Rozdział 19
Dzisiejszego dnia, gdy pojawiliśmy się w warsztacie, Dave już dawno był. Razem z Zackim byli tak zajęci, że nawet nie zwrócili uwagi na nasze wejście, gdyż siedzieli w tajemniczym pokoju. Przez cały czas obmyślałem plan, jak najlepiej zwinąć klucze od mechanika, ale nic mi nie przyszło do głowy. Sprawę komplikował fakt, iż ten facet się z nimi ani na chwilę nie rozstawał. Dlatego też z każdym kolejnym dniem miałem coraz większe wątpliwości, że uda nam się cokolwiek wybadać.
– O, jesteś – zauważył mnie wychodzący z tajemniczego pomieszczenia Dave. Z początku myślałem, że to tylko głupia zaczepka, więc nie przerywałem swojej pracy, ale minuty mijały, a chłopak nie miał zamiaru przestać się na mnie patrzeć. Dlatego też w końcu na niego spojrzałem pytającym wzrokiem. Stał przede mnące skrzyżowanymi na piersi ramionami i morderczym wzrokiem. Gdyby mógł, zabiłby mnie nim. – Dobrze, że Noelle się znalazła i tak dalej, ale... – Podrapał się po brodzie. – Mógłbyś w końcu dać jej spokój? Przypominam ci, że to jest moja dziewczyna, a ty nie powinieneś ciągle przy niej siedzieć. Daj jej spokój, dobra?
Bez słowa, wróciłem do pracy. Jakie to było żałosne z jego strony... Czy on naprawdę myślał, że powie kilka takich słów i to coś zmieni? Przecież on był okropny w stosunku do swojej dziewczyny. A co ja miałem z tym wspólnego? No cóż, byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają. We wszystkim. I pomyśleć, że na wakacjach ją błagałem o przyjaźń... A teraz nagle się spotykamy i bach! Niespodziewanie mówi mi, że nimi jesteśmy.
– Ty! – krzyknął chłopak mojej przyjaciółki. – Słyszysz, jak się do ciebie mówi?! – zagrzmiał. – Nie podoba mi się, że nagle się pojawiłeś. To trochę podejrzane, że nagle przyjeżdżasz właśnie tu i pierwsze co, to spotykasz po latach moją dziewczynę, nie uważasz? Ile wy się nie widzieliście? Trzy? Cztery lata? – zaczął się głośno zastanawiać. – Kim ty w ogóle jesteś Tylko jakimś tam znajomym z wakacji. Jesteś nikim ważnym, a ciągle przy niej stoisz i zawadzasz.
– Masz rację, jestem nikim i nie mam prawa się wtrącać w wasze sprawy – przyznałem pewnym głosem. Spojrzałem w jego oczy. Rozpoczęliśmy walkę spojrzeń. – Ale nie mogę patrzeć na to, jak ją traktujesz – mój głos brzmiał głośno i wyraźnie. Jeśli myślał, że się go bałem, był w błędzie.
Niespodziewanie Dave złapał mnie za koszulę. To stało się tak szybko, iż nie miałem jak się przed nim obronić. Chwycił mnie tak lekko, jakbym nic nie ważył. Wolną ręką uderzył mnie w żuchwę. Po raz kolejny udało mu się mnie w tak łatwy sposób uderzyć. W tej chwili już nie miałem z nim żadnych szans.
– Zostaw ją, rozumiesz? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Słyszysz, słabeuszu? – Już uniósł pięść w powietrze, kiedy zza pleców chłopaka Noelle, wyłonił się Noah. Złapał go za dłoń, tym samym uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch.
Przez to działanie, jego uwaga przeniosła się na moim przyjacielu, a mnie puścił. Czułem pulsowanie dolnej szczęki. Miałem wrażenie, że Dave złamał moją szczękę. Przez pierwsze chwile bałem się nią poruszyć, by niczego sobie nie uszkodzić. Wykonywałem kilka wolnych ruchów, by chociaż móc poczuć, że wciąż gdzieś tam ona była i jeszcze mi nie wypadła. Jednak nie skupiałem się na niej za długo, gdyż w tej chwili ważniejsza była tocząca się walka między Noahem, a Davem. W momencie, gdy ten drugi walnął go całą siłą w twarz, podbiegłem bliżej, by jakoś ich od siebie oddzielić. W tym celu stanąłem między nimi, przerywając im bójkę. Zerknąłem mimochodem na przeciwległą ścianę, przy której stał Zack z kpiącym uśmieszkiem. Obserwował całe zdarzenie, lecz niczego nie przerwał. To naprawdę był nienormalny człowiek. Swoją drogą czy temu człowiekowi widok bijatyk, krwi i innych tego typu rzeczy naprawdę nie robił wrażenia? A może one wręcz wzbudzały w nim radość, satysfakcję albo ekscytację?
"To chore."
– Zniknij z naszego życia, bo inaczej... – Dave skierował w moją stronę palec wskazujący.
– Bo co?
W odpowiedzi Dave rzucił ostatnie spojrzenia na mnie i mojego przyjaciela i ruszył ku wyjściu. Gdyby mógł, splunąłby na moją twarz. Nie zrobił tego, choć tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tego nie zrobił. Co go powstrzymywało? Zack? Przecież jemu się podobały takie akcje.
– Ale go wkurwiłeś – skomentował brat Justin'a. Wciąż stał w tym samym miejscu, obserwując nas uważnie. – Teraz powinieneś na niego uważać. – Zaśmiał się cicho, choć to wcale nie było zabawne. – Romansujesz z jego laską? – Uniósł w górę brew.
Nie skomentowałem tego.
– Dobrze się czujesz, stary? – zapytałem Noaha, który starał się dochodzić do siebie. Widząc jego twarz, momentalnie się skrzywiłem. Chłopak nie wyglądał za ciekawie, gdyż dookoła jego oka pojawił się fioletowy kolor. – Przepraszam... – Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. Uważnie obserwowałem jego buzię, by sprawdzić, czy prócz owego lima, nie miał innych urazów. Ostatecznie niczego innego nie znalazłem. Na szczęście.
– W porządku, przecież to nie twoja wina – zbył mnie. – Aż tak źle wygląda? – Spojrzał na mnie, dzięki czemu miałem jeszcze lepszy widok na jego twarz, a razem z nią na podbite oko.
– Dobra! Koniec tego dobrego – przerwał nam nagle Zack. – Wracajcie do pracy! – krzyknął, odbijając się od ściany. – Ja muszę na chwilę wyjść, a wy macie pracować! – wykrzyknął, również wychodząc z pomieszczenia. – Wracam za niedługo.
– Noah, a może powinniśmy iść z tym do lekarza albo gdzieś? – spoważniałem. Gdy mechanik zniknął, nagle zrobiło się strasznie cicho, jakby jego obecność nosiła za sobą chaos; zamęt. Mój przyjaciel, słysząc to pytanie, wyjął z maski samochodu swoją głowę i patrząc na mnie, w odpowiedzi pokręcił tylko głową. – No nie wiem... Nie uważasz, że to...– Zamknij się w końcu i ruszaj do pracy – wszedł mi w zdanie. Posłał mi uśmiech, jakby chciał mnie zapewnić, iż nie było tak źle, jak myślałem. – Nic mnie nie boli, więc jest dobrze. Aaron to tylko podbite oko, jest naprawdę w porządku. Nie umrę – dodał, powstrzymując się od śmiechu.
"Ta, bardzo zabawne..."
Zakończył temat, wracając do swojej pracy przy samochodzie. A ja winiłem siebie za to, co się tu przed kilkoma chwilami się wydarzyło. Bo to była moja wina, prawda?
********************************
Gdy znalazłem się w mieszkaniu Phoebe, pierwsze co zrobiłem, to wszedłem do łazienki, nie patrząc na nic. Miałem tylko nadzieję, że nikogo po drodze nie spotkam. W tym samym czasie Noah skierował się do kuchni, by móc jak najszybciej przyłożyć na swoje oko jakiś zimny kompres.
Szedłem tak szybko, niczym piorun, nawet nie sprawdzając, czy w środku pali się światło. Musiałem jak najszybciej znaleźć się sam i jakoś się ogarnąć, by było widać jak najmniej w miejscu uderzenia. Nie chciałem, aby dziewczyny się bez sensu zamartwiały, by myślały, że coś się stało, bo przecież nic się takiego nie wydarzyło. Nie miałem pojęcia, iż ktoś znajdował się w środku.
Zastałem tam Noelle, która w tym czasie myła sobie dłonie. Gdy wszedłem głębiej do środka, oboje momentalnie zamarliśmy. Staliśmy w bezruchu, wpatrując się w siebie. Widząc siebie, kompletnie zapomnieliśmy, o tym co się działo dookoła: ona nie przejmowała się lecącą z kranu wodą, a ja zapomniałem o tym, po co w ogóle tam wchodziłem.
Gdy po kilku chwilach się otrząsłem, odchrząknąłem, tym samym przywracając dziewczynę na ziemię. Na twarzy brązowookiej pojawiło się zdziwienie, kiedy tak obserwowała moją twarz.
"Ciekawe jak zareaguje, jak zobaczy Noaha..."
Zakręciła szybko kurek i bez namysłu podeszła do mnie bliżej.
– Co ci się stało? – Zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
Nie dziwiłem się jej tego szoku, bo to już któryś raz, kiedy widziała mnie poobijanego. Najpierw wina stała po stronie Grahama, potem wtedy, gdy waliłem pięścią w ścianę po rozmowie telefonicznej z moim ojczulkiem, a teraz kolejny raz uderzył mnie jej chłoptaś. Mniejsza, chodziło o to, że Noelle często widziała u mnie rany, uderzenia czy różne sińce, trochę to wyglądało, jakbym był workiem treningowym. Na szczęście to nie było nic poważnego, a na pewno nie tak bardzo, jak z moim przyjacielem. Bardzo mnie bolało przez pierwsze chwile po uderzeniu. Przez chwilę mi przeszło przez myśl, że gnojek złamał mi szczękę.
– Nic.
"Tylko razem z twoim chłopakiem trochę się pobiliśmy" – dokończyłem w myślach.
Wyminąłem ją, kierując się do umywalki. Miałem nadzieję, że to spowoduje, iż zakończymy ten temat. Noelle uzna, że nic mi się nie stało i że nie chcę o tym rozmawiać, a temat się zakończy. Niestety była to złudna nadzieja, ponieważ brązowooka nie dała spokoju: wciąż stała na tym samym miejscu, nie odrywając ode mnie wzroku, jakby chciała tym na mnie zwerbować odpowiedź. Nawet gdy odwróciłem wzrok, aby móc zająć się urazem, nie przestawała.
Przejrzałem się w lustrze, sprawdzając swoją dolną szczękę, kiedy poczułem, jak dziewczyna po raz kolejny do mnie podchodzi. Otworzyła apteczkę, znajdującą się wewnątrz lustra w poszukiwaniu czegoś.
– Noelle, nie musisz. – Obserwowałem jej ruchy. Z szafki z lekarstwami zabrała jakąś maść. – Nie musisz tego robić – powiedziałem cicho.
– Dlaczego za każdym razem, gdy cię widzę, jesteś poobijany? – zignorowała moje wypowiedziane przed momentem słowa i odkręciła tubkę kremu leczniczego. – Czemu zawsze, gdy się spotykamy, dookoła coś się dzieje? – Zawahała się, gdyż nie była pewna, czy powinna sama mi go nałożyć, czy mi go wręczyć, bym zrobił to sam.
– Dziękuję o troskę, ale nie muszę... – Miałem w gruncie rzeczy maść. Tak naprawdę nie wiedziałem, po co miałem ją używać. Przecież nic strasznego się nie stało, ale widząc karcący wzrok dziewczyny, nałożyłem preparat na skórę.
– Zack ci to zrobił – to nie było pytanie, a bardziej przypuszczenie. – Dlaczego to robisz? – Chodziło jej o to, dlaczego pomagałem Zackowi, a przy okazji starałem się o dowiedzieć, o co chodziło z umową, która łączyła Noelle i Dave'a, a o czym nie miała pojęcia brązowooka. Patrzyła się w moje oczy, oczekując odpowiedzi.
– Dla ciebie! – krzyknąłem. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Jej ruchy były wolne, gdy marszczyła czoło w niezrozumieniu. – Cztery lata temu przeze mnie o mało nie zrobili ci krzywdy. Chcę się zreflektować, chociaż w ten sposób. Przepraszam cię za tamto i że naciskałem, byśmy byli przyjaciółmi, ale też za to, że wtedy w szpitalu nie wiedziałem co mam ci powiedzieć. Za wszystko cię przepraszam, Noelle. – Delikatnie złapałem ją za policzki, głaszcząc je. – Myślę, że nasze ponowne spotkanie tak naprawdę nie było przypadkiem, a przeznaczeniem, bym mógł w końcu cię przeprosić i zrobić dla ciebie coś dobrego. Dlatego pozwól mi działać – zakończyłem.
W jej oczach pojawiły się łzy. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, szukając w naszych oczach jakichś uczuć i emocji. Nie wiedziałem, ile minęło, ale gdyby nie krzyk Phoebe, być może stalibyśmy tak jeszcze dłużej. Słysząc hałas, niemalże od razu wyszliśmy z pomieszczenia, by, sprawdzić co się stało.W kuchni zastaliśmy zaaferowaną Phoebe, krzyczącą coś do Noaha. Gdy nas dostrzegła, od razu podbiegła do mnie. Skrzyżowała ramiona na piersi, przyglądając się mi.
– Może ty mi powiesz, o co tu chodzi? – zapytała. – Biliście się czy co? – Uniosła brew w górę.– Tak, ale...
– To przez Zacka – Noelle weszła mi w słowo. – A ty dobrze wiesz, jaki on jest.
– Ostrzegałam was przed nim.
– Uspokój się Phoebe – uspokajałem ją.
– Jak niby mam się uspokoić? – Uniosła w górę ręce. – Popatrz na niego. – Odwróciła głowę w kierunku mojego przyjaciela. – Patrz, jak on wygląda! Przecież on ma limo! – wykrzyknęła.
– O mój Boże – wyszeptała zszokowana Noelle, zasłaniając usta dłonią, patrząc na Noaha.
– Mówiłam! Powtarzałam, że to niebezpieczne, że Zack zrobi im krzywdę. – Z założonych na biodrach dłońmi, zbliżyła się tym razem do Noaha. – Trzeba iść z tym do szpitala. – Wpatrywała się w twarz mojego kumpla z krzywym grymasem na buzi. Kiedy chłopak otwierał usta, by coś powiedzieć, zielonooka uniosła w jego stronę palec wskazujący w geście ostrzegawczym. – Tylko nie zachowuj się jak Aaron. Idziesz i koniec gadania. To jest zbyt poważny uraz.
– Wiem, że się martwisz, ale to nic takiego – odrzekł niewzruszony Noah.
– No nie wytrzymam – westchnęła zrezygnowana. – Dobraliście się, naprawdę. – Pokiwała z dezaprobatą głową.
Staliśmy wszyscy z ciszy, analizując - każdy z osobna - wszystko, co się wydarzyło dzisiejszego dnia. Phoebe chodziła po całej kuchni, choć w rzeczywistości nie miała do tego wystarczająco dużo miejsca, gdyż pomieszczenie było małe, a w środku znajdowały się aż trzy osoby. Noelle była zapatrzona w podłogę, a ja otwierałem to zamykałem buzię, niczym ryba na lądzie. Chciałem to jakoś wyjaśnić, powiedzieć im, że to nie była wina Zacka, a raczej Dave'a, ale Noah był szybszy:
– Jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć, Aaron. – Z tylnej kieszeni spodni wyjął jakąś smycz z kluczami. – Zwinąłem Dave'owi. – Uśmiechnął się dumnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro