Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Luty (3)

Nie trzeba było długo czekać, aby po szkole rozeszła się dobra wiadomość, jakoby mandragory zaczęły już dojrzewać. Dodatkowo fakt, że od dłuższego czasu nie doszło do żadnego ataku, nieco poprawił atmosferę, co dało się wyczuć zwłaszcza na posiłkach w Wielkiej Sali.

Nawet na jednej z lekcji Obrony Przed Czarną Magią Lockhart pozwolił sobie na wplatanie do swojego wykładu przechwałek dotyczących Komnaty, potwora i samego dziedzica Slytherina.

— Bo widzicie, tak jak wampir, który zrozumiał, że nie warto ze mną zadzierać i lepiej przerzucić się na sałatę, tak osoba odpowiedzialna za ataki musiała pojąć, iż wykrycie i pokonanie jej jest dla mnie dziecinnie łatwe. 

Terencia miała ochotę rzucić na niego porządnego Cruciatusa, ale stwierdziła, że już niedługo i tak utrze mu nosa. Kiedy odzyska Toma, znów dojdzie do ataków, a to będzie niczym policzek wymierzony Gilderoyowi. Na razie jednak musiała poczekać z realizacją swojego planu, ponieważ Queenie bacznie się jej przyglądała.

Od pamiętnego poranka, który zakończył się w Skrzydle Szpitalnym, panna Holmes obserwowała Terencię. Blondynka czuła jej wzrok na sobie, gdy rano wstawała, gdy szła na śniadanie i jadła w Wielkiej Sali, gdy ważyła nieporadnie eliksiry na lekcjach i kiedy w Pokoju Wspólnym pisała zadanie na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Jednym słowem Ślizgonka czuła się osaczona.

Podczas kolacji przed dniem zakochanych, Queenie zagadnęła koleżankę z dormitorium.

— Zauważyłam, że ostatnio dużo rozmawiałaś z Higgsem — zaczęła dość odważnie, ponieważ wilk, o którym była mowa siedział zbyt daleko, by móc usłyszeć jej słowa. — Masz zamiar spędzić z nim walentynki?

Panna Flint pobladła, wyprężyła się jak struna i obdarzyła koleżankę najchłodniejszym spojrzeniem, na jakie było ją stać. 

— To nie powinien być twój interes, z kim spędzam walentynki.

Zapał Queenie nieco przygasł, ale nie został ugaszony. Dziewczyna jakby skurczyła się w sobie, a ton jej głosu z protekcjonalnego przeszedł w łagodny.

— Po prostu pytam. Wiesz, że rodzice nie byliby zadowoleni, a Marcus obdarłby cię ze skóry, gdybyś...

— Dość — przerwała stanowczo blondynka. — Nie chcę więcej słuchać tych paranoidalnych paternostrów. Mam nadzieję, że przyswoiłaś tę wiedzę.

Gdyby ich relacja była zdrowsza, Queenie obraziłaby się śmiertelnie za takie słowa. Jednak ją bardzo cieszyła taka nagła poprawa samopoczucia koleżanki, która wyrażała się we wrogiej postawie wobec świata.

Obie dziewczęta wróciły do konsumpcji, a Terencia w spokoju przysłuchiwała się narzekaniom drużyny Slytherinu na to, że Gryfoni zajęli im tego wieczoru boisko. Najgłośniej zaś narzekał Marcus i tym właśnie przyciągał uwagę każdego w promieniu pięciu metrów w każdą stronę od niego.

W pewnej chwili Ślizgonka zauważyła Seamusa Finnigana beztrosko zmierzającego ku wyjściu z Wielkiej Sali. Zdecydowanie Terence odwalił kawał dobrej roboty.

***

Walentynkowy dzień zaczął się naprawdę obrzydliwie. Kiedy Terencia weszła na śniadanie, okazało się, że Wielka Sala została udekorowana na różowo. Na ścianach wisiały róże, a z sufitu spadały ich płatki w kształcie serduszek, które w zetknięciu z jakąkolwiek przeszkodą rozbijały się i znikały w chmurze różowego pyłku. Półmiski z jedzeniem, serwetki, a nawet sztućce zostały zaczarowane tak, aby wyglądały na bardziej różowe.

Ale dalej nie było lepiej. Podczas lekcji Zielarstwa do cieplarni wszedł jeden z krasnoludów przebrany za kupida i nie zważając na pracę uczniów nad kłaposkrzeczkami, zaczął roznosić kartki. Kartki, które oczywiście musiał przeczytać na głos.

— Kasjusz Warrington! Warrington! Mam dla ciebie wiadomość! — skrzeczał, a Kasjusz udawał, że to wcale nie chodzi o niego. Choć po chwili krasnolud i tak go znalazł, gdy Angelina Jonson wskazała na niego palcem. — „Kiedy o Tobie myślę, czuję się lepiej. Kiedy Cię widzę, jestem wniebowzięta. Kiedy ze mną rozmawiasz, moje serce płonie." — Krasnolud skończył recytować.

Gryfoni i część Puchonów chichotali i rzucali idiotycznymi żarcikami nieprzychylnymi Kasjuszowi. Chłopak zrobił się czerwony ze złości, a profesor Sprout uciszała uczniów.

— Terencia Flint! — Padło z ust krasnoluda. Elizabeth, Queenie, Kasjusz, Adrian, Peregrine i reszta spojrzeli na blondynkę. Szybko zapadła cisza, jakby każdy wyczekiwał kolejnych słów kupidyna. — „Jesteś bardzo nieprzeciętna i za to Cię uwielbiam. D." Ale! Jest jeszcze druga kartka! — krzyknął krasnolud, wyciągając z torby kolejny liścik. — „Czy wiesz, skąd wiem, jak pachnie anioł? Wystarczy, że powącham Ciebie." Bez inicjału.

Poziom zażenowania osiągnął apogeum i gdyby nie uczucia, jakimi Terencia darzyła Toma, pewnie nie wytrzymałaby całej sytuacji. Postanowiła, że nie da po sobie nic poznać. Poprawiła loki i z obojętną miną nachyliła się nad kłaposkrzeczką.

W środku jednak rozszarpywało ją poczucie winy. Co by o tym powiedział Tom? Przecież podczas jego nieobecności kręciło się wokół niej aż dwóch adoratorów. I nie miała nawet podejrzeń, kim mógłby być ten drugi. Natomiast miała pewność, że drugą kartkę nadesłał ślepo w niej zakochany Terence. W końcu ani jego imię, ani nazwisko nie zaczynały się na „d", a brak podpisu był bardzo wymowny.

Jak się później okazało, spora część uczniów wykorzystała pomysł Lockharta z kupidynami, ale wielu zrobiło to w nieodpowiedni sposób. Zwłaszcza młodsi nie wiedzieli, jak ośmieszające dla odbiorców są ich wyznania.

Po obiedzie Terencia wróciła do dormitorium i jeszcze raz przestudiowała swój plan na odebranie dziennika Potterowi. Potem wyjęła z torby kawałek pergaminu oraz swoje zaczarowane pióro, które nie potrzebowało atramentu i przystąpiła do pisania.

Drogi Tomie!

Mogłabym napisać setki wierszy, siedmioksiąg opowieści o tym, co się we mnie dzieje, gdy nie ma Ciebie przy mnie i gdy jesteś. Za każdym razem opisałabym to inaczej, na nowo. Wierz lub nie, ale wiem, że absolutnie nic nie zmieniłabym w Tobie, ani Twoim postępowaniu. Jak mogłabym chcieć zmienić cokolwiek w osobie, która jest mi najbliższa? Wszystko robiłeś dla mojego dobra i teraz to widzę. Chciałabym, żebyś mógł opuścić Komnatę Tajemnic i żebyśmy razem mogli zwiedzić świat. Naszą przyszłość widzę właśnie tak. Zobaczymy wszystkie niezwykłe miejsca, przeżyjemy razem wiele, bo tylko z Tobą byłabym w stanie pokonać wszystkie przeszkody. Będziemy szczęśliwi. Nieśmiertelni. Razem. Tom, wiem, że gdyby to była zwykła kartka, pewnie byś ją wyśmiał. Ale znasz mnie jako jedyny tak dobrze, wiesz, że nie mogłam się powstrzymać od napisania tych słów. I proszę Cię tylko o jedno. Zostań ze mną na zawsze.

Terencia

Łzy skapywały na pergamin, przez co w niektórych miejscach utworzyły się czarne plamy i nijak nie można było odczytać słów. Blondynka zmięła kartkę, otarła policzki i ruszyła do Salonu Ślizgonów, by wrzucić swoje wyznanie w zielone płomienie. 

***

Zdobycie szat Gryfonów było już dziecinnie łatwe po tym wszystkim, przez co musiała przejść Terencia. Pralnia obsługiwana przez skrzaty miała fatalną organizację. Długouche stworzenia  niejednokrotnie zabierały rzeczy z dormitoriów do wyczyszczenia, nie informując przy tym właścicieli. Przez to uczniowie i nauczyciele zjawiali się w ciągu miesiąca w pralni umiejscowionej obok cieplarni w poszukiwaniu swojej własności. Skrzaty czyściły ubrania za pomocą swojej domowej magii w ogromnych baliach na równie dużych tarach. Oczyszczone rzeczy trafiały na dwór, gdzie miały się suszyć. Po uschnięciu układano je w równiutkie stosiki dzielone według roku i domu. Problem polegał na tym, że nikt nie kontrolował odbiorów. Każdy mógł przyjść i wziąć co chciał. Nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby zabrać cokolwiek nieswojego.

Nikomu poza Terencią, która musiała zdobyć dziennik i nie cofnęłaby się przed niczym. Choć serce biło jej w zastraszającym tempie, podeszła do regałów ustawionych pod ścianą i rozejrzała się. Poza skrzatami nie było tam nikogo innego. Szybkim ruchem wsadziła komplet ubrań jakiegoś Gryfona do torby i ulotniła się z miejsca zbrodni. 

Świadomość, że jest tak blisko celu, dodała jej skrzydeł. Nie pamiętała, jak dotarła do dormitorium, ale dokładnie pamiętała jakich zaklęć użyć, aby zabezpieczyć swój kufer przed obcymi. Tej nocy wreszcie mogła spać spokojnie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro