Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII


JAKUB

Kiedy zobaczyłem Izę na progu swojego mieszkania, nie podejrzewałem, że przyszła wałkować jeszcze kwestię tych przeklętych dzienników. Kilkanaście sekund wcześniej usłyszałem przez domofon jej oschły głos i byłem pewny, że Andżela powiedziała jej już o wszystkim. Otworzyłem więc drzwi bardzo powoli i nieśmiało, szykując się na zmasowany atak drobnych, dziewczęcych piąstek.

Izabela jednak, zamiast rzucić się na mnie ― podłego zdrajcę! ― z pięściami, minęła mnie i poszła prosto do mojego pokoju. Usiadła na swoim ulubionym miejscu, którym był fotel przy biurku i gestem wskazała mi łóżko. Usiadłem na samym brzegu materaca, nie do końca czując, że jestem przecież u siebie.

― Kuba, to trzeba skończyć.

― Więc jednak powiedziała ci o wszystkim...? ― zapytałem, pochylając głowę, bo już zaczęła mi ciążyć od poczucia winy.

― Kto?

Spojrzałem na Izę kompletnie oniemiały. O co chodzi? Czyżbym sam był bliski odkrycia swojej tajemnicy?!

― Ach, Andżelika? Tak, powiedziała mi. Dziwię się, że wypaplałeś jej o wszystkim ― przecież to największa plotkara w szkole! ― Iza wstała i podeszła do okna. ― Ale to już nie będzie miało jutro żadnego znaczenia, jutro ta cała komedia się skończy i dzienniki się odnajdą.

Odetchnąłem z ulgą. Trudno mi było uwierzyć, że Andżela trzymała język za zębami... Przecież miała prawo być wściekła, po tym jak ją potraktowałem, mogła chcieć się zemścić, a mimo wszystko nie zrobiła tego! Chyba że nadal czekała na odpowiedni moment...

― Iza...?

Spojrzała na mnie pytająco. W tym momencie tak bardzo przypominała tamtą dziewczynę z balkonu, tę szaloną i niepowtarzalną, że nagle zapragnąłem mieć ją tuż obok siebie. Jak najbliżej.

― Chodź tu do mnie ― powiedziałem cicho i poklepałem miejsce obok siebie.

Uśmiechnęła się szeroko, ale zamiast usiąść obok mnie, wskoczyła mi na kolana i objęła rękami szyję. Położyła głowę na mojej piersi, a ja kołysałem ją delikatnie przez kilka minut, starając się zignorować fakt, że jej ciemne włosy łaskoczą mnie w nos.
Gdy myślałem, że już zasnęła, Iza wyprostowała się, położyła dłonie na swoich kolanach i spojrzała mi głęboko w oczy. Już zacząłem się zastanawiać, że zmierzamy w jakimś dobrym kierunku, kiedy sytuacja znowu przybrała nieoczekiwany obrót...

― Zależy ci na mnie?

Otworzyłem usta ze zdziwienia, bo nie spodziewałem się tego pytania. Moja reakcja została uznana za odpowiedź przeczącą, bo Iza już zaczęła wyswobadzać się z moich objęć. Widząc, co robi, przyciągnąłem ją mocno do siebie i wyszeptałem prosto do ucha:

― Przecież wiesz.

― Wiem, że co?

― Wiesz, że tak.

Wiele bym dał, by wtedy zobaczyć jej twarz. Uśmiechnęła się czy zmarszczyła brwi, węsząc kłamstwo?

― Nie wiem ― usłyszałem zamiast tego. ― Nigdy mi tego nie mówisz.

― Nie przypuszczałem, że wymagasz ode mnie deklaracji ― odparłem kwaśno, a Iza spojrzała na mnie badawczo.

― Chcę tylko wiedzieć, czy zrobisz to, o co cię proszę. Nie prosiłabym cię, gdyby to nie było dla mnie takie ważne. Ale ja już nie dam rady... Dzisiaj był w szkole apel... Miałam wrażenie, że dyrektorka mówi tylko do mnie, że wszyscy już wiedzą... ― pochyliła głowę i zasłoniła włosami twarz. ― Proszę, zrób to dla mnie, ja już nie mam siły dłużej udawać, że o niczym nie wiem...

Przytuliłem ją mocniej, czując jak jej ciało delikatnie drży. Za dużo już zepsułem, żeby teraz stawiać warunki. Gdyby nie Andżelika, mógłbym się jeszcze zastanawiać, ale w tej sytuacji nie miałem już chyba nic do gadania... Póki co mogłem starać się naprawić nasze relacje na zapas...

― Dobrze, zrobię wszystko, co zechcesz.

― Jutro. Kiedy będziesz miał maturę z angielskiego. To idealna okazja. Podłożysz dzienniki w takim miejscu, by znalazł je ktoś zupełnie przypadkowy. Jutro.

Milczałem. Zawsze wydaje mi się, że będę miał jeszcze do dyspozycji przynajmniej kilka dni. Poczułem ukłucie żalu, że ta zabawa już się kończy i że nigdy nie będę miał już okazji, żeby zorganizować podobną. Bo co niby? Miałbym schować swój indeks? Zresztą, po co komu studia?

― Niech będzie.

Iza uśmiechnęła się promiennie i objęła dłońmi moją twarz. Pocałowała mnie i zsunęła się z moich kolan. Bezczynnie patrzyłem jak odchodzi, nie mogąc uwierzyć, że to już.

― Zobaczymy się jutro, skarbie! Będzie co świętować!

Dzienniki spakowałem do torby już wieczorem. Najpierw wyciągnąłem ten z biurka, ten, o którym wiedziała nie tylko Iza. Potem otworzyłem szafę, gdzie na samym dole, pod starymi, przetartymi dżinsami, ukryłem drugi. Musiałem wziąć większy plecak niż planowałem wcześniej, bym mógł je tam bezpiecznie ukryć. Idąc rano na ustną maturę z angielskiego będę wyglądał jak ostatni matoł ― pomyślałem ― z podróżnym plecakiem wybieram się na egzamin, na którym nie będę potrzebował nawet długopisu! Próbowałem to obejść, ale nie znalazłem innego wyjścia ― żadne reklamówki czy ukrywanie fantów w spodniach nie wchodziły w grę.

Następnego dnia wstałem z łóżka kilka godzin wcześniej niż powinienem. Sam wyprasowałem sobie spodnie i koszulę, zrobiłem śniadanie i posprzątałem pokój. Czułem się trochę tak, jakbym miał się zaraz wyprowadzić ― jakbym wraz z dziennikami odzierał swój pokój ze wszystkiego, co było dla mnie ważne. Wreszcie wyszedłem z domu, nie dziękując za życzenia powodzenia na maturze. Miałem do spełnienia krótką misję, ale to na pewno nie był egzamin.

Gdy dotarłem do szkoły, zaczęła się już lekcja, więc nie natknąłem się na Izę na korytarzu. Może i dobrze, bo to oznaczało, że nie natknę się także na Andżelę... Jedno krótkie spojrzenie na zegarek wystarczyło, by zobaczyć, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Pomyślałem, że posiedzę sobie w bufecie i dokładnie przemyślę, gdzie i kiedy zostawić dzienniki i to tak, by mnie nikt nie przyłapał.

― Przepraszam!

W ostatniej chwili uskoczyłem z drogi dziewczynie z kubkiem gorącej kawy. Widząc, że nic się nie stało, uśmiechnęła się do mnie z ulgą i odetchnęła głęboko.

― Masz dobry refleks ― zauważyła, mrugając do mnie.

Dziewczyna minęła mnie zgrabnie i odeszła kawałek, lekko kołysząc biodrami. Hmm ― pomyślałem ― podrywa mnie czy po prostu zawsze tak chodzi? Miała na sobie grafitową spódnicę do kolan, czarne rajstopy i buty na wysokim obcasie. Do tego biała bluzka, która nasunęła mi pewną myśl.

― Hej, czekaj! Też czekasz na maturę...? ― może uda mi się spędzić wolny czas w miłym towarzystwie?

Dziewczyna obróciła się i spojrzała na mnie ze zdziwieniem, kilkakrotnie mrugając powiekami. Wreszcie na jej ładnej, owalnej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.

― Tak, też! ― roześmiała się głośno i w tym śmiechu było coś dziwnego. Zupełnie jakby usłyszała właśnie świetny dowcip. Spojrzała przelotnie na zegarek. ― Mam jeszcze trochę czasu, może siądziemy?

Wyszczerzyłem zęby z zadowolenia i zająłem miejsce obok niej. Była niska i drobna ― tak filigranowa, że zapragnąłem ją objąć i zaopiekować się nią. Ach, gdyby nie Izabela... Dziewczyna wsypała do kawy cukier i mieszała przez chwilę powoli... dwa razy w lewo... dwa razy w prawo... po czym wyciągnęła z filiżanki łyżeczkę i oblizała ją. Mhmmm...

― Z czego dzisiaj zdajesz? Halo...?

Otrząsnąłem się lekko i pobeształem się w myślach, że cały czas gapiłem się na jej usta, podczas gdy ona coś do mnie mówiła.

― Pytałam, z czego zdajesz.

― Co?

― Maturę! ― roześmiała się, a w kącikach jej oczu pojawiły się drobne, urocze zmarszczki.

― Ach, tak! Mam za godzinę ustny angielski.

― Angielski? Ustny? ― zdziwiła się i jakby trochę zbladła. Potem pokręciła głową i zapytała: ― I co, czujesz się dobrze przygotowany?

― Całkiem nieźle ― wzruszyłem ramionami. ― A ciebie co dzisiaj czeka?

Zawahała się krótko, ale w końcu mi odpowiedziała:

― Też angielski ― pociągnęła duży łyk kawy, potem drugi i trzeci, a na koniec odstawiła pustą filiżankę. Widząc, że już zbiera się do odejścia, przysunąłem się bliżej i chwyciłem ją za rękę.

― Jak to się stało, że cię tu wcześniej nie widziałem? ― posłałem jej jeden z tych moich uśmiechów, od których niby miękną nogi (słyszałem to wielokrotnie od Izabeli i paru innych). ― Myślałem, że znam wszystkie piękne dziewczyny z tej szkoły.

― Bo ja nie chodzę do tej szkoły ― odparła, a z jej twarzy zniknął miły uśmiech. ― I przepraszam cię, ale muszę już iść.

Wyszła tak szybko, że ledwo zdążyłem zawołać: „Hej, nieznajoma, zobaczymy się jeszcze?" i nawet nie jestem pewien, czy mnie usłyszała.

Mój Kopciuszku, nie zostawiłeś pantofelka, w jaki sposób mam cię odnaleźć...? DNA z filiżanki...? Nawet nie wiem, jak masz na imię...

Posiedziałem jeszcze przez kilka minut, sprawdzając dokładnie, czy Kopciuszek przypadkiem czegoś nie zostawił. Gdy już upewniłem się, że na stole ani pod nim nie zostały żadne ślady jej obecności (prócz filiżanki oczywiście), przypominałem sobie o mojej misji. Podniosłem się z miejsca, patrząc tęsknie w stronę korytarza, w którym zniknęła nieznajoma dziewczyna. Wsadziłem ręce do kieszeni i poszedłem w tamtym kierunku ― dopiero po kilkunastu krokach przypominając sobie o plecaku, który bez opieki został w bufecie!
Pobiegłem z powrotem i jak się okazało ― zorientowałem się w samą porę, bo mój plecak wzbudził już zainteresowanie pani z bufetu.

― Czy to twoje, chłopcze? ― zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy.
Pokiwałem tylko głową, bo ciężko mi było złapać oddech. Chwyciłem szybko plecak wypadłem na korytarz. Rozejrzałem się wokół ― sala gimnastyczna... biblioteka... gabinet pielęgniarki... kanciapa woźnej... ― żadne z tych miejsc nie nadawało się, by w nim podrzucić dzienniki, a z kolei pozostawienie ich w szkolnej toalecie tak, jak mi radziła Izabela nie podobało mi się wcale. To zupełnie nie tak, nie tak miało się skończyć!

W końcu popchnąłem ciężkie, szklane drzwi biblioteki. Bibliotekarka doradzała właśnie jakiemuś wymoczkowi w okularach, którą z podanych mu wcześniej książek najbardziej opłaca się przeczytać. Chłopak spojrzał na mnie przelotnie, ale natychmiast odwrócił wzrok; z kolei bibliotekarka nie zauważyła mnie wcale. Minąłem pierwsze regały z najczęściej czytanymi lekturami, potem minąłem szafy z opasłymi encyklopediami i słownikami, aż wreszcie dotarłem do następnego pomieszczenia, jakim była czytelnia. Wokół kilku starych i odrapanych stolików stały równie zniszczone regały z podręcznymi słownikami języków obcych. A gdyby wepchnąć dzienniki gdzieś pomiędzy te słowniki? Spełniłbym tym samym prośbę Izy, a przy odrobinie szczęścia zyskałbym może kilka dni zabawy... W końcu niezbyt często ktoś tu zagląda...

Ale zaraz, zaraz! Spojrzałem na podłogę i usta same rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu. Przy jednym ze stolików leżał sfatygowany granatowy plecak, byle jak położony na podłodze, z wysypaną do połowy zawartością. Schyliłem się i wyciągnąłem jeden z zeszytów ― okładkę miał pogniecioną i pomazaną tuszem, ale wśród tych plam i zagnieceń dało się jeszcze odczytać napis: „Kamil Dąbek, język angielski, klasa II C". Ostrożnie wyjrzałem zza regałów i zobaczyłem, że ten frajerek dalej rozmawia z bibliotekarką. No tak, że też ja go od razu nie poznałem ― ten zakrzywiony nos! To przecież jemu mój kumpel spuścił kiedyś takie popisowe lanie!

Wyglądało na to, że ich rozmowa nie zmierza ku końcowi, rozsunąłem więc szybko swój plecak i wyciągnąłem jeden z dzienników ― akurat tej klasy, do której należał Kamil. Wszystko się zgadzało ― w spisie uczniów miał numerek czwarty. Przejrzałem szybko jego oceny ― z większości przedmiotów nie był orłem, ale nie miał poważniejszych powodów, by kraść swój dziennik w celu poprawienia ocen. Jednak, kto by się tym przejmował? Wsunąłem fant do jego plecaka i przykryłem nieco innymi zeszytami, tak, by na pierwszy rzut oka nic nie wzbudzało podejrzeń. Doszedłem do wniosku, że zmieściłby się także i drugi, więc wyciągnąłem go i zacząłem upychać do plecaka Kamila.

Nagle usłyszałem kroki i zamiast wszystko rzucić w kąt i ukryć się gdzieś między regałami, stałem lekko pochylony na środku czytelni z kradzionym dziennikiem z ręce, czekając chyba na cud. Po paru sekundach wreszcie się ocknąłem i zacząłem chować dziennik z powrotem do mojego plecaka, ale suwak za nic nie chciał ruszyć. Szarpałem się z nim kolejne kilkanaście sekund i gdy myślałem, że już po mnie, bo kroki zbliżyły się niebezpiecznie do miejsca, w którym stałem, usłyszałem miły, kobiecy głos:

― Kamil, podejdź tu jeszcze na chwilę! Pokażę ci jeszcze to!

Odetchnąłem i pociągnąłem delikatnie za suwak, już bez śladu stresu. Tym razem poszło mi gładko jak zawsze. Wymknąłem się z biblioteki tak szybko, jak tylko umiałem i ani bibliotekarka, ani ten lamerek mnie nie zauważyli. No i świetnie, im mniej świadków, tym lepiej!
Uśmiałem się z własnego dowcipu. Ciekawe, kiedy chłopak zauważy, co nosi w plecaku. Może otworzy go przy kolegach? Lepiej by było dla niego, gdyby zauważył ten fant w samotności, ale zobaczymy, jak się sprawa dalej potoczy... Prośbę Izabeli spełniłem już w połowie ― chodziło jej przecież głównie o to, bym ja nie miał tych dzienników, prawda? Los takiego cieniaska na pewno nie bardzo ją obchodzi; może nawet sama się uśmieje, gdy dowie się, na jaki pomysł wpadłem w bibliotece?

Och, cudownie, będę miał okazję osobiście ją o to zapytać, bo właśnie zabrzmiał dzwonek i na końcu korytarza mignęła mi jej ciemnobrązowa czupryna... Pomachałem do niej na powitanie, a ona uśmiechnęła się szeroko.

― Cześć, kochanie! ― krzyknęła, rzucając mi się na szyję, a prosto do ucha wyszeptała mi: ― Załatwiłeś już to, o co cię prosiłam?

― W połowie ― przyznałem.

― Gdzie? ― zapytała rozpromieniona.

― W bibliotece.

― Nikt cię nie widział?

― Nie.

― Jesteś pewien? ― dopytywała się, chwytając mnie za rękę. Gdy ja pokiwałem głową, pociągnęła mnie i zawołała: ― Chodź!

― Nie, Iza, chciałbym zrobić to sam...

Spojrzała na mnie zagadkowo.

― Nie wierzysz mi, że to zrobię, prawda? Nie wierzysz? Obiecuję ci ― szepnąłem, nachylając się nad jej głową ― że już za parę minut ktoś znajdzie ten dziennik, bo nie będzie tak dobrze ukryty jak pierwszy.

― Gdzie?

Wyprostowałem się, posłałem jej łagodny uśmiech i skierowałem się w stronę schodów na pierwsze piętro. Może bym jej powiedział, gdybym sam znał już tą kryjówkę...
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła już godzina egzaminu, więc zamiast rozglądać się za jakąś dziurą, w którą mógłbym wetknąć drugi dziennik, powlokłem się schodami na pierwsze piętro, a potem jeszcze wykrzesałem z siebie trochę siły na drugie. To ostatnie było zupełnie puste ― nie licząc kilku maturzystów, którzy w stresie bili się po głowach angielskimi słownikami. Odnalazłem swoje nazwisko na drzwiach sali numer 49. Przede mną na liście była jakaś Sylwia Kowalewska... Ledwo zdążyłem to przeczytać, a drzwi otworzyły się z rozmachem i chwilę później na korytarz wypadł zaczerwieniony rudzielec krzyczący „Zdałem, chyba zdałem!". Za sobą usłyszałem piskliwy, dziewczęcy głosik:

― O Boże, za chwilę ja...

Pomimo długiej, czarnej spódnicy widziałem, jak tej dziewczynie trzęsły się nogi. Bawiła się nerwowo swoim jasnobrązowym warkoczykiem, co chwilę wciskając go w usta i nerwowo przygryzając; jakby w wierze, że to przyniesie jej szczęście. Obserwowałem tę dziewczynę zupełnie na chłodno, jakby mnie ta cała heca maturalna wcale nie dotyczyła, a przecież miałem tam wejść tuż po niej!

Kilka minut później, które mnie minęły bardzo szybko, ale dla Sylwii były pewnie drogą przez mękę, z sali 49 wyjrzała pulchna twarz około czterdziestoletniej kobiety.

― Sylwia Kowalewska?

Dziewczyna pokiwała głową, a potem wlepiła oczy w podłogę i weszła do klasy.
Zanim zamknęły się za nią drzwi, zdążyłem jeszcze mruknąć pod nosem „powodzenia". Wyjrzałem przez okno. Wszystko było stamtąd doskonale widać ― grupka dziewczyn przepychała się i zanosiła od śmiechu, a za rogiem dwóch facetów paliło papierosy, myśląc naiwnie, że żaden z nauczycieli ich nie zobaczy. Jedna z dziewczyn przestała się nagle śmiać, lecz spojrzała na górę ― prosto na mnie. Po długich, jasnych włosach poznałem, że była to Andżela... Pomachała mi nawet; nie widziałem dokładnie wyrazu jej twarzy, ale domyśliłem się, że uśmiecha się drwiąco... Zamiast odwzajemnić gest, odwróciłem się od okna.

Miałem jeszcze kwadrans na to, żeby dokończyć swoje zadanie; ewentualnie mogłem iść na maturę z plecakiem. Nie robiło mi to większej różnicy ― owszem, z wielkim plecakiem na ustnej maturze wyglądałem jak ostatni baran, ale pewnie nie na tyle, by komisja zechciała sprawdzać, co noszę ze sobą na taki egzamin.

Zastanawiałem się tylko, co zrobił Kamil. Nawet jeśli otworzył plecak bez świadków, to chyba było warto. Na samą myśl o jego minie uśmiechnąłem się do siebie. Nie zauważyłem, kiedy Sylwia wychodziła, dlatego głos pulchnej anglistki trochę mnie zaskoczył.

― Jakub Lisiecki!

Tym razem pamiętałem o plecaku, zarzuciłem go sobie niedbale na ramię i przekroczyłem próg sali. Usiadłem w ławce przed komisją i położyłem go na podłodze obok siebie. Nie wiem, czy wnoszenie bagaży na egzamin było dozwolone, ale ta pierwsza nauczycielka chyba miała to w nosie, a ta druga... Ta druga...

O. Mój. Boże. Jednak spotkałem po raz drugi swojego Kopciuszka. Siedział przede mną, pilnie wypełniając jakiś arkusz; ciemne włosy opadły mu na twarz, ale pewien byłem, że za kurtyną tych włosów kryła się dziewczyna, z którą nie dalej niż godzinę temu piłem kawę w bufecie. Wreszcie oderwała wzrok od arkusza i spojrzała na mnie, ledwo zauważalnie unosząc kąciki ust. Odłożyła papiery na bok i poprosiła mnie o okazanie dowodu osobistego i wylosowanie maturalnego zestawu.

Chwyciłem pierwszy z brzegu i zacząłem wpatrywać się tępo w obrazek przedstawiający matkę siedzącą z dzieckiem w parku. Ta kobieta ma takie same włosy. Takie ciemne, proste i... O Boże, przecież ja już nie patrzę na to zdjęcie, ale znowu na nią...

Wydawało mi się, że ona za wszelką cenę stara się udawać, że wcale nie widzi mojego spojrzenia, ale wreszcie nie wytrzymała i odwróciła głowę w moją stronę. Zmarszczyła brwi z lekką irytacją i wlepiła wzrok w mój arkusz, jakby starając się bez słów przekazać, że to nim powinienem się teraz zainteresować.

Ręce mi drżały. Czy to dobrze, że ją spotkałem, czy już lepiej by było, gdybym nie spotkał jej wcale? Nie mogłem się skupić i nie nawet nie zauważyłem, kiedy zleciał mi czas przeznaczony na opracowanie wypowiedzi.

„Moja" nauczycielka nie odezwała się podczas egzaminu nawet słowem. Nawet na mnie nie patrzyła, choć tak bardzo szukałem z nią kontaktu. Cały czas przepytywała mnie tamta pulchna anglistka, a mój Kopciuszek znów zaczął grzebać w papierach. Nie wiem, czy robił to specjalnie, widząc jak na mnie działa, czy po prostu zawsze egzamin przeprowadzała jedna osoba... Nie dała mi nawet przez chwilę odczuć, że mnie widzi, że tak, spotkaliśmy się wcześniej i tak, piliśmy razem kawę. Pod koniec egzaminu byłem tak skołowany, że niczego nie byłem już pewien ― może to wcale nie była ona...?

Mówiłem to, czego ode mnie żądano, wcale się nad tym nie zastanawiając i szczerze mówiąc zwisały mi poprawne gramatycznie konstrukcje i leksykalne zawiłości. Salę opuściłem wściekły i wcale nie dlatego, że może nie poszło mi całkiem dobrze...

Nagle usłyszałem za sobą stukot damskich obcasów.

― Kuba...?

Więc to była jednak ona, nie przywidziała mi się ani nie przyśniła! Nagle z przerażeniem dotarła do mnie świadomość, że dziewczyna ― a raczej kobieta ― przede mną nie jest moją koleżanką, lecz decyduje o moim maturalnym „być albo nie być". I pomimo tego co zawsze mówię, trochę mnie to jednak obchodzi i wolałbym nie pojawiać się na maturze ani w sierpniu, ani tym bardziej w przyszłym roku.

Pocieszyłem się tym, że nauczycielka wyglądała na równie speszoną. Splotła niepewnie ręce i nadal uciekała ode mnie wzrokiem. Kilka razy otwierała usta, żeby coś powiedzieć, aż wreszcie ja wydusiłem z siebie:

― Przepraszam panią bardzo, naprawdę! Nie przypuszczałem, że pani jest egzaminatorką, naprawdę!

― Wiem ― uśmiechnęła się łagodnie. ― Powinnam była od razu ci powiedzieć, bo chyba przysporzyłam ci niepotrzebnego stresu. Sobie zresztą też. Ale nie martw się ― poszło ci bardzo dobrze.

― Dziękuję pani.

Nauczycielka roześmiała się głośno.

― Nie musisz teraz nadrabiać swojego zachowania w bufecie ― przecież już powiedziałam, że poszło ci bardzo dobrze! Idę na dół na krótką przerwę ― dodała po chwili. ― Ty też?

Miałem w planach ukrycie dziennika, ale równie dobrze mogłem zrobić to na niższym piętrze. Pokiwałem więc głową i zaczęliśmy razem schodzić po schodach, akurat przy akompaniamencie dzwonka. Z klas zaczęli wysypywać się uczniowie i jako pierwszy w oko wpadł mi ten cieniasek z biblioteki. Zaśmiewał się głośno z jakiegoś dowcipu, który opowiadała mu idąca obok niego dziewczyna.

A potem kilka rzeczy wydarzyło się niemalże równocześnie.

Najpierw nauczycielka pomachała i zawołała głośno: „Kamil!", na co cieniasek obrócił się a naszą stronę, a jego twarz zbladła jak ściana. Podejrzewam, że sam musiałem wyglądać podobnie, gdy uświadomiłem sobie, że dziewczyna obok niego to nie kto inny, a Izabela. Ona sama miała minę, jakby została przyłapana na najgorszej zdradzie, a nie na spacerze po szkolnym korytarzu.

Na końcu dotarło do mnie, jak bardzo się sam pogrążyłem ― podrzucenie dziennika przyjacielowi Izy nie pewno nie będzie żartem, z którego ona będzie śmiać się do rozpuku. Mało tego, do listy powodów, dlaczego miałaby mnie wydać, może dopisać sobie jeszcze jeden...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro