Dobra Matko, pomóż nam przetrwać bój.
Edwyle Royce siedział za biurkiem w swojej samotni i akurat moczył pióro w kałamarzu, gdy Selia wparowała do pokoju. Zerknął na nią, po czym wrócił do pisania.
- Ojcze.
- Córko. Co cię do mnie sprowadza?
Przeczuwając, że zanosi się na dłuższą rozmowę, usiadła na obitym brązową skórą krześle.
- Wiadomość o lady Lysie chyba już do ciebie doszła - zaczęła.
- Owszem.
- Nie jest ci jej żal?
- Jest żal. Ale tylko dziecka, którego nie mogła urodzić żywego.
- Dlaczego nie mogła? - dopytywała. Czyżby ojciec wiedział coś, o czym ona nie?
- To nie jest pora na taką rozmowę. Mam dużo pracy - ostatnie słowo powiedział bardziej dobitnie niż resztę.
- Ojcze - zaczęła ponownie - w stolicy bardzo zaprzyjaźniłam się z Lysą. Wspierała mnie w cięższych momentach. Jak mogę pozwolić, aby moja najlepsza przyjaciółka cierpiała w samotności?
Ojciec łypnął na nią spode łba. Westchnął i ponownie się odezwał:
- Lysa cierpi za grzechy, które popełniła.
- Niby jakie? - nigdy nie słyszała o żadnych plotkach ani złych słowach na temat pani Orlego Gniazda.
- Wiesz chyba, że Jon Arryn miał przed nią dwie żony?
- Tak.
- Tych parę lat temu, w roku Fałszywej Wiosny, nasz zwierzchnik nadal nie miał dziedzica. Czyli potrzebował kobiety płodnej, przy której był pewny, że urodzi silnego chłopaka. Najlepiej młodej wdowy z dzieckiem na ręku. No wiesz, takiej, która dowiodła już swojej płodności. - Spojrzał jej w oczy, ale Selia milczała. Chyba wiedziała już, do czego zmierza, ale wolała, aby wyszło to z ust lorda Edwyle'a.
- Twoja przyjaciółka straciła dziewictwo przed ślubem i zaszła w ciążę, a gdzieś po świecie chodzi jej bękart.
Ojciec popatrzył na nią przez chwilę, po czym wrócił do pisania dokumentów. Dziewczyna nie wiedziała co ma powiedzieć. Lysa zrobiła to, o co oskarżono Selię, ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy przez to mają przestać się zadawać ze sobą?
- Każdy popełnia błędy. Mimo swoich grzechów, to ona cierpi najbardziej. Nie mogę jej tak zostawić. Jadę do Królewskiej Przystani - zakończyła i wstała, modląc się w duchu, aby jej ojciec nie zaprotestował. Odwróciła się w stronę drzwi, a po chwili usłyszała głos lorda Runestone.
- Każę przygotować konie. I tak miałem pomówić o czymś z lordem namiestnikiem, a przy okazji cię przypilnuję.
Selia nie mogła uwierzyć w jego słowa. Była pewna, że po jej wybrykach ojciec nigdy się nie zgodzi na wyjazd z zamku.
- Statkiem nie byłoby szybciej? - zapytała tylko.
- Byłoby, ale na wąskim morzu szaleją sztormy, a ja nie będę ryzykować.
- A górskie klany?
- W przeciwieństwie do sztormu, zbój ulegnie pod cięciem mojego miecza.
***
Służące pomogły jej nałożyć ciemnoszarą suknię z bawełny, brązową opończę i buty pod kolana. Przechodząc koło lustra, dziewczyna mimowolnie na nie zerknęła. Unikała luster odkąd uciekła z królewskiego wesela, czasami tylko przejrzała się, jak wygląda w jakiejś sukni. Teraz zwróciła uwagę, że jej twarz się nieco wyciągnęła, cera stała się gładsza, a z oczu patrzyło jakby... doroślej? Czyżbym stawała się kobietą?
***
Gdy wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy zostały spakowane, a podróżni byli gotowi do drogi, Selia ukradkiem poszła do zamkowego septu. Od czasu wypadku, a właściwie od kiedy straciła nadzieję na ponowne stanie się w pełni sprawną, nie była religijna, ale teraz czuła, że potrzebuje boskiej pomocy. Podeszła do figury matki, posągu o miłej twarzy i dziecku u piersi.
- Dobra Matko, proszę, pomóż Lysie przetrwać te ciężkie chwile.
Zapaliła świecę i przeszła do następnych ołtarzy. Poprosiła Staruchę o mądrość, a Ojca o szczęśliwą drogę do stolicy. Oni również dostali po świecy. Następnie wyszła i skierowała się na dziedziniec zamkowy.
Yohn i kilkanaście żołnierzy już na nią czekali. Jeden z chłopców stajennych, którego imienia nie dane było jej poznać, pomógł jej wsiąść na konia, ale na jego twarzy widoczne było obrzydzenie, jakby nie dotykał człowieka, a jakiegoś brzydkiego, śmierdzącego zwierzątka.
Tu Selia zauważyła kolejnę zmianę w sobie - kiedyś mogłaby się rozpłakać, patrząc tylko na jego twarz. Teraz nie czuła niczego. Po prostu go zignorowała.
Tymczasem lord Edwyle dał sygnał i chmara jeźdźców wyjechała za bramę.
***
Kilkanaście dni później nocowali w jaskini koło górskiego traktu. Ogień trzaskał wesoło na środku groty, wokoło niego przygotowano posłania. Oczywiście, lord Edwyle i Selia mieli swoje miejsca najbliżej ogniska, tam, gdzie było najcieplej.
Roycówna leżała z zamkniętymi oczyma. Gdy usłyszała tupot ciężkich stóp masy ludzi, pomyślała, że to tylko sen i wtuliła się mocniej w pakunek służący jej za poduszkę.
Nagle ktoś zaczął szarpać ją za ramiona. Półprzytomna, z trudem otworzyła oczy i ujrzała Toma, sługę w średnim wieku zabranego z Runestone.
- Pani, napadli na nas, musimy uciekać - gadał przerażony. Pomógł dziewczynie wstać i zaczął ciągnąć w stronę lasu. Ciągle ją poganiał, ignorując fakt, że kaleka nie pobiegnie szybciej. W końcu pociągnął ją za rękę tak mocno, że upadła. W dodatku zrobiła to na uszkodzoną nogę.
W oczach zaszkliły się jej łzy. Próbowała się podnieść, ale tępy ból pulsował od kostki aż po biodro, a najbardziej oddziaływał na kolano.
- Pani! - warknął sługa. - Musimy uciekać! Chcesz tu zginać czy nie?!
Za tę odzywkę mogłabym kazać wyrwać ci język, pomyślała dziewczyna, ale nie odezwała się ani słowem - z bólu potrafiła tylko jęczeć.
- Pierdolę! - wrzasnął, puścił jej rękę i zaczął uciekać. Selia została sama. Zdołała jedynie oprzeć się o najbliższe drzewo. Tyle łez nagromadziło się jej w oczach, że cały świat miała zamazany.
Nagle usłyszała świst strzały tuż koło swojego ucha. Wytarła oczy rękawem i zerknęła na uciekającego i domniemanego łucznika.
Tom leżał parę metrów dalej, ze strzałą wbitą w plecy. Na początku Selia miała wrażenie, że umazał się czerwonymi owocami, chociaż nie wiedziała dlaczego.
Odwróciła głowę w przeciwną stronę. Łucznik stał zgarbiony, chociaż taki efekt mógł być wywołany przez grube niedźwiedzie futro na jego karku. i łypał na dziewczynę spode łba. Ślepia nieokreślonego koloru błyszczały pod grzywą czarnych, przetłuszczonych włosów.
Zaczął iść w jej stronę. Nawet nie naciągnął łuku - wiedział, że nie musi. Jednocześnie pokazał, że nie zdecydował się jej zabić. A przynajmniej dziewczyna nie zginęłaby od strzały.
Próbowała wstać, zignorować ból, ale był zbyt wielki. Znowu poczuła, jak łezki spływają jej po policzkach.
Tymczasem człowiek z jednego z klanów stał już parę stóp od niej. Zatrzymał się, wzruszył ramionami i zaczął iść. Już po kilku sekundach był przy niej. Złapał dziewczynę w pasie i przerzucił ją przez ramię. Próbowała coś zrobić, postawić się mu, ale mogła jedynie zawyć z bólu po tym, jak uszkodzone kolano uderzyło w twarde ciało.
- Nie rycz, suko - uciszył ją zachrypniętym głosem.
Selia pociągnęła nosem. Dlaczego takie rzeczy zawsze mnie spotykają?
Nagle usłyszała tętent konia. Podniosła opuszczoną dotąd głowę i ujrzała rycerza na gniadym koniu galopującego w jej stronę. Zbójec również zdał sobie sprawę o obecności jeźdźca, bo zrzucił Selię z ramienia (na szczęście mech zamortyzował upadek) i sięgnął po topór, ale nim zdążył wyciągnąć go zza pasa, krew trysnęła mu z gardła w miejcu cięcia rycerza. Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, a następnie upadł jak kłoda. Jak martwy.
Tymczasem wojownik podjechał do niej i zsiadł z rumaka. Uklęknął i złapał ją za rękę. Chwilę patrzyła w hełm zasłaniający twarz. Rycerz jedną ręką nadal ją trzymał, a drugą sięgną do żelaznego nakrycia głowy i zdjął je.
Selia musiała zamrugać oczami - nie mogła uwierzyć.
- Garth.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A teraz się przyznać: kto się nie spodziewał?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro