Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Marzec (1)

Gdy tego dnia Terencia weszła do pokoju wspólnego Ślizgonów, od razu usłyszała głośną wymianę zdań między Marcusem a Lucjanem na temat zbliżającego się meczu między Puchonami a Gryfonami.

— Czego nie rozumiesz w znaczeniu słowa „nielegalne"? — spytał Lucjan wyraźnie już zirytowany postawą kapitana drużyny. Wziął się pod boki, aby wyglądać na większego, ale wciąż brakowało mu kilku centymetrów i paru kilogramów do kapitana drużyny.

— Przed meczem i tak nikt nie sprawdza mioteł! — Ręce Marcusa poszybowały w górę. Musiał być mocno zdenerwowany, skoro tak gestykulował. 

Kasjusz Warrington siedział przy stole, na którym leżały plany boiska oraz pergaminy pełne tabelek i wykresów. Wszystko to musiało dotyczyć quidditcha, bo kilku członków drużyny pochylało się nad nimi w milczeniu. Terencia podeszła bliżej i przyjrzała się niezbyt skomplikowanej strategii, którą musiał zaplanować jej brat. Kasjusz nanosił poprawki piórem z zielonym atramentem, choć gdyby robił to zwykłym, również każdy zauważyłby jego dużo precyzyjniejsze i dokładniejsze linie. Brak przynależności do drużyny nie oznaczał całkowitego wykluczenia Ślizgona z meczu.

Pod tym względem Slytherin odznaczał się dużą jednorodnością. Prawie wszyscy kochali quidditch, wielu chłopców poza kibicowaniem oferowało swój czas i pomysły na udoskonalenie reprezentacji domu Węża, a dziewczęta dopingowały skład. Niestety nie miały wiele do powiedzenia na temat strategii i to nie dlatego, że ich głos w tej sprawie niekoniecznie się liczył. Deficyt panien żywo zainteresowanych sportem istniał od początku założenia Slytherinu, a na przestrzeni lat w drużynie znajdowały się około cztery dziewczęta.

— To zwykłe oszustwo — kontynuował Lucjan. — Też wolałbym, żeby wygrali Puchoni, bo łatwiej ich pokonać, ale nie można majstrować przy miotłach. Dobrze o tym wiesz. Odbiorą nam punkty, jeśli komuś coś się stanie. Chcesz się pożegnać z Pucharem Domów?

Flint do tej pory przechadzał się po pokoju, ale po słowach kolegi podszedł do stołu i uderzył dłońmi o blat. Kałamarz z zielonym atramentem lekko podskoczył. Przestraszeni Ślizgoni znajdujący się najbliżej aż drgnęli, a szczególnie Terencia, która do tej pory śledziła pociągłe kreski biegnące od jednej trybuny do drugiej, ale pomiędzy bramkami. 

— Wolę się pożegnać z Pucharem Domów niż z Pucharem Qudditcha. Ci przeklęci szlamolubcy trenują co wieczór po kolacji! Sprzęt to nie wszystko, Bole. Trzeba być sprytnym. — To powiedziawszy, dotknął palcem wskazującym swojej skroni.

— I tak nie ma okazji do zrobienia czegokolwiek przy tych miotłach — zauważyła cicho Terencia. — Są albo w pokojach graczy, albo w schowkach w ich przebieralni. Tam zawsze ktoś się kręci, a Gryfoni zbierają się na trybunach nawet podczas treningu.

— Racja — przytaknął jej Peregrine Derrick, który stał obok krzesła Kasjusza, gniotąc w dłoni kauczukową podobiznę złotego znicza. — Tyle par oczu, że ktoś na pewno by to zobaczył.

Marcus westchnął rozdrażniony i zabrał ręce ze stołu. Odwrócił się od pozostałych i pomaszerował na kanapę, mrucząc coś po drodze o zdaniu kapitana. Higgs, który do tej pory wylegiwał się w fotelu obok i udawał, że nie interesuje go quidditch, posłał Terencii złośliwy uśmiech. Widocznie sprzeciw drużyny wobec kapitana cieszył go szczególnie, tak jak każde nieszczęście, które spotkało Marcusa.

Blondynka wzruszyła jedynie ramionami. Spieszyła się na śniadanie, choć w głowie układała sobie wszystkie informacje. Właściwie cały dzień przygotowywała się do odzyskania dziennika Toma i nawet natarczywy Terence nie był w stanie skierować jej myśli na inny tor.

Zbliżała się godzina kolacji, a blondynka miała ochotę już teraz przystąpić do realizacji planu. Z drugiej strony marzyła, by ktoś zrobił to za nią. Pójście do wieży Gryffindoru było jak pakowanie się w paszczę lwa. Ale nie istniało inne wyjście.

Podczas kolacji błękitne oczy Ślizgonki śledziły uważnie każdy ruch Olivera Wooda. To on decydował, kiedy wraz z resztą drużyny wybierają się na boisko. Im dłużej zwlekał, tym większą nienawiścią darzyła go dziewczyna. Gdy wreszcie wstał, a za nim Harry Potter, Terencia pożegnała się ze znajomymi i ruszyła do łazienki chłopców na szóstym piętrze. Tam przed kolacją ukryła wszystkie niezbędne rzeczy. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, ale nie mogła już zawrócić. Nie chciała.

***

Eliksir wielosokowy z Colina smakował jak solone migdały zmieszane z przeterminowaną papką, którą podaje się małym dzieciom. Szaty nawet pasowały do nowego ciała, ale buty okazały się o dwa rozmiary za duże. Zastosowanie na nich Reducio pomogło, na co Terencia zareagowała z ulgą. Magia stanowiła gigantyczne udogodnienie w życiu codziennym.

Gruba Dama także nie należała do trudnych przeszkód. Ślizgonka w ciele Creeveya pozwoliła sobie nawet stwierdzić, że ten obraz przepuściłby każdego, kto znałby hasło. W Hogwarcie portrety były pomocne tak, jak duchy, ale oba niestety istniały tylko jako wspomnienia ludzi, którzy niegdyś przechadzali się po tym zamku. Nie tkwił w nich zbyt wysoki iloraz inteligencji. Wyjątek stanowiły portrety dyrektorów, uczące się od swoich żywych odpowiedników jeszcze nim ci dokonali żywota.

Wieża Gryffindoru była jeszcze opustoszała. Nie dziwiło to Terencii. Skoro ataki ustały, to dlaczego nie spędzić wolnego czasu w piątkowy wieczór gdzieś indziej niż w pokoju wspólnym. Zwłaszcza że ich drużyna miała trening, a Wood z jakiegoś powodu cieszył się dużym powodzeniem wśród gryfońskiej społeczności.

Odnalezienie odpowiedniego dormitorium było już komicznie proste. Kręte schody zaprowadziły Terencię w ciele Colina do pary naprzeciwległych drzwi. Jedne prowadziły do dormitorium dziewcząt, a ich schody zmieniły się w zjeżdżalnię, gdy tylko pierwszoroczniak postawił na nich stopę. Drugie schody pozostały w swojej pierwotnej formie. One doprowadziły Ślizgonkę do kolejnych drzwi, które miały wyrytą rzymską cyfrę określającą rocznik, jaki zamieszkiwał tę część wieży. Po drugiej stronie drzwi z numerem drugim znajdował się pokój Harry'ego Pottera i jego czterech kolegów.

Dziewczyna była już tak zestresowana, że ciało Colina zrobiło się mokre od potu. Nie miała jednak czasu na wahanie. Musiała działać szybko. Przetrząsnęła kieszenie każdej szaty, wyrzuciła ubrania z szaf, zawartość szuflad cisęła na środek pokoju. Przy jednym z łóżek zaskrzeczała biała sowa. Terencia zdała sobie sprawę, że ją zna i że to ptak Pottera. Wcześniej nie zwróciła na niego uwagi, bo skupiała się na szukaniu dziennika, ale teraz dokładnie wiedziała gdzie szukać. Prześcieradło spadło na ziemię, za nim materac, a potem spod łóżka małe rączki Colina wyciągnęły z trudem ciężki kufer. Jego zawartość wylądowała na podłodze. Kałamarz, pióro, pergaminy, szaty, buty, rzeczy do miotły, podręczniki... 

Na dnie kufra bystre oko Creevey'a dostrzegło czarną oprawę. Złapał dziennik Toma Riddle'a w obie ręce, wstał i wpatrywał się weń przez dobrych paręnaście sekund. Drgnął, gdy Terencia zorientowała się, jak mało ma czasu. Nie może tu siedzieć bez końca, ryzykując przyłapaniem! Wetknęła przedmiot do kieszeni i ulotniła się z miejsca zbrodni. Idąc w stronę łazienki, gdzie zostawiła rzeczy, minęła pulchnego chłopca o okrągłej twarzy, który niewątpliwie był Gryfonem.

***

Odzyskania dziennika nie można porównać do odnalezienia zaginionego kubka, czy powrotu do uzależnień. Nie można tego porównać do odnalezienia źródła wody po wielodniowej wędrówce po pustyni, ani do wygrania miliarda galeonów na czarodziejskiej loterii. Właściwie trudno jest porównać to do czegokolwiek. Terencia czuła kotłujące się w jej żołądku emocje.

Blondynka odgrodziła się od wciąż jeszcze pustego dormitorium kotarami i wzięła zaczarowane pióro do ręki. Mijały sekundy, a ona nie bardzo wiedziała, co właściwie powinna napisać. Jak to wszystko wytłumaczyć, ująć w odpowiednie słowa... Wreszcie, nie mogąc już dłużej czekać, przytknęła końcówkę pióra do kartki.

Tom, chciałam Cię przeprosić. To, co zrobiłam, było głupie. Wiem, że chciałeś dla mnie dobrze. Odmawiałam Ci człowieczeństwa tak długo, a przecież zasługujesz na własne ciało jak każdy. Wybaczysz mi?

Serce biło jej coraz szybciej z sekundy na sekundę. Wpatrywała się chciwie w stronę, na której zniknął atrament i przez moment była pusta. A potem ponownie pojawiło się tam zgrabne pismo Toma Riddle'a, na którego ponowne spotkanie czekała z utęsknieniem.

 Myślałem, że już nie wrócisz.

*~*

Autorka też myślała, że już nie wróci, ale zaczęły się wakacje, chodzę do pracy, trochę odpoczywam no i mam zamiar sobie popisać i wreszcie dokończyć to, co zaczęłam rok temu. Trzymajcie kciuki!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro