Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Maj(1)

I tak zaczął się maj.

Wieczorem, dzień po odwołaniu rozgrywek, wszyscy uczniowie mieli się zgromadzić w pokojach wspólnych swoich domów. Podobno opiekunowie dostali polecenie, aby coś obwieścić, a takie rzeczy nie działy się bez powodu. Więc wszyscy czekali na Severusa Snape'a z niecierpliwością. Stół, na którym zalegały plany taktyk i statystyk dotyczących quidditcha, został oblężony przez drużynę. Kanapę i fotele zagarnęli dla siebie prefekci wraz ze starszymi Ślizgonami, a co młodsi musieli zadowolić się miejscami przy mniejszych stolikach i przy kominku.

Atmosfera nie była tak ciężka, jak w pozostałych domach. Ślizgoni jako jedyni nie mieli się czego obawiać ze strony dziedzica. W końcu musiał być to jeden z nich. Należeli do czystokrwistych rodzin lub przynajmniej mieli jednego z rodziców czystej krwi. Nie mogło ich spotkać nic złego, skoro potwór należał do założyciela ich domu i najwidoczniej polował tylko na szlamy oraz ich miłośników.

Terencia wolała usiąść w gronie drużyny i ich pomocników, z dala od wygłaszającej plotki i teorie Queenie Holmes. Dziewczynie jak zwykle buzia się nie zamykała, na co Adrian Pucey czasem reagował tylko rozdrażnionym westchnieniem. Za to Elizabeth Rowle bardzo chciała znaleźć się bliżej Kasjusza Warringtona, ale niestety została zaciągnięta przez koleżankę z dormitorium prawie na środek pokoju, gdzie służyła jej właściwie tylko do przytakiwania.

Tom nie odzywał się za wiele, tak samo Terencia, która czuła z jego strony kiełkującą konsternację. Od przedmeczowej informacji o kolejnym ataku coś go jakby poruszyło, ale Ślizgonka nie potrafiła powiedzieć co takiego. Wolała jednak dać mu czas. Może sam wreszcie dojdzie do wniosku, że nie ma sensu czegokolwiek przed nią ukrywać.

Wreszcie drzwi do Salonu Ślizgonów otworzyły się, co zasygnalizował dźwięk przesuwanej ściany. Severus Snape jak zwykle sunął przed siebie niczym ponury nietoperz, idealnie wpasowując się w niezbyt pozytywną scenerię tworzącą pokój wspólny domu węża. Rozmowy niemal natychmiast ucichły i tylko Queenie dokańczała coś szeptem do Elizabeth. Gdy ponury profesor z niezmiennie kamiennym wyrazem niezadowolenia na twarzy stanął pośród uczniów, skupił na sobie uwagę każdego. W ciszy usłyszeli szum jeziora na sklepieniu i tykanie zegara gdzieś w kącie.

— Dyrektor wraz z gronem pedagogicznym podają do waszej informacji nowe zasady. Wszyscy uczniowie mają wracać do swoich salonów najpóźniej o szóstej wieczorem. Na każdą lekcję uczniów odprowadzać będą nauczyciele. Wyjątków nie przewiduję. — Po tych słowach wybuchło niemal powstanie, które miało być wyrazem buntu wobec nowych zasad. Bo jak to tak, przecież ich to w ogóle nie powinno dotyczyć! 

To nie wszystko — zauważył Tom niezbyt pocieszony. I faktycznie raban został przerwany przez Mistrza Eliksirów.

— Cisza! — rozkazał profesor, nieco się przy tym krzywiąc. — Jeszcze coś. Jeżeli osoba odpowiedzialna za ataki nie zostanie pochwycona, Hogwart zostanie zamknięty.

Te słowa ugodziły w Riddle'a do tego stopnia, że naraz w głowie Terencii pojawił się obraz jego wspomnień. Ten sam pokój wspólny, podobna pora, ale inny profesor, który mówił niemalże to samo, co Snape. Hogwart zostanie zamknięty. Potem pojawiła się scena z gabinetu dyrektora Dippeta. Tom, który mówił, że nie ma gdzie się podziać, nie mogą zamknąć szkoły!

Mój drogi chłopcze, musisz zrozumieć, że byłbym głupcem, gdybym pozwolił ci pozostać w zamku po zakończeniu semestru. Zwłaszcza w świetle ostatniej tragedii — mówił Armando we wspomnieniu, a stojący przed jego biurkiem Tom wyglądał na coraz bardziej rozczarowanego.

Terencia zrozumiała, że wizja zamknięcia szkoły dla tamtego Riddle'a we wspomnieniu musiała brzmieć jak wyrok. Przecież wtedy nie tylko nie pozbyłby się reszty szlam z Hogwartu, ale musiałby wrócić do sierocińca i nigdy nie dokończył swojej edukacji, a tym samym mógł zapomnieć o posadzie w Ministerstwie Magii. Mury zamku były mu domem o wiele bardziej niż innym uczniom. 

Teraz zamknięcie Hogwartu uniemożliwiłoby mu wyjście z Komnaty Tajemnic jako żywa istota i oczyszczenia szkoły ze szlam. I Terencia nigdy by go już nie ujrzała. Do tego przecież nie można było dopuścić.

Co teraz zrobimy, Tom? 

Im szybciej wyjdę z Komnaty Tajemnic, tym lepiej. Już niewiele zostało.

***

Wieść o przybyciu Ministra Magii do Hogwartu trafiła do wiadomości całej szkoły po godzinie. Ministerstwo nie często składało wizyty dyrektorowi, więc kiedy już do tego doszło, wszyscy o tym wiedzieli. 

Po kolacji opiekunowie odprowadzili uczniów do salonów. Przez chwilę panował względny spokój, mącony jedynie przez niezadowolenie spowodowane tak wczesną godziną policyjną. Terencia zdążyła znaleźć się w swoim dormitorium bez towarzystwa Queenie i Elizabeth. Zastanawiała się, jak można przyspieszyć proces kształtowania Toma.

Nagle do pokoju weszła Queenie i pierwsze co zrobiła, to odnalazła drugą Ślizgonkę wzrokiem. Widać po niej było, że ma coś szalenie ciekawego do powiedzenia i umrze, jeśli nie podzieli się tą informacją ze światem.

— Terencia, nie uwierzysz, co się stało — zaczęła, a w międzyczasie znalazła się na skraju łóżka współlokatorki.

— Jestem czarownicą, Queenie. Uwierzę — odburknęła blondynka i również usiadła.

— Minister przyszedł zabrać Hagrida do Azkabanu, a Rada Nadzorcza nakazała zawiesić Dumbledora w obowiązkach dyrektora! 

Przez ciało Terencii przeszedł dreszcz. Tom w jej głowie poruszył się niespokojnie i naraz zawył z radości. Dziewczynę wypełniło poczucie ulgi, jakby ktoś zdjął jej ogromny głaz z ramion.

— Och, to... W to rzeczywiście ciężko uwierzyć — wyjąkała.

Jednak już po kilku minutach, kiedy Terencia udała się na poszukiwania innych źródeł informacji, wyszło na to, że Queenie mówiła prawdę. Cały salon o tym dyskutował. Draco Malfoy rozłożył się na kanapie i opowiadał wszystkim o tym, jak to jego ojciec wraz z Ministrem  i „tym wielkim głupkiem" wyruszyli poza mury szkoły. 

Teraz już stary Dumbledore nie przeszkodzi mi w niczym — oświadczył triumfalnie Tom.

Terencia nie wiedziała, jak ma się z tym czuć. Z jednej strony dyrektor Hogwartu uważany był wśród czarodziejów czystej krwi za skończonego durnia, który naraża wszystkich wokół dla Pottera. Z drugiej, dziwnie było nagle dowiedzieć się, że tak potężny czarodziej został odsunięty od stanowiska. Rodziło to pewien niepokój, lecz Ślizgonka nie potrafiła powiedzieć, dlaczego tak jest.

Tobie? Nie jesteśmy w tym razem? — zapytała zdumiona dziewczyna. Przecież ona też będzie mieć swoją zasługę w oczyszczeniu świata z brudnej krwi. Nie chciała stać w cieniu. Już nie.

Terencio, kochanie, ale chyba nie chcesz mieć na sumieniu śmierci tylu ludzi, prawda?

Blondynka zawahała się. Usiadła na fotelu naprzeciwko kominka i wpatrywała w zaczarowane płomienie, próbując uciec na moment od złych myśli. Będzie winna śmierci ludzi - tak, ale nie są to ludzie niewinni. Ich winą było pochodzenie, podobnie jak w przypadku spetryfikowanych uczniów. A jednak... Jednak czuła się trochę winna. Choć teoretycznie takie działanie było słuszne, i nawet zaaprobowałaby taki czyn z rąk kogoś innego, to sama pewnie czułaby się co najmniej bardzo źle.

Problem z Tomem polegał na tym, że on zawsze miał rację.

Nie uważasz, że powinniśmy teraz trochę zaczekać? Mogą przecież zamknąć szkołę — zauważyła.

Zamknąć, bo JA się pojawię? To dość niedorzeczne — zaśmiał się Riddle, ale Terencia nie odpuszczała.

Zamknąć, bo nie ma Dumbledora, bo szlamy padają jak muchy. Cztery ataki na prawie trzysta osób w szkole to dość dużo, nie uważasz?

Przez moment Tom nie odpowiadał. Panna Flint nie lubiła, gdy zbyt długo się nie odzywał. To zwykle nie wróżyło nic dobrego.

Masz rację — odpowiedział nagle, zaskakując Ślizgonkę. — Ale udamy się jeszcze do gabinetu dyrektora po moją książkę, zgoda?

Terencia skinęła delikatnie głową. Teraz dostanie się tam nie będzie już takie trudne. Nie powinno być, skoro nie ma dyrektora.

~*~

Zbliżamy się nieuchronnie do końca. Miło by było, gdybyście w komentarzach podawali swoje wymogi co do zakończenia tego opowiadania. :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro