Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Wiedziałem, że będzie trudno, lecz nie myślałem, że aż tak. Chciałem się stąd wyrwać, odetchnąć od wszystkiego i przemyśleć o całej sytuacji. I to chyba tyle, bo świadomość opuszczenia Miami - miasta, w którym się urodziłem, dodawało mi trochę ulgi.

– Jesteś stuknięty – głos mojego przyjaciela przywrócił mnie do rzeczywistości.

Noah zmienił się przez te cztery lata, nie tylko wewnętrznie, ale także zewnętrznie. Przede wszystkim znikł jego charakterystyczny nieład na głowie. Nie miał już takich gęstych włosów jak wcześniej dzięki częstych wizyt u fryzjera. To zmieniło jego wygląd diametralnie. Natomiast jeśli chodzi o wnętrze, to miałem wrażenie, iż czegoś mi w nim brakowało. Był jakby pusty, czasami obojętny, trochę w pewnym sensie był tylko ciałem, a jego dusza znikła albo raczej umarła wraz z duszą Mirandy te cztery lata temu.

Zawsze wątpiłem w ich miłość; w jego zakochanie. Kruczę, przecież miał wtedy niespełna dwadzieścia lat, a jeszcze wcześniej był zupełnie innym człowiekiem. Niewiarygodne, że nagle z casanovy, zmienił się w zakochanego do szaleństwa chłopaka. Doszło to do mnie, dopiero gdy Mirandy zabrakło. 

Starałem się wspierać Noaha, pomagać mu. Po prostu być. Jednak sytuacja była naprawdę trudna. Każdemu odechciałoby się żyć po śmierci jego najbliższej osoby. Do tej pory nie mógł dojść do siebie tak całkowicie. Miranda była dla niego wszystkim, teraz to wiedziałem. Wraz ze śmiercią, umarła jego szczęśliwa; lepsza część. I choć niby się aż tak nie zmienił, bo wciąż był moim najlepszym przyjacielem i dalej staraliśmy żyć normalnie; tak, jakby Miranda wciąż żyła, to jednak czegoś mi w nim brakowało.

– Czy aby na pewno się zdecydowałeś? Może powinieneś się jeszcze zastanowić? – Chwycił mnie za barki, ilustrując moją twarz. Chciał dostrzec cień jakiegoś zawahania, niepewności co do mojej decyzji. Nie mógł niczego takiego zauważyć, ponieważ byłem pewien tego wyjazdu i nie zamierzałem zmieniać co do tego zdania. Musiałem wyjechać i odpocząć od mojego pożal się Boże tatusia.

– Wybacz, stary, że ciebie zostawiam, ale naprawdę nie potrafię już oddychać tym samym powietrzem, co on. Chyba że... – zawahałem się, obserwując jego reakcję na to, co miałem mu zaproponować. – ...pojedziesz ze mną.

Chłopak tylko pokręcił głową. 

Byłem pewien takiej reakcji, jednak mimo to gdzieś głęboko w sercu tliła się nadzieja, że Noah odpowie inaczej. Że wejdzie do swojego auta i pojedzie ze mną.

– Wiesz, że nie pojadę. – Zacisnął usta w wąską linię. – Zostaję tu, to miejsce jest dla mnie jak balsam na moje poharatane serce. Czeka na mnie Miranda, będę musiał niedługo iść na cmentarz.

Jeszcze nie tak dawno, jak dwa lata temu, Noah w okresie wakacyjnym, gdy zbliżała się rocznica śmierci jego ukochanej, nie potrafił normalnie funkcjonować. Siedział wtedy całymi dniami przy jej pomniku i dumał. Gdyby było można, na pewno zostawałby tam na noc i pilnował. Teraz na szczęście było trochę lepiej i wydawał się powolutku wracać do życia.

– Posłuchaj, wciąż mam wyrzuty sumienia, że cię tak zostawiam, tym bardziej, teraz kiedy się zbliża rocznica śmierci Mirandy – mój głos przepełniony był bólem.

Bo tak naprawdę dla mnie też to była tragedia, na pewno nie aż taka jak dla Noaha, ale sam też to wszystko przeżywałem. Brakowało mi jej, ponieważ lubiłem ją. Była dla mnie dobrą koleżanką, a może nawet przyjaciółką. Przy niej mój najlepszy przyjaciel był naprawdę szczęśliwy. Bardzo bolało mnie to, że ona umarła, na dodatek w tak bestialski sposób. Jakby tego było mało, to co się z nią stało było również moją winą. Gdybym nie brał udziału w tych okrutnych wyścigach, gdybym przestał ciągle wygrywać, może dawał fory Grahamowi, gdybym go tak nie wkurzał, gdybym zakończył to szybciej, nic złego się nie zdarzyło, nie skrzywdziłby w taki sposób Noaha, odbierając mu ukochaną. Miranda by tu z nami była i pewnie życzyłaby mi udanej drogi oraz szybkiego powrotu do domu.

– Przestań – zbeształ mnie. – Nie jesteś mi tu w niczym potrzebny, poradzę sobie, zobaczysz. Przecież już jest lepiej, prawda? – Na to pytanie pokiwałem twierdząco głową. Miał rację, było lepiej i oby tak już pozostało. – A ty jedź. – Poklepał mnie po ramieniu. – Poza tym wcale się tobie nie dziwię, sam bym na twoim miejscu wyjechał stąd jak najdalej – wyznał szczerze. – Gdybym mógł, pojechałbym z tobą, ale sam wiesz, mam tu Mirandę.

Czując upływający czas, bez słowa przytuliliśmy się po męsku. Nie wiedziałem, jak długo miał trwać mój wyjazd. Czy kilka tygodni, czy kilka miesięcy. Dlatego też starałem się czerpać z tej chwili jak najwięcej.

– Tylko nie zapomnij o starym przyjacielu – usłyszałem tuż przy uchu.

Kiedy miałem już mu coś na to odpowiedzieć, usłyszeliśmy wołanie. Odwróciliśmy się w stronę odbiegającego zawołania. Zauważyliśmy zbliżającego się mojego braciszka. Lewis biegł prosto do mnie, a gdy znalazł się na wyciągnięciu ręki, po prostu mocno się do mnie przytulił.

Gdybym mógł, zabrałbym go ze sobą, lecz nie było to takie proste. Młody miał tu szkołę, przyjaciół, no i mamę. Musiał się nią zaopiekować. W tym czasie ona potrzebowała któregoś z nas, dlatego też, kiedy miałem wyjechać, on musiał zostać.

– Aaron, wracaj szybko – odezwał się tuż po tym, jak się ode mnie odsunął.

Miał rozwiane przez wiatr włosy. Poprawiał je, ale to nic nie pomagało, więc ostatecznie zostawił je w spokoju. Jego rozbiegane oczy nie odrywały od mojej twarzy wzroku. Patrzył na mnie tak samo, jak nasza mama: opiekuńczo, z troską oraz z miłością. Musiałem przyznać, że na szczęście im stawał się starszy, tym bardziej przypominał coraz bardziej naszą matkę. Chociaż on...

Obserwował mnie, jakby chciał wyczytać ze mnie moje wszystkie emocje oraz niewypowiedziane słowa. On zawsze potrafił wyczytać ze mnie, jak z otwartej księgi i to nie dlatego, że byliśmy ze sobą bardzo blisko, ale dlatego, że on posiadał coś, nie wiedziałem dokładnie co, ale coś, dzięki czemu łatwo było z nim porozmawiać. On potrafił słuchać, a poza tym Lewis był bystry i wiedział, co się dookoła niego działo. Był młodszy ode mnie, a czasami miałem wrażenie, że było odwrotnie.

Miałem wrażenie, że chłopcy w jego wieku byli inni niż on. Mój braciszek był wyjątkowym człowieczkiem. Posiadał wrażliwość oraz cierpliwość. On i ja to dwa oddalone od siebie światy. Oczywiście znalazłyby się jakieś wspólne cechy, jak na przykład to, iż oboje się szybko uczyliśmy albo to, iż oboje byliśmy lojalni wobec swoich przyjaciół i zrobilibyśmy dla nich bardzo dużo.

– Musisz mi obiecać, że będziesz się opiekować mamą. Będziesz przy niej i jeśli coś się stanie, zadzwoń, dobrze? – zapytałem, patrząc się prosto w jego oczy.

– Obiecuję. – Wyprostował się jak struna, dumnie unosząc pierś do przodu. To było jego zadanie bojowe, które brał na poważnie. Wiedziałem to, ponieważ w jego oczach dostrzegłem gotowość. – A ty obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego – spoważniał jeszcze bardziej.

– Obiecuję. – Uniosłem jeden kącik ust w górę. Przyciągnąłem go ponownie do siebie i po raz kolejny się przytuliliśmy. – Pamiętaj, Noah jest na miejscu – dodałem na koniec, odrywając się od brata.

Kiwnąwszy znacząco głową w stronę przyjaciela, skierowałem się do samochodu. Wsiadłem, odpaliłem auto i już po kilku chwilach ruszyłem w drogę. Kliknąłem klakson, żegnając się z nimi ostatni raz, aż nie zniknąłem im z pola widzenia.

Może mój wyjazd to tchórzostwo albo dziecinne zachowanie, ale to było mi naprawdę potrzebne. Musiałem parę spraw przemyśleć. Co najlepsze - chyba w każdej z nich wmieszany był mój ojciec. Zawsze był... Specyficzny... Jednak nie spodziewałem się, że popełni taką krzywdę nie tylko mamie, ale również mnie...

Może nie byliśmy ze sobą zbyt blisko, szczególnie gdy zacząłem okres dorastania. Wcześniej było inaczej... To z nim spędzałem każdą wolną chwilę, a kiedyś było ich o wiele więcej niż jak w przypadku Lewisa. To dzięki niemu nauczyłem się pływać, to przez niego i jego treningom wygrywałem. To on mi kibicował, a gdy zdobywałem jedno z trzech najlepszych miejsc, z dumą ogłaszał, iż to ja jestem jego synem. Był dobrym ojcem i dla mnie, i dla Lewisa, po prostu wraz z moim dorastaniem on i ja nie potrafiliśmy się dogadać. Pojawiły się sprzeczki, które z czasem przerodziły się w coraz to poważniejsze kłótnie. Nie trwało to długo, ponieważ gdy wziąłem udział w wyścigach motocyklowych i spędzałem w domu coraz mniej czasu, zaczęliśmy się mijać. Potem zabrakło nam tematów do rozmów, a kiedy raz na jakiś czas udało nam się ze sobą spotkać, przykładowo przy obiedzie, nasza rozmowa polegała na mówieniu do siebie z gniewem i złością. Między nami nie było już tego, co było kiedyś, gdy byłem młodszy. Zawsze wiedziałem, że to przez okres buntowniczy, który przechodziłem, gdy skończyłem szesnaście lat. Tata po prostu nie mógł ze mną się już dogadać, nie wiedział jak sobie ze mną poradzić. Był z natury niecierpliwy, a oprócz tego dużo pracował. Z roku na rok brał sobie coraz więcej i więcej, jakby firma była jego uspokojeniem, jakby to do niej wracał jak do domu, a w miejscu, w którym tak naprawdę mieszkał, znajdował się w pracy i tam się męczył.

Żal mi było Lewisa. Tata zawsze by dla niego kimś wielkim, kimś, z którego chciał brać przykład. Był dla niego niczym bohater ulubionej książki czy nawet herosem. Młody zrobiłby dla niego dosłownie wszystko, poszedłby za nim w ogień, a gdyby ten go o to poprosił, bez wahania skoczyłby z dachu. Mój brat zachowywał się niczym jakiś psychofan naszego rodzonego ojca, Adama Hatchetta.

Była jeszcze mama. Nie zasłużyła na to wszystko. Ona także potrafiła zrobić dla taty wszystko. Dowodził to fakt, iż przed związaniu się z moim rodzicielem, miała naprawdę dużo. Była modelką i to bardzo dobrą z tego, co słyszałem. Poznała ojca, zakochała się w nim, a gdy zaszła w ciążę, zakończyła karierę. No okey, praca modelki nie trwa długo, bo koniec końców i tak po około trzydziestce musiałaby się z tym zawodem pożegnać, ale została zmuszona skończyć ją jeszcze szybciej. Niby zawsze powtarzała, że niczego nie żałowała i była szczęśliwa z takiego obrotu spraw.

To nie tak, że miałem beznadziejnego ojca albo miałem mu za złe, jeśli chodziło o wychowanie, bo naprawdę był w tym dobry i kochałem go. Teraz zacząłem go wręcz nienawidzić. Nie tylko dlatego, iż zdradził moją matkę, ale dlatego z kim wdał się w ów romans. To było wręcz chore, dlatego też musiałem wyjechać.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jaki ślepy byłem. Może i ojciec był opanowany i nic nie zdradzało tego, że miał kochankę, chociaż prawdopodobnie to dlatego, że moja obecność w domu była śladowa. Chyba to była po części moja wina, bo to przeze mnie wyszło wszystko w ten sposób, a nie inaczej.

Nie miałem nawet pojęcia, że tata przestał kochać mamę. Chociaż, czy udałoby mi się to zidentyfikować? Przecież zwykle wychodziłem z rana, a wracałem późnym wieczorem, czasami nawet w środku nocy. Co prawda miałem wolne popołudniami, ale wolałem ten czas spędzać z przyjaciółmi. Przeważnie w wolne dni zajmowałem się udoskonaleniem mojego motoru, by w kolejnych wyścigach był lepszy od poprzednich. Tym sposobem wiele się nauczyłem na motoryzacji. Dzięki temu przez te cztery lata mogłem pracować jako pomocnik mechanika u mojego dobrego znajomego, który pozwolił mi u siebie pracować bez wcześniejszego doświadczenia, bez referencji czy nawet nieukończonego przeze mnie college'u. Swoją drogą ja go nawet nie zacząłem. Bo po co? Nigdy się nie zastanawiałem, by pójść do szkoły wyższej. Jakoś nigdy o tym nie marzyłem. To nie tak, że byłem złym uczniem, nie zdałem egzaminów czy może wyrzucili mnie z liceum. Nie miałem po prostu pomysłu, kim miałbym być; na kogo miałbym się uczyć. Nie wiedziałem, dlatego nie zastanawiałem się, kim chcę być. Chyba nie miałem na to czasu. Zawsze miałem coś innego, coś ważniejszego do roboty i tak jakoś wyszło.

Przez lata pływałem. Ciągłe treningi, odpowiednia dieta, zawody... Poza tym byłem jeszcze wtedy za młody, by myśleć o takich rzeczach, zawsze miałem na to dużo czasu. Gdy skończyłem z pływaniem, zająłem się wyścigami motorowymi. Rodzice w żaden sposób mnie do niczego nie namawiali, zawsze powtarzali, a szczególnie mama, bym szedł swoją drogą, był szczęśliwy i nie robił głupstw. Nie chciałem nigdy czynić tego, na co nie miałem ochoty, na co nie miałem pomysłu. Nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie wśród studentów na jakiejś uczelni ze sztywnymi zasadami. Wiedziałem, że moja mama gdzieś w głębi duszy chciała, bym dostał wykształcenie. Wierzyła we mnie, jednocześnie była ze mną i z tym, co osobiście dla siebie wybrałem całym sercem. Dlatego nie wierciła mi tym dziury w brzuchu. Mogło być to dla niektórych głupie, lecz mnie naprawdę było dobrze.Szkoda tylko, że tacie nasza wspólna rzeczywistość się już znudziła...

************************************
Kochani, okładka niebawem będzie, więc spokojnie ^^
Zapraszam na tt: #dziewczynazatlanty
Co myślicie o rozdziale?
Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki! 💕
Trzymajcie się! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro