Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Maj (3)

Zmęczenie. Potworna senność ogarniała Terencię. Powieki ciążyły, głowa sama opadała, a kończyny odmawiały posłuszeństwa. A jednak nie zasypiała, powstrzymywała się. Bo ta senność była inna, jakby spowita złą energią. Przynosiła coś złego i niepokojącego. Dziewczyna miała wrażenie, że wciąż jest w pokoju, w którym leży osoba umierająca i panuje grobowa atmosfera. Nie ma miejsca dla spraw niepoważnych.

Tom odzywał się rzadko, choć miał dziwnie dobry humor. Dopiero po śniadaniu Ślizgonka zdała sobie sprawę, co jest tego przyczyną. W jednej chwili wyglądała jeszcze gorzej, o ile w ogóle to było możliwe.

Może jednak pozwolisz mi zająć się dalszym biegiem wydarzeń — zaproponował Tom takim tonem, że nie było wątpliwości, iż to nie pytanie. I tak by nie zaprotestowała.

Terencia spojrzała na kończących swoje śniadanie uczniów i nauczycieli, na opromienioną Wielką Salę, na puste miejsce dyrektora. Niedługo w Hogwarcie zacznie się rzeź mugolskiej krwi i co czwarta osoba w tym pomieszczeniu będzie martwa.  Ale Tom wreszcie stanie u jej boku. Wielki, potężny i żywy. Dla niej podbije świat, aby złożyć go u jej stóp...

Zasnęła, choć nikt tego nie zauważył.

***

Tom niemalże odepchnął świadomość dziewczyny od sterów. Teraz on tu rządził. Nakazał wstać od stołu. Wstała. Nakazał iść do łazienki i ukryć się – zrobiła to. Rozbrzmiał dzwonek, uczniowie rozeszli się do klas, Terencia wyszła na korytarz. Zabrała dziennik z dormitorium i udała się w miejsce, które wskazał jej Tom. Pod poprzednim krwawym napisem pojawił się kolejny, gdy wbiła paznokieć  w przedramię i wypisała na ścianie wiadomość od Dziedzica Salazara Slytherina.

„Jej szkielet pozostanie w Komnacie na wieki."

Rozporządzanie ciałem bez oporu innego umysłu stało się dziecinnie łatwe i prawie dawało tę samą satysfakcję, co posiadanie swojego organizmu. Prawie. Są sposoby na pozyskanie własnego ciała.

Postać panny Flint zniknęła w łazience Jęczącej Marty, która to akurat spływała ściekiem do jeziora. Marta miała wrócić na miejsce w momencie, w którym przejście do Komnaty się zamknęło. Dopiero odczytanie nowych napisów uświadomiło nauczycieli, że zniknęła jedna z uczennic. Ta przebudzona we własnym ciele dopiero w chwili, gdy leżała przed pomnikiem założyciela szkoły w jej podziemiach.

Riddle stał obok, ale mimo to zmęczenie nie opuściło Terencii. Nadal czuła senność, choć przecież nie powinna. Całkowicie zsyntetyzowany czarodziej istniał nad nią niewzruszony. Idealne rysy nadawały mu coś, co budziło w ludziach niepokój i Ślizgonka zdziwiła się, że przedtem tego nie dostrzegła.

— Myślałem, że się już nie obudzisz — rzekł niby to zabawnie, ale zabrzmiało, jak zwiastun śmierci. Jakby naprawdę sądził, że umarła, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.

Ślizgonka nabrała wilgotnego powietrza do płuc i zamrugała kilkukrotnie oczami. Otoczenie nabrało ostrości i zapachu stęchlizny.

— A długo spałam? — spytała, usiłując podnieść się do pozycji siedzącej, ale i to było cholernie trudne. Brakowało jej energii.

— Kilka godzin — oświadczył sucho.

Oboje milczeli przez chwilę, a w tym czasie dziewczyna oparła się o jedną z kolumn podtrzymujących sklepienie i ginących w mroku. Wyrzeźbiony wąż czynił to opieranie trochę mniej komfortowym, lecz dla niej to już nie było istotne. To tylko kolejny, irrelewantny ból.

— Tom, zimno mi. — Na dowód tych słów jej ciało zadrżało, a blondynka objęła się ramionami. — Długo będziemy tu jeszcze siedzieć?

— Niedługo, zapewniam. Proces powoli dobiega końca.

Jego zimne oczy pozostały niewzruszone, gdy się jej przyglądał. Terencia, mimo ogromnego braku sił, wciąż widziała jego piękno. Był cudowny, bezgranicznie monumentalny, przyciągający wzrok i niedający się nie lubić, mimo aury grozy. Był cieplejszy od niej, wszak tyle już krwi w niego przelała. Z głosu w głowie, na jej oczach i w jej obecności, przeistoczył się w żywą istotę. Taką, jaką ona powoli przestawała się czuć.

— Mogę jeszcze chwilę pospać? — spytała prawie bezgłośnie, na co chłopak przytaknął z lekkim uśmiechem. Przymknęła oczy, by dać się pochłonąć mrocznej senności. Po chwili dodała — Tom, kocham cię.

***

Obudził ją ból stokrotnie większy od tego, który czuła, gdy podpaliła dziennik. Niszcząca energia wyrwała z niej całą bezbolesność, jaką kiedykolwiek posiadała. Czuła się, jakby umierała na nowo w każdej sekundzie. Nieokreślona siła zadała jej cios. Jeden.

Otworzyła oczy i ujrzała chłopca w okularach, który klęczał nad dziennikiem. W ręku trzymał ogromny kieł. Zamachnął się.

Drugi cios.

Znów umarła. Zepchnął ją w Czeluść Piekielną, a potem z nagła na Pola Elizejskie. Zobaczyła tysiące światów, najczerniejszą z czerni i pustkę. Przerażającą pustkę, pośród której wił się Riddle. Merlinie...

Otworzyła oczy. Chyba krzyczała. Tom rozbłysnął białym światłem. To był też jego krzyk. Jego ból. Jego klęska. Bazliszek leżał martwy tuż obok niej. Dziewczynie świat zachwiał się w posadach. Niech to się skończy!

Trzeci cios.

Ból był tak dojmujący, że zemdlała, choć ostatnią jej myślą było, iż umiera. I tylko jedno zdążyła usłyszeć od Toma.

I ja ciebie, moja droga.

A może to był tylko wymysł jej wyobraźni?

***

Szkołę szybko obiegła wieść, że Harry Potter pokonał Dziedzica Slytherina i wrócił z Komnaty Tajemnic z tą porwaną dziewczyną. Nie jest pewne, kto pierwszy dopadł chłopca na korytarzu, ponieważ obaj Ślizgoni zjawili się w tej samej chwili.

Terence Higgs uścisnął dłoń Gryfona, Marcus Flint skinął mu głową. Jego spojrzenie mówiło wszystko. Jedno było pewne – KAŻDY uczeń i nauczyciel Hogwartu cieszył się, że dziewczyna żyje, a zagrożenie minęło. Lecz niewielu martwiło, iż blondynka przez cztery dni spała w Skrzydle Szpitalnym, a pani Pomfrey sprawdzała, czy pacjentka w ogóle żyje.

Każdą wolną chwilę Marcus i Terence spędzali przy łóżku ofiary Riddle'a. W ciszy, wymieniając nieme spojrzenia i na te kilka godzin w ciągu dnia zapominając o swoich zatargach. Wspierali się, nawet jeśli żaden by tego nie przyznał.

Przedtem w zachowaniu byłego szukającego bardzo wyraźnie dało się odczuć żal za strącenie z pozycji. Przez status społeczny, przez pieniądze, przez przekupstwo. Mówił o kapitanie drużyny źle i odciął się od rozgrywek. Za to znalazł sobie nowe zajęcie, które paradoksalnie zbliżyło go teraz z Marcusem.

Angus Flint zjawił się w szkole tej samej nocy, podczas której jego córka wróciła z Komnaty Tajemnic. Został jednak uspokojony i poproszony o udanie się do domu. Wszak pociecha będzie żyć – co potwierdziła pani Pomfrey po oględzinach – ale teraz nie można z nią rozmawiać.

Trzy razy dziennie podawano jej wzmacniające zastrzyki, gdy Queenie Holmes przyszła do profesora Snape'a z fiolką eliksiru, który w szafce nocnej trzymała Terencia. Mistrz Eliksirów orzekł, że to specyfik wywołujący krwawienie u kobiet, choć uwarzony dziwnie, wręcz niekonwencjonalnie. Jego działanie było nastawione na długość zażywania. Im dłużej brany, tym mocniej oddziaływał na konsumentkę.

Ale bez wyjaśnień samej poszkodowanej trudno było ulepić z tego jakąś spójną całość.

Tom Marvolo Riddle był na ustach wszystkich i przeplatał się z Tym–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać. Trudno powiedzieć, jak Dumbledore powiązał te dwie postaci ze sobą. Nauczyciele wiedzieli niewiele więcej od uczniów w tej sprawie.

Czwartego dnia Marcus, jak zwykle milczący, patrzył na siostrę leżącą na łóżku szpitalnym i na Terenca, który usnął chwilę temu, zapewne by odespać nieprzespane noce. Marcus bardzo żałował swojego zachowania wobec siostry. Widział, jak słabnie, jak w ciągu roku staje się cieniem samej siebie, jak niemal umiera zżerana demoniczną siłą tajemniczego dziennika, który Potter przyniósł z Komnaty. Wiedział tak niewiele, choć był obok.

Higgs czuł to samo, ale kilkukrotnie mocniej. Gdy wszyscy się dowiedzieli, że porwano pannę Flint, poczuł, jakby ktoś mu przyłożył w twarz z całej siły pięścią. Zamknął się w dormitorium i płakał w poduszkę. Kiedy wyszło na jaw, iż Ślizgonka została opętana, przeżył kolejne załamanie. Bo przecież istniała możliwość, że to przez cały rok nie była ta Terencia Flint, a to, co nią zawładnęło. Jedynym pocieszeniem okazał się fakt, że ona żyje, choć jest w tragicznym stanie.

Wreszcie Terencia obudziła się i bardzo powoli otworzyła oczy. Nic sobie nie mogła przypomnieć przez dłuższą chwilę. Nie zanotowała istnienia po lewej stronie łóżka Marcusa i po prawej Terenca. Nie słyszała słów. Patrzyła w przestrzeń. Umysł przez krótki moment pozwolił jej na błogi spokój. Potem wspomnienia wróciły, przysypując ją niczym grad i przytłaczając niczym wielki głaz. Zadawały kolejne ciosy.

Po Skrzydle Szpitalnym rozszedł się przerażający krzyk, który zaraz przeszedł w szloch i zawodzenie wypełnione bólem. Blondynka siedziała na łóżku i płakała. Chłopcy w pierwszym odruchu rzucili się, aby ją pocieszać i przytulać, ale pani Pomfrey kazała im odejść i powiadomić kogo trzeba.

Pięć minut później przy nieco uspokojonej eliksirem i czarami Terencii tłoczyli się Angus, Marcus, Terence, profesor Snape, Albus Dumbledore i magomedyczka, która zamknęła Skrzydło na klucz. Niektórzy, usłyszawszy przebudzenie pacjentki, chcieli dowiedzieć się jak najwięcej z nadchodzącej rozmowy.

Ale Terencia nie chciała mówić. Nie chciała przyznać się do tego, co zaszło. Nikt nie mógł jej namówić do zdania relacji, a propozycja Higgs'a – związana z wykorzystaniem eliksiru prawdy – spotkała się jedynie z groźnym spojrzeniem Snape'a.

— No cóż — mruknął Dumbledore. — Chyba trzeba będzie to przełożyć na później. Na razie, o ile się nie mylę, panna Flint potrzebuje dużo, dużo odpoczynku. Chodźmy zatem.

Terencia zwijała się w miejscu z cierpienia, choć teoretycznie, nafaszerowana taką ilością eliksirów, nic nie miało prawa ją boleć. A jednak czuła, że coś zżera ją od środka, uderza z całej siły w jej duszę. Niewidzialne liny wżynały się w serce i dusiły tak, że ledwo mogła wytrzymać.

Pod wieczór wmusiła w siebie kolację. Godziny zajęć i kilka minut posiłków spędzała w samotności, a potem nawet w nocy towarzyszyli jej na zmianę Terence i Marcus. Inni próbowali ją odwiedzać, ale nie odzywała się do nikogo. Queenie, Elizabeth, Kasjusz, Adrian, Lucjan, Roger Davies... Nikt. Jadła, korzystała z toalety, kąpała się, przebierała, spała i płakała. Jej myśli były zaprzątnięte tylko wydarzeniami ostatnich miesięcy. W umyśle plątały się wspomnienia sytuacji, których ona nawet nie była świadoma, póki Tom nie zniknął wraz z dziennikiem.

Dwa dni po przebudzeniu, pod wieczór, gdy towarzyszył jej Terence, dziewczyna odwróciła ku niemu głowę.

— Przepraszam — szepnęła.

— Terencio, o czym ty... Nie masz za co przepraszać. Wszystko już będzie dobrze, tylko musisz jeszcze powiedzieć, na brodę Merlina, co się stało.

Ślizgonka westchnęła z żalem. Było to westchnięcie tak przepełnione goryczą, jakiego dotąd nie udało jej się wykonać. Musiała zmobilizować wszystkie siły, które powoli do niej wracały.

— Terence, ja zrobiłam coś okropnego.

— Poczekaj, jeśli chcesz to opowiedzieć, to wolę zawołać Snape'a — powiedział i już wstawał, ale dziewczyna złapała go za rękę i uścisnęła, aby przyciągnąć bliżej łóżka.

— Powiem wszystko, nawet u Dumbledora, ale obiecaj, że ze mną będziesz. I Marcus.

I choć za brata Terencii ręczyć nie mógł, Higgs przysiągł. Potem udali się do gabinetu dyrektora. Ale tym razem już w pełni świadomie, całkowicie jawnie i bez obaw, że ktoś ich przyłapie. Przy okazji Ślizgonka wstąpiła po coś do swojego pokoju. Wzbudziła zainteresowanie wielu uczniów, ale do nikogo się nie odezwała. Queenie na szczęście nie siedziała w dormitorium.

Znali hasło, więc weszli. Oświetlony gabinet prezentował się nieco inaczej, niż nocą, jak to zapamiętała blondynka. Zwłaszcza że na żerdzi siedział wielki feniks, a za biurkiem, na fotelu, usadowił się Albus Dumbledore.

— Och, panna Flint. Zapraszam. Widzę, że znacie hasło. — Na moment zmarszczył brwi, ale ostatecznie powrócił do miny, w której trudno było znaleźć oznaki zdziwienia. — O co chodzi? 

— Ona opowie, co się stało — pospieszył z wyjaśnieniem Terence.

— To świetnie. Panie Higgs, czy mógłby pan sprowadzić profesora Snape'a? On i jej ojciec powinni być obecni przy składaniu wyjaśnień.

Chłopak skinął głową i wyszedł. Dopiero wtedy Terencia zbliżyła się nieco niepewnie w stronę biurka. Dyrektor obserwował ją uważnie sponad swoich okularów połówek. Gdy uczennica znalazła się tuż przy jednym z siedzeń, zauważył, że sięga do kieszeni spodni i wyciąga stamtąd książkę. Czarno-fioletowa okładka coś mu mówiła.

— To należy do pana, dyrektorze. On kazał mi ją ukraść z pańskiego gabinetu — oznajmiła. Z trudem stwierdziła, że „Tom" nie przejdzie jej przez gardło. Jeszcze nie.

Staruszek sięgnął po książkę i uśmiechnął się dobrotliwie, a potem schował ją do jednej z szuflad. Nie wyglądał na zdziwionego. Chyba już nie zaskoczy go w życiu nic, co związane ze sprytem Riddle'a. Wyciągnął za to coś, co kiedyś było dziennikiem byłego ucznia. Czarna okładka miała w sobie wielką dziurę, którą dziewczyna skojarzyła z kłem bazyliszka i sławnym Potterem.

Na moment naszły ją różne dziwne myśli. A gdyby wykraść dziennik i zacząć w nim pisać? Czy Tom wtedy by wrócił? Szybko porzuciła te rozważania. Tom nie odzywał się do niej w myślach, więc nie było go już. Ani w jej głowie, ani między tymi kartkami.

Dziennik wylądował na blacie, a Dumbledore złączył przed sobą dłonie w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń. W jego wzroku nie było pogardy ani potępienia, a raczej współczucie. Dziewczyna usiadła na krześle dla odwiedzających dyrektora.

Drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i weszli przez nie kolejno Angus, profesor Snape, Marcus i Terence. Albus wstał, wykazując się dobrymi manierami.

— Proszę usiąść — powiedział dyrektor, wskazując dłonią przestrzeń wokół. Marcus z ojcem faktycznie go posłuchali, siadając na transmutowanej z książki otomanie. Profesor Snape stanął gdzieś między biurkiem a jednym z regałów, jakby integrował się z władzą w tej szkole. Tylko Higgs znalazł miejsce za oparciem krzesła, na którym siedziała Terencia.

Dziewczyna powiodła wzrokiem po zgromadzonych, przełknęła ślinę i zaczęła opowiadać. I nikt nie śmiał jej przerywać, póki nie skończyła, w obawie, że zamknie się w sobie ponownie.

— Kiedy pakowałam kufer pod koniec wakacji, znalazłam to — wskazała dziennik — między książkami. Chciałam wykorzystać go jako pamiętnik, ale okazało się, że On mi odpisał. On tam był, w tym dzienniku. Rozmawiał ze mną, aż nie wszedł do mojej głowy.

W miarę mówienia „On" zmieniło się w „Tom". Tom, który był przyjazny, miły, pomocny. Tom, który chciał tylko aby w zamian za tę dobroć, Terencia otworzyła Komnatę Tajemnic i czasami pozwoliła mu działać na własną rękę. Zabić kurczaki Hagrida, przywoływać bazyliszka, napisać jej krwią na ścianie napisy – nic wielkiego. Tom, którego straciła i odzyskała, wykorzystując Terenca niejednokrotnie do okropnych rzeczy. Tom, którego pokochała, choć tego nie przyznała przed zgromadzonymi, i którego straciła.

Czuła się winna. Tak bardzo winna. Nie potrafiła uporządkować swoich uczuć. Z jednej strony tęskniła za Riddle'em, nie mogła żyć bez tej osoby towarzyszącej w codzienności. Pragnęła cofnąć czas i móc chociaż się pożegnać. Została sama. Z drugiej strony, wiedziała, że to, co jej zrobił, było złe. Odbieranie komuś – bez jego pozwolenia – wolności, krwi i świadomości było nielegalne zarówno w świecie czarodziejów, jak i mugoli. Ale to był Tom. Jemu wszystko można wybaczyć.

Mówiła o próbach sprzeciwienia się, o zasłabnięciach i odzyskiwaniu kontroli w przypływie negatywnych emocji, o przewinieniach dawnego prefekta, które uznawała za swoje. Dużo zrozumiała przez te dwa dni. Więcej niż przez cały miniony rok szkolny. Kiedy skończyła opowiadać, a łzy spływały jej nieprzerwanie po policzkach, Snape odchrząknął.

— To wiele wyjaśnia — podsumował. — W miarę przelewania swojego życia w osobę dziennika, nawiązywało się zaklęcie Proteusza.

— Niewątpliwe, że Tom Riddle znał się na takich czarach — wtrącił Dumbledore, a po minie widać było, że wybiegł myślami gdzieś daleko. — Pragnę zauważyć, że o nic nie jesteś obwiniana, moja droga. Traktowałbym to jako działanie pod wpływem Imperiusa. Nawet dla młodego Voldemorta opętanie niewinnej dziewczynki było dziecinnie łatwe.

Przez chwilę zapanowała cisza. Wszystkich zaskoczyły słowa dyrektora, nawet Terencię. Ale nagle wszelkie elementy wskoczyły na swoje miejsce. Przypomniała sobie, jakim zainteresowaniem cieszyła się postać Czarnego Pana ze strony Toma. Nie powiedział jej o tym, ale musiał podejrzewać, że to właśnie on w teraźniejszości. Książka, którą kazał wykraść, miała mu pomóc w pozbyciu się tej niewygodnej obecnej wersji, która zniknęła po nieudanej próbie wskrzeszenia z pomocą Kamienia Filozoficznego.

— O czym pan... Czy chce dyrektor powiedzieć, że to... — próbował wydusić z siebie Marcus, ale Terencia weszła mu w słowo.

— To był Lord Voldemort. — Usłyszeli wszyscy słowa Ślizgonki. — Miał całkiem podobne podejście do wielu spraw. 

Znów zaszlochała, a Higgs położył jej dłonie na ramionach, chcąc dodać otuchy. Jak jednak miał tego dokonać, skoro ona pokochała Toma? Człowieka, który nie tak dawno terroryzował magiczną społeczność, którego się bano i dobrowolnie współpracowały z nim tylko osoby o bardzo złej reputacji.

— Dlaczego nic nie powiedziałaś? Nie napisałaś — powiedział Angus z żalem w głosie. Obracał rodowy pierścień na palcu. Widać było, że bardzo potrzebuje wsparcia. Poniósł klęskę jako rodzic, ojciec i przyjaciel swojego dziecka.

— N-nikt nie mó-ógł wiedzieć... On... On po-powiedział, ż-że wtedy zabiorą dziennik i nigdy j-już się nie zobaczymy — płakała blondynka. I nie wiedzieli, czy chodzi o nią i Toma, czy o nią w ogóle. Woleli nie pytać.

— Myślę, że póki co panna Flint potrzebuje odpoczynku i dużej ilości gorącej czekolady — rzekł Dumbledore, a dziewczyna pokiwała głową.

***

Opuścili gabinet dyrektora i wtedy Terencia poczuła, że świat stanął do góry nogami. Przedtem czuła grobową atmosferę, choć Tom żył i miał być obok niej. Teraz wszyscy się cieszyli, że ona żyła, ale jego już nie było i Ślizgonka miała ochotę rozpaczać. Nie chciała obecności ojca, która tylko ją drażniła, choć dotąd tak dobrze się dogadywali. Nie miała ochoty rozmawiać z kimkolwiek, poza Tomem.

Tom. Tom. Tom. Gdzie jesteś? Dlaczego jesteś Voldemortem? Dlaczego mnie zostawiłeś?

Terencia Flint znów zamilkła na bardzo długi czas. Nie chciała z nikim rozmawiać, choć wróciła na zajęcia i dzielnie ignorowała wszystkie próby nawiązania kontaktu. Angus, po rozmowie ze Snape'em, przysłał do Hogwartu psidwaka Terencii, Wichurę. Teoretycznie te zwierzęta nie mogły przebywać na terenie szkoły, ale dla uczennicy po takich przejściach można było uczynić wyjątek. I tak pies towarzyszył Ślizgonce na każdym kroku, co pozwalało Marcusowi i Terencowi spuścić ją z oka bez obaw, że sobie coś zrobi.

Sprawa Lockharta zdążyła już nieco ucichnąć, ale Queenie i tak udało się przekazać wszystko, co wiedziała na temat tego, co zaszło po drodze do Komnaty Tajemnic. Panna Holmes wiedziała, że Terencia nie odpowie, ale z pewnością nie uznała koleżanki za głuchą. Profesor Obrońcie-Mnie-Przed-Czarną-Magią użył na sobie zaklęcia obliviate i stracił zmysły. Trafił do Św.Munga, a zajęcia OPCM zostały odwołane do końca roku.

Harry Potter zabił bazyliszka. W jakiś sposób ta informacja zabolała Terencię. Ostatecznie ten wąż, niezależnie od stopnia niebezpieczeństwa, był jedną z niewielu rzeczy materialnych, jakie pozostawił po sobie Tom. I nawet to Potter jej odebrał.

W wolnym czasie snuła się po korytarzach i wspominała. Łazienkę Jęczącej Marty, która opowiedziała, jak wyglądała jej śmierć z jej perspektywy. Terencia nawet próbowała szeptać kilka słów w języku węży, aby otworzyć przejście, ale nie potrafiła już tego zrobić. Łazienka Irytka przywoływała wspomnienia związane z Colinem. Widząc Hagrida, w głowie Ślizgonki kotłowały się nieprzyjemne wspomnienia z mordowania kurcząt. Mijała czasami Pottera, na którego Wichura powarkiwał, jakby wszystko to było winą drugoroczniaka. Jednak na panią Norris Wichura warczał już tylko dlatego, że psidwaki nie lubiły kotów.

Dotąd jednak Terencia unikała jednego z korytarzy jak ognia. Wreszcie udało jej się zmusić swoje nogi do pójścia w kierunku krwawych napisów. Było już po kolacji, gdy stała tak i patrzyła. To jej krew zdobiła ściany Hogwartu. Nikt jeszcze nie zabrał się za ścieranie tego z murów.

Nagle usłyszała czyjeś kroki. Spojrzała w prawo, co uczynił również Wichura. Korytarz dumnym krokiem przemierzał wielki kruk o lasce z głową węża. Za nim Terencia instynktownie szukała skrzata domowego, lecz tego nie dostrzegła. Gdzie się podział pachołek pana Malfoya?

Gdy platynowłosy mężczyzna ją zobaczył, zamarł na moment i przystanął w pół kroku. Do jego myśli jednak dziewczyna zdążyła już dojść.

— Ponoć ten sławny dzieciak widział pana na Pokątnej, jak próbował pan pozbyć się kilku niezbyt legalnych przedmiotów — zauważyła cicho i przeniosła spojrzenie na krwawe napisy. — To był tamten dzień, prawda? A potem, po meczu quidditcha, bał się pan, że o coś pana oskarżę. — I w jej oczach faktycznie widać było odrobinę pretensji. Ale tylko odrobinę. 

— Nie wiem, o czym ty... — zaczął Lucjusz, ale Wichura zaszczekał głośno, przerywając mu.

— Może pan okłamać wszystkich innych. — Jej spojrzenie znów wróciło do postaci mężczyzny i nagle pan Malfoy poczuł się mocno przytłoczony losem Ślizgonki. Patrzyła na niego jak dorosła osoba. — To niczego nie zmieni. Nawet jeśli nikt nie zginął. Ale muszę panu podziękować. Dużo się nauczyłam przez ten rok od chłopca, który stał się Czarnym Panem.

Wśród rodzin czystej krwi wciąż panował kult Lorda Voldemorta, a niektórzy obnosili się z tym, jakby dostąpili wielkiego zaszczytu. I takimi właśnie byli Malfoyowie, choć oficjalnie przyznawanie się do współpracy z czarnoksiężnikiem karano Azkabanem. W swoich kręgach nazywali go właśnie Czarnym Panem. Lucjusz pierwszy raz, od kiedy dziewczyna go znała, nie wiedział, co odpowiedzieć. Terencia ułatwiła mu zadanie i odeszła, a za nią, powarkujący na wszystko i wszystkich, psidwak.

Ten rok był wyjątkowo ciężki. Egzaminy końcowe zostały odwołane przez dyrektora, lecz Terencia Flint jeszcze przez długi czas borykała się z echem Toma w głowie. W pamięci na zawsze utkwiły jej wspomnienia. Wspomnienia z dziennika Toma Riddle'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro