Lwie paszcze.
Tydzień po weselu większość gości opuściła już Królewską Przystań, a owego dnia przyszła kolej na rodzinę Royce. Selia nie miała ochoty żegnać ich szczególnie uroczyście, ale Lysa uparła się i razem z paroma rycerzami oraz Selią odprowadziła ich parę kilometrów za północną bramą. Tam postanowiła wrócić już do stolicy i kazała Roycównie. pożegnać się z rodziną.
Ojciec i bracia byli nawet mili - życzyli jej szczęścia na dworze. Na usta matki wkradł się cień uśmiechu, ale milczała. Za to Balladine żegnała się z nią ze swoim okropnym, złośliwym uśmiechem. Co ona znowu wymyśliła?
To pytanie nurtowało ją całą drogę do zamku, jednak nie znalazła na nie odpowiedzi.
Lady Lysa spędzała resztę dnia z mężem, dlatego jej dwórki mogły spędzić ten czas w dowolny sposób. Selia miała zamiar przez całe popołudnie nie wychodzić ze swoich komnat.
Po powrocie przebrała zakurzone ubrania na sukienkę, której nigdy nie ubrałaby przy ludziach - było na tyle gorąco, że nie wytrzymałaby, tak jak zazwyczaj, w sukience zasłaniającej większość ciała. Owa sukienka odsłaniała ramiona, dekolt, całe ręce, a nawet lekko prześwitywała od pasa w dół i gdyby dobrze się przyjrzeć, można byłoby zobaczyć zarys nóg.
Tak jak prosiła, na balkonie czekał już na nią stolik z namalowaną na nim szachownicą i pudełkiem figurek. Kochała szachy. Grając samemu, obmyślała wszystkie strategie, jakie wpadły jej do głowy. Jednak wstydziła się prosić kogokolwiek o zagranie partii. Obawiała się, że jej umiejętności okażą się zbyt niskie i tylko się ośmieszy.
Słońce prażyło już w najlepsze, gdy postanowiła zrobić sobie przerwę i wróciła do komnaty. Jakaś dobra dusza postawiła na komodzie dzbanek zimnego wina. Dziewczyna nalała sobie trochę do kielicha i wypiła w paru łykach.
- Lady Kaleko - nawet nie zauważyła, gdy drzwi otworzyły się, a do komnaty wszedł giermek, z którym Balladine bawiła się i spiskowała. Chłopak przekręcił klucz w zamku i ze złowieszczym uśmiechem na twarzy i sztyletem w dłoni podszedł do niej. Cofnęła się o krok.
- Czego chcesz? - wycedziła.
- Nie powinnaś się tak odzywać. Teraz ja tu rządzę - powiedział. Nim Selia zdążyła zrobić cokolwiek, pojawił się przy niej i trzymał ją za nadgarstki.
- Jesteś moja - wyszeptał jej do ucha. Śmierdział winem i potem. Siłował się z nią przez chwilę i rzucił na łóżko. Próbowała odpychać go, ale jej starania spełzły na niczym. Przytrzymał ją nogą i zdejmował spodnie. A ona nic nie mogła zrobić. Była za słaba. Zawsze była za słaba. Zawsze i bez wyjątku. Jedyne, co jej pozostało, to krzyk. Krzyk pełen żalu, rozpaczy i bezsilności.
Kiedy myślała już, że nic jej nie uratuje, ktoś kopnął w drzwi. Raz. Drugi. Napastnik zawiesił się. Drzwi wygięły się, ktoś wsadził klucz w zamek i przekręcił go. Do pokoju wparowały dwa czerwone płaszcze oraz sir Garth Fossoway i Tyrion Lannister. Żołnierze lwów złapali niedoszłego gwałciciela, ogłuszyli i wywlekli na korytarz, a rycerz i karzeł podeszli do niej. Fossoway pomógł jej się podnieść. Dziewczyna oddychała ciężko, miała czerwoną twarz, jej oczy były pełne łez, które co chwilę spływały po policzkach.
- Już dobrze, nic ci nie grozi - powiedział kojącym głosem sir Garth. Selia wtuliła się w niego i wybuchła płaczem. Tyrion usiadł koło nich i złapał dziewczynę za ramię.
- Jeśli to ci poprawi humor, to dopilnuję, aby ten przestępca resztę życia spędził na Murze.
Roycówna odchyliła się od rycerza i odwróciła w stronę Lannistera. Ledwo zobaczyła jego twarz, gdy zakręciło się jej w głowie i z nadmiaru wrażeń zemdlała.
***
Kwiaty pachniały. Chyba róże. Albo azalie. Chociaż nie. To był zapach lawendy.
Zamrugała oczami. Dopiero po chwili zorientowała się, co się stało. Przypomniała jej się próba gwałtu i automatycznie rozpłakała się. Nie śmiała nawet myśleć, co stałoby się gdyby sir Garth i Tyrion nie pojawili się w porę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Teoretycznie, pokój wyglądał tak jak zawsze, ale coś się zmieniło. Nie potrafiła określić co.
Wygrzebała się z pościeli i wstała z łóżka. Gdy była nieprzytomna, ktoś umył ją, przebrał w koszulę nocną oraz położył do łóżka. Jakby nie mógł wybudzić jej od razu. Minęło kilka godzin, o czym świadczył panujący na zewnątrz zmrok.
- Czujesz się już lepiej? - usłyszała głos za plecami. Odwróciła się. W drzwiach balkonowych stał najmłodszy z dzieci lorda Tywina. W jednej ręce trzymał puchar z winem, a w drugiej pudełko z figurami szachowymi.
- T-tak. Chyba tak - odpowiedziała cicho. Odłożył przedmioty, podszedł do łóżka i wspiął się na nie, aby ich twarze były na tym samym poziomie.
- Jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co zrobił lennik mojego ojca - powiedział i złapał dziewczynę za ręce. - Chłopak jest teraz sądzony i albo zostanie wykastrowany, albo zesłany na Mur.
Dziewczyna pokiwała głową, ale głos ugrzązł jej w gardle. Pragnęła dziękować Krasnalowi, całować po rękach i kłaniać się mu, ale mogła tylko stać i patrzeć na niego z oczami czerwonymi od łez.
Stali przez chwilę w ten sposób, aż chłopak, już po raz drugi, zaczął rozmowę.
- Grywasz w szachy?
Pokiwała głową.
- Mam nadzieję, że kiedyś zaszczycisz mnie zagraniem partyjki - rzekł. - Próbowałaś kiedyś cyvasse? - dodał po chwili.
Zaprzeczyła. Nigdy nie słyszała o takiej grze.
- W takim razie w to również będzie trzeba zagrać - powiedział i ukłonił się na pożegnanie. Jeszcze stojąc przy drzwiach życzył jej dobrej nocy i wyszedł.
Jednak ta noc w żadnym wypadku nie mogła zostać uznana sa dobrą. Selia przez długi czas nie mogła zasnąć (co było spowodowane kilkugodzinną drzemką), a gdy już jej się to udało, nawiedzały ją koszmary i budziła się co kilka minut. W końcu usnęła nad ranem.
Obudziła się w południe. Na stoliku stała taca ze śniadaniem: mleczne bułeczki, twarożek, masło, miód, małe zielone jabłko i garść leśnych owoców. Dziewczyna łapczywie zjadła posiłek i spojrzała na kwiaty na stoliku. Wcześniej się pomyliła. Okazały się być czerwono-złotymi lwowymi paszczami.
Lysa Arryn przyszła do niej jakiś czas później. Wyraziła tylko żal z powodu tego, co prawie wydarzyło się i odeszła, wymawiając się spędzeniem tego dnia z królową.
Selia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Spacerowała po zamku, chodziła po ogrodach i przechadzała się po murach. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jakby była duchem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro