Maj(2)
Noc była najlepszą porą, jeśli chciało się pójść gdziekolwiek. Zwłaszcza teraz, gdy poruszanie po Hogwarcie zostało ograniczone do minimum. Tom wolał nie ryzykować. Jeśli ktoś by ich zobaczył, Terencia byłaby główną podejrzaną w sprawie potwora z Komnaty. Harry Potter stracił tę pozycję, gdy Hermiona Granger, jego przyjaciółka, została spetryfikowana. Przecież nie zrobiłby tego najlepszej koleżance, jak twierdziła opinia publiczna.
Wymykając się z pokoju, Terencia nawet już nie czuła strachu, a jedynie znużenie. Od kiedy ogłoszono, że Dumbledore został odsunięty, znów miała nawrót osłabień. Wydawało jej się, że Riddle ciągnie jeszcze więcej energii niż zwykle, jakby było mu spieszno do czegoś. Zatem on prowadził, a ona próbowała nie usnąć po drodze.
Zwykle salon Ślizgonów nocą świecił pustką, ale nie tym razem.
— To mógłby być każdy, ale akurat on? — zdenerwowała się Terencia, gdy zobaczyła, kto okupuje kanapę. Pozwoliło to jej na rozbudzenie.
Higgs, niezrażony późną porą, czytał książkę w świetle lampki. Ciemność nie pozwoliła Ślizgonce na przeczytanie tytułu z okładki. Była jednak pewna, że chłopak zaraz zauważy czerwień zalewającą jej policzki. Ostatecznie wyszła z dormitorium w białej koszuli nocnej, która sięgała do kolan i, prawdę mówiąc, czyniła swoją właścicielkę tylko trochę mniej nagą, niż gdyby ta nie miała na sobie nic. Miała co prawda różdżkę i jeszcze mogłaby rzucić na siebie zaklęcie kameleona, ale Terence zauważyłby, że ściana sama się przesuwa.
Wykorzystując fakt, że chłopak wciąż jej nie zauważył, Terencia zaczęła się namyślać, co mogłaby powiedzieć na swoją obronę. Tom był szybszy.
— Higgs, co tu robisz o tej porze? — zapytała cicho dziewczyna, choć on i tak był w stanie ją usłyszeć. Dopiero po sekundzie Riddle i panna Flint zorientowali się, że szóstoklasista ma na sobie jedynie ciemne dresy.
— Mógłbym ci zadać to samo pytanie — odparł Ślizgon, nie odrywając wzroku od książki. Blondynka podeszła do kanapy, na której leżał.
— Co powiesz na wymianę? — Usiadła na skraju sofy. — Ty mi powiesz, po co tu siedzisz, a ja ci powiem, dlaczego wstałam.
Chłopak jednak zmarszczył brwi i odłożył książkę na stolik obok. Podciągnął się i spojrzał na dziewczynę z pewnym zawodem.
— No... Niech będzie. Oczekiwałem, że złapię Dziedzica Slytherina, jak wymyka się do Komnaty. Chyba rozumiesz, że nie chcę, żeby zamknęli Hogwart. Nikt tego nie chce, ale tylko ja mam eliksir, który trzyma mnie na nogach lepiej niż kawa. A ty? Czemu tu przyszłaś?
Terencia niemal ujrzała Toma zacierającego ręce na tę cudowną intrygę. Przerażało ją, co ten chłopak chciał zrobić.
— Terence, jesteś jedyną osobą, której mogę teraz ufać. Nie myślałeś chyba, że jestem Dziedzicem — zaśmiała się sztucznie, ale Higgs zrzucił to na późną porę i widoczne na twarzy rozmówczyni zmęczenie. — Widzisz, mój drogi, kiedyś w Dziale Ksiąg Zakazanych była książka, w której może się kryć coś, co pomogłoby w odkryciu tajemnicy. Tylko że ta książka jest teraz w gabinecie dyrektora. — Dłoń dziewczyny wbrew jej woli znalazła się na ręce Ślizgona. — Tam chcę iść, teraz kiedy nie ma Dumbledora. Zabiorę ją i uwolnię Hogwart od potwora.
Terence zastanawiał się chwilę nad tym, czy faktycznie wykluczyć blondynkę z grona podejrzanych. Przecież Terencia – poza tym, że była czystej krwi Ślizgonką – nie mogła popełniać takich zbrodni. Nie cieszyła ją przecież krzywda innych, a poza tym była dziewczyną! Lecz najbardziej przemawiającym za jej niewinnością argumentem dla Higgs'a okazała się jego do niej słabość, której nawet nie ukrywał.
Westchnął przeciągle.
— Pomogę ci. W końcu dobro szkoły leży w interesie uczniów. Może poza Dziedzicem Slytherina.
Tom przeklął siarczyście chłopaka, a Terencia ucieszyła się, że Higgs tego nie usłyszał. Jednak dziewczyna postanowiła przejąć władzę nad swoim ciałem.
— Nie zapomnij o Filchu.
Ślizgon zachichotał, a potem wstał z kanapy i pomógł to samo uczynić piątoklasistce. Oboje w pidżamach udali się do gabinetu dyrektora. Toma z jednej strony cieszyło, że może wykorzystać Terenca do swoich celów, ale z drugiej za każdym razem, gdy zauważał śledzące pannę Flint spojrzenie, czuł pewien rodzaj zazdrości.
Na korytarzach nikogo nie było. Prefektów, nauczycieli, duchów. Nikt nie chciał ryzykować spotkania pierwszego stopnia z bazyliszkiem. Terence nawet wspominał coś o tym, że jeśli coś się zacznie dziać, to muszą natychmiast wracać i nie ryzykować. Przecież nikt ich nie uratuje. Skradali się jednak najciszej, jak potrafili, aby przypadkiem żaden z nauczycieli nie wyszedł ze swojego gabinetu, bo wtedy zarobili szlabanu do końca roku.
Informacja o tym, gdzie znajduje się wejście do gabinetu dyrektora, nie wisiała na tablicy informacyjnej i nie rozpowiadano jej jeden drugiemu, bo... zwyczajnie nikt nie miał takiej potrzeby. Zwykle trafienie tam nie kojarzyło się z niczym dobrym, więc jaki sens miałoby powiadamianie kolegów o umiejscowieniu pomieszczenia? Ale Terence Higgs trafił swego czasu do gabinetu w drugiej klasie w związku z podaniem kolegom z Gryffindoru eliksiru powodującego biegunkę. Tom zaś niejednokrotnie stawiał się u Dippeta w sprawie swojego pobytu w szkole podczas wakacji.
No tak, mogli znaleźć wejście i nie zostać przyłapani, ale nie znali hasła. O tym właściwie Ślizgoni nie pomyśleli, ale Tom już spieszył z wyjaśnieniem. Ustami Terencii.
— Dumbledore lubi dawać hasła związane ze słodyczami — wyszeptała dziewczyna. — Spróbuj pierwszy.
— Kandyzowane ananasy — zaczął Higgs, ale nic się nie stało. Wielki kamienny ptak ani drgnął.
— Bananowy naleśnik — spróbowała Ślizgonka, lecz i to nie przyniosło efektu.
— Piwa kremowe.
— Dżem malinowy.
— Desery lodowe.
— Zbyt ogólnie. Biszkopt owocowy.
— Czekoladowe eklerki.
— Fasolki Bartiego Botta.
— Czekoladowa żaba.
— Dyniowe paszteciki.
— Kociołkowy piegusek.
— Musy-Świstusy.
— Cukrowe pióro.
— Eksplodujące cukierki.
— Gigantyczne toffi.
Terencii zaburczało w brzuchu, a fakt, że na korytarzu byli sami, tylko spotęgował ten odgłos. Ślizgon zachichotał. Tom cierpliwie czekał.
— To bez sensu — zauważyła dziewczyna.
— Nie poddawaj się tak łatwo — rozbrzmiał w jej głowie Riddle, choć i to niewiele pomogło w zmotywowaniu.
— Nie ma innego wyjścia, chyba że chcesz wybić dziurę w murze od zewnątrz. Powodzenia — zachichotał Terence.
— Słonowodne ciągutki — zaczęła znów.
— Pieprzne diabełki.
— Miętowe ropuchy.
— Kwachy.
— Wata cukrowa.
— Cytrynowe sorbety.
— Dropsy cy... — nie dokończyła, bo nagle kamienny ptak rozłożył skrzydła, drgnął i ukazały się schody prowadzące ku drzwiom do gabinetu. — Och, tego się nie spodziewałam.
Ślizgon zachichotał i ruszył przodem, aby otworzyć przed dziewczyną drzwi. Gdy Terencia przekroczyła próg gabinetu dyrektora, zauważyła, że trochę się tu zmieniło od czasów Dippeta. Okrągłe pomieszczenie zostało niemal przytłoczone ilością regałów z książkami. Regały zostały jednak dopasowane do ścian, a na samym środku stało biurko, za którym ustawiono dyrektorski fotel. O jeden z regałów opierała się drabina, która zapewne pomagała dotrzeć do tytułów położonych wyżej. Jeszcze więcej książek ustawiono na półkach na antresoli, na którą prowadziły schody z lewej i prawej strony biurka. Sufit przytrzymywały dwie potężne kolumny. Z sufitu zwisał kolisty żyrandol podtrzymujący pojedyncze świece. Gdzieś w głębi stała żerdź, a po jej rozmiarach Terencia wywnioskowała, że musiała ona służyć jakiemuś całkiem sporemu ptakowi. Na jednym z regałów stała Tiara Przydziału. Obrazy powieszone na ścianach przedstawiały postaci śpiących dyrektorów, na co Higgs wskazał palcem, a potem dał znak, że muszą być bardzo cicho.
— Po prawej stronie, pod schodami — powiedział Tom, a Terencia już chciała go uciszyć, ale przypomniała sobie, że poza nią nikt go nie słyszy.
Terence czekał przy drzwiach i nasłuchiwał. Ślizgonka udała się we wskazane przez Riddle'a miejsce. Było dość ciemno, więc zapaliła na końcu różdżki światło. Białe promienie padły na tytuły ustawionych na półce dzieł. Czytając tytuły, panna Flint ze zdumieniem stwierdzała, że nie zna większości z nich. Tom rozpoznawał odrobinę więcej.
— To ta. Zmienił jej miejsce — zauważył chłopak, gdy wzrok Terencii natrafił na „Tajemnice Najczarniejszej Magii" Owle'a Bullocka. Książka stała na drugiej półce od dołu, najbardziej z prawej strony, jakby chciano ją wcisnąć pod schody.
— Nox — szepnęła blondynka i światło zgasło, a ona już wracała do wyjścia z czarnomagicznym dziełem w ręce. — Idziemy — ponagliła prawie niemo Ślizgona.
Higgs otworzył drzwi, a te zaskrzypiały nieznośnie. Nastolatkowie znieruchomieli i byli niemal pewni, że przyspieszone bicie ich serc roznosi się echem po pokoju. Jeden z obrazów chrząknął przez sen. Terencia pobladła do tego stopnia, że jeszcze trochę i zaczęłaby przypominać szkolnego ducha.
Lecz po chwili znów znaleźli się przed posągiem ptaka strzegącego wejścia. Takiej adrenaliny Terence nie czuł jeszcze nigdy w życiu i był pewien, że odrobił za wszystkie stracone w tym roku mecze quidditcha. Panna Flint czuła jak się poci.
— Poszło łatwiej, niż myślałem — ucieszył się Tom, a w jego głosie pobrzmiewała kpina dla Dumbledora, który tak słabo zabezpieczył swój gabinet. — Następnym razem spróbujemy się włamać do Gringotta.
— Ja pasuję.
— Chyba wyczerpałaś zapas szczęścia na najbliższy rok. — Terence wziął głęboki oddech, a blondynka już miała mu odpowiedzieć, gdy nagle zza rogu korytarza usłyszeli profesor Babbling. Zbudzona przez przesuwające się, ciężkie kamienie, które utworzyły schody do gabinetu dyrektora, nauczycielka wyjrzała z sypialni.
— Kto tam jest? — zapytała kobieta nieco rozdygotana. Ślizgoni popatrzyli po sobie i w tej samej chwili puścili się biegiem w stronę salonu Slytherinu.
Wykładowczyni Starożytnych Run próbowała ich złapać, ale na darmo. Zgubili ją już przy schodach, które zmieniały drogi. Batsheda nawet przeszukała trzy dolne piętra, ale z obawy przed spotkaniem potwora szybko wróciła do swojego pokoju.
***
Stali pod drzwiami prowadzącymi do dormitorium dziewcząt. Higgs uważnie przyjrzał się książce w ręce Terencii.
— Na brodę Merlina... Bullock? Terencia, ty wiesz, kto to był?! — zbulwersował się Ślizgon, co zaczęło mocno irytować Toma. Zaś negatywne emocje Toma wpływały na Terencię.
— Och, czy to ten sam czarodziej, który masowo mordował przypadkowych ludzi, został uznany szalonym i jawnie praktykował czarną magię? — zironizowała blondynka. — Ten sam, którego dwie córki wżeniły się w rody czystej krwi i którego niektórzy są potomkami, hm?
Terence podrapał się po głowie. Nie rozumiał, o czym ta dziewczyna mówi. Po chwili konsternacji coś jednak zakwitło w jego umyśle.
— Ty... Ty jesteś jego potomkinią?
— To legenda, w którą wierzy moja babcia. Ona jest z Blacków — syknęła Ślizgonka, mierząc go wzrokiem pełnym urazy. Właśnie prawdopodobnie obraził jej rodzinę.
— Niezły rodowód — mruknął Higgs i umknął, nim poleciały kolejne pełne jadu słowa.
Zmęczona panna Flint udała się do swojego dormitorium, gdzie schowała książkę pod poduszką. Chciała do niej zajrzeć, nawet Tom ją do tego namawiał, ale za bardzo się bała. Słyszała o tej pozycji. Nawet w świecie czarodziejów istniały rzeszy i sprawy, o których strach było mówić. Po jednej z wizyt Selwynów w domu Terencii Angus wyjaśnił dzieciom, że słowa ich babci to niepotwierdzone informacje. Wolał uchronić swoje pociechy przed zbyt dużą fascynacją takimi rzeczami. Na przykład przed czytaniem owianych złą sławą i czarną magią książek. Dzienniki to inna sprawa.
Będąc już pod kołdrą, Terencia mogła wreszcie odetchnąć z ulgą.
— Tom, to już niedługo, prawda?
— Tak, kochanie. Już niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro