Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Urodziłbym się poetą

Rynek Bielsko-Biała (zdjęcie powyżej). Tłumy. Szkolne plecaki. Torby z zakupami starszych pań. Torby na trening, jogę, basen i inne takie sporty ekstremalne wymagające... ruchu ogólnie. Jakież to teraz modne.

Jako, że maturę mam napisaną, mogę sobie spokojnie pracować, a oni niech się uczą. Kupiłem na szybkości jakieś magic starsy, piwo karmelowe, coś na śniadanie i gumy. Nie powiem wam jakie gumy, hehe. Tak samo jak się nie dowiecie gdzie mieszkam. Rozumiecie, potem jest problem z takimi fankami, które molestują bezbronnych pisarzy swojego życia.

Pecha mi dzisiaj nie mało. Wychodząc ze sklepu zaplątałem się o smycz jakiegoś psa i runąłem na ziemię. Mokrą ziemię. Z zakupami.

Roztrzaskane piwo zalało całą siatkę, ze wszystkim co tam się znajdowało. Chciałem, żeby chodnik rozpadł się teraz na pół, płyty mokre od deszczu wsunęły się w rozgrzaną ziemię. Piekielne płomienie spowiłyby moje ciało w całości. Dym, czarny jak najbardziej mroczna noc w historii, uniósłby się tak wysoko, że całe Katowice obwiniałyby to miejsce za swój smog. A to byłaby tylko moja nic nie znacząca śmierć.

-Hej, wszystko w porządku? - usłyszałem nad sobą delikatny kobiecy głos. Powoli się zacząłem podnosić, a gorący język jej psa już zaczął lizać mnie po twarzy. Zamknąłem oczy i zacząłem go odsuwać, mimowolnie głaszcząc jego miękką sierść. -Sammy, ej! Zostaw go. - pouczyła swoje zwierzę. Popatrzyłem na nią i oniemiałem. Kucałem przed nią na kolanach, cały brudny, ze złamanym sercem już na starcie. Śmierdziałem piwem karmelowym, tak samo jak moje zakupy, a na czarnej kurtce kłębiły się już białe kłębki sierści jej goldena.

Za to ona. Zjawiskowa. Miała długie do bioder blond włosy, upięte w dwa warkocze, uśmiech jak u anioła, różowy jak kwiaty róż. Urodziłbym się poetą, gdyby ona odbierała poród. Byłbym pisarzem, gdybym spotkał ją w podstawówce. Teraz jestem chyba jedynie takim Werterem. Moje cierpienia zapiszę na Messengerze, rozmawiając z Rudym. Jej długi różowy szal dotykał ziemi kiedy się nade mną pochylała. Postanowiłem wziąć się w garść.

-Wszystko spoko. Chciałem tylko poderwać twojego psa. Chyba mi się udało. - Zaśmiała się. W dodatku nie ze mnie, tylko z tego co powiedziałem.

-Chyba łatwo w takim razie go poderwać. Rozpustnik jeden. - pogłaskała go po głowie, a on wywiesił jęzor i zaczął przeciągle dyszeć. Dołączyłem do niej by popieścić tego zwierza.

-Co, chciałeś pewnie też takie dobre piwko. Niestety, pieski nie mogą. - Wyjaśniłem mu to poważnie, a jego pani znowu zaśmiała się cicho i poprawiła szal.

-Przepraszam za niego. Pomóc ci z zakupami?

-Nie, no co ty. - zaprotestowałem szybko. Wyglądała na speszoną. - To męska robota.

-Naprawianie po facetach to chyba właśnie babska robota, jeżeli o ironio nie najeżdżam na samą siebie. - Parsknąłem śmiechem.

-Nie, serio. Jeszcze się skaleczysz. - zacząłem wyciągać z reklamówki szkło.

-Masz. - dała mi materiałową torbę na zakupy. Zacząłem z wdzięcznością przekładać tam rzeczy. Bułki do kosza.

-Co porabiasz teraz? Po pracy, po szkole? - ciekawiło mnie ile może mieć lat. Stawiam na mocne osiemnaście. Musi być pełnoletnia, wygląda poważnie.

-Właściwie to ani jedno ani drugie. - powiedziała spokojnie i otarła chusteczką konserwę z tuńczykiem. - a Ty?

-Ja... po szkole. - skłamałem.

-Jaki profil? - Ale się wkręciłem. Szkoda, ładna była.

-Humanistyczny. - W życiu nie przeczytałem lektury! Ale ona wygląda na poetkę, z której strony by nie patrzeć.

-Ja lubiłam ścisłe. Chemia i biologia. Ale coś tam czytam. - Szlag by to. Mam iść na medycynę! Dr. House osobiście mi pomaga.

-Ja czytam dużo o medycynie. - Spojrzała na mnie podejrzliwie i uśmiechnęła się. Skończyliśmy przekładać rzeczy. - To co, może wpadniesz do mnie na kawę? Zrekompensuję to, że mi pomagasz i od razu torbę ci oddam.

-Jasne, czemu nie. - Zamilkłem i popatrzałem w jej błękitne oczy. Takiego błękitu nie widziałem dawno. Nawet na niebie. Jakim cudem się zgodziła? - Wyglądasz jakbyś się spodziewał odmowy. - wymruczała pod nosem i skierowała się w stronę chodnika. Szybko za nią podążyłem.

-Nie, nie, nie. Tylko zaskoczyłaś mnie taką szybką odpowiedzią.

-Uważasz, że to było łatwe?

-Nie!

-Przecież było. - Znowu zamilkłem zdziwiony. - Ale po co udawać kogoś kim nie jestem. Jesteś ciekawy, mój pies cię lubi i proponujesz mi kawę. A masz na sobie koszulkę pracowniczą z mojej ulubionej kawiarni w Bielsku.

-Ale to był mój pierwszy dzień, nie umiem takiej kawy. Ostrzegam.

-Myślałam, że byłeś w szkole, humanisto. Nie interesuje mnie to jaką zrobisz. Ważne, że zrobisz. - Na moją twarz znowu wylała się fala gorąca. Jestem przegrywem roku.

-Przepr...

-Cicho. Trzymaj psa. Wejdę tylko tutaj na chwilę. - Wcisnęła mi smycz do ręki i weszła do jakiejś kamienicy otwierając drzwi zwinnym ruchem. Patrzyłem jak czarna spódniczka którą na sobie miała, opięła się na jej biodrach. Popatrzyłem na psa który tęsknie zerkał w zamknięte drzwi.

-Ładna, nie? - zagadnąłem. Wtedy szczeknął po raz pierwszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro