Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Grudzień (3)

Kiedy w pokoju wspólnym Slytherinu została tylko śpiąca Terencia, Tom postanowił zacząć działać. Budzenie dziewczyny nie miało sensu. Ona nie chciałaby pamiętać o drodze, którą przebyła, by dojść do Komnaty Tajemnic.

Tom uznał, że lepiej zostawić ją we śnie, gdzie spełniała marzenia o leżeniu z nim pod rozgwieżdżonym niebem w towarzystwie Wichury. Trzymaliby się za ręce, pokazywali różne kształty ułożone z gwiazd, a może nawet... Nie było to jednak coś, co zainteresowałoby tego realnego Toma, żyjącego jeszcze w umyśle Flintówny. Jeszcze. Ten stan rzeczy mógłby się zmienić w ciągu kilku miesięcy, a marzenia senne Terencii pozostałyby w sferze nic nieznaczących dla niego wspomnień.

Zaczął kierować Ślizgonką. Gdyby ktoś patrzył na to z boku, nigdy nie domyśliłby się, że prawdziwa Terencia śpi, gdy jej ciało przemierza drogę do wyjścia z pokoju wspólnego Slytherinu. Poruszała się naturalnie i tak lekko, jakby ostatnio wcale nie chodziła przemęczona.

Na korytarzu panowała całkowita ciemność, a niczym niezmącona cisza mroziłaby krew w żyłach niejednemu śmiałkowi. Ale Tom nie miał czego się bać. Poza bazyliszkiem tylko on był w tej szkole potworem.

Gdy opuścił lochy, zmusił ciało dziewczyny do rzucenia zaklęcia kameleona. Potem mógł ją spokojnie pokierować do łazienki Jęczącej Marty. Przez chwilę myślał, że to nawet zabawne. Wracać wciąż do miejsca, gdzie zabiło się szlamę, której duch nawet nie wie ani jak zginął, ani przez kogo, ani że ta osoba tak często bywa w tej łazience.

Jednak, gdy Tom kierował Terencię ku schodom, minęło ich dwóch chłopców. Nie przypadkowych, lecz Crabbe i Goyle, którzy kilka godzin wcześniej uciekli z pokoju wspólnego Slytherinu. Obaj wyglądali na mocno skonfundowanych, a dodatkowo na ich niekorzyść działał brak szat wierzchnich. Zamroczeni zmierzali w stronę, z której przybyła uśpiona Ślizgonka.

— Słuchaj, trzeba coś powiedzieć Draco. Jak się dowie, że zasnęliśmy w komórce od babeczek, zabroni nam ich jeść — wymruczał Goyle, nie chcąc, aby przypadkiem ktoś ich usłyszał. Przynajmniej wydawało im się, że są sami.

Crabbe pokiwał tylko głową w odpowiedzi. Obaj chłopcy nie mieli też butów, co jeszcze bardziej przykuło uwagę Toma. Raczej ich nie zgubili, a skoro jedli babeczki, musieli być w Wielkiej Sali. Tom zwróciłby uwagę, gdyby wtedy coś było nie tak z ich ubiorem. Zastały mu pewne nawyki, jakie nabył, obejmując stanowisko prefekta naczelnego.

Zatem ktoś musiał im zabrać te buty. Ktoś, kto sam nosił inny rozmiar, bo inaczej kradzież odzieży nie byłaby potrzebna. Ale po co zabierać takim uczniom szaty? Zapewne po to, by upodobnić się do prawdziwych Crabba i Goyle'a. Może nawet wejść w ich skórę? To faktycznie miało sens, skoro dzień wcześniej Terencia i Tom znaleźli w łazience nieukończony eliksir wielosokowy. Odpowiednio uwarzony, właśnie dziś stałby się przydatny.

Aby sprawdzić swoją teorię, Tom musiał najpierw dotrzeć do łazienki na pierwszym piętrze. Terencia pokonała już schody i zmierzała ku drzwiom, za którymi kryło się wejście do Komnaty Tajemnic. Zanim jednak pociągnęła za klamkę, słuchała, czy w środku kogoś nie ma. Jednak po drugiej stronie panowała całkowita cisza, toteż Tom znów pokierował dziewczyną i po chwili znaleźli się przed umywalkami.

Po kociołku i księdze nie było śladu. Gdyby Tom nie widział ich tam poprzedniego dnia, nawet nie zauważyłby kawałków szkła w kabinach. Na ziemi leżały potłuczone szklanki. Jak bardzo osoba przyrządzająca eliksir musiała się spieszyć, że nawet nie rzuciła Reparo? Intrygowało to Toma, lecz w tamtej chwili musiał zyskać jak najwięcej czasu na rozmowę z Terencią.

Po chwili ciało dziewczyny znów opadało bezwładnie na dno podziemi zamku. Stamtąd już niedaleko było do Komnaty, lecz nie zmieniało to faktu, iż organizm odczuwał skutki takich wypraw, nawet jeśli Ślizgonka spała. A kiedy wreszcie się zbudziła, siedziała na zimnej posadzce, oparta o jeden z ozdobnych filarów. Naprzeciw stał Tom.

— Gdzie jestem? — spytała nieprzytomnym głosem, jeszcze nim wszystko do niej dotarło.

— W miejscu, do którego nie chciałaś pamiętać drogi. — Tom uśmiechnął się do niej przyjaźnie, choć w oczach miał groźny błysk. Tego jednak zaspana dziewczyna nie zauważyła.

Chłopak podał jej rękę i ona chętnie przyjęła tę szarmancką pomoc z jego strony. Tak, z jego strony byłaby w stanie przyjąć chyba wszystko, gdy wpatrywała się w te ciemnobrązowe oczy. Odwzajemniła uśmiech.

— Dziękuję. Wiesz, na żywo wyglądasz dużo lepiej.

— Ty zawsze wyglądasz wspaniale. Miło jest dla odmiany popatrzeć na ciebie z takiej perspektywy.

Dystans między nimi powoli się zmniejszał. Terencia czuła, jak jej serce przyspiesza. Wiedziała, do czego to wszystko zmierza, ale nie mogła sobie pozwolić na podobne ekscesy. Choć te blade usta wyglądały tak kusząco...

Nagle Tom ujął jej rękę w swoją. Blondynka nieco drżała, ale dłoń jej przyjaciela była naprawdę zimna, wręcz lodowata. Mimo że sam Riddle wyglądał tylko na odrobinę zmęczonego, to jego skóra zachowywała się, jakby w żyłach nie płynęła krew i nie rozgrzewała mu członków.

— Tom, jesteś zimny. Jak długo już tu jesteśmy, że tak zmarzłeś? — zaniepokoiła się i dla pewności dotknęła jego policzka drugą dłonią. W geście można było dojrzeć odrobinę czułości, ale poza tym Ślizgonką kierowała jedynie troska o dobro Toma.

— Niedługo, ale to nie ma znaczenia. Tak długo, jak nie mogę wyjść poza mury Komnaty, tak długo moje ciało nie zacznie przeprowadzać procesów życiowych. Jestem tu uwięziony — westchnął niepocieszony, a potem zdjął rękę Terencii ze swojego policzka. — Ale można to jeszcze zmienić.

Wzmianka o procesach życiowych przyciągnęła do głowy dziewczyny myśl, że w takim razie jego serce nie bije, a to bardzo przykre, choć nie ma większego znaczenia. Chociaż gdyby ktoś rozpatrywał to w sensie emocjonalnym – a do tego przecież ona by się nie posunęła – mógłby uznać taką martwicę mięśnia pompującego krew za zły omen.

— Och, Tom. Chyba powinnam ci się wreszcie przyznać — westchnęła Terencia i spuściła wzrok. Nie chciała mu patrzeć w oczy i mówić takich strasznych rzeczy.

— Słucham cię więc.

— Bardzo bym chciała, żebyś... mógł wyjść. Ale boję się. — Zamilkła na moment, lecz czarnowłosy chłopak nie przerywał jej uzewnętrznienia. — Znasz wszystkie moje tajemnice. Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli, a nie chciałabym, żebyś kiedykolwiek wykorzystał coś przeciw mnie — załkała.

Tom nadal milczał. Być może nie do końca rozumiał te obawy, a może właśnie rozumiał, więc szukał jakiegoś sposobu na pozbycie się ich. Tonący i bestię wodną łapie w akcie desperacji. Wreszcie jednak chłopak przemówił, a jego słowa wprawiły Ślizgonkę w zdumienie.

— Kiedy będę już mógł się swobodnie poruszać po Hogwarcie, znajdziemy Gwaranta i złożę Wieczystą Przysięgę.

Wieczysta Przysięga, jedno z potężniejszych zaklęć, które trzeba rzucić niewerbalnie, zobowiązujące do wywiązania się z umowy za cenę życia. W domu Flintów nie rozmawiano nigdy o tego rodzaju przysiędze i gdyby nie przemądrzałość jednego z potomków rodu czystej krwi, pewnie Terencia do tej pory nie wiedziałaby o istnieniu takiego zaklęcia. Tymczasem na jednym z przyjęć daleki kuzyn Angusa przechwalał się znajomością wszystkich czarów niewerbalnych. W ten sposób blondynka usłyszała, że Wieczysta Przysięga to taka, której nie można złamać, bo wtedy zobowiązany umiera.

— Naprawdę jesteś w stanie to dla mnie zrobić? — spytała Terencia, z niedowierzaniem przyglądając się ciemnobrązowym oczom chłopaka, jakby próbowała wykryć w nich kłamstwo.

— Oczywiście, że tak. — Odpowiedź wydawała się najoczywistsza na świecie, a jednak dziewczynie trudno było uwierzyć.

Zginąłby dla niej. Oczywiście nie chciałaby tego, lecz sam fakt sprawiał, że czuła we wnętrznościach przyjemne łaskotanie.

Objęła Toma w akcie wdzięczności. Niemalże się wzruszyła. Niemalże.

— Co muszę zrobić?

Na usta Riddle'a wpełzł złowieszczy uśmiech, którego Terencia nie mogła zauważyć, wtulona w jego pierś. Wiedział, że teraz przyjdzie mu się mierzyć jedynie z jej wstydliwą, arystokratyczną naturą. Nie martwiła go perspektywa złożenia Wieczystej Przysięgi. Ostatecznie, gdy żądający złożenia przysięgi nie żył, przestawała ona obowiązywać.

***

Od samego rana Terencia chodziła struta. Ignorowała swoje złe samopoczucie objawiające się zawrotami głowy i zasłabnięciami. Nie mogła przełknąć tego, co kilka dni wcześniej usłyszała od swojego przyjaciela.

Owszem, chciała z nim być fizycznie codziennie, móc uwolnić się od przeczucia, że chłopak zna każdą jej myśl i cieszyć ze wspólnie spędzonego czasu. Bardzo chciała. Ale koszta nie należały do najniższych. W końcu to godziło w jej intymność i jako takie poczucie przyzwoitości. Najgorsze, że miało sens.

Krew wsiąkająca w kartkę wydartą z dziennika miała dać Tomowi siłę do życia. Organizm pobudziłby się, zaczął wytwarzać ciepło, a serce jęło pompować czerwoną posokę w żyły. Tom Riddle opuściłby Komnatę Tajemnic we własnym ciele i o własnych siłach. On użyłby Ascendio, by wydostać Terencię z podziemi.

Uwagę osób, które mogły zauważyć zły stan Ślizgonki, przyciągnęła najnowsza sensacja. Nie trzeba było długo czekać, ażeby informacja o Hermionie Granger zmienionej w kota, rozeszła się po hogwarckich korytarzach. Kto nie wierzył, mógł pójść do Skrzydła Szpitalnego i na własne oczy zobaczyć efekty źle użytego eliksiru wielosokowego.

Irytek trąbił o tym niemal cały czas i zaśmiewał się, gdy przelatywał przez kolejne pomieszczenia. Członkowie Domu Węża na wieść o tym posłali sobie tylko złośliwe uśmiechy. Najprzemądrzalsza z mądrali pluła futrem i pomiałkiwała, gdy co złośliwsi podchodzili do jej łóżka z kocimiętką w ręku. Sam Draco Malfoy długo wyrażał swoje zadowolenie z zaistniałej sytuacji, co rusz rzucając w stronę swoich goryli jakiś żart na temat stanu Gryfonki.

Niestety albo Draco był głupi, albo Terencia i Tom ponadprzeciętnie inteligentni, bowiem nikt poza nimi nie powiązał dziwacznego zachowania Crabba i Goyle'a z przemianą dziewczynki. A już tylko sam Riddle wiedział, że prawdziwi chłopcy wracali tamtego wieczoru do dormitorium, jednak ukrył owo wspomnienie w umyśle Terencii.

Podczas jednego z obiadów Ślizgonka była świadkiem bardzo dziwnej sceny. Gilderoy Lockhart wkroczył do Wielkiej Sali, zagadnął jednego z Puchonów i wręczył mu złotą karteczkę. Potem wyjaśnił coś, lecz mówił tak cicho, że blondynka nie mogła go usłyszeć, a po chwili chłopiec wybiegł za drzwi i profesor mógł udać się na posiłek.

Prawie nic nie zjadłaś zauważył Tom, więc Terencia posłusznie zaczęła błądzić wzrokiem po podanych potrawach i przekąskach. Nie miała na nic ochoty, z ledwością przełknęła jedną babeczkę z lukrem. Ale też nie było nikogo poza Tomem, kto zwróciłby na to uwagę.

Przepraszam.

Kochanie, nie musisz mnie przepraszać. Jedz, bo jak tak dalej pójdzie, wylądujesz u pani Pomfrey, a tego nie chcemy.

Dziewczyna pokiwała tylko głową i zaczęła nakładać na talerz po trochu wszystkiego, co stało blisko niej. Jedząc, przypominała sobie siebie sprzed paru lat z głową nad sedesem, gdy zwracała całą zawartość żołądka. Przypominała sobie Samanthę, która spoglądała na nią z kamienną twarzą, w dłoni trzymając eliksir odchudzający.

Ślizgonka pomyślała, że chętnie zażyłaby go jeszcze raz, lecz nie dla stracenia na wadze, a dla samej przyjemności wymiotowania. W końcu nie czuła się głodna, a jedząc sałatkę, miała wrażenie, jakby konsumowała w całości wielkie prosię. Nie lubiła świń. Jak każdy czarodziej czystej krwi czuła odrazę do tak ohydnych w swej naturze stworzeń. Zjadały wszystko, co dostawały i na dodatek nie przeszkadzało im tarzanie w błocie.

Jakiś czas później w dormitorium Terencia siedziała na łóżku, trzymając dziennik w dłoniach. Odkąd Tom mówił do niej w głowie, oprawiona w skórę książeczka stała się dla niej tylko przedmiotem i aż trudno uwierzyć, że chłopak jednak żył w środku.

To bardzo proste. Wystarczy wyrwać kartkę.

Wiem, wiem. To jest proste, ale ja nie jestem pewna. Zacisnęła mocniej palce na trzymanym przedmiocie.

Pomyśl, że kiedyś i tak musiałabyś to zrobić. Zastanów się przez chwilę. Jeśli nie dziś, to jutro, jeśli nie jutro, to za miesiąc, za rok, ale przecież nie możemy tak funkcjonować do końca życia. — Te słowa, choć bardzo sensowne, nie przekonały dziewczyny w tamtej chwili. — Jak miałbym wtedy oczyścić świat ze szlam i brudnej krwi? Poza tym, co będzie, kiedy ukończysz szkołę? Nie będziesz już mogła wrócić do Komnaty, żeby się ze mną zobaczyć.

W oczach Ślizgonki pojawiły się łzy. Miał rację. Tak bardzo miał rację. Jak zawsze. Jednak ona nie czuła się na siłach, aby racjonalne argumenty trafiły do niej.

— Mam na to jeszcze dwa lata — wyszeptała, roniąc łzy i znów schowała dziennik do kufra, a ten pod łóżko.

Miała ochotę uciekać, lecz wiedziała, że od Toma nie dało się uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro