Dzień pierwszy. Prawie udany.
1.
Dźwięk trzaskanego szkła rozległ się w całej kawiarni. Dwie białe filiżanki rozsypały się w drobne kawałeczki, tylko jedno błyszczące ucho, przypominające księżyc, leżało między moimi butami. Bezradnie opuściłem srebrną tackę wiedząc, że już pierwszego dnia generuje straty. Nie dość, że zrobiłem już dziewięć kaw na plusie (W tym pięć czarnych! Bo przelałem wrzątek!), to jeszcze potrzaskałem jedne z ostatnich filiżanek do ristretto. Zapomniałbym dodać, że na kasie pewnie już mam przynajmniej pięć złotych manka, no.. na minusie, bo zapomniałem ich wydać. Managerka w czarnej eleganckiej koszuli, rozpiętej delikatnie na zacnym dekolcie popatrzyła na mnie pochmurnie. Jedynym pozytywem tej pracy był fakt, że lubiła mojego tatę.
-Masz - Marta wcisnęła mi do rąk niebieską miotłę i podbiegła do kasy. Z ociąganiem zacząłem po sobie sprzątać.
Ostatnią moją pracą było McCafe. Wiecie... desery, napoje, trochę szkolenia z kaw. Wyleciałem pierwszego dnia. Zepsułem maszynę do lodów. Zanim zdołaliśmy odblokować ten śmieszny „wichajster", który pod naciskiem wyciska z siebie to białe paskudztwo, wygenerowałem dwadzieścia dużych kubków do shake'ów zapełnionych lodem. Nie zyskałem tym sympatii niebieskich koszul, natomiast pracownicy mogli owe straty skonsumować. Gwoździem do trumny był jednak wypadek przy myciu ekspresów na zamknięciu. Wylałem kilka litrów mleka. Które wpłynęło pod większość maszyn i w poślizgu przewróciło niebieską koszulę Marcina (w sensie managera).
Inną pracą była pomoc nauczyciela na koloniach. Chyba nie muszę tłumaczyć jak to się skończyło z moim pechem. Ale jakoś dziesięć dzieci wróciło do domu przed końcem turnusu. No i był to też mój jedyny.
-Stolik pod oknem - warknęła Marta miażdżąc mnie wzrokiem kobry. Taki też miała kolor, nie oczu oczywiście tylko tych powiek swoich. Jakiś taki zielony, srebrny, złoty. Szalony i za mocny jak na jej małe oczy. Taki jest z niej trochę bazyliszek.
Wziąłem niepewnie srebrną tacę lordów. Były na niej dwie duże Latte i dwa desery lodowe. Z bitej śmietany powoli spływała niebezpiecznie płynna czekolada i toffi. Niebezpieczne kalorie.
Pod oknem siedziało starsze małżeństwo. On patrzył za okno na zbierające się chmury a w rękach bawił się mokrym parasolem. Ona zaś patrzyła na niego zamglonym wzrokiem. Myślami była gdzie indziej.
Lubiłem patrzeć na ludzi. Nie lubiłem ich oceniać, mimo że wielokrotnie mi się to zdarzało. Ale najbardziej lubiłem zgadywać: Kim są? Skąd są? Gdzie idą? O czym, lub o kim myślą? Oni wyglądali... na starych. Byłem już dzisiaj zmęczony. Jeszcze tylko godzinka i do domu.
-Poprzyjmuj już tylko zamówienia, dobrze? Pamiętasz już co mamy w ofercie? - Zapytała Alicja, ta managerka z tym dekoltem, już o niej wspominałem.
-Tak, tak. Wszystko wiem, przecież nie raz tu się kawę piło, nie? - mrugnąłem do niej, w moim mniemaniu zalotnie. Może przez to nie dostaję nigdzie roboty? Więcej czasu na seriale, książki i ogólnie życie w swoim świecie.
Zimny wzrok Alicji był jak... zimny prysznic. Podała mi gwałtownie biały notatnik z długopisem i poszła wylogować mnie z kasy. Podszedłem najpierw do pary w średnim wieku zapytać czy wszystko w porządku, może coś jeszcze podać, może chcą rachunek. Nie. On oblizywał powoli pucharek po deserze lodowym. Ona czytała, chyba wiersze. Przyszły dwie dziewczyny. Od razu je obsłużyłem. Już zbliżała się czternasta. Teraz dziewczęta będą już wychodzić ze szkół i wpadać na pyszną kawkę robioną przez miejscowego mistrza baristyki. Ciemnookiego Bartka o jasnych, niemal blond włoskach opadających na czoło. Niektóre dostrzegą kolczyk w jednym uchu i będą myśleć nad tym jaki niegrzeczny on jest. Inne będą marzyć o szeptaniu mu do ucha sprośnych rzeczy, które robiły ze swoim byłym, byle usłyszeć, że to właśnie on będzie od niego lepszy.
Tak będzie. Jak zachowam tą pracę. Później tylko dwa lata terapii z psychologiem na temat swojej pewności siebie. Bułka z masłem.
Nawet na mnie nie popatrzyły. Jakby mogły zasłoniłyby się tymi wielkimi czarnymi teczkami, które laski z plastyka zawsze przy sobie mają. Obie miały kręcone włosy. Jedna do ramion, druga obcięte krótko na baranka. Obie miały czarne włosy, czarne ubrania i kolorowe elementy typu: niebieskie glany, przypinka ulubionego anime. Jedyne o czym z nimi mogę rozmawiać to „będzie cukier do kawy?".
Ale chciały herbatkę. To jeszcze umiem zrobić.
Przeliczyłem się. Oparzyłem się wrzątkiem.
Potem przyszły jeszcze cztery dziewczyny. Rozhahana grupa poniżej liceum. Krótkie spódniczki i błyszczyki pachnące wanilią. Jedna się do mnie uśmiechała, zapomniałem przez to zapytać co będzie dla niej. Zrobiłem trzy kawy, a potem jak skończony kretyn zapytałem:
-A dla ciebie? Bo wiesz dałem ci więcej czasu do namysłu... bo stawiam. - Znowu mrugnąłem „zalotnie". Tym razem nie wyszło i zamiast jednym okiem, zamrugałem oboma. Wyglądałem pewnie jakby mi muszka do oka wpadła. Nieistotne, bo czułem już palenie na całych policzkach aż po uszy. Debil. No debil.
Ciekawostka. Chciała herbatkę. Tym razem się nie poparzyłem, bo zrobiła ją i zaniosła dziewczynie Marta.
Wtedy zauważyłem poruszenie wśród dziewczyn. Chłopak. Nie byłem to ja! Siedział pomiędzy tymi dwoma stolikami. Nie zdjął czarnej skóry, tylko wyłożył nogi pod stołem i wyjął drogiego laptopa. Włosy miał mokre od deszczu. Może przez to wyglądały jakby były kruczoczarne. Był przystojny jak cholera. Delikatny zarost, dobre jeansy, zegarek, styl. Pełne wargi, czujne oczy skupione na ekranie. Ciemne tak samo jak włosy. Był jak aktor amerykańskich seriali. Dziewczyny muszą wiedzieć co dobre.
-Ej Marta... - kiwnąłem na nią głową a ona odłożyła szkło, które wyjmowała z wyparzarki i spojrzała na mnie jak na kosmitę. - Idziesz go obsłużyć? - zapytałem akcentując ostatnie słowo tak, aby nadać mu podwójnego znaczenia. Uśmiechnąłem się przy tym zawadiacko. Marta nadal stała i piorunowała mnie wzrokiem.
-Wiesz, że mnie dzisiaj denerwujesz, prawda? - Zapytała bardzo powoli i poważnie.
-No wiesz, podejrzewam że tak, ale wiesz... Nie pamięta wół jak cielęciem był? - Jakie to było głupie zachowanie z mojej strony. Potwierdziły to jej brwi unoszące się do góry i moje policzki, które od razu zaczęły mnie parzyć. Aż po uszy. No życie. -Idę, idę. - mruknąłem szybko.
Podszedłem do chłopaka z rozpędu, żeby jak najszybciej oddalić się od Marty. Tak szybko, że aż uderzyłem swoim ciałem w krzesło obok niego, natychmiastowo chwyciłem oparcia oburącz. Notatnik i długopis posunęły na śledzia przez cały stolik, także przez laptopa. Długopis przewinął się przez klawiaturę zatrzymując ręce chłopaka tuż nad nią w nieruchomej pozycji. Zastygliśmy bez ruchu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro