Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 grudnia, prawie zima


Od kiedy nasza sytuacja nabrała całkiem nowego oblicza, nasza matka zawsze chodziła zestresowana. Choć przybierając pokerową minę, starała się przekonać nas, jak i przede wszystkim samą siebie, że jest spokojna. Na szczęście nasza plotka weszła w życie i nikt nie podejrzewał, ani nie kwestionował prawdziwości jej treści. Nasza matka też nie bywała na żadnych popołudniowych herbatkach, więc nikt nie miał za bardzo okazji wypytywać o nasze sprawy rodzinne. Nasz majątek mógł pozwolić nam przeżyć parę najbliższych lat w dostatku, ale co dalej? Nie mamy przecież jak zarobić takich sum pieniędzy, aby dostatnio żyć we czwórkę.

Podejrzewam, że pewnie dlatego nasza matka zaczęła intensywnie i praktycznie obsesyjnie szykować nas na przyszłoroczny wiosenny debiut. W końcu tam zbiera się pokaźna liczba dobrze urodzonych szlachciców. Cała arystokracja, od biednej po bogatą, przyjdzie zaprezentować chluby swoich rodów, które są już w wieku małżeńskim.

Jako, że pochodzimy z rodu nisko urodzonej szlachty, trzy lata temu odbyłam własny debiut, ale nie byłam atrakcyjna, ze względu na taki sobie stan biznesu mojego ojca. Tyle ile z niego pamiętam to to, że przypominał mi wystawę koni na aukcji. Wszystkie dziewczęta pięknie się prezentowały w szykownych sukniach balowych, a młodzieńcy mierzyli je wzrokiem, przeskakując z jednej na drugą, jakby mieli epilepsje oczu i chwilowy zastój procesów myślowych. Mogli jednak podejść, porozmawiać i zatańczyć z tymi kandydatkami, na które wskazali ich rodzice, dając swoją aprobatę.

Bowiem nie mogli mierzyć w za niskie, ani za wysokie progi. Zasady hierarchii są tu kluczowe. Kandydatka musi mieć też dobre zaplecze, odpowiednie urodzenie, odpowiedni tytuł, stabilną majętność w formie posagu i inne predyspozycje, jakich od przyszłych synowych wymagali przyszli teściowie. Gdy jednak zdarzało się, że w towarzystwie były naprawdę wysoko urodzone panny, które np. były córkami takiego ministra, albo rodziny królewskiej, to one miały prawo podejść do kandydata wybranego przez swoich odgórnych, nie na odwrót. Tylko wyżej urodzony, albo na równi hierarchicznej może do ciebie podejść. Nie ma mowy, żeby ktoś niżej urodzony sam podejmował taką inicjatywę, gdyż mogło to jedynie przysporzyć śmiechu na sali. Zasada jest prosta - znaj swoje miejsce w hierarchii.

W każdym razie, matka chciała nas uchronić od najgorszego i szybko wydać za dobre partie dopóki jeszcze widniejemy jako "ciekawe okazy" z średnio zamożnego rodu naszego ojczyma.

Wydaje mi się, że Kopciuszek przeszła już przez pierwszy okres żałoby. Znaczy, dalej rozmawiała ze zwierzętami, nas traktowała jak obcych i miała do nas jawny żal za zniesławienie wizerunku jej ojca. Ah no i jeszcze nabyła dziwnego nawyku do śpiewania pod nosem o tym, jaka jest nieszczęśliwa i że nikt jej nie rozumie, ale będzie dzielnie iść przez życie, czy coś takiego. Chyba w ten sposób robiła sobie autoterapię dla przeżycia swojej żałoby, więc zostawiliśmy ją w spokoju.

Trochę bardziej martwiła mnie Vii. Już całkiem zapomniana przez matkę zakopaną w problemach, jakoś nadzwyczajnie cicho i spokojnie to znosiła. Nie protestowała przeciw żadnej zmianie, która obcinała nasze wydatki, ale i tak pozostawała dziecinna, jak zawsze nie przyjmując kompletnie na siebie brzemienia sytuacji w jakiej byłyśmy. Przynajmniej raz w tygodniu wybierała się konno do miasta na spacerek, zakupy albo na herbatkę. Wiedziała, że nie może kupić nic ponad swoim drobnym kieszonkowym, a mimo to dalej wybierała się na wycieczki.

Jej zachowanie martwiło mnie na tyle, że pewnego razu postanowiłam podążyć za nią do miasta i dowiedzieć się, w jaki sposób spędza ten czas i w jakim towarzystwie. To co tam zastałam wprawiło mnie w osłupienie, dosłownie i totalnie. Bo po "spacerku" malowniczymi alejkami pełnymi sukien, kierowała się w stronę targową, gdzie było jedzenie, a tam skręcała w boczną uliczkę prowadzącą do ukrytej altanki z fontanną, obok której na ławeczce usiadła. To była całkiem niewielka przestrzeń między blokami, ale idealna do sekretnych spotkań kochanków. Tam przesiedziała może z niecałe 10 minut, wdzięcząc się i chichotając pod nosem, jakby zaraz miała dostać jakiś prezent urodzinowy. Wtem z innej pobocznej alejki wyłonił się ktoś i nieśmiało usiadł z drugiego brzegu ławki. Co mnie zszokowało to to, że ręka tej osoby delikatnie spoczęła na dłoni mojej siostrzyczki, gdzieś w połowie ławki i co gorsza rozpoznałam twarz tej osoby.

No oczywiście on, a kto inny?! Tylko jak to się stało, że ten młody czeladnik był w takiej relacji z Vii i od jak długiego czasu? Piętrzyły mi się teraz pytania, ale jedno stało się jasne - już wiedziałam, dlaczego nie cieszyła się tak, jak niegdyś, na temat balu debiutowego. Matka na pewno nie zgodzi się na ten związek, a już z pewnością teraz, kiedy jej ambicje skierowały się na zapewnienie nam dostatku na przyszłość i wydaniu nas za mąż. Ten czeladnik, nawet nie umywał się do jakichkolwiek standardów naszej matki. Więc jak to się stało, że siedział teraz na jednej ławeczce z moją młodszą siostra, trzymając się za ręce i patrząc rozmarzonym wzrokiem sobie w oczy? Gdyby zobaczyła to nasza matka.... chyba wyrwałaby włosy temu człowiekowi...

Poczułam napływ migreny i wiedziałam, że mój stan z pochłanianiem słodyczy pogorszy się jak tylko wrócę do domu. Pojawił się we mnie dylemat - złamać serce moje siostrze i przekonać ją do tego, że będzie jej się lepiej żyło jak wyjdzie za dostatnio usytuowanego szlachcica, który pewnie nigdy nie będzie na nią patrzeć tak, jak ten piekarzyk; czy poprzeć jej związek i wstawić się za nią u matki, która prawdopodobnie jak tylko o tym usłyszy wpadnie w furię i wszystko w zasięgu jej wzroku, po trafieniu w jej ręce, może stać się śmiercionośną bronią ciężkiego kalibru?

'I co ja teraz zrobię?' pomyślałam.

Aby podjąć tę decyzję postanowiłam poobserwować tę dwójkę i stwierdzić czy jej miłostki nie są okryte ślepotą i czy ten młodzieniec, aby czasem nie jest nierozgarniętym, impulsywnym nierobem, nie wartym jej. Wiem, że tak nie przystoi, ale miałam nadzieję, że pomoże mi to podjąć decyzję, jak się przekonam o kim się toczy ten cały konflikt wewnętrzny.

Tak też podążyłam w ślad za nimi, obserwując ich z odległości. Czy tego chciałam czy nie, musiałam oglądać ich dziecinne zaloty takie jak np. kiedy ten młody przysłonił jedną ręką twarz, jakby zamierzał wyszeptać coś Vii w sekrecie i powoli zniżając się w stronę jej ucha, zaciekawiając ją przy tym, co może mieć jej do powiedzenia. Ostatecznie zamiast słów, cmoknął ją w policzek, przyprawiając ją przy tym o mocnego rumieńca, na którego odpowiedział łagodnym śmiechem. Później Vii ze swoim wybuchowym temperamentem wrzasnęła ze złości i oburzenia, że dała się nabrać, ale po chwili powróciła do swoich zmysłów i było jej głupio za swoje zachowanie, przez co jeszcze bardziej się zawstydziła. Czeladnik jednak nie zareagował złością na jej nagłe i ostre wyrzuty, ale łagodnie się uśmiechnął i pogłaskał ją po głowie, dając znak, że się nie gniewa. Gdy chciał już ruszyć dalej, to tym razem Vii dość energicznie go zatrzymała, ciągnąc za jego koszule dla pewności. Wtedy zerknął na nią, a ona jakby w formie... sama nie wiem czy odpłaty, przeprosin czy podziękowania... stanęła na czubkach swoich palców i z mocno zaciśniętymi oczami cmoknęła go w ten sam policzek, co on ją wcześniej. To trochę zaskoczyło go, co widać było po jego twarzy, ale widok mojej doszczętnie zawstydzonej siostry, która zdała sobie sprawę, że są niedaleko głównej alei i ktoś mógłby ich zobaczyć, sprawił, że schowała w swoich rękach twarz i zaczęła palić się ze wstydu. Była to bynajmniej nie poprawna maniera, nawet dla zamężnych par, aby wyrażać tak otwarcie swój afekt do partnera w miejscu publicznym. Oni jednak najwidoczniej nie widzieli świata poza sobą, gdy byli razem. Czeladnik próbował walczyć ze sobą żeby się nie uśmiechnąć, widząc jej reakcję, ale dość marnie mu to szło. Ostatecznie jeszcze raz sam się zaczerwienił i przyciągnął do siebie Vii, aby ją przyjąć w swoje objęcia z niebywałym zadowoleniem wymalowanym na twarzy.

Może to dlatego, że pierwszy raz przyglądałam się jakiejś parze, ale zdawało mi się to bardzo dziwne i byłam niezwykle zaskoczona, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam, aby moja siostra się tak zachowywała. Co więcej, wyglądało na to, że on znał prawdziwy temperament mojej siostry, a mimo to dalej tak się zachowywał, jak w tym momencie. Wyglądało na to, że był dość łagodny z natury i wybuchowość Vii mu nie przeszkadzała, a nawet znajdował w tym pewien urok.

Nie było to jednak wystarczające. Dopiero po tym jak zobaczyłam jak potrafi w skupieniu pracować, po mimo tego, że jego luba przygląda mu się, miałam namiastkę pewności, że posiada jakąś odpowiedzialność względem swoich zajęć i nie popisuje się, a rzetelnie robi to, czego wymaga od niego jego mistrz. Wyglądało na to, że i tam Vii bywała dość często i była znana, bo radośnie i zawzięcie żartowała sobie ze starym piekarzem, który najwyraźniej ją lubił. Teraz już wiedziałam, w jaki sposób moja siostrzyczka radziła sobie z tak drastycznymi zmianami i zerową atencją ze strony naszej rodzicielki. Już nie potrzebowała jej miłości i uwagi. Znalazła ludzi, którzy cieszyli się z jej obecności, przyjmowali z otwartymi rękoma i poświęcali jej tyle uwagi, ile potrzebowała. Chyba tego najbardziej potrzebowała do szczęścia, a ten kucharzyk częstujący ją własnej roboty wypiekanym chlebkiem, niefortunnie wyglądał na przyzwoitego, pracowitego i... dobrego człowieka. To wiedziałam już bez wątpienia. Nie znajdzie takiego szczęścia w żadnych luksusach. Teraz pozostał problem... jak ja przekonam o tym naszą matkę?  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro