Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

-Paniczu, twoja rezydencja znajduję się na prywatnej wyspie. Posiada również lotnisko. Wyspa, na której rezydujemy jest największa na Ziemi. Pańscy przodkowie przelali za nią wiele krwi. Sam dom, który został wybudowany przed Wielką Wojną, ma obecnie dwieście hektarów, co czyni go trzynastym pod względem wielkości domem na świecie. Jednakże większość to nienaruszona fauna. -czarnowłosy opowiadał młodszemu, gdy ten wybudził się ze snu.

-Nie jestem pewny, ile to jest. -wpatrywał się zmieszany w profil mężczyzny.

-Trudno mi to wytłumaczyć. Jestem pewien, że kapitan sprezentuje paniczowi wyspę, gdy dolecimy.

-Dolecimy? Chodzi o samolot? -spytał starając się nie wyglądać na przestraszonego.

-Tak. -wzdrygnął się na uczucie dotyku na ramionach, ale zaraz potem rozluźnił, gdy uświadomił sobie, że to Rojer. Doprawdy, jak mógł stać się tak ufny?

-Statkiem płynęlibyśmy tydzień, wyspę otaczają niebezpieczne wody. Na dodatek przez mgłę wiele statków rozbijało się. -wyjaśnił czerwonowłosy uprzedzając drugiego.

Przez resztę drogi przysłuchiwał się kłótni mężczyzn. Para mijająca ich białym autem rzuciła mu współczujący wzrok, przez co zarumienił się, bardziej zapadając w fotelu. Na chwilę musiał się zdrzemnąć, ponieważ obudził go niebieskooki, gdy niósł go na rękach. Ich trójka od razu przyciągnęła niechcianą uwagę. W końcu jak często można spotkać ludzi oblepionych krwią?

-Nie zwracaj uwagi. -powiedział czarnowłosy mierząc wszystkich na lotnisku zimnym wzrokiem. Wtulił się bardziej w mężczyznę starając się ignorować plotkujących ludzi. Wbrew sobie zerknął na grupkę kobiet słuchając strzępka rozmowy.

-Czy to nie Shirogane? Ten od Kokushibyō? On nie jest czasem prawą ręką Yakuzy?

-Nie słyszałaś wieści? Podobno umarł- Czekaj, to czasem najmłodszy Arcana?

-Te włosy... Tak, to musi być on! Co robi z Kokushibyō?

-Czy on kogoś niesie?

Dalej już nie słyszał, bo odeszli już za daleko. Spoglądał teraz z zainteresowaniem oraz nutka strachu na wielkie maszyny, które miały latać. Jak coś takiego może wzbić się w powietrze? Starszy postawił go na ziemi i poprowadził go na pokład statku.

Stanął przed nimi mężczyzna w ciemnoniebieskim kombinezonie. Osobnik ukłonił się przed nimi, a następnie uniósł głowę tak by móc spojrzeć na nich.

-To zaszczyt poznać nowego szefa Kokushibyō. Nazywam się Sasuke Yaoga. Jestem pańskim pilotem dzisiejszego lotu.

-Nazywam się Atsushi Ka- Kokushibyō. -ukłonił się nie wiedząc co innego mógłby zrobić i powiedzieć. -M-miło mi.

-Proszę zająć miejsca, zaraz ruszamy. -kapitan poszedł w stronę kokpitu. -Życzę miłej podróży.

-Paniczu, usiądź tu. -czarnowłosy wskazał na czarną kanapę. Zajął miejsce, a starsi usiedli po jego obu stronach.

-Coś się stało? -spytał Arcana, gdy zobaczył zmarszczone brwi chłopca. -Masz pytania?

-Tak. Umm... Co się stało, że jeden z nich wybuchł? -spytał po dłuższym milczeniu.

-Rojer jest specem od pirotechniki Tworzy ładunki wybuchowe.

-Naprawdę? -zwrócił się do niebieskookiego. Ten przytaknął.

-W dłoniach zamontowałem, o średnicy dwóch milimetrów, coś w rodzaju połączonych ze sobą strumieni. -podciągnął rękaw golfu i pokazał na nadgarstku mały prostokąt. -Tu wkładam pociski, podczas odpowiedniego ruchu mogę je wystrzelić przez opuszki. -faktycznie, na każdym palcu widział małą kropkę. -Cud techniki, czyż nie?

-Wspaniałe.

-Później mogę pokazać ci projekty, jakie stworzyłem. -młodszy pokiwał entuzjastycznie głową, a oczy rozbłysły głodem wiedzy.

Nagle cały samolot ruszył, a on pisnął i złapał najbliższą rzecz, i przytulił się do niej. Poczuł zapach Zero.

-Spokojnie, paniczu. Startujemy. -ścisnął małą dłoń chłopaka dodając mu otuchy. Pokiwał głową, ale nie puścił mężczyzny. Teraz nawet nie patrzył przez okno. Przy każdym wstrząsie, aż do ustabilizowania, popiskiwał tuląc się do Shirogane.

-To nie było śmieszne. -burknął, gdy teraz spokojnie lecieli. Starsi nadal mieli uśmiechy na twarzy z powodu reakcji młodszego. Oparł się o kanapę i spróbował odprężyć. Nie mógł ukoić nerwów. Miał wrażenie, że jego żołądek skręcał się coraz bardziej. Czy nie będą zawiedzeni, że mają tak słabego szefa? Który nic nie wie o świecie, nie ma żadnych predyspozycji do bycia ważną osobą.

-Nie przejmuj się, Dziesiąty. Przyjmą cię z otwartymi ramionami.

-Umm...

Głuchy odgłos rozniósł się po pomieszczeniu, a następnie przekleństwa Rojera. Spojrzał w jego stronę. Starszy rozmasowywał głowę wydając z siebie co nowsze i bardziej wymyślne słowa.

-Zabiję cię! Już nie żyjesz! -czerwonowłosy prawie ruszył na starszego, ale młodszy go powtrzymał ciągnąc za rękaw.

-Nic nie zrobiłem. Nie moja wina, że spadła na ciebie moja walizka. -prychnął starszy.

-Już w to wierzę!

-Gdybyś tam nie siedział, walizka spadłaby na panicza. Uratowałeś go. -mrugnął do chłopca dając znak by go krył.

-Naprawdę, Dziesiąty? -spytał z nadzieją szatyna.

-Tak, dziękuję. -czarnowłosy obserwował w ciszy zadowolonego Rojera, a młodszy od czasu do czasu na nich zerkał. Może nie był ekspertem, ale wydawało mu się jakby coś ich do siebie ciągnęło.

Wzdrygnął się na niespodziewany dotyk.

-Paniczu, teraz pilot zrobi okrążenie wokół wyspy, a następnie lądujemy. -skinął głową i chwycił ramię mężczyzny, a następnie niepewnie spojrzał w stronę okna. To co zobaczył wywołało na nim ogromne wrażenie. Wyspa wydawała się olbrzymia. Ponad połowę pokrywał gęsty las. To co przykuło jego uwagę to budynek. Wielkich rozmiarów budynek. Wokół niego było rozmieszczone kilka, ale o wiele mniejszych. Czując jak samolot zaczyna się coraz bardziej trząść, po raz kolejny szukał schronienia w ramionach Shirogane.

-Już jesteśmy. -oznajmił Zero i poprowadził go w stronę wyjścia. Nie mógł opisać słowami uczuć, które go zaatakowały, gdy zobaczył to miejsce. Na lotnisku, oprócz samolotu, którym przylecieli, było jeszcze wiele podobnych mu maszyn. Część z nich przysłaniała mu widok na posiadłość. Nie spodziewał się, że gdy wreszcie zobaczy ogromny dom, czekać na nich będą ludzie. Wiele mężczyzn i kobiet w różnym wieku, o różniej karnacji i posturze. Shirogane i Arcana minęli go, i ustawili się w pierwszej linii.

-Witamy nowego szefa mafii Kokushibyō! Przysięgamy bronić nowej dumy, na krew i kości! Na ból i śmierć! -zakrzyknęli przysięgę, a następnie skłonili się. -Prowadź nas! Zaopiekuj się nami!

-Ja... Liczę na was! Poprowadźcie mnie bym mógł zostać godzien tytułu Yakuzy! -również się skłonił. W myślach krzyczał na siebie. Przecież mógł uciec!

Wielu zdziwiło fakt, że szefem Yakuzy zostaje tak młody i drobny chłopiec. Jednak nikomu nie przyszło do głowy podważać tego. Choć dziwnie było to przyznać, lecz od tego młodego chłopca biła tak wielka potęga, że paru nie mogło podnieść wzroku. Bez wątpienia był z rodziny Kokushibyō, tą samą aurą otoczony był poprzedni szef. Choć ta miała w sobie cząstkę niepewności i niedoświadczenia, ale z biegiem lat zniknie pozostawiając siłę, która poprowadzi mafię do zwycięstwa.

Większość osób przyglądała się niechętnie najmłodszemu Arcanie. Co robi tu ten wyrzutek? Z bezczelnym wyrazem twarzy wpatrywał się w ich młodego szefa. Dlaczego Shirogane na to pozwolił? Ci, którzy chcieli zabrać głos w sprawie czerwonowłosemu, ulegli pod wzrokiem byłej prawej ręki poprzednika.

Przed szereg szybkim krokiem podeszła do chłopca wysoka kobieta o prostych blond włosach do ramion i niebieskich oczach skrytych za okularami.

-Panie Koushibyō. -dygnęła przed nim. -Proszę pozwolić za mną, by mógł się Pan odświeżyć.

-Atsushi wystarczy. Proszę, zwracajcie się tak do mnie.

-To dla nas zaszczyt! -młodszy spojrzał na swoich kompanów, którzy posłali mu uspokajające uśmiechy. Choć czerwonowłosy wydawał się niepewny będąc otoczony tyloma ludźmi. Skinął mu głową, wiedząc, że Shirogane mu pomoże i ruszył za kobietą.

Po przejściu przez ogromne drzwi, wykonane z drewna z misternie wyrzeźbionymi wzorami, rozglądał się z zaciekawieniem po ścianach ozdobionymi zabytkowo wyglądającymi obrazami oraz zbrojami.

-Na parterze znajduję się sala konferencyjna i bankietowa, wspólna jadalnia, salon dla gości oraz pokoje dla służby i dzieci. -zaczęła, gdy szatyn chłonął wzrokiem wiekowe gobeliny i rzeźby. -Pierwsze piętro przeznaczono dla zabawy mieszkańców. Dla wyjaśnienia: sala kinowa, pokój gier, salon i część sportowo-rekreacyjna. Trzecie piętro jest niezaaranżowane, poprzednik wydawał się przeznaczyć je, byś mógł sam je zaprojektować. Na czwartym i piątym poziomie znajdują się pokoje dla mieszkańców i gości. Jak również twój pokój. -przystanęła przy dębowych drzwiach. -To jedna z kilku łazienek, które nie są przypisane do pokoi na pierwszym piętrze. Możesz tu się odświeżyć.

-Jak... Jak się nazywasz? -spytał, starając się zapamiętać to co zostało mu przekazane.

-Zapomniałam się przedstawić? Wybacz. Nazywam się May Cross. -uśmiechnęła się do niego.

Podziękował i zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się. Wszystko wręcz ociekało bogactwem. Spojrzał na ogromną wannę, w której była już gorąca woda. Zachęcony tym ściągnął ubrania i z głębokim westchnięciem zanurzył się w pachnącej czymś słodkim wodzie. Z lubością rozkoszował się tym luksusem.

Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu marzył o wydostaniu się z Viny, a teraz to wszystko...

Wprost nie do opisania.

Strach nadal zaciskał na nim swoje szpony. W końcu, kto by nie miał wątpliwości, że zaraz go nie oddadzą?

Mimo wszystko zaryzykuję i zostanie. Co innego mu pozostało?

Tak. Teraz musi się postarać zostać tu jak najdłużej nim przejrzą na oczy i zrozumieją, że nie nadaje się na Yakuze.

Wyszedł z wanny i otulony puchatym ręcznikiem, który leżał na szafce, przejrzał ubranie, które dostał. Założył białą delikatną koszulę i czarne spodnie, a na stopy eleganckie hebanowe buty, które drażniły lekko jego rany. Rozczesał długie włosy pozwalając im opaść łagodnie na ramiona i plecy.

Wpatrywał się zszokowany w swoje odbicie w lustrze. Był taki... czysty i schludny. Ten strój był piękny, a on czuł się, że plugawi go swoim szkaradnym ciałem. Jego największym atutem w walce był wzrost. Mógł z łatwością wykonywać uniki w małej przestrzeni, jednak nie zawsze mu to się udawało.

Wyszedł z łazienki natrafiając na uśmiechniętą May. Nie pytała, dlaczego tak wiele blizn zdobi jego ciało, nie spoglądała na niego z kpiną czy odrzuceniem. Zachowywała się jakby to było normalne.

Może i było...

W końcu należała do mafii.

-Pozwól mi dokończyć opis posiadłości. -skinął na znak zgody. -Na szóstym piętrze znajduję się jeden z dwóch schronów. Drugi jest w piwnicy pod kuchnią, składzikami i chłodniami. Wejście do kuchni jest w osobnym pokoju we wspólnej jadalni. Znajdziesz je z łatwością, ponieważ to drugie pod względem wielkości drzwi w posiadłości. -zrobiła przerwę. -Może lepiej, jak resztę powie ci Zero. Jest... to znaczy, był prawą ręką poprzedniego szefa.

Młodszyniemal wpadł na nią, gdy ta zatrzymała się przed dwuskrzydłowymi drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro