Styczeń (2)
Pół nocy Terencia spędziła na płakaniu. Na dodatek nie miała pojęcia, co zrobić z kawałkiem papieru, który Tom umieścił w jej bieliźnie. Jaki sens miało przelewanie krwi, skoro jego już z nią nie było?
Życie bez Riddle'a to ogromne wyzwanie dla kogoś, kto spędził w jego towarzystwie tyle czasu. Na każdym kroku Ślizgonka stwierdzała, że to praktycznie niemożliwe. Nauka szła jej koszmarnie, a pisanie jakichkolwiek prac trwało trzy razy dłużej, niż gdy robił to za nią Tom. Codzienne wstawanie, ubieranie, malowanie, czesanie, jedzenie, chodzenie na zajęcia — wszystko bez Toma było koszmarnym koszmarem pozbawionym sensu. Tęskniła za nim. Z dnia na dzień uświadamiała sobie, że był jej jedynym prawdziwym przyjacielem.
A te wszystkie złe czyny, których się dopuszczał? W obliczu palącej pustki i uczucia samotności były niczym. Mówienie po wężowemu nie przyniosło jej żadnych strat, wyjścia do Komnaty Tajemnic także. Tom poił ją eliksirem, ale pilnował przecież, by nie umarła z wycieńczenia. Kazał jej jeść i pić, pilnował, aby długo spała. Terencia zaczynała rozumieć jego troskę o nią.
Tom Riddle musiał ją niezmiernie kochać, skoro chciał być z nią i jednocześnie utrzymywać przy życiu. I zatajał prawdę o całej sprawie tylko po to, żeby ona czuła się komfortowo.
Takie myślenie doprowadzało blondynkę do jeszcze większego smutku. Jak mogła być tak bezduszna? Jak mogła się go po prostu pozbyć? Był jej przyjacielem, powiernikiem sekretów, zbawicielem świata czarodziejów, a ona go porzuciła. Co za podłość.
Od incydentu w toalecie Jęczącej Marty nie minęły dwadzieścia cztery godziny, a Terencia podjęła decyzję o odzyskaniu dziennika. Ale do tego potrzebny był dobry plan.
Rozmawianie z samą sobą w myślach nagle stało się dla Ślizgonki dziwne, nienaturalne. Najłatwiej jej szło, gdy udawała, że Tom wszystko słyszy. Tym sposobem wiedziała, że musi wejść do wieży Gryffindoru pod postacią Gryfonki, ponieważ zaklęcie kameleona po prostu nie zadziała bez Toma. Musi znać hasło, musi zdobyć włos uczennicy i eliksir wielosokowy. Ostatnia rzecz z listy należała do tych, które najtrudniej zdobyć, jednak w tym wypadku blondynka wiedziała gdzie się zgłosić.
— Witaj, Terence. — Chłopak aż zakrztusił się jedzonym właśnie kawałkiem lazanii, gdy piątoklasistka zajęła miejsce obok niego. — Smacznego.
— Dzięki — odpowiedział, gdy wreszcie zdołał przełknąć obiad. — Czemu zawdzięczam twoje towarzystwo?
Przez moment Terencia milczała. Tak trudno jej było cokolwiek powiedzieć, choć ćwiczyła w głowie tę rozmowę tysiąc razy. Tymczasem Ślizgon przyjrzał się uważnie swojej towarzyszce. Wyglądała marniej niż zwykle, ale nadal — przynajmniej według niego — przyćmiewała swoją urodą ponad połowę uczennic Hogwartu. Jednak coś było nie tak i Terence to dostrzegł.
— Wszystko dobrze? Może powinnaś iść do Skrzy...
— Nie — przerwała mu i wtedy ich spojrzenia się spotkały. — Po prostu zastanawiałam się, czy twoja propozycja wyjścia do Hogsmeade jest nadal aktualna.
Higgs wyprostował się i przez moment na jego ustach dojrzeć można było uśmiech, a w oczach zadowolenie. Potem jednak ukrył swoją radość, bo wiedział, że ta dama woli nie okazywać uczuć publicznie. Może nie uważał tego za normalne, ale to nie była chwila do rozmów na ten temat.
Ślizgonka za to miała ochotę się rozpłakać. Tom nakazał jej unikać magomedyków, tymczasem Terence wręcz przeciwnie. Uważała, że jeśli zrobi coś, co mogłoby nie przypaść Riddle'owi do gustu, on nie porozmawia z nią nawet, jeśli wyjdzie z Komnaty Tajemnic. Tego się obawiała.
— Jasne, pewnie. To kiedy? — spytał, nabierając kolejny kawałek lazanii na widelec. Tak usilnie próbował pozostać naturalnym, ale przy niej zdarzało mu się robić z siebie głupka.
— Dzisiaj.
— Przecież dzisiaj jest trening — zauważył chłopak.
Terencia uśmiechnęła się ledwo zauważalnie i zerknęła na Marcusa, który w towarzystwie drużyny nie zauważył jej nieobecności.
— I stąd pewność, że nikt nam nie przeszkodzi.
***
Po zakończeniu poobiednich lekcji Terencia pospiesznie udała się do dormitorium. Zostawiła torbę na łóżku, włożyła antyśniegowe kozaki i zmieniła szatę szkolną na elegancki czarny płaszcz. Jednak równie dobrze mogłaby ubrać worek na ziemniaki. Nie zależało jej na wyglądzie, tylko na dzienniku.
Jedynie szczątki zdrowego rozsądku, jakie w niej pozostały, nakazały nieco spóźnić się na spotkanie przy wejściu na drewniany most. Chociaż czy reputacja naprawdę miała dla niej w tamtej chwili jakiekolwiek znaczenie? Ostatecznie wszystkie działania przeprowadzała w celu odzyskania Toma.
Terence już czekał, kiedy blondynka zjawiła się w umówionym miejscu. Przekonany, że właśnie czeka go randka, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okrutnie zostanie wykorzystany. Ruszyli w stronę miasteczka zamieszkanego wyłącznie przez czarodziejów. Zaczęli rozmowę, którą Ślizgonka sprowadziła na właściwy tor dopiero w połowie drogi do Hogsmeade.
— Skoro mowa o eliksirach, to jest jeden taki, który fajnie byłoby mieć. — Rozmarzonym wzrokiem i z lekkim uśmiechem spojrzała na opadające płatki śniegu. Westchnęła, a z jej ust wydobyła się mgiełka, która jednak szybko zniknęła w zimowym powietrzu.
— Powiedz jaki, a dostarczę ci go najpóźniej jutro — zaoferował się Terence z szelmowskim błyskiem w oku.
— Naprawdę? Och, Terence, byłabym bardzo wdzięczna, ale obawiam się, że nie jesteś w stanie akurat tego zdobyć — odparła blondynka, udając zasmuconą. Jednocześnie zmniejszyła dystans, jaki dzielił jej ramię od jego ramienia. Bliskość dobrze działała na mężczyzn w tym wieku.
— Słyszę zwątpienie w twoim głosie i jestem urażony. Czego potrzebujesz? I do czego?
— No dobrze, powiem ci. Ale to będzie nasza tajemnica. Przynajmniej do ukończenia szkoły. — To mówiąc, zatrzymała się i wyciągnęła do niego rękę. Chłopak uścisnął ją bez namysłu. — Eliksir wielosokowy, żeby zrobić Gryfonom niespodziankę. — Uśmiechnęła się znacząco, a Higgs od razu zrozumiał, o co jej chodzi.
Ślizgon nie tylko wiedział gdzie się udać, ale także jak namówić sprzedawcę do pokazania swoich niezbyt legalnych towarów — w tym eliksirów — oraz przekonać pana McMucka do sprzedania potrzebnej im substancji.
Terencia zaś bardzo się cieszyła, że nie musi czekać miesiąc na uwarzenie eliksiru, i nawet nie słuchała uwag sprzedawcy dotyczących efektów ubocznych użycia specyfiku. Nagle wszystko wyglądało dziecinnie łatwo. Zdobyć włos uczennicy, hasło i znaleźć dormitorium Pottera, a tam dziennik będzie na nią czekał.
— Terencia? — Z krainy marzeń wyrwał ją głos towarzysza. — Słyszałaś, co powiedziałem?
— Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś?
— Że nie musisz oddawać mi pieniędzy — powiedział, pokazując jej flakonik z eliksirem, jednak kiedy dziewczyna wyciągnęła po niego rękę, podniósł go tak, by nie mogła dosięgnąć. — Co nie znaczy, że dam ci to tak za darmo.
Błękitne oczy panny Flint nagle zaczęły przypominać bardziej ślepia spłoszonego zwierzęcia niż człowieka. Czego mógł chcieć od niej wychowanek domu, który charakteryzował się posiadaniem nader przebiegłych podopiecznych? Widocznie przykładem owej przebiegłości nie był tylko Tom.
— Podaj swoją cenę.
Terence wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Schował fiolkę w kieszeń i zaczął zmierzać do — jak się później okazało — Herbaciarni u pani Puddifoot. Śnieg prószył na jego rozczochrane blond włosy, ale jemu to nie przeszkadzało. Właściwie uważał, że nic nie jest w stanie zepsuć mu tamtej chwili.
— Chcę — zaczął powoli, jakby ważył każde kolejne słowo — żebyś mnie pocałowała.
Nie zimowy chłód zmroził Terencię, ale słowa chłopaka. Jak mógł powiedzieć coś takiego?! Jak mógł tak pomyśleć?! Wszystko w niej się burzyło na samą wzmiankę o całowaniu kogoś innego niż Tom. Po chwili jednak nie tyle stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, ile pojęła, jak wielką władzę posiada nad stojącym przed nią Ślizgonem. Przecież z miłości ludzie robili idiotyczne rzeczy, a najlepszym tego przykładem była bajka o włochatym sercu czarodzieja.
Zdziwienie na twarzy blondynki szybko zostało zastąpione uroczym uśmiechem nieśmiałych panienek. Przynajmniej tak mogła zamaskować swoje prawdziwe uczucia. Starała się także nie myśleć o tym, że takim czynem zdradziłaby Toma.
— Skąd ten pomysł? — zapytała Terencia, mając nadzieję na zmianę jego decyzji.
— No wiesz, czekałem cztery miesiące, aż zgodzisz się ze mną wyjść... Nie chcę przepuścić tej okazji, ale do niczego cię nie zmuszę.
— Nie pomyślałeś, że jestem z kimś zaręczona? — wypaliła z nagła Ślizgonka.
— Gdybyś była, nie zgodziłabyś się ze mną iść. Zresztą do niedawna kumplowałem się z twoim bratem. Wiedziałbym.
Terencia milczała przez chwilę. Szli w ciszy i nie przeszkadzało im toczące się wokół nich życie mieszkańców Hogsmeade, bo dzięki temu nie czuli niezręczności.
— Zgoda, ale gdzieś, gdzie będziemy tylko my dwoje — zarządziła.
***
Po wizycie w herbaciarni długo kręcili się pomiędzy domami i sklepami wioski, ale nie mogli znaleźć ustronnego — a raczej bezludnego — miejsca. Kiedy Terencia już miała nadzieję, że uniknie całowania, jej towarzysz wpadł na genialny według niego pomysł. Pomysł, który postawił ich na skraju lasu, kilkaset kroków od Wrzeszczącej Chaty.
Wrzeszcząca Chata przeważnie wzbudzała strach i Ślizgoni nie byli wyjątkiem od tej reguły. Zapadnięta, od lat niezamieszkana, a na dodatek w środku straszyły upiory. Nie były to duchy dobre i widoczne dla ludzkiego wzroku jak w Hogwarcie. Te konkretne miały wyć, krzyczeć i demolować wnętrze domu, a przynajmniej tak twierdzili mieszkańcy wioski.
— Terence, jesteś pewien, że nie chcesz czegoś innego?
— Absolutnie — odpowiedział chłopak, szczerząc do niej zęby. Ona zaś była raczej zaniepokojona.
Stali niebezpiecznie blisko siebie. Czuła jego gorący oddech na swojej twarzy. Pomyślała, że to okropnie, choć pewnie dla Terenca ani trochę, niezręczne. Była w stanie dojrzeć maleńkie kształty rysujące się na jego tęczówce. Napięcie między nimi rosło.
Terence już nie czekał na pozwolenie. Wpił się zachłannie w usta dziewczyny, a ona pozwoliła mu na to. Przez krótką chwilę czuła przyjemne mrowienie w żołądku. Upajali się wzajemnie. On czuł jej szminkę o smaku gruszki, ona jego spierzchnięte wargi na swoich.
Objął w talii Ślizgonkę i przysunął do siebie. Serce biło mu w zastraszającym tempie, nie mógł nabrać powietrza ustami, bo wiedział, że odsunięcie się oznacza koniec. Nie chciał tego kończyć.
Panna Flint zrobiła to pierwsza. Odsunęła głowę, zamrugała kilkukrotnie, jakby nie do końca rozumiejąc, do czego właściwie doszło. Wyciągnęła rękę z kieszeni i wsadziła ją w kieszeń chłopaka. Eliksir — miała już to, czego potrzebowała.
— Dzięki — powiedziała beztrosko, a potem udała się w stronę Hogwartu. Nie musiała spoglądać, czy Higgs idzie za nią. Wiedziała to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro