Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Luty (1)

Tym, co obudziło Queenie Holmes tamtego dnia, był krzyk. Przerażające wołanie Terencii, jakby ktoś ją obdzierał ze skóry, wyrwało Ślizgonkę ze snu. Wyskoczyła z pościeli i podbiegła do łóżka koleżanki, odgrodzonego ciężkimi szmaragdowymi kotarami. Odsunęła je i dostrzegła blondynkę wijącą się w koszmarze sennym.

— Terencia! — krzyknęła Queenie, łapiąc współlokatorkę za ramiona. Potrząsnęła nią. — Obudź się! Obudź się!

Kiedy panna Flint otworzyła oczy, po twarzy zaczęły spływać jej łzy. Była rozpalona, wyczerpana i wyglądało na to, że wciąż nie dotarło do niej, iż tylko śniła. Spojrzenie miała niczym wystraszony zwierz. Przez chwilę jeszcze ciężko oddychała, roniąc łzy, a potem zdjęła ręce koleżanki ze swoich ramion.

— Już... Już mi lepiej — skłamała.

— Nie byłabym taka pewna — wtrąciła Elizabeth, stojąca obok Queenie. Ją także wybudził krzyk blondynki. — Jak dla mnie, to powinna się nią zająć pani Pomfrey.

Holmes tylko jej przytaknęła. Wpatrywały się w Terencię, a ta po chwili namysłu przystała na ich pomysł. Wciąż w koszulach nocnych dziewczęta ruszyły do Skrzydła Szpitalnego. Dwie trzymały tę trzecią, jakby w obawie, że zaraz legnie na posadzce.

Cały zamek był jeszcze pogrążony we śnie, a uczniowie mieli się obudzić dopiero za pół godziny. Zimowy poranek przyniósł ze sobą nie tylko nieprzyjemny chłód, ale i ciemność panującą na korytarzach. Toteż gdy Ślizgonki oczekiwały, aż pielęgniarka odpowie na pukanie do drzwi, przylgnęły jedna do drugiej nie dlatego, że było im zimno, ale dlatego, że obawiały się ataku. W końcu nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy Dziedzicowi Slytherina.

Jednak Terencia już się nie bała. Ani bazyliszka, ani ciemności, ani chłodu. Bała się tylko, że nigdy nie będzie jej dane znów porozmawiać z Tomem.

Drewniane drzwi otworzyły się, a w progu stanęła magomedyczka z różdżką w ręku.

— O co chodzi? — spytała nieco zaspana, lecz po chwili wróciła jej jasność umysłu. — Na brodę Merlina! Wprowadźcie ją do sali — poleciła i pospiesznie poszła otworzyć Skrzydło Szpitalne.

Minutę później Pamona instruowała dwie Ślizgonki, że mają poinformować profesora Snape'a o sytuacji. W końcu nieobecność uczennicy podczas lekcji musiała zostać przez niego odnotowana i nikogo to nie dziwiło. W Slytherinie panowały porządek i dyscyplina odkąd Snape został opiekunem domu.

Blondynka leżała w zimnej pościeli, rozpamiętując swój nocny koszmar. Śniła o Terencie, który rzucił na nią Confundus i musiała chodzić po całym zamku, aby się z nim całować. Tom stał z boku i wszystko widział. Nic nie mówił, tylko patrzył. Jego twarz była bez wyrazu, właściwie jakby całe zajście nie robiło na nim wrażenia. Jednocześnie wciąż siedział w głowie dziewczyny i choć nie mógł nią sterować, wyniszczał ją na swój sposób. To bolało.

Pani Pomfrey przyjrzała się pacjentce, przeprowadziła wywiad, podała jej eliksiry wzmacniające i kazała porządnie się przespać. Stwierdziła również skrajne wycieńczenie organizmu, co było jednoznaczne z ominięciem przez Ślizgonkę tego dnia wszystkich przedobiadowych zajęć. Kiedy tylko kobieta zniknęła za drzwiami odgradzającymi przedsionek do sali z pacjentami, Terencia opuściła swoje łóżko.

Szła bezszelestnie wzdłuż szpitalnych łóżek, spoglądając na zajmujące je osoby. I wtedy go zobaczyła. Leżał z zaciśniętymi powiekami i dłońmi ułożonymi tak, jakby trzymał aparat. Na jego widok Terencia przypomniała sobie ich spotkanie w toalecie Irytka. Tak bardzo bała się wtedy, że jej tajemnica wyjdzie na jaw. Przywołanie tego wspomnienia wywołało na ustach dziewczyny złośliwy uśmiech. Jakaż była wtedy głupia. Przecież Tom panował nad wężem, stworzył dziennik i zawsze miał plan. Jak mogła w niego wątpić?

Podeszła do Colina, złapała za jego mysie włosy i wyrwała dwa. Z rękawa nocnej koszuli wydobyła fiolkę, w której umieściła ostatni składnik eliksiru wielosokowego. Wreszcie mogła wracać do łóżka i zadowolić się swoją przebiegłością. Co prawda koszmaru nie miała w planie, ale to nie miało w tamtym momencie znaczenia.

***

Gdy Ślizgonka otworzyła oczy, słońce już górowało na nieboskłonie. Nie podobało jej się to. W dormitorium zawsze panował przyjemny półmrok, ponieważ Dom Węża miał swoją siedzibę pod jeziorem. W Skrzydle ogromne okna przepuszczały promienie ognistej gwiazdy prosto w oczy pacjentów.

Terencia obróciła się leniwie w pościeli i zerknęła na etażerkę stojącą obok łóżka. Stały na niej talerz z kanapkami i szklanka mleka. Zimnego mleka. Musiało wystygnąć, w końcu było już kilka godzin po śniadaniu, a skrzaty w Hogwarcie zawsze szykowały jedzenie o jednakowej porze.

Głośne burczenie w brzuchu uświadomiło dziewczynę, że jest głodna jak wilk, więc zjadła pozostawiony przez skrzaty posiłek. Później znów musiała przyjąć eliksiry i odpoczywać. A odpoczywanie było okropnie nudne, gdy nie miało się pod ręką nawet podręcznika do okropnych Eliksirów. Wizyta w toalecie nagle przybrała postać szalenie interesującej eskapady.

Po obiedzie — co wywnioskowała Terencia po znikającej z etażerki misce po puddingu — przyszedł do niej sam Terence Higgs. Ślizgonka pomyślała, że jest okropnie natrętny, ale te odwiedziny mogła przecież obrócić na swoją korzyść.

— Cześć — przywitał blondynkę, udając beztroskiego, choć ona wiedziała, że przejął się jej stanem. Inaczej dlaczego by przychodził?

— Witaj, Terence. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

— Nie było cię na śniadaniu ani na obiedzie, więc spytałem twoich przyjaciółek.

Przyjaciółki. Czy tak właśnie dziewczyna określiłaby swoje współlokatorki? Sama nie była pewna, niemniej nie zdziwił ją fakt, że poinformowały o miejscu jej pobytu Higgsa. Queenie miewała długi język.

— Co się stało? Ostatnio nie wyglądałaś najlepiej. — Chłopak zajął krzesło przy łóżku.

Wymyślenie czegoś na poczekaniu nie było takie trudne. Terencia wiedziała, że może mamić tego Ślizgona, ile dusza zapragnie. Był tak ślepo zakochany, że połknąłby każde jej wytłumaczenie. Oto co oznaczało być piękną i przebiegłą.

Nachyliła się bliżej chłopaka, a na jej twarzy zagościł konspiracyjny uśmiech. Wreszcie wyszeptała:

— Musiałam zdobyć włos Gryfona, żeby dostać się do Wieży Gryffindoru.

— Sprytne — odparł Terence, a w jego oczach błysnęły iskry. — No to masz już wszystko.

— Nie, jeszcze nie — przerwała mu, rozglądając się podejrzliwie, w obawie, że ktoś mógłby ich usłyszeć. — Hasło. Nadal go nie znam.

Ślizgon pokiwał głową ze zrozumieniem. Zmarszczył brwi i usiłował znaleźć kogoś, kto podałby mu hasło, jednak nie sympatyzował z żadnym Gryfonem, podobnie jak reszta wychowanków Domu Węża. Co więcej, podawanie hasła komukolwiek spoza domu było zakazane i surowo karane.

— Jak chcesz je zdobyć? — spytał wreszcie, choć kosztowało go to nieco męskiej dumy.

— Z twoją pomocą — odpowiedziała, a jej dłoń spoczęła na jego dłoni. — Pomożesz mi, prawda Terence? Na nikogo innego nie mogę liczyć, a mój brat pewnie by się wygadał. Tylko do ciebie mogę mieć zaufanie — skłamała. Przecież ufała tylko Tomowi. Tylko jemu powierzyła wszystkie swoje sekrety i troski. Tylko on ją rozumiał i zależało mu na jej szczęściu tak bardzo, że nie pozwolił, aby pamiętała złe chwile.

— No pewnie, że tak. Na mnie możesz polegać jak na duchu siana! — Wypiął dumnie pierś, a usta rozciągnął w zawadiackim uśmiechu.

— Na kim? — zdziwiła się Terencia.

— Och, wybacz. To taki...

— Żart — dokończył niespodziewanie inny męski głos.

Zza parawanu oddzielającego łóżka od siebie wyłonił się nagle Marcus. Jego siostra była zaskoczona, że nawet nie usłyszała otwierających się drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Natychmiast zabrała rękę z Higgsa i przylgnęła plecami do poduszki.

— Marcus. Co tutaj robisz?

Po milisekundzie blondynka uświadomiła sobie, jak głupie było to pytanie.

— Przyszedłem odwiedzić siostrę — niemal odwarknął, mierząc Terenca jadowitym spojrzeniem.

— To może ja sobie już pójdę. — Były szukający podniósł się z miejsca, pożegnał ze Ślizgonką i odszedł.

Rodzeństwo czekało w milczeniu, aż drzwi Skrzydła nie zamkną się, dając znak, że zostali sami. Wtedy wreszcie Marcus podszedł i usiadł na miejscu, które chwilę wcześniej zajmował Higgs. Wyglądał na niezbyt zadowolonego z zaistniałej sytuacji.

— Chyba nie chcę wiedzieć, co on tu robił. Albo czekaj, chcę. — Splótł ręce na piersi i tą postawą bardzo przypominał siostrze ich matkę. Wiele gestów odziedziczył po Selwynach.

— Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Zresztą powinieneś się domyślić, że przyszedł odwiedzić obłożnie chorą. To chyba nie jest karalne.

— Nie — przerwał jej. — Chociaż powinienem o tym powiedzieć rodzicom, ale nie chcę martwić mamy w tej sytuacji.

Dziewczyna pokiwała tylko głową. Wszystkie trybiki w jej głowie pracowały, usiłując wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie tego, co zaszło przed chwilą. Było to o tyle trudne, że nie miała pojęcia, ile z ich rozmowy usłyszał Marcus.

— Ale chyba nie przyszedłeś tu tylko dlatego, że jestem chora.

Chłopak milczał przez chwilę. Widać było po nim, że chce coś powiedzieć, lecz szło mu to opornie.

— Odebrałem dzisiaj prezenty dla ciebie od rodziców i dziadków. I jest też to. — Wyciągnął z kieszeni swojej szkolnej szaty karteczkę. Na niej Terencia rozpoznała pismo ojca. — Życzyli ci wszystkiego najlepszego. No i wiadomo już, na co choruje mama. Skrofungulus.

Blondynka nie ruszyła się z miejsca. Uświadomiła sobie, że los Samanthy jest jej obojętny. Mogłaby się tym przejąć, gdyby Tom był tam, gdzie powinien, czyli w jej głowie, ale nic ostatnio nie było tak, jak powinno.

Skrofungulus był dość poważnym zakażeniem magicznym, które ujawniało się dopiero po jakimś czasie. Panna Flint wiedziała o nim tyle, że późno wykryte umniejszało moc magiczną, a rzucanie potężnych zaklęć mogło doprowadzić organizm czarodzieja do wycieńczenia.

— Przykro mi — odparła beznamiętnie, wbijając wzrok w pościel. Nie było jej przykro. Nie było jej nawet przykro, że Marcus bardziej martwi się chorobą matki, niż jej pobytem w Skrzydle Szpitalnym.

— Wszystkie prezenty zostawię na twoim łóżku.

Blondynka kiwnęła tylko głową. Akurat urodzinowe niespodzianki nie miały dla niej większego znaczenia. Życzyła sobie jedynie, aby Tom Riddle znów z nią rozmawiał. Całe swoje istnienie podawała w wątpliwość, jeśli w perspektywie jawiło jej się życie bez tego ciemnowłosego chłopca o zimnym spojrzeniu. We wspomnieniach wciąż miała jego obraz z Komnaty.

Kapitan drużyny Ślizgonów zamienił z siostrą jeszcze kilka słów na niezbyt porywające tematy, a następnie pożegnał się i udał do wyjścia. Terencia znów została sama, zdana na wolę pani Pomfrey, która już spieszyła do niej z — jak się później okazało — eliksirem pieprzowym.

Następnie kobieta wyszeptała pod nosem kilka zaklęć, które miały pomóc pacjentce.

— No, gotowe — powiedziała, gdy jej praca dobiegła końca. — Leż, a później możesz iść na kolację, kochaniutka. Najedz się porządnie i wracaj prosto do dormitorium. Jutro przed zajęciami przyjdź jeszcze po dawkę eliksiru wzmacniającego. Ach! A gdyby był jakiś kłopot, zastosuj Enervate.

Ślizgonka wysłuchała pielęgniarki, podziękowała i ułożyła się ponownie w pościeli. Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Czuła, że jest jej odrobinę lepiej. Wszystko, póki co szło jak po maśle. Jeszcze poprzedniego wieczoru zaplanowała wizytę w Skrzydle Szpitalnym, a tymczasem słodka Queenie sama ją tam zaprowadziła. To dodało wiarygodności całej tej chorobie. Miała więc włos.

Gdyby sama nie była sprawcą, nie uwierzyłaby, że Terence Higgs tak łatwo poddawał się jej woli. Miała więc eliksir wielosokowy i — za dzień lub dwa — hasło do wieży Gryffindoru.

Miała też nadzieję, że Tom nie zdradził wszystkich jej sekretów Harry'emu Potterowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro