Rozdział III
JOANNA
Moją siostrę i mnie dzieliła przepaść, którą tworzyło wiele więcej niż piętnaście lat różnicy między nami. Ja urodziłam się w czasie, gdy nasza matka była w lepszej sytuacji finansowej i więcej mi mogła zapewnić. Ponadto wydawało jej się, że wszystkie wychowawcze niepowodzenia związane z pierwszą córką może wyprostować, opiekując się lepiej kolejną.
Miałam szczęście, będąc „tą drugą". Ale patrząc na moją siostrę Martę, nie potrafiłam się z tego cieszyć. Nie mogłam napawać się swoimi małymi sukcesami, obserwując jednocześnie jej złamane życie.
Przede mną siedziała czterdziestoletnia, gruba i zaniedbana kobieta. Siwe pasemka, głębokie zmarszczki na czole i wokół oczu sprawiały, że czasem przypisywano jej dziesięć lat więcej. Na kolanach trzymała dwuletnią dziewczynkę, która wyła wniebogłosy i prawą rączką trzymała się mocno czerwonego szlafroka matki. Siedemnastoletni brat małej Zuzanny siedział zamknięty w swoim pokoju, nie budząc zainteresowania ani matki, ani ojca. Pewnie ślęczał nad książkami, ale równie dobrze mógł sobie pakować w żyłę heroinę.
Marta zupełnie niezamierzenie powtórzyła schemat stworzony przez naszą matkę. Zastanawiałam się właśnie, czy Zuzia będzie miała w życiu lepiej niż Kamil, gdy siostra spytała nagle:
― Jak ci idzie w pracy?
Starając się przekrzyczeć wrzaski dziecka, odpowiedziałam ze słabym uśmiechem:
― Dobrze. Nie mam teraz czasu na tłumaczenia, ale sama rozumiesz... matury. To gorący okres także dla nas.
― Uhm ― mruknęła Marta, poruszając rytmicznie kolanami. Zuzanna uspokoiła się wreszcie, a po chwili usnęła, opierając policzek o pierś matki. ― Poczekaj, położę ją. Zaraz wrócę.
Rozejrzałam się po ciasnym pomieszczeniu, które w tym mieszkaniu służyło za sypialnię i pokój gościnny. Pośrodku stał mały stoliczek, a na nim moja filiżanka z kawą, która wystygła już dawno temu. Pod ścianą znajdował się stary telewizor, odbierający zaledwie pięć kanałów, a kąt zajmowała wysłużona sofa. Zyski z moich sporadycznych tłumaczeń i korepetycji oraz pensja nauczycielki angielskiego nie dawały mi kokosów, jednak ja mieszkałam w wiele lepszych warunkach.
― Cześć, Asiu. Co słychać?
Uśmiechnęłam się na widok siostrzeńca. Jako że byłam niewiele od niego starsza, odpuściłam sobie zwracanie się do mnie per „ciociu". Pamiętam dokładnie dzień, w którym Kamil przyszedł na świat ― to był sylwester, a ja miałam osiem lat. Przechodziłam wtedy okres fascynacji lalkami i fakt pojawienia się w naszej rodzinie małego człowieczka był dla mnie niesamowicie podniecający.
― Cześć, nic nowego. Sam wiesz, nuda. Stara bieda. Powiedz mi lepiej, co tam w szkole?
― Doskonale. Zwłaszcza, że przez matury nie muszę do niej chodzić ― odparł kwaśno.
Wiedziałam, że nie układa mu się w szkole ― zastanawiało mnie tylko, czy była to kwestia niepowodzeń w nauce czy może w kontaktach z kolegami? A może zakochał się nieszczęśliwie? Trudno było cokolwiek z niego wyciągnąć. Mając trzy lata był o wiele bardziej rozmowny, pomimo uboższego słownictwa.
― Wiele bym dała, żeby być znowu w liceum ― spróbowałam ponownie.
― Przecież jesteś w liceum.
― Z drugiej strony biurka to już nie to samo ― zaśmiałam się. ― Zresztą czuję się okropnie staro, patrząc na te wszystkie śliczne, młode dziewczyny i przynudzając im o angielskiej gramatyce.
― Może są takie, które z chęcią by się z tobą zamieniły...
― Może... ― powtórzyłam za nim, odrobinę zniechęcona.
Rozmowa się nie kleiła. Z ulgą powitałam powrót Marty, choć wydawało mi się, że zanim przekroczyła próg pokoju, Kamil chciał jeszcze coś powiedzieć. Gdy zobaczył matkę, zamknął usta, odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego pokoju.
― No, Aśka. Twoja kawa już zupełnie wystygła. Może zrobię ci nową i pogadamy trochę, co?
Drzwi za Kamilem zamknęły się z trzaskiem. Nagle odechciało mi się kawy i ploteczek. Wiedziałam, że moje wizyty były praktycznie jedyną rozrywką mojej siostry, wiedziałam też, że na nie czekała, nie mogłam się jednak zmusić do tego, by spędzić w tym ciasnym pokoju choćby minutę dłużej.
― Muszę już iść...
― Już? Asiu, nie żartuj... Dopiero co przyszłaś! ― oczy Marty powiększyły się ze zdziwienia, a sekundę potem skurczyły się z ogromnego zawodu.
― Nie, nie. Naprawdę muszę. Jutro matura z angielskiego i...
― Ostatni dzień mojego leniuchowania ― dodał Kamil. Uśmiechał się do mnie, pomyślałam więc, że może zrobiło mu się głupio z powodu naszej krótkiej rozmowy. Lecz potem dostrzegłam w jego oczach coś dziwnego ― i na pewno nie była to chęć pojednania.
― Tak. „Witaj szkoło!" ― rzuciłam bez entuzjazmu.
Kamil podążył za mną do wyjścia. Przyglądał mi się z przekrzywioną głową, jak nerwowo grzebię przy zamkach. Nagle jego obecność i dziwne zachowanie zaczęły mnie jednocześnie irytować i niepokoić.
― Są otwarte ― wydusił z siebie.
Chwyciłam za klamkę. Rzeczywiście, zamek ustąpił bez problemu.
― Zatem do zobaczenia ― powiedziałam cicho.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, Kamil rzucił mi się na szyję w geście pożegnania. Poczułam, że drży i niezdarnie poklepałam go po plecach.
― Pamiętaj, że pobyt w liceum może też być koszmarem ― wyszeptał mi prosto do ucha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro