Rozdział V
JAKUB
Nie przypuszczałem, że to będzie aż tak proste! Nigdy bym nawet nie pomyślał, że mi się uda bez przygotowania jakiegokolwiek planu. Wystarczył jedynie łut szczęścia i mały zbieg okoliczności.
Od wtorku nie widziałem się z Izą; postanowiłem dać nam trochę wolnego od siebie. Miałem wrażenie, że ona nie rozumie moich pragnień, nawet więcej, przerażały ją! Doszedłem do wniosku, że bez jej irracjonalnych lęków stworzenie niezawodnego planu pójdzie mi szybciej i sprawniej. Słuchając Izy i patrząc w jej przestraszone oczy, gotów byłbym jeszcze ze wszystkiego zrezygnować... Opowiedziałem jej wiec bajeczkę o nauce do matury z geografii, a ona łyknęła to bez zbędnych pytań, co tylko dowodzi temu, że ta dziewczyna wcale mnie nie zna!
Może ten nasz związek to rzeczywiście pomyłka, jak sądzą niektórzy? Czy pomyłka, nie wiem, pewien jestem tylko tego, że to zupełny przypadek.
Nasza szkoła nie jest duża, znałem więc Izę z widzenia, ale jakoś nie zwróciła nigdy mojej większej uwagi. Mijałem ją na korytarzu i przez myśl mi nie przeszło, by kiedykolwiek spytać ją o imię. Była dla mnie jedną z wielu Dziewczyn ze Szkoły i jestem pewien, że w innym otoczeniu nawet bym jej nie poznał...
Iza zainteresowała mnie dopiero jakieś dwa miesiące temu, gdy spotkałem ją na imprezie przyjaciela. Nie rzuciła mnie na kolana szałowym strojem, niespotykaną urodą czy seksownym tańcem. W tłumie ślicznych, pewnych siebie dziewczyn wyglądała wręcz dziwacznie. Od razu spostrzegłem, że wcale nie miała ochoty tam być ― widocznie ktoś zaciągnął ją na siłę. Stała tuż przy wejściu, z rękami założonymi na piersiach i rozglądała się nerwowo na boki.
― Stary, co to za jedna? ― spytałem kumpla.
― Która...?
― No ta w fioletowej bluzce i czarnych spodniach... Z opaską we włosach.
― Ach, ta! ― przyjaciel spojrzał na mnie podejrzliwie. ― To Izabela Kawka. Czemu pytasz?
„Izabela" powtórzyłem cicho, jakby miało mi to pomóc w zapamiętaniu imienia i dopasowaniu go później do twarzy. Wtedy wreszcie musiała poczuć na sobie moje spojrzenie, bo obróciła się w moim kierunku. Uśmiechnąłem się do niej i pomachałem, lecz ona nie odwzajemniła gestu, tylko spojrzała za siebie, jakby się spodziewała zobaczyć jeszcze kogoś pomiędzy sobą a ścianą.
― Wybij to sobie z głowy ― rzucił Dawid, łapiąc moje spojrzenie. ― Ona nie jest dla ciebie. Na takie cnotki nie zadziałają twoje patenty ― to już jest wyższa szkoła jazdy.
Oderwałem oczy od Izy i uniosłem brew, uśmiechając się przy tym kpiąco. Moja mina mówiła całkiem wyraźnie: „A założymy się?". Dawid w mig pojął, co mi chodziło po głowie i podał mi prawą dłoń, którą schwyciłem, starając się w przypływie entuzjazmu nie połamać niedowiarkowi palców. Chwilę później zniknął w tłumie, rzucając tylko: „Widzimy się potem".
Iza tymczasem zniknęła ― przemierzyłem trzy razy całe mieszkanie i nie mogłem jej znaleźć. Pozostało jeszcze tylko jedno możliwe miejsce... Chwyciłem dwa plastikowe kubki wypełnione tanim szampanem i wyszedłem na balkon, modląc się, by dziewczyna tam była.
Była. Stała tyłem do mnie, opierając się o barierkę. Widok z dziesiątego piętra nocą był zachwycający ― pomimo późnej pory, na dwupasmówce mijały się nieustannie samochody, fundując nam darmowy festiwal świateł. Snopy blasku z reflektorów rozjaśniały na moment wystawy zamkniętych, przyulicznych sklepów, które sekundę później znów pogrążały się w ciemności.
Stałem tam jak ostatni cieć i pewnie stałbym dalej, gdyby nie przeraźliwe zimno panujące na dworze. Zjeżyły mi się włoski na rękach i karku, a kurtkę zostawiłem w mieszkaniu. Bądź co bądź był marzec ― ostatnie, zatwardziałe grudy śniegu polegiwały jeszcze miejscami na trawnikach. Nie chciałem jednak wracać ― miałem w rękach dwa kubki szampana, który o tej porze był towarem mocno deficytowym. Nie mogłem tego skarbu spuszczać z oka, żeby mi go ktoś przypadkiem nie podwędził.
Zastanawiałem się, jak zagadać do Izy. Standardowe pytanie „Dobrze się bawisz?" raczej nie wchodziło w grę. Widać było z daleka, że dziewczyna czuje się samotna i zupełnie nie na miejscu. Postanowiłem więc spróbować z drugiej strony:
― Źle się bawisz...?
Odwróciła się i spojrzała na mnie, tym razem nie poszukując innej adresatki mojego pytania. Może już uwierzyła, że to do niej się zwracam, a może po prostu nie zapomniała, że ma za sobą dziesięciopiętrową przepaść. Nie odpowiedziała ― wyraz jej twarzy mówił sam za siebie.
― Napijesz się? ― podsunąłem jej pod nos szampana.
― Nie, dzięki. Nie mogę ― głos miała spokojny i kojący, zupełnie inny od głosów moich przyjaciółek, które wrzeszczały jedna przez drugą i każdą wypowiedź kończyły głupkowatym „hihihi".
Odmówiła szampana?! Wyobraźnia zaczęła podsuwać mi dziwaczne powody takiego zachowania ― albo dziewczyna jest w ciąży, albo jej organizm więcej alkoholu już w siebie nie przyjmie. Ale Izabela była zupełnie trzeźwa i to chyba jako jedyna dziewczyna w promieniu jakichś kilku metrów. Zaniepokojenie i zdziwienie musiało się odbić na mojej twarzy, bo dorzuciła szybko:
― Wzięłam proszki na ból głowy. Nie chcę tego mieszać z alkoholem, bo nie mam pojęcia, czym by się to mogło skończyć.
Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się ze zrozumieniem. Z relacji znajomych, którzy w ramach eksperymentu popijali apap piwem, wiem, że kończyło się zazwyczaj pawiem, ewentualnie megakacem następnego dnia. Wątpię, by Izie się to przytrafiło po jednym łyku szampana, ale uszanowałem jej decyzję i odstawiłem kubki na parapet.
Nie zagajała do mnie. Zachowywała się tak, jakby mnie obok nie było; może robiła to w nadziei, że sobie wreszcie pójdę. Nie byłem przyzwyczajony do takiej reakcji, chłonąłem więc wzrokiem postać Izy, tak jak się chłonie niezwykłe zjawisko. Ta dziewczyna była ucieleśnieniem wszystkich koszmarnych przepowiedni, którymi raczyły mnie moje byłe przy rozstaniach: „Zobaczysz, kiedyś nadejdzie taka, za którą to TY się będziesz musiał uganiać! A ona będzie gwizdać na twoje wysiłki, zobaczysz!".
Wtedy wydawało mi się, że Izabela prędzej by skoczyła z tego balkonu niż zechciała zamienić ze mną choćby jeszcze jedno słowo. Pierwszy raz miałem nieodparte wrażenie, że jakaś dziewczyna nie chce ze mną gadać. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie i zarazem tak nowe i dziwaczne, że zawładnęło mną do reszty.
― Ty jesteś Izabela ― wydusiłem z siebie wreszcie. Sekundę później zdałem sobie sprawę, jaką właśnie strzeliłem gafę. Zamiast się przedstawić, jak każdy normalny facet (ja jednak byłem już przyzwyczajony, że wszyscy mnie znają. Autoprezentacja w moim przypadku to przeżytek, odkąd skończyłem przedszkole), stwierdziłem fakt zupełnie dla niej oczywisty! Mogłem chociaż zapytać! Wyobraziłem sobie właśnie moją reakcję na widok chłopaka, który podchodzi do mnie i śmiertelnie poważnie mówi: „Ty jesteś Jakub".
„Serio, stary? Nie wiedziałem!"
― Przepraszam, chciałem powiedzieć... Ja jestem...
― Kuuubaaa!
Obejrzałem się za siebie. Na balkonie pojawił się mój kumpel, którego ramienia trzymała się nieźle wstawiona panienka. Niebezpiecznie kiwała się na swoich wysokich obcasach i chichotała idiotycznie, zasłaniając usta dłonią z długimi, czerwonymi paznokciami.
― Tu raczej nie będziemy sami, Milenko. Ta miejscówka już zajęta...
― Marlenko! Mam na imię Marlena!
― Oj, żartuję! Przecież wiesz, że specjalnie!
Milenka/Marlenka nawet na sekundę nie przestała chichotać. Kolega na chwilę wyswobodził się z jej objęć, pozostawiając ją niebezpiecznie blisko barierki. Klepnął mnie przyjacielsko w ramię i powiedział z uznaniem:
― No no, Kuba ma nową zdobycz! Świeże mięsko, ha ha ha! Nie przeszkadzamy! Spadamy, Milenko!
― Marlenko!
― Okej, w takim razie „rybko" będę do ciebie mówił, pasuje? Wychodzimy, już!
Przeczucie podpowiadało mi, że Izabela należy do tych dziewczyn, które mają coś przeciwko nazywaniu ich „mięskiem", nawet „świeżym". Bałem się spojrzeć jej w oczy, ale w końcu się przemogłem i zobaczyłem twarz wykrzywioną w pełnym pogardy grymasie.
No, koleś, game over ― pomyślałem sobie wtedy. Miałem właśnie odejść, gdy dziewczyna powiedziała coś zupełnie nieoczekiwanego.
― Gdzie się wybierasz? Dałbyś mi lepiej tego szampana.
Podałem jej bez słowa kubeczek, którego zawartość podzieliła na trzy spore łyki. Pusty kubek postawiła na krawędzi barierki, a pochwali namysłu strąciła go delikatnym ruchem ręki. Wychyliła się, obserwując lot białej plamki, która kilka sekund później zniknęła w ciemności.
― Chcesz jeszcze?
Pokiwała głową, a ja podałem jej porcję nalaną z myślą o sobie. Tą także wlała w siebie w trzech łykach.
― Jestem Kuba.
― Wiem.
― Wiem, że wiesz, ale mimo wszystko wypadało się przedstawić.
― Skąd właściwie znasz moje imię?
Wzruszyłem ramionami. Gdybym powiedział, że kumpel zdradził mi je piętnaście minut wcześniej, nie zabrzmiałoby to zbyt romantycznie.
― A ty skąd znasz moje?
Spiorunowała mnie wzrokiem.
― Bardzo śmieszne. Chyba nawet woźna w naszej szkole wie, jak się nazywasz.
Roześmiałem się. To rzeczywiście wysoce prawdopodobne.
Ta dziewczyna zaczynała mi się coraz bardziej podobać. Jeżeli miałbym ją poderwać, to już nie dla niemego zakładu z Dawidem... Imponowało mi, że wszystko, co Iza robiła, robiła nie po to, by mi się przypodobać ― na razie zachowywała się tak, jakbym był natrętnym intruzem. Strasznie mnie to nakręcało.
Zamieniliśmy jeszcze kilka niezobowiązujących zdań. Na początku odpowiadała mi półsłówkami, potem zaczęła mówić coraz więcej i coraz mniej wyraźnie. Domyśliłem się, że to szampan uderzył jej do głowy.
― Aleszsz tu łaaadnie! ― zawołała i podskoczyła lekko, sadowiąc się wygodnie na krawędzi balkonowej barierki. Jedną ręką obejmowała słupek łączący podłogę balkonu z sufitem, stanowiącym zarazem podłogę balkonu sąsiada z góry.
― Złaź stamtąd! ― syknąłem, czując, że robi mi się słabo od samego patrzenia.
― Nie! ― Iza zachichotała niczym mała dziewczynka.
― Złaź!
― Głupi jesteźźź! Chodź, usiądź lepiej koło mnie, zobacz, jaki śliszny widoszek! ― czknęła lekko i ręką, którą obejmowała wcześniej słupek, pomachała do mnie w geście zachęty.
Chciałem doskoczyć i ściągnąć ją z powrotem, ale nie mogłem. Zamurowało mnie. Do tego bałem się, że gwałtowny ruch z mojej strony może ją przestraszyć i to sprawi, że dziewczyna straci równowagę. Instynktownie się nie poruszałem, przemówiłem tylko spokojnym, rozsądnym głosem. Postanowiłem przyjąć taktykę psychologów w rozmowach z potencjalnymi samobójcami na dachu.
― Iza, zejdź, proszę cię. To przecież dziesiąte piętro.
Na szczęście ugryzłem się w język, zanim zdążyłem dorzucić: „Nie skacz! Mamusia cię kocha!".
Na wzmiankę o dziesiątym piętrze Iza odruchowo spojrzała w dół. Jej pijana głowa poczuła nagle grawitację i przechyliła się razem z górną połową ciała.
― O Boże... ― szepnęła dziewczyna z przerażeniem.
Nagle puściły sznury wiążące mi nogi i ręce. Dopadłem ją w jednej chwili i przyciągnąłem do siebie. Gdy poczuła, że już nic jej nie grozi, przytuliła głowę do mojej piersi i zaczęła płakać.
― Boże! Myślałam, że już lecę w dół! Nie... Nie! Myślałam, że to ziemia spadnie mi na głowę!
Odciągnąłem ją od siebie na długość ramion i przyjrzałem się uważnie. Miała potargane włosy i wytrzeszczone z przerażenia oczy, ale najważniejsze, że była cała. Odetchnąłem głęboko i niewiele myśląc, pocałowałem ją.
Smakowała jak szampan, który niedawno wypiła i podobnie uderzała do głowy. Pachniała cytrusowymi perfumami wymieszanymi z odrobiną papierosowego dymu, który wypełniał całe mieszkanie. Nie był to niemiły zapach; może teraz sądziłbym inaczej, ale wtedy wszystko wydawało mi się niezwykłe i piękne.
Minęła chwila, zanim oddała mi pocałunek. Może była w szoku, może nawet przez kilka sekund zastanawiała się, czy nie powinna mnie odepchnąć. Gdy wreszcie przestałem ją całować, zauważyłem, że na jej twarzy znów zagościł wyraz lekkiego upojenia, który na chwilę tylko zniknął, ustępując miejsca przerażeniu.
Ze strachu, że znów zechce wywinąć jakiś numer, wprowadziłem ją do mieszkania. Cały czas ją obejmowałem, co nie uszło uwadze Dawida.
― Dobrze, że nie założyłem się z tobą o kasę ― szepnął mi potem.
― A ja właśnie żałuję ― wyszczerzyłem zęby w odpowiedzi.
Od tamtego wieczoru minęły prawie dwa miesiące, ale Iza już nigdy potem nie wykazała się nawet odrobiną szaleństwa. Była do bólu normalna. Czego się więc, idiota, spodziewałem, myśląc, że to jej właśnie jako pierwszej powinienem zdradzić swój sekret?! Przecież dźwięki, które teraz wydawała z siebie, to na pewno nie były okrzyki zachwytu...
― Chyba zgłupiałeś! Uwalą cię na egzaminach, tego właśnie chcesz?! Myślałam, że mówiąc „Chcę zostać zapamiętany", to masz w planach zrobienie czegoś pożytecznego!
― Myślałaś, że adoptuję sierotę z Etiopii? ― zażartowałem, chcąc rozładować atmosferę, ale Iza jeszcze bardziej się rozzłościła.
― Masz mnie za kretynkę?! ― wrzasnęła. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie.
― No to o co ci chodzi? Chcesz, żebym zasadził drzewko na szkolnym dziedzińcu, czy może mam się dołożyć do funduszu remontowego?!
Iza usiadła na skraju mojego łóżka i opuściła bezradnie ramiona, jakby zupełnie opadła z sił. Nagle zalała mnie fala potężnego poczucia winy i aby odpokutować naprawdę miałem ochotę zasadzić jakieś cholerne drzewko.
― Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem.
― Nie o to mi chodzi ― machnęła ręką. ― Po prostu się martwię. Mogą cię przecież za to wywalić.
― Cóż, nie zapominaj, że ja już praktycznie ukończyłem tę szkołę... Mam przed sobą jeszcze parę egzaminów, nic nie mogą mi zrobić! A po drugie: naprawdę uważasz, że mam zamiar się do czegokolwiek przyznawać?
Spojrzała na mnie kompletnie oniemiała.
― Przecież chyba o to ci chodziło. Żeby cię zapamiętali. Na zawsze ― ostatni wyraz wymówiła z takim obrzydzeniem, jakby oznaczał paskudną chorobę weneryczną.
― Uwierz mi, zapamiętają. Jeśli nie mnie, to przynajmniej zdarzenie, które poruszy tę szkołę od fundamentów aż po dach. A mnie wystarczy sama świadomość, że miałem z tym coś wspólnego. Ty to wiesz i ja to wiem.
Izabela zmarszczyła brwi i wyglądała na zupełnie nieświadomą zaszczytu, jaki ją kopnął ― właśnie wyznaczyłem ją na jedyną powierniczkę mojego sekretu!
― Nie sądzę, by to działało w ten sposób. Ty tylko zwinąłeś dwa dzienniki, nie podłożyłeś bomby...
― Ty chyba nie wiesz, co mówisz! ― warknąłem, mimowolnie machając w stronę biurka, gdzie leżały dwa zwinięte z pokoju nauczycielskiego fanty. ― Tu jest wszystko ― oceny, tematy lekcji, dane uczniów... Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jaki zamęt wywoła zniknięcie dwóch dzienników tuż przed końcem roku!
― No dobrze, powiedzmy, że tu masz rację ― założyła nogę na nogę i posłała mi przenikliwe spojrzenie. Było w tym coś na tyle belferskiego, ze poczułem się, jakbym stał przy tablicy. ― Ale co ty właściwie będziesz z tego miał? Sam powiedziałeś, że już skończyłeś szkołę, przed tobą tylko dwa egzaminy, więc nawet nie będziesz mógł obserwować tego, co się dzieje!
― Wiem. Ale ty będziesz. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę... ― objąłem ją ramieniem.
― Jeśli wydaje ci się, że będę ci zdawać relację, to chyba naprawdę oszalałeś! ― syknęła, odtrącając mnie i wstając. Zapadła niezręczna chwila milczenia.
― Pamiętasz ten wieczór, kiedy cię poznałem?
Zmierzyła mnie wzrokiem, starając się pewnie przewidzieć, do czego zmierzam.
― Pamiętam. I co z tego?
― Nie masz w sobie nic z tamtej dziewczyny, która wtedy stała na balkonie.
Iza nie wykonała żadnego ruchu, nawet z jej twarzy nie wyczytałem żadnej reakcji. Wreszcie uniosła lewy kącik ust w kpiącym uśmieszku i wyszeptała:
― Przykro mi, że cię rozczarowałam.
Czekała jeszcze kilkanaście sekund, aż zaprzeczę z bezbrzeżnym zdumieniem w głosie: „No co ty! Przecież nie o to mi chodziło!". Ale ja milczałem, więc obróciła się na pięcie i wyszła, teatralnie trzaskając drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro