14
Uczucie samotności u Joscha, nasilało się z każdym dniem głębokiego snu ukochanej. Wyczekiwanie tego dnia, wydawałoby się, że wydłużało się w nieskończoność. Każda sekunda bez jej pełnego ciekawości wzroku ciążyła mu na sercu. Nie odstępuje Scarlett na krok. Cały czas ma nadzieje, że lada dzień bo trwa w tym stanie już pięć tygodni. Odchodzi od niej tylko po to aby się wykąpać albo coś zjeść, nawet śpi przy niej.
W momencie kiedy Luna w końcu była na siłach się obudzić usłyszała lekko przytłumiony głos.
-Obudź się już skarbie. Kiedy będę mógł cię mieć z powrotem przy sobie? Chciałbym z tobą porozmawiać, przytulić, chociażby popatrzeć na twój uśmiech. Tak dawno tego nie robiłaś tęsknię za tobą.
Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego kto do niej mówi. Podświadomie czuła, że to ktoś ważny. Skutek jaki słyszała w jego głosie dał jej siłę aby poruszyć chociażby małym palcem u ręki. Jej ciało było tak ociężałe jak jeszcze nigdy dotąd.
Alfa wciągnął głośno powietrze ze światem. Tak długo czekał na ten moment, teraz natomiast nie ma pojęcia co zrobić. Wachał się zad zawołaniem Caroline, a dopingowaniem wybranki serca alby otworzyła oczka. Postanowił jednak zrobić obie te rzeczy. W myślach przekazał lekarce aby niezwłocznie udała się do pokoju Alfy. Zanim pani doktor przyszła, zaczął jej szeptać miłe słówka na ucho.
Zjawiła się Caroline, Scarlett otworzyła już oczy i przyzwyczaiła się do jasnego światła padającego na łóżko przez ogromne okno w pokoju. Pierwsza jej reakcja był płacz. Nie wiedziała co się dzieje, gdzie jest ani jak się tam znalazła. Wie natomiast kto siedzi obok niej. Czuła nagła potrzebę aby przytulić swojego mate, wyciągnęła więc rece w jego stronę, a on od razu zrozumiał przekaz. Usiadł na łóżku tuż obok niej, przyciągnął ją na swoje kolana i zamknął ją szczelnie w swoich ogromnych ramionach. Czuła się wyjątkowo i nie przeszkadzała jej bliskość między nimi, bo chciała tego. Nawet bardziej niż jej się wcześniej wydawało.
Lekarka jak burza wpadła do pokoju, a jej wzrok od razu padł na parę tulącą się na ogromnym łożu. Uśmiech sam wkradł się na jej usta. Uważa, że jej Alfa zasługuje na szczęście jest naprawdę wspaniałym przywódcą, ale niestety musiała przyznać, że ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce stało się bardzo uciążliwe, a brak Luny odznaczał się na każdym członku stada, jednak szczególnie na Alfie. Na szczęście odnalazł ją tutaj, a stado już świętowało uzyskanie Luny. Opijali jej zdrowie i przyszłość w ich społeczeństwie u boku Joscha.
Po przeprowadzeniu podstawowych badań Caroline zleciła dużo odpoczynku i jedzenia zdrowych warzy i owoców oraz tymczasowo uziemiła ją jeszcze w łóżku przynajmniej do jutra aby zregenerowała do końca siły. Późna już była pora więc zaoferowała parze, że przyniesie im kolację do łóżka.
Oczekując na posiłek Scar bez skrępowania przyglądała się swojemu mate. Ten uśmiechał się do niej szeroko, ale to nie uśpiło jej czujności i zauważyła wielkie wory pod jego oczami oraz granatową wymietą koszulkę.
-Jak się czujesz?- zapytała po cichu. Strasznie było jej sucho w ustach więc rozejrzala się za wodą, którą znalazła na szafce nocnej.
Alfa zachichotał. Było uroczy dźwięk aczkolwiek trochę dziwny zważając na to z jak wielkiego mężczyzny się wydostał.
-To ja się chyba powinienem o to ciebie zapytać. Nie ja spałem przez ostatnie pięć tygodni w jednej pozycji. Boli cię coś jeszcze?
Faktycznie czuła lekkie zdrętwienie rąk i nóg, ale nie zwróciła wcześniej na to uwagi. Podkręciła więc głową przekazując, że wszystko jest w porządku. Caroline wróciła z pięknie pachnącym jedzeniem i kilkoma tabletkami. Widząc wzrok swojej Luny zaczęła szybko wyjaśniać.
-To są witaminy Lumo, poczujesz się lepiej.- Posła jej jeszcze szybki uśmiech i zostawiła ich samych, dając im chwile prywatności.
-Czyli mówisz, że leże tutaj aż pięć tygodni?
-Tak skarbie. Naprawdę nie mogłem się już doczekać, aż się obudzisz. To trwało wieczność.
-Rozumiem. W takim razie zostanę tu ostatnią noc i wrócę jutro do domu.
-Nie! Nie o to mi chodziło po prostu się trochę stęskniłem za tobą. I nigdzie się stąd nie ruszasz. Teraz to jest także twój dom i twoja rodzina.- sprostował szybko Josch.
Chcę ją mieć cały czas przy sobie wtedy będzie w stanie ją chronić non stop i nie stanie się jej żadna krzywda. Na tym mu najbardziej zależało.
-Josch. W domu się na pewno martwią. Mama na pewno odchodzi od zmysłów. Odprowadzasz mnie jutro?- Nalega Luna.
-Oczywiście, że cię odprowadzę, a nawet zawiozę. Oferuję przejażdżkę na futrzaku.- uśmiechnął się po raz kolejny tego dnia.
Scar odwzajemnia uśmiech i prosi o pokazanie łazienki ponieważ czuje że musi się umyć i kieruje się w tamtym kierunku powolnym krokiem, ponieważ jej mięśnie odzwyczaili się od nadmiernego ruchu, co na tą chwilę utrudnia jej życie. Po szybkim prysznicu kładzie się spowrotem do łóżka i to Josch tym razem kieruje się pod prysznic. W tym czasie przesyła w myślach kto tej nocy stoi na warcie przy głównej bramie, a następnie kieruje się do łóżka, w którym leży już jego przeznaczona. Wchodzi pod pościel i kładzie się obok niej i przyciąga do siebie. Oboje czują iskierki towarzyszące jego dotykowi na jej odkryj ramieniu. Szybko zasypiają bo czeka ich jutro długi i męczący dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro