nas ze sobą poznać czy coś, żeby dać mu do zrozumienia, że nas nic nie łączy. Gdzie się podziała ta odważna Noelle, którą poznałem? – Na moje słowa dziewczyna zmarszczyła czoło.
– Phoebe.
– Co? – Byłem zdziwiony jej spokojnym głosem.
– Mam na imię Phoebe. – Na te słowa, uniosłem brew w górę. Czemu nagle mi przypomniała o swoim imieniu? Przecież wiedziałem, jak się nazywa. – Powiedziałeś Noelle.
– Wydawało ci się. – Niemożliwe, iż nazwałem ją imieniem należącym do jej przyjaciółki. Na dodatek nie zdawałem sobie z tego sprawy.
– Chyba powinniśmy... – nie zdążyła dokończyć zdania, bo właśnie do mieszkania wparował Justin.
"Uratowany przez sąsiada."
Przysięgam, że byłem mu wdzięczny.
– A co wy tu stoicie w przedpokoju? – Obrzucił nas spojrzeniem. Machnął niedbale ręką. – Przyszedłem tu, bo chciałem się dowiedzieć, jak poszło. Ten Chris to przystojniak. Ma takie hot ciało, a te loczki... – Przygryzł skórkę paznokcia. – Szkoda, że tak malutko jest przystojnych, jak on homoseksualistów. Gdyby on... – zawiesił głos, a potem dodał: – Brałbym bez zastanowienia.
– O kurczę! – krzyknęła nagle Phoebe, czym nas wystraszyła. – Dzięki, dzięki, dzięki! – Pocałowała szybko swojego sąsiada w czoło. Justin popatrzył na mnie, szukając w moich oczach odpowiedzi, bo nie wiedział, o co chodzi naszej koleżance. Niestety w żaden sposób nie mogłem mu pomóc, gdyż sam nie wiedziałem. – Przypomniałeś mi o rozmowie kwalifikacyjnej! – Chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się, co ma jedno do drugiego. – Boże, jak mogło mi to wypaść z głowy? – to pytanie skierowała do siebie, biegając po pokojach. – Aaron, bardzo cię przepraszam, ale umówiłam się na tę rozmowę, zanim cię przygarnęłam do siebie. – Ze swojej sypialni zabrała jakieś ubranie. Chyba sukienkę. Gniotła ją w dłoni, zmierzając do łazienki, by tam szybko się przebrać. – Nie wiem, o której wrócę! Gniewasz się na mnie, że cię zostawiam? – zawołała z pomieszczenia. Było zamknięte, więc jej krzyki były stłumione.
– W porządku, nie gniewam się – chyba wypowiedziałem te słowa trochę za cicho, bo dziewczyna nie dała żadnego znaku, że słyszała. – Na którą się z nim umówiłaś?
– Siedemnasta, ale nic się nie stanie, jak kilka minut się spóźnię – odpowiedź usłyszałem niemalże od razu. – Przepraszam.
– Naprawdę nie gniewam się, nie przejmuj się mną – mówiłem szczerze, naprawdę nie miałem jej tego za złe. Spotkanie w sprawie pracy to naprawdę ważna rzecz.
– Przysięgam, że oprócz tego spotkania, nie mam już niczego innego, więc będę mogła się tobą zająć. – Usłyszeliśmy głośny dźwięk na kształt silnego postawienia perfum, ale sądząc po tym, iż Phoebe na nic się nie poskarżyła, chyba nic się tam nie uszkodziło. – Nie będziesz się nudzić i w ogóle.
– Kochana, nie martw się, dopiero za dwadzieścia minut jest autobus – uspokajał ją Justin. – Jeśli chcesz, możemy razem pojechać. Ty zatrzymasz się na swoim przystanku, a ja na swoim. Razem raźniej.
– Co? Nie musisz przecież specjalnie jechać ze mną.
– Ależ nigdzie nie chcę specjalnie z tobą jechać – słysząc te słowa, Phoebe otworzyła drzwi, omal nie uderzając mnie nimi i wyszła z pomieszczenia. Nie dowierzając, zamrugała szybko oczami, otoczonymi długimi rzęsami.
Musiała poprawić makijaż, bo wyglądała trochę inaczej. Stała przed nami, ubrana w elegancką, jednocześnie odważną sukienkę. Rozpuściła włosy, a na jej ramieniu wisiała mała torebka. No, a na nogach miała włożone wysokie buty, w których mogłaby połamać sobie po drodze nogi.
– O czym ty mówisz? – Podeszła do lustra, znajdującego się na przeciwległej ścianie, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Moim zdaniem było. Wyglądała wręcz olśniewająco, ale to moja opinia.
– A gdzie ty idziesz? – Spojrzała na niego.
– Skarbie, jak mogłaś zapomnieć o mojej jodze? Mam ją co tydzień. – Wyrzucił ręce w powietrze.
– Nie możesz dzisiaj odpuścić? Aaron potrzebuje towarzysza.
– Chciałbym, ale naprawdę nie mogę. Dzisiaj będzie moment kulminacyjny i nie mogę go ominąć.
– Ale ja sobie poradzę, przecież nie jestem małym dzieckiem – przypomniałem im o swojej obecności.
– On nie może zostać sam w tym stanie. – Zielonooka pokiwała głową. Mówiła o mnie w trzeciej osobie, chociaż stała tuż obok mnie, na dodatek te słowa, wypowiadała, patrząc w moje oczy.
– Nie ufasz mi? – Zmarszczyłem brwi. – Przecież niczego ci nie ukradnę. Nie jestem złodziejem.
– Wiem przecież. Ale nie możesz zostać sam w mieszkaniu, na długi czas. Wiem, że nie powinnam wychodzić, kiedy tu jesteś w takim stanie, ale...
– Ale w jakim stanie? – wszedłem jej w zdanie oniemiały. Czy ona mnie miała za jakiegoś inwalidę? – Nie jestem kaleką! – wykrzyknąłem niekontrolowanie.
– Ale nie pozwolę, byś leżał w samotności. Bo miałeś leżeć w łóżku, pamiętasz? – Przymrużyła oczy.
– Przesadzasz. Sama mówiłaś, że skoro komunikuję, to dobrze znaczy. A to... – Pokazałem opatrunek na mojej skroni. – Jest niegroźne.
– Faceci... – westchnęła, przewracając oczami. – Wolałabym cię mieć na oku, ale naprawdę muszę iść. Ta propozycja uratowałaby mi życie, z resztą później ci opowiem. – Schowała najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i zabierając ramoneskę, skierowała się ku drzwiom. – Do zobaczenia, Aaron – pożegnała się i wyszła z mieszkania.
– Przepraszam, ale dzisiejsze spotkanie naprawdę jest wyjątkowe. – Justin posmutniał, jakby był winny, że zostałem sam.
– Przynajmniej się trochę ode mnie uwolnisz – zażartowałem.
– Gadasz głupoty – rzucił. – Uważaj na siebie, przystojniaczku – po tych słowach, drzwi się zamknęły przed moim nosem.
Zostałem sam.
Znowu.
Powoli samotność zaczynała mnie przerażać. Być może to dlatego, że gdy byłem w Miami, najczęściej spędzałem czas ze znajomymi; przyjaciółmi, przez to nie pamiętałem, kiedy ostatni raz siedziałem sam ze sobą. Nie lubiłem tego. Z natury byłem bardziej ekstrawertykiem niż introwertykiem, dlatego było mi po prostu źle. Samotność, cisza, nic się nie działo - to nie dla mnie. Minuty mijały, a ja czułem, że wariuję. Musiałem coś z tym zrobić. Dlatego też postanowiłem zadzwonić do Noaha, jednak gdy chwyciłem telefon w dłoń, niespodziewanie wydał z siebie dźwięk, oznaczający przychodzące połączenie. Na widok osoby dzwoniącej, mimowolnie zacisnąłem szczękę. Wcale nie chciałem z nim rozmawiać, a szczególnie słyszeć jego głosu, jednak niewidzialna siła, kierująca moim palcem, wcisnęła zieloną słuchawkę.
– Odebrałeś – usłyszałem jego spokojny głos. Miałem wrażenie, że już od początku starał się utrzymać naszą rozmowę. – Cieszę się synu...
– Do rzeczy – pośpieszałem go. Nie miałem najmniejszej ochoty wysłuchiwać się w jego teksty, w które on sam nie wierzył.
– Byłem kilka dni temu w domu... – zaczął. W tle dopatrzyłem się trzask drzwi. Chyba wyszedł na dwór, by jego dziewczyna nie była świadkiem tej rozmowy. Zignorowałem to. Pragnąłem zakończyć tę rozmowę. – Nie było cię, dlatego uznałem, że...
– To chyba dla ciebie nie jest żadna nowość, że rzadko się w nim znajduję. Po co przyszedłeś? – Nie dałem mu nawet czas na odpowiedź, bo już mówiłem dalej: – I to z nią – te słowa wyplułem z jadem. Naprawdę jej nienawidziłem, całym sobą. – Skrzywdziłeś tym mamę. Czy nie mogłeś dać sobie spokój? Dlaczego tak bardzo ją ranisz? Trzeba było przyjechać sam albo oszczędzić jej tej wizyty. – Nieświadomie zacząłem uderzać pięścią w najbliższą ścianę. Potrzebowałem się wyżyć.
– Synu...
– Jak mogłeś wybrać właśnie akurat ją? – wszedłem mu w zdanie. – Nie mogła to być jakaś inna laska? Przecież to nienormalne, żeby...
– Przestań – tym razem on mi przerwał zrezygnowany. – Ona się zmieniła, dojrzała. Wszystkiego teraz żałuje. Przecież wiesz, że była zmuszona do tego wszystkiego...
– O czym ty pieprzysz? – Zaśmiałem się, chociaż to wcale nie było zabawne. Usiadłem na podłodze, opierając się plecami o ścianę. – Naprawdę ty jej wierzysz w te bajeczki? – przerwałem na moment, ale jedyne co usłyszałem to jego westchnienie. Dlatego powiedziałem na koniec: – Jeszcze będziesz tego żałować. Tylko nie waż się potem wracać do matki po wybaczenie. – Nie czekając na jego odpowiedź, zakończyłem połączenie.
Co za idiota? Co wpłynęło na to, że nagle się tak zmienił? Czy to przez jego kochankę? Odpowiedź była oczywista - z kim przestajesz, takim się stajesz. Poza tym ta dziewczyna była takim osobnikiem, który potrafi omotać każdego, kogo chciała, nie tylko swoim urodą, ale także cwaniactwem.
Nigdy nie zrozumiem, jak to się stało, że ojciec się nagle w niej zakochał. Przecież to nie do pomyślenia! Tym bardziej po tym wszystkim, co mi zrobiła. Jak widać, nie byłem dla niego taki ważny i nie ruszała go świadomość, iż ktoś mnie potraktował tak, jak uczyniła to ona.
Nie wiem, jak długo siedziałem na podłodze w całkowitym bezruchu, ale pewnie, gdyby nie dzwonek do drzwi, siedziałbym tak jeszcze dłużej. Myślałem, że to Phoebe, która przez pośpiech zapomniała kluczy do mieszkania, ale nie spodziewałem się Noelle, stojącej przed drzwiami.– Phoebe nie ma – zakomunikowałem. Byłem pewien, że przyszła do swojej przyjaciółki, dlatego też właśnie tymi słowami powitałem koleżankę. Zdziwiłem się, że brązowowłosa wciąż stała w tym samym miejscu.
– Coś nie tak?
Wyglądała jak zawsze ślicznie. Miała na sobie żółtą koszulę z kołnierzykiem, jeansy, a na nogi włożyła tenisówki. W dłoniach trzymała bluzę.
– Właściwie to nie przyszłam do niej. – Noelle patrzyła na mnie z lekkim zakłopotaniem. – Przeszkodziłam ci w czymś?
– W niczym. – Zrobiłem jej miejsce, by mogła wejść głębiej do środka. – Phoebe się przypomniało, że dzisiaj ma rozmowę o pracę, dlatego zostawiła mnie samego i zakazała mi gdziekolwiek wychodzić. – Podrapałem się po karku.
– W porządku, wiem o wszystkim. – Posłała mi delikatny uśmiech, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem, szczególnie z ostatnich słów, które wypowiedziałem. Jednak coś mi nie pasowało. Noelle, która stała tuż obok mnie była inna niż ta z wakacji, które spędziła w Miami. W dziewczynie z teraz brakowało mi czegoś i widziałem to od początku, gdy spotkaliśmy się wtedy w klubie po latach. Nie wiedziałem, co to dokładnie było, ale przez to wydawała mi się, jakby była zupełnie inną osobą. I to nie przez jej nowe krótsze włosy, bo one dodawały jej uroku i więcej dziewczęcości. – Dlatego przyszłam – usłyszałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro