Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Listopad (3)

Tom, ja nie chcę. Nie potrafię.

W porządku. Zamknij oczy i pozwól, że ja się tym zajmę — odpowiedział chłopak w jej głowie. Był taki spokojny, taki pewny siebie, a ona mu tego zazdrościła.

Miałam ci się odwdzięczyć — przypomniała mu Terencia.

I zrobiłaś to. A teraz spróbuj zasnąć, a ja odprowadzę cię do dormitorium.

Blondynka westchnęła i zrobiła tak, jak chciał. Próbowała nie myśleć o tym, co miało zaraz nadejść. Kiedy zamknęła oczy, dom gajowego i kurnik zniknęły. Zostały już tylko wspomnienia słów Toma. „Unieszkodliwić kurczaki. Bazyliszka może zabić pianie koguta.” Za to ją mogła zabić myśl, że odebrała życie niewinnemu stworzeniu gołymi rękami. Właściwie, gdyby zrobiła to za pomocą różdżki, niczego by to nie zmieniło. A tak przynajmniej na Toma spadł obowiązek uciszenia kur, nie na nią.

Nic nie widziała. Nic nie słyszała. Nie czuła swoich dłoni zaciskających się na opierzonych szyjach. Była w pewnego rodzaju transie, w którym to chłopak z jej głowy przejmował kontrolę nad ciałem. Nawet czarował, bo przecież musiał wyciszyć wnętrze drewnianego kurnika. Złapanie gdaczącego zwierzęcia nie było takie trudne, skoro ono nie bało się ludzi. 

Na ułamek sekundy Terencia uniosła powiekę, ale później natychmiast zacisnęła oczy. Ten widok zbyt mocno ranił jej serce. Kurczaki leżące na ziemi i na swoich gniazdach, pierze latające w powietrzu i dryfujące po podłodze, krew na piórach, na podłodze, na ciałach. Na jej małych dłoniach. Wszystko skąpane w mroku nocy, a jednocześnie tak widoczne.

Przez to, co ujrzała, tak się rozemocjonowała, że znów panowała nad ciałem. Zrobiła krok w tył, ale niefortunnie trafiła na ciało jednego z martwych kurcząt. Przewracając się, znów miała otwarte oczy, choć bardzo tego nie chciała. Spotkanie z podłogą tylko przysporzyło jej bólu.

Tom, nie — pisnęła i już wiedziała, że zaraz zacznie płakać. Poczucie winy rozrosło się do gigantycznych rozmiarów. To, co robiła, wyglądało nagle na niewłaściwe, nie na miejscu, złe. Jednak nie istniało inne rozwiązanie. Nie w tamtej chwili.

Spokojnie. Jutro już niczego nie będziesz pamiętać. Dla twojego dobra. 

Po chwili poczuła wielkie zmęczenie i naprawdę zasnęła. Jej sny odbiegły w stronę Komnaty Tajemnic i Toma czekającego tam na nią. Zresztą jak co noc, od kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Ale on nie widział tych snów, prawda?

***

Kiedy Terencia odsłoniła kotary, ze zdumieniem stwierdziła, że łóżko Queenie jest puste. Zwykle dziewczyna nie wychodziła tak wcześnie z pokoju, a przynajmniej nie bez przyjaciółki.

— Już sobie poszła?

Elizabeth także już nie spała i siedziała przy stoliku, czytając książkę. Posłała blondynce uważne spojrzenie. Pokiwała głową.

— A to dziwne — mruknęła dziewczyna i wstała z łóżka.

Zaczęła wyciągać z szafy potrzebne rzeczy. Nie pamiętała właściwie, jak się znalazła w dormitorium, ale nie przeszkadzało jej to. Miała taki piękny sen. Niespodziewanie jej współlokatorka się odezwała.

— Ej, Terencia, chciałam cię o coś spytać.

Dziewczyna przestała na chwilę przyglądać się zawartości swojej garderoby i popatrzyła na koleżankę. To dziwne, że Elizabeth miała zamiar rozmawiać.

— Wiesz, Queenie się obraziła, ale to nie znaczy, że zostawiła mnie w spokoju. Nadal uważa się za moją przyjaciółkę. Ja... Chciałam pogadać, ale znasz ją. Ma długi język. Pomyślałam o tobie, tylko musiałam znaleźć okazję, żeby spytać. Widzisz...

Szatynka przestała mówić. Prawdopodobnie nie wiedziała jak ugryźć temat, dlatego owijała w bawełnę. Albo zwyczajnie nie potrafiła przełamać strachu.

— Do rzeczy, Rowle. — Terencia wzięła się pod boki, niczym surowy nauczyciel, który oczekuje wyjaśnień.

— Myślisz, że Kasjusz... Że on nie interesuje się dziewczynami?

Ślizgonka zamrugała kilkukrotnie, jakby to miało zmienić właśnie zasłyszane słowa. Nie sądziła, że nadejdzie taki dzień, w którym ona będzie musiała tłumaczyć pewne sprawy Elizabeth tak, jak kilka miesięcy temu ojciec tłumaczył jej. Chociaż to dwie kompletnie inne sprawy. Angus mówił o grze w Quidditcha, a ona musiała tylko naśladować jego sposób zabierania się do tej rozmowy.

Terencia zajęła miejsce na krześle przy koleżance. Spojrzała jej w oczy z bardzo poważną miną.

— Elizabeth, nie zapomnij, kim jesteś. To oznacza nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Co zrobisz, jeśli twój ojciec każe ci za kogoś wyjść? Chcesz złamać Kasjuszowi serce? Poza tym powinnaś się skupić na nauce. — I choć Terencia nie wierzyła w ani jedno słowo, które wypowiadała, wiedziała, że tak powinna postąpić. Tak powiedziałby jej każdy, gdyby znalazła się w podobnej sytuacji. — Wiem, że on nie zwraca na ciebie uwagi, ale jeśli naprawdę ci się podoba, pozwól mu być szczęśliwym. Wtedy i ty będziesz szczęśliwa.

Blondynka nienawidziła siebie za te kłamstwa. Elizabeth nie mogłaby skakać z radości na wieść o aranżowanym małżeństwie. Nauka wcale nie była ważna, jeśli się było potomkiem bogatego rodu. A Kasjusz nie zwracał uwagi na Rowle, ponieważ wiedział, jak najprawdopodobniej skończy się jej życie. Przy boku jakiegoś bogatego, czystokrwistego panicza, któremu urodzi trójkę dzieci. Wielokrotnie Terencia słyszała, że Warrington narzekał na wymuszone śluby. Oczywiście mówił o tym tylko wtedy, kiedy przesiadywał u Marcusa na wakacjach i to po kilku szklankach whiskey. 

Jednak było coś, co dużo bardziej martwiło Terencię, a o czym ona sama nie chciała myśleć. Tom też był półkrwi i też nie wyglądało na to, żeby się nią interesował.

Elizabeth spuściła wzrok i tylko westchnęła cicho. Nie zamierzała kontynuować rozmowy, toteż Terencia wróciła do wybierania ciuchów. Choć obie wiedziały, że blondynka ma rację, nie akceptowały tego. Przynajmniej nie w stu procentach.

***

Droga do Hogsmeade minęła Terencii na rozmowie z Tomem. Mówili głównie o zmianach, jakie zaszły w przeciągu tych pięćdziesięciu lat. Ponoć wtedy Pub pod Trzema Miotłami nosił nazwę Pub pod Dwoma Miotłami. Wiele sklepów zniknęło, jeszcze więcej się pojawiło. Jednym z nowo utworzonych był Derwisz i Banges, gdzie zmierzała Ślizgonka.

Jak mogłam zostawić coś takiego na ostatnią chwilę? — wyrzucała sobie Terencia.

Pewnie z nadmiaru wrażeń wypadło ci z głowy — zaśmiał się Tom.

Co roku pamiętałam o jego urodzinach. Dziwne, że tym razem zapomniałam.

Tom nic na to nie odpowiedział. Nie ujawnił również, że jego przyjaciółka pamiętała o urodzinach swojego brata jeszcze poprzedniego wieczoru. Problem polegał na tym, że cały ten wieczór został ukryty przez niego w jej pamięci i tak miało już zostać.

Ślizgonka weszła do sklepu, co oznajmiło dzwonienie dzwonka. Powietrze miało taki zapach, jakby nadchodziła burza, a to nieco zdezorientowało uczennicę. Potem jednak przypomniała sobie, że w tym sklepie zawsze tak pachnie. Odwiedzała go parę razy do roku, w tym zawsze przed urodzinami Marcusa.

Tuż obok wejścia stała ogromna lada, a za nią nikt nie siedział. Sprzedawca musiał lawirować gdzieś między wysokimi, błyszczącymi regałami lub pomagać klientom w wyborze. Ostatecznie Terencia nie była tam sama. Pomieszczenie ciągnęło się od wystawy wychodzącej na ulicę, aż po regały przy ścianach. Jednego z kątów sklepu nie zastawiono pułkami z towarem. Wybudowano tam kręte schodki prowadzące na piętro, gdzie również umieszczono najróżniejsze bibeloty na sprzedaż.

Terencia otrzepała swój czarny płaszcz z niewidzialnego kurzu i ruszyła między regały.

Co zamierzasz mu kupić? — zainteresował się Tom, choć ton jego głosu przywodził na myśl, że robi to bardziej dla pociągnięcia rozmowy.

To, co zwykle. Zawsze ode mnie dostaje roczny zapas pasty Fleetwooda i nowe klipsy do spinania gałązek w miotle, bo jakimś cudem ciągle je łamie.

Znów zapadła cisza. Tom nie interesował się Quidditchem, a Terencia była zajęta poszukiwaniem prezentu. Kiedy podeszła do jednej z półek, zza regału wyszedł Miles Bletchley — Ślizgon będący z Marcusem na roku, członek drużyny Domu Węża oraz kilkukrotny gość w domu Flintów.

— Cześć Terencia. A ty co tu robisz?

— Witaj Miles. Sądzę, że to samo co ty — odparła beznamiętnie.

Miles od wypadku z psidwakiem Terencii był bardzo miły. Liczył, że w ten sposób odkupi swoje winy, ale dziewczyna nadal miała mu za złe wydarzenia ostatnich wakacji. Siedemnastolatek upił się i zwymiotował na Wichurę, który akurat stanął mu na drodze do łazienki. Skrzat domowy Flintów towarzyszył wtedy rodzicom na wyjeździe do Rumunii, więc niemiły obowiązek wykąpania zwierzaka spadł na Terencię, a nie mogła do tego użyć czarów. Zresztą nikt nie mógł.

— Szukasz prezentu dla Marcusa? — zdziwił się rudowłosy.

— Tak.

— Aha. A co mu dajesz?

Ślizgonka rzuciła mu mordercze spojrzenie. Nie była w nastroju do towarzyskich ploteczek z kimkolwiek poza Tomem, a Miles to ostatnia osoba, z jaką miała siłę rozmawiać.

— Sądzisz, że ci powiem? Żebyś zaraz poleciał do mojego brata i wszystko mu opowiedział? — dodała sarkastycznie, po czym odwróciła się i pomaszerowała jak najdalej od chłopaka. A już miała klipsy pod ręką. 

No trudno. Ale jak nie to, to co mu jeszcze kupisz? — odezwał się Tom.

Mijaliśmy półkę z eliksirami. Widziałam tam jakiś wzmacniający. Mam nadzieję, że starczy mi pieniędzy.

Problem z pieniędzmi polegał na tym, że Terencia właściwie ich nie potrzebowała. Co roku, gdy wyjeżdżała do Hogwartu, dostawała trochę galeonów, by móc kupić coś wszystkim na święta i Marcusowi na urodziny. Nigdy nie mieli potrzeby przywożenia do szkoły pieniędzy. Natomiast urodziny obojga rodziców wypadały z początkiem lipca, a wtedy rodzeństwo mogło spokojnie udać się na Pokątną. Dziadkowie natomiast życzyli sobie jedynie obecności wnucząt w dniu ich urodzin.

***

Po zakupach Terencia natychmiast wróciła do zamku. Nie chciała natknąć się na kolejnych przyjaciół swojego brata, którzy szukaliby dla niego prezentów. Poza Milesem bardzo ich lubiła, ale po spotkaniu go jakoś straciła humor. Jednak nie chciała ich widzieć z jeszcze jednego powodu. Przypominali jej, jak bardzo jest samotna. 

Kiedy przychodziły urodziny Terencii, nie dostawała prezentów od nikogo poza Marcusem, dziadkami i rodzicami. Koleżanki z dormitorium ograniczały się do złożenia jej życzeń. Poza tym niewiele osób pamiętało o tym święcie. Profesor Snape, Terence, Roger Davies z jakiegoś nieznanego powodu oraz Krwawy Baron. Ten ostatni twierdził, że obchodzi swoje urodziny w tym samym dniu, co dziewczyna.

Gdy prezenty zostały bezpiecznie schowane i zaczarowane, by być niewidzialne pod łóżkiem Terencii, nagle drzwi do pokoju się otworzyły. Ślizgonka aż podskoczyła z przerażenia, ale po chwili zrozumiała, że nie ma powodu do obaw.

— Panienka Flint? — zapytał skrzat domowy, na którego ramieniu siedział Ramon z listem przywiązanym do nóżki.

Nie trzeba było czekać na odpowiedź. Włochatka poderwała się ze swojego miejsca i po chwili wylądowała w klatce stojącej obok szafki nocnej Terencii.

— Tak. To moja sowa — odpowiedziała dziewczyna, zanim skrzat zdążył zapytać.

Po chwili niespodziewany gość zniknął, a Ślizgonka podeszła do Ramona i odwiązała kopertę od jego łapki. Zwierzę było wyraźnie w lepszym nastroju. Jego właścicielka już niekoniecznie.

Jednym z minusów bycia w Slytherinie był fakt, że dormitorium zostało umieszczone pod jeziorem. W tym wypadku sowy nie mogły wylatywać i wlatywać przez okna, ponieważ po drugiej stronie uczniowie mieli okazję podziwiać życie podwodnych stworów. Niestety sowy nimi nie były, więc większość czasu spędzały poza zamkiem. Odpoczywały w klatkach w pokojach uczniów lub, chociaż dużo rzadziej, w sowiarni. Jadły także poza Hogwartem, ale jeśli tylko ich właściciel raczył opuścić mury szkolne, towarzyszyły mu. I to niejednokrotnie z upolowaną wcześniej zdobyczą. Cudowny widok.

Terencia usiadła na łóżku i otworzyła list.

Kochana Terencio!

Wybacz, że odpowiadam Ci po tak długim czasie, ale mam ku temu powody. 

Nie wiem, jak do tego doszło, ale gdy byliśmy w tym roku na wycieczce w Rumunii, Twoja mama musiała złapać jakąś chorobę. Przez dłuższy czas nie było widać żadnych objawów, jednak ostatnio bardzo źle się czuje. Wyglądało mi to na grypę, ale leczenie nie przyniosło skutków. Wybrałem się z nią do Munga i wciąż czekam na informacje. Gdy czytasz ten list, pewnie już wiem, co to za choroba i co będzie dalej. Jeśli mogę być szczery, nie podoba mi się to. Mama wygląda bardzo źle, dlatego podjąłem decyzję, że Ty i Marcus powinniście zostać na święta w Hogwarcie. Nie bądź na mnie zła i, jeśli możesz, nie mów Marcusowi o chorobie mamy. Nie chcę, żeby się martwił. Wymyśl coś. Wiem, że nie powinienem namawiać Cię do kłamstw, ale to dla jego dobra. Musi mieć siłę do gry. Ty też na pewno sobie dobrze radzisz. A gdyby jakimś cudem się dowiedział, udawaj chociaż, że jest Ci przykro. Wyślę prezent dla Marcusa przez Sowią Pocztę, więc wybierz się do Hogsmeade i odbierz go, proszę. Tak samo z prezentami świątecznymi.

Co Cię na pewno interesuje, to Wichura ma się dobrze. Okazało się, że pod nieobecność moją i mamy wykopał w ogrodzie tunele. Orgak pytał mnie, czy je zasypać, ale powiedziałem, że nie. Ten pies chyba przymierza się do wygryzienia w ścianach takich tuneli.

Mam nadzieję, że nie będziesz zła. Kocham Cię.

Tata

Montrose, Szkocja

Ślizgonka nie musiała czytać tekstu dwa razy, żeby zrozumieć jego treść. Wcale nie była też wstrząśnięta. Przez te wszystkie lata miała nadzieję, że matka będzie miała wypadek i wreszcie zniknie z jej życia. Mimo wzajemnej niechęci, w głębi duszy czuła się trochę winna. Nie powinna życzyć Samancie śmierci. Choćby i dlatego, że po prostu nie wypada.

W tej kwestii Terencia i Tom byli podobni. Nie znosili swoich rodzicielek, choć z zupełnie innych powodów. Ona uważała, że matka faworyzuje Marcusa i czerpie przyjemność z gnębienia jej. On przeklinał swoją matkę za to, że nadała mu pospolite imię marnego mugola i dała się zabić, choć kilka czarów wystarczyłoby do przeżycia. W jego oczach Meropa zmarła jako marna istota, która dla mugola wyzbyła się magii i pozwoliła, by jej syn spędził tyle lat w sierocińcu.

Wygląda na to, że znów trzeba będzie się przejść do Hogsmeade — zauważyła dziewczyna, zwijając list i chowając go do szuflady.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro