Lilliana
No cóż. Ja takich rewelacji nie miałam. Obudziłam się, Mei Han, która przy mnie czuwała przywitała mnie w świecie żywych, a potem Isla Fair zawołała nas na kolację i to by było na tyle.
– Horkos? – upewniła się Jessica Flowerpetal.
Przełknęłam kęs kanapki i potwierdziłam.
– Bóg przysięg. Trzeba przy nim uważać na słowa.
Marika westchnęła i nałożyła sobie dokładkę sałatki z pomidorami. Wcześniej wcisnęła w Larsa Sparta dwie porcje, twierdząc, że rośnie i potrzebne mu witaminy. Ośmiolatek nie był zachwycony. Dobrze, że ja wyglądam dojrzale i Marice nawet przez głowę nie przeszło, by upewniać się, czy pamiętam o witaminach. Z pewnością stwierdziła, że jestem na tyle mądra i rezolutna, by pamiętać o wartości warzyw. Szczerze, to sałatki nawet nie tknęłam. Nie przepadam za pomidorami. Są takie czerwone i płynne. I mają taką skórkę...
– Horkos jest synem Eris. Karze krzywoprzysięzców – powiedziała.
Uniosłam brwi. Nasza grupowa ma chyba mylne wyobrażenie o rudym sklepikarzu.
– Przez wieki musiał zmienić upodobania – stwierdziłam. – Teraz raczej sam generuje nieprawdziwe przysięgi. Zmusił mnie do tańczenia baletu! A z Martina zrobił wykrywacz metalu.
Kąciki ust Mariki podniosły się w tłumionym uśmiechu.
– Tak, pewnie tak – zgodziła się i wróciła do swojej sałatki.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedziała. Horkos synem Eris? Eris należy do trzech „E". Przypadek? Nie sądzę.
Z kącika, który rano zmienił się w kuchnię, wyłoniła się głowa Isly Fair. W jasnopurpurowych warkoczach miała mnóstwo płatków owsianych, ale minę miała godną Chejrona widzącego, że wszyscy herosi przeżyli ćwiczenia na ściance wspinaczkowej z lawą. W skrócie: była z siebie dumna.
– A na deser śliwki zapiekane pod kruszonką – oznajmiła entuzjastycznie i wyszła zza ściany. W rękach niosła dwa żaroodporne naczynia z deserem.
– Dobrze, że nie spalane pod kruszonką – zauważył Sean Grow, mając na uwadze dzisiejsze, liczne alarmy pożarowe w niektórych domkach.
Zaśmialiśmy się zgodnym chórem, niczym prawdziwa rodzina. Zapach śliwek i cynamonu unosił się w powietrzu, a ja, spoglądając na dąb podtrzymujący sufit domku, stwierdziłam, że to właśnie takie chwile tworzą fundamenty relacji pomiędzy półboskim rodzeństwem.
***
– Jak długo można się kąpać? – zapytałam, wyciągając się na krześle.
– Jak się jest jednym ze Spratów, to bardzo długo – stwierdziła Mei Han, po raz kolejny rozdzielając karty na cztery sterty. Razem z nią i Mariką byłyśmy ostatnie w kolejce pod prysznice. Reszta albo właśnie się myła, albo już chrapała pod kołdrami. Teoretycznie wszyscy chłopcy powinni nas przepuścić, ale Nathan z Seanem zgodnie stwierdzili, że nie mają zamiaru czekać trzech godzin i już wolą się nie kąpać. Theo i Lars Spratowie szybko się z nimi zgodzili, dodając, że właściwie mogą się nie myć przez tydzień. Na te słowa Marika, która ma manię na punkcie czystości, przepuściła ich w kolejce. Teraz nasi kochani bracia zajmowali prysznice i nie wracali już od ponad pół godziny.
– Jak długo będą tam siedzieć? – zapytała Mei Han i nie czekając odpowiedzi zebrała swoje karty w wachlarzyk. Skinęła na mnie, bym zaczęła kolejną rundę makao.
Rzuciłam dziesiątkę pik na stół. Graliśmy już trzeci raz.
Nim chłopcy wrócili, zdążyłyśmy rozegrać do końca całą rundę. Wparowali do środka z takim rumorem, że Marika musiała ich uciszać.
– Wszyscy już śpią – powiadomiła ich gniewnie.
Wtem rozległ się zaspany głos należący do Lai Callaway.
– Nie wszyscy!
Do naszych uszu doszło kilka tłumionych chichotów, wskazujących na to, że jest więcej nieśpiących.
Marika machnęła ręką, a Mei Han dodała:
– Psujecie Marice reprymendę.
Znowu śmiech.
Nasza grupowa pokręciła z ubolewaniem głową i znów powiodła wzrokiem po chłopcach, którzy dopiero co wrócili z kąpieli.
– A gdzie Theo? – zapytała. Dopiero teraz zauważyła brak jednego z bliźniaków.
Sean wskazał ręką na drzwi. Skutkiem ostatnich eksperymentów z szybkorosnącymi pnączami domowymi, wszyscy musieliśmy korzystać z ogólnych, obozowych pryszniców. Mieściły się one na dworze, w pobliżu Wielkiego Domu, więc mieliśmy trochę do chodzenia.
– Cofnął się po ręcznik – wytłumaczył. – Powinien zaraz wrócić.
Odpowiedź wystarczyła Marice. Skinęła na nas i wzięłyśmy nasze akcesoria kąpielowe.
– Jak wrócimy, macie wszyscy spać. Nie wyłączając Theo – powiedziała.
Lars machnął uspokajająco ręką.
– Jak wy wrócicie, to my już będziemy wstawać na śniadanie.
Zignorowałyśmy jego komentarz i wyszłyśmy z czwórki, wspaniałomyślnie nie wspominając, kto siedział pod prysznicami przez ostatnią godzinę.
Na dworze było ciemno, księżyc zakryły chmury. Śpiewy przy ognisku już dawno ucichły, więc nawet najstarsi byli już w swoich domkach. Było przed drugą. Świerszcze cykały, a jedynym źródłem światła były jasne okna niektórych domków. Noc była ciepła i spokojna.
– Ależ przyjemnie – Mei Han rozłożyła ręce i przymknęła oczy. Nie musiała patrzeć, gdzie idzie, bo dobrze znała drogę.
– Prawda – przyznałam. Miło się czasem znaleźć z dala od gwaru.
Marika rozglądała się na boki. Chyba wypatrywała Theo. Podeszłam do niej bliżej i powiedziałam uspokajająco:
– Wyluzuj, pewnie wygłupia się w łazience, bądź Chejron wezwał go do siebie, by wiedzieć czemu zakłóca ciszę nocną.
– Tak, pewnie tak – zgodziła się, roztargniona. Ciekawe o czym rozmyślała.
Doszłyśmy do pryszniców, ale nie zastałyśmy tam Theo. Zajrzałyśmy do każdej kabiny, a potem Marika nawet poszła do Wielkiego Domu, ale Theo jakby znikł.
Przyznaję, zaczęłam się denerwować.
– Może minęliśmy się po drodze? – zasugerowała Mei Han. – W tych ciemnościach niewiele widać.
Marika przytaknęła, pędząc w stronę czwórki. Niewiele myśląc pobiegłyśmy za nią.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Błagam, niech Theo będzie w domku! Niech to będzie jego głupi żart! – myślałam. Podświadomie zaczęłam panikować. Co jeśli Theo porwał potwór? Na przykład minotaur w peruce? Co jeśli Theo został uprowadzony? Ale przez kogo? Żaden śmiertelnik nie może wejść na teren Obozu.
– Na pewno stroi sobie z nas żarty – uspokajała mnie Mei Han. Lekko dyszała, a źdźbła pszenicy, które jak zwykle ozdabiały jej czarne kitki, wysuwały się spod gumek. Pewnie zaraz spadną. – Prawdopodobnie poszedł do Jaya z jedenastki. Pewnie właśnie gadają o najnowszym zestawie klocków lego i nic im nie jest.
Wtedy właśnie dobiegłyśmy do czwórki. Marika gwałtownie otworzyła drzwi i wparowała do pomieszczenia, nie bacząc na hałas.
– Theo wrócił?
Nathan i Sean, którzy siedzieli na trawie zastępującej dywan, podskoczyli zaskoczeni. Chyba przerwałyśmy im rundę statków.
– Nie, myśleliśmy, że jest z wami – odparł Sean. Dopiero po chwili zauważył nasze zatroskane miny i to, że jeszcze się nie wykąpałyśmy. Połączył fakty i na jego twarzy pokazało się zaniepokojenie. – Gdzie on jest? – zapytał, wstając.
Marika zaczęła krążyć po pokoju. Była naprawdę zdenerwowana. Jej blada twarz i rozgorączkowane spojrzenie nasuwały przepuszczenie, że zaraz zemdleje.
Szybko poszłam do kuchni i nalałam wody do szklanki. Wręczyłam ją grupowej.
– Dzięki. Musimy sprawdzić wszystkie domki. Może gdzieś się przypałętał. Może się z kimś zagadał. Może...
– Spokojnie – Nathan przerwał jej w pół zdania. Wiekiem był zaraz po Marice. Z tego, co zauważyłam przez ostatnie tygodnie, był kimś, kto zawsze myśli trzeźwo i stawia innych do pionu. – Rozdzielmy się. Ja biorę pierwsze trzy domki, następne Marika, potem Lila, Sean, Mei...
– Ja też mogę pomóc – odezwała się Isla, wstając z łóżka. Chyba od dłuższego czasu przysłuchiwała się rozmowie. Narzuciła na piżamę bluzę, wsunęła stopy w papcie i była gotowa.
– I ja – dodała zaspanym głosem Laia.
– Super, weźmiecie resztę – ucieszył się Sean i zrobił to nieco za głośno.
– Czemu hałasujecie? – Lars usiadł na łóżku i przetarł oczy. W przyciemnionym świetle ledwo było widać jego twarz, ale był wyraźnie zdezorientowany.
Isla podeszła do niego i przytuliła go. Chyba zastanawiała się, czy mu powiedzieć, że jego bliźniak zniknął.
– Chodźcie, idziemy – zarządziła Marika i posłała fioletowowłosej przyzwalające spojrzenie. Następnie otworzyła drzwi i wybiegliśmy w noc.
***********************
Pozwolę sobie napisać:
Bam, bam, baaam!
I uciekam, by wrzucić kolejną część.
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro