Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siódmy - Rozdarcie


Powracamy do naszej historii! U góry cover piosenki Rewrite the Stars (w oryginale śpiewanej przez Zaca Efrona i Zendayę) wykonany przez Małgorzatę Kozłowską i Pawła Skibę z ramienia Studia Accantus - gorąco polecam posłuchać!


"Nie wmawiaj mi, że mam wybór kim być

Od zawsze ktoś mówi, jak wolno mi żyć!

Powiedz, jak wierzyć mam w cud

Marzyć, że mógłbyś być mój

(...)

Patrzę bezsilnie 

Na niewidzialny rosnący mur

Marzę o tobie

Ale ty nigdy nie będziesz mój..."

- z powyższej piosenki




Odkąd została królową, Satiah zawsze korzystała przy kąpieli z pomocy służby, więc kiedy brała ją tamtego poranka, wszystko wydawało jej się normalne. Problem pojawił się, kiedy po śniadaniu chciała iść za potrzebą, a dwórka przekroczyła próg łazienki razem z nią.

– Możesz mnie na moment zostawić? – poprosiła królowa.

Służka spuściła wzrok, wyglądając przy tym na wyjątkowo... strapioną.

– Wasza wysokość, proszę o wybaczenie, ale... król Totmes polecił mi bardzo kategorycznie, abym nie spuszczała cię z oczu pod żadnym pozorem. Również... również w toalecie.

– Ale... ale ja chciałam z niej skorzystać. Potrzebuję prywatności – powiedziała Satiah, całkowicie zbita z tropu.

– Król powiedział, że mam być... przy tym obecna – oznajmiła młoda dama z zażenowaniem i szybko dorzuciła: – Żeby nie stała ci się żadna krzywda!

– Żeby nie stała mi się żadna krzywda... – powtórzyła bezmyślnie Satiah.

Przez chwilę tylko mrugała, aż wreszcie zdumienie zastąpiła złość. Czy jemu się wydaje, że ktoś zainstalował niewidzialny sztylet na desce klozetowej?!

– Pewnej osobie wkrótce stanie się krzywda – wycedziła przez zęby królowa – ale na pewno nie mnie. Już ja sobie z nim porozmawiam...!

Zacisnęła dłonie w pięści, po czym wyszła z ubikacji zamaszystym krokiem. 


Totmes zmrużył oczy i napiął cięciwę mocniej. Kiedy był już pewien swojego celu, wypuścił strzałę. Rozległ się świst powietrza, po czym grot utkwił tuż przy środku zawieszonej na pniu akacji tarczy.

Chłopak westchnął z frustracją.

– Muszę być bardziej precyzyjny – ocenił.

– I tak jest nieźle – stwierdził Anen.

– Nie wystarczy, by było „nieźle"! Musi być IDEALNIE. Nikt nie może mieć powodu, by dopatrywać się słabości u króla – wycedził Totmes.

Anen położył mu dłoń na ramieniu.

– Mogę cię zapewnić, że ani twoja matka, ani siostra nie mogą się równać z tobą w celności, więc nie musisz im nic w ten sposób udowadniać.

– Jestem królem, ale matka ma nade mną zupełną kontrolę. Muszę udowadniać swoje umiejętności. Nie tyle jej, ale wszystkim na dworze, którzy mieliby mnie za słabego i biernego – odburknął chłopak.

Jego rozmówca zmarszczył czoło. Dzień zapowiadał się wyjątkowo gorący, ale był dopiero ranek, a oni do tego znajdowali się w ogrodzie, częściowo osłonięci przez rozłożyste korony czterech wielkich akacji – nie można więc było zrzucić rozdrażnienia króla na męczącą pogodę.

– Wydajesz się dziś wytrącony z równowagi. Co się dzieje?

– Przecież wiesz. Wszyscy wiedzą, co się stało wczoraj!

– Wiem, że pokłóciłeś się z Satiah i wiem, że wyprowadziła się do swojej matki. Nie wiem jednak dlaczego.

– Obraziła się na mnie, bo kazałem dwórkom chodzić z nią do toalety – odparł młodzieniec. – Powiedziała, że ma dosyć mojej paranoi i dopóki się nie uspokoję, będzie mieszkała z matką! – Z jego twarzy biła złość. – Ja przecież tylko pragnę ją chronić! Jest moją żoną, a teraz nosi następcę tronu! Jest podwójnie narażona na niebezpieczeństwo, ale nie potrafi tego zrozumieć! I jakby tego było mało, to teraz zamiast w pałacu jest gdzieś na mieście, zupełnie poza moim zasięgiem!

– Jeżeli ci bardzo zależy, zawsze możesz posłać do domu Ipu swoich ludzi...

Totmes zaśmiał się gardłowo.

– Och, Satiah dobrze wiedziała, że tego akurat w życiu nie zrobię! – Potrząsnął głową. – Ipu mnie zbytnio przeraża, bym miał jej nasyłać kogokolwiek na głowę...

– Więc chyba nie masz wyjścia i musisz ochłonąć. Żona w końcu do ciebie wróci – stwierdził Anen.

Młody król założył na cięciwę kolejną strzałę i wystrzelił, ale tym razem trafił zupełnie w brzeg.

– Ona nie ma za grosz instynktu politycznego czy samozachowawczego! – wykrzyknął, wyrzucając do góry ramiona. – Zawsze żyła na obrzeżach dworu, gdzie nic jej nie groziło i nie umie zrozumieć, że te czasy minęły! Same problemy i utrapienia z nią teraz...! – westchnął ciężko i przymknął oczy, na jego twarzy odbiło się zmęczenie. – Ale tylko jej jednej ufam...

Otworzył oczy i nagle uśmiechnął się lekko.

– I tobie. Ale nie mogę się prosić, byś zawsze przy mnie był.

Anen zamrugał, zaskoczony, ale poruszony tym wyznaniem.

– Oczywiście, że możesz...

– Nie mogę, bo kochasz moją matkę. – Totmes westchnął. – Nie mogę cię zmuszać, byś wybierał między nami.

– Rzeczywiście, wolę trzymać się z dala od polityki – przyznał partner Hatszepsut. – Przez te wszystkie lata na dworze nie chciałem przyjąć żadnego stanowiska, bo angażując się w pałacowe gry, mógłbym w pewnym momencie stanąć na przeciwko interesów twojej matki. A tego wolałem uniknąć. Jednak nie sądzę, bym musiał między wami wybierać. Macie zatarg... ale to nie do niej masz żal, prawda?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Nie jestem jej prawdziwym synem... To oczywiste, że chce przekazać koronę dziecku ze swojej krwi. Też jestem rodzicem. Nie wiem, czy postępowałbym na jej miejscu tak samo, ale... pewnie tak. – Uśmiechnął się gorzko. – Dlatego regencję zwykle powierza się Matce Króla. Nie macosze czy wujowi. Jak wymagać, by chronili cudze dziecko, gdy mogą wypromować własne...? W każdym razie... rozumiem ją – powiedział cicho.

– Ale Neferure już nie? – odgadł Anen.

Wzrok Totmesa stwardniał.

– Wystarczyłoby jedno jej słowo, by to zakończyć! Jest moją siostrą, nie powinna działać przeciw mnie... Ani moim dzieciom. Nasza matka nie mogłaby wdrożyć swojego planu, gdyby Neferure jej odmówiła. Ale moja siostra woli wspierać tę farsę zamiast zrobić to, co słuszne i się wycofać!

– Nie chcę twierdzić, że to, co robi Neferure, jest słuszne, ani rozsądzać, które z was ma racje – powiedział ostrożnie jego rozmówca – ale... wydaje mi się, iż nie powinieneś z góry zakładać, że tylko czyha, aby zamordować ci żonę podczas wizyty w toalecie. Bo to ją podejrzewasz o zamach, prawda? Cokolwiek byś nie mówił, ty i Hatszepsut nosicie podwójną koronę, i to wy jesteście najbardziej narażeni na potencjalny atak, nie Satiah. Ktoś, kto by atakował w pierwszej kolejności ją, musiałby mieć konkretny motyw. I wierzysz, że ma go twoja siostra. Że pragnie pozbyć się rywala w postaci twojego dziecka, zanim się narodzi.

– Zdradziła mnie, Anenie. Odwróciła się ode mnie. Jak mogę jej ufać?

Mężczyzna spojrzał mu w oczy.

– Mój chłopcze... tak samo jak mnie – powiedział po dłuższej chwili. – Nie chcę jej bronić, ale zastanów się... Nie prosisz mnie o opowiedzenie się po twojej stronie, bo wiesz, ile Hatszepsut dla mnie znaczy. A ja nawet nie jestem oficjalnie jej mężem. Twoja siostra jest krwią z jej krwi. Czuje się w obowiązku kontynuować dzieło matki. Nie oceniam, czy słusznie. Pomyśl jednak, że ten wybór niekoniecznie jest dla niej łatwy. Gdybyś ty był na jej miejscu... jak byś postąpił? To, że Neferure podąża drogą wyznaczoną przez matkę, nie oznacza wcale, że cię zdradziła. Na razie próbuje przetrzeć szlaki i czeka na rozwój sytuacji.

W spojrzeniu Totmesa był smutek.

– Nie wiem, czy chcę, byś miał rację – powiedział głucho. – O wiele łatwiej byłoby mi ją po prostu nienawidzić...

– Jej i Hatszepsut z pewnością też byłoby łatwiej nienawidzić ciebie. A jednak żyjesz. A Satiah dalej nosi twoje dziecko. Wiele was podzieliło, ale wbrew twoim obawom, na razie nie zrobiły nigdy kroku przeciw wam. Obie wierzą, że dojdą z tobą do zgody. Miej to na uwadze.


Neferure obróciła się wokół własnej osi i spojrzała sceptycznie w zwierciadło.

– Naprawdę tak chodzą kobiety w Puncie? – zapytała sceptycznie.

Miała dwuczęściowy strój wykonany z tkaniny obszytej masą koralików w różnych odcieniach błękitu i fioletu, zakrywający piersi, za to odsłaniający talię. Ramiona okrywał szeroki płaszcz ze skóry lamparta, którego brzegi zdobiły białe pióra.

– Tak twierdzą moi żeglarze – odparła siedząca przy stole Hatszepsut. – Mówią, że właśnie taki strój miała na sobie królowa Iti. W Puncie symbolizuje to płodność.

Dziewczyna skrzywiła się.

– Bo akurat dużo pamiętają to, co było pół dekady temu! Nie lubię pokazywać tyle ciała. Nie wspominając już nawet, że w tym płaszczu wydaję się po prostu... gruba! Poza tym, to Satiah jest w ciąży. Na święto Sed powinno już być widać. Ona powinna to nosić, a nie ja.

Nozdrza Hatszepsut zadrgały.

– Satiah jest małżonką króla, ale to nie czyni z niej władczyni – stwierdziła kobieta pozornie opanowanym tonem. – Musimy pokazać, że ty jesteś nadzieją dynastii. A przy okazji przypomnieć o sukcesie mojej ekspedycji handlowej. A jeśli chodzi o to, że strój cię poszerza... pulchny kształt ciała jest najlepszym z symboli płodności!

– Więc czemu sama się w to nie ubierzesz? – zapytała księżniczka.

Była świadoma, że brzmi opryskliwie, ale duchota tego dnia była nie do zniesienia, nawet wewnątrz ocienionej komnaty. Upał i wciąż powracające myśli o Mahesie irytowały Neferure. Czuła się przy tym zmęczona ceremonią religijną, która prowadziła w południe, na świątynnym tarasie w mocnym słońcu. Ostatnie na co miała ochotę, to przymiarki strojów, które wydawały jej się nadmiernie egzotyczne. Nie miała ochoty w tym występować, szczególnie podczas zbliżającego się święta Sed. Chciała wyglądać podczas wielkiego jubileuszu matki jak Egipcjanka. Pokazać się poddanym jako ich przyszła pani, a nie „przypomnienie sukcesu matki".

Hatszepsut upiła z pucharu łyk soku z winogron.

– Król jest mężczyzną, Neferure – odparła spokojnie. – Nie może reprezentować płodności. Jesteś najwyższą rangą kobietą u mego boku i to twoje zadanie.

– Pozwól mi chociaż zdjąć płaszcz!

– On jest kluczowy! Bez niego będziesz wyglądała jak zwykła tancerka!

Następczyni tronu sarknęła głośno.

– A ty, babciu? Co myślisz? – zapytała siedzącą po drugiej stronie stołu Sitre, która od dłuższego czasu milczała. Gdy dziewczyna spojrzała na damę, zorientowała się, że coś jest nie tak. – Babciu?

Sitre przykładała dłoń do skroni i oddychała ciężko.

– Głowa... moja głowa – wydusiła urywanym szeptem, a potem gwałtownie otwarła szeroko oczy i na jej twarzy wymalowało się przerażenie. – Nie... nie widzę! Nic nie widzę...! – Nagle wciągnęła ze świstem powietrze, a potem opadła bezwładnie na oparcie krzesła.

Neferure i jej matka natychmiast rzuciły się w jej stronę, blade z przerażenia.

– Nianiu?! – Hatszepsut poczuła zimno, gdy zorientowała się, że klatka piersiowa piastunki jest nieruchoma. Potrząsnęła jej ramieniem. – Nianiu!

Sitre nie otworzyła oczu.


– Nie przychodziłaś przez te dwa tygodnie, bo w pałacu panuje żałoba czy... dlatego, że miałaś do mnie żal? – zapytał z wahaniem w głosie Mahes.

Neferure zapatrzyła się w wody Nilu, od których odbijały się promienie chylącego się ku zachodowi słońca.

– Z obu powodów – odparła.

Chłopak westchnął i pokiwał głową na znak zrozumienia.

Siedzieli na skarpie nad brzegiem świętej rzeki, w dzikim zakątku porośniętym gęstą roślinnością. Wokół słychać było odgłosy wydawane przez ptaki. Na powierzchni wody widać było kaczki, a kawałek od nich na mieliźnie przechadzały się czaple. Znajdujące się za plecami pary palmy rosły zbyt daleko, aby dać im cień, ale żar dnia już dawno minął, a Neferure czuła wręcz, że jest jej zimno i co chwila poprawiała błękitny szal na ramionach.

Może to początki malarii?, pomyślała, choć wiedziała, że tym, co jej dolega jest po prostu psychiczne zmęczenie. I melancholia. Nic jej ostatnimi czasy nie cieszyło. Wiedziała, że część tych odczuć wynika z żałoby po Sitre, ale w równej mierze przyczyniła się do tego jej relacja z Mahesem.

Czuła się źle z myślą, że za nim tęskniła, przez ten cały czas, gdy byli osobno. Był buntownikiem, przestępcą – kimś kto mógł zaszkodzić jej matce. Powinna nim gardzić. A jednocześnie całą sobą pragnęła jeszcze raz go zobaczyć... Nienawidziła myśli, że miał nad nią taką kontrolę, ale to było za mało, by zatrzymać ciepłe uczucia, które do niego chowała.

– Moja... moja pani tonie we łzach – powiedziała Neferure. – Dama Sitre była jej ostatnim rodzicem. Zabrał ją wylew krwi, tak samo jak królową Ahmes lata temu. Nie żyje, a my mamy zaraz obchodzić święto Sed...! – Uśmiechnęła się gorzko. – Balsamowanie ciała zajmie tygodnie. Nie zdążą z pogrzebem. Wygląd na to, że wypadnie już po zakończeniu festiwalu. Będziemy mieli zabawę w cieniu żałoby...

Chłopak nic nie powiedział, tylko położył swoją dłoń na dłoni Neferure, i dziewczyna była mu wdzięczna za ten drobny gest.

– Znałaś ją? – zapytał cicho. – Damę Sitre?

– Bardzo dobrze. Była wspaniałą osobą. Ciepłą i serdeczną. Byłyśmy... spowinowacone. Zawsze mogłam na nią liczyć, a teraz... teraz jej nie ma. – Poczuła, jak łzy gromadzą się w jej oczach. Zakryła dłońmi twarz i załkała.

Mahes delikatnie objął ją i przyciągnął do siebie. Wtuliła głowę w jego ramię, akceptując w sercu fakt, że go spotrzebowuje. Łkanie targało ciałem księżniczki jeszcze przez chwilę, ale pod wpływem dotyku chłopaka stopniowo zaczęła się uspokajać.

W końcu wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Mahes spojrzał na nią z troską.

– Jeżeli chcesz porozmawiać, to jestem tu – powiedział.

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Nie chcę. To znaczy... chcę, ale nie o Sitre. Jeżeli zacznę o niej mówić, znowu będę płakać... za dużo już płakałam. – Uśmiechnęła się do młodzieńca przez łzy, po czym wzięła go za rękę. – Może lepiej ty powiedz, co słychać u ciebie. Coś się wydarzyło przez te dwa tygodnie?

Wzruszył ramionami.

– Sprzedałem jedno z koźląt... Poza tym niewiele.

Neferure otworzyła usta, by spytać, czy nadal rozrzuca ulotki polityczne i ile mu ich zostało, ale natychmiast się powstrzymała. Nie chciała tego wiedzieć. Skoro jak dotąd on i jego przyjaciele nie dali się złapać, musiała ufać, że sobie jakoś poradzą. Nie potrzebowała znać szczegółów. Sprawiłyby tylko, że czułaby się bardziej współwinna zdrady matki. Jesteś współwinna, skoro na to pozwalasz, szepnął głos w jej głowie, ale wyparła go.

Zmusiła się, by przybrać pogodny wyraz twarzy i zadała inne pytanie.

– Co u Intefa? Zabrał Pera na tę zabawę?

Mahes zmarszczył czoło.

– Gdzieś razem wyszli... ale nie mam pojęcia gdzie. Ostatnio... rzadko z nimi rozmawiam.

– Bo nie akceptujesz ich relacji.

Skrzywił się.

– Jest mi dziwnie z myślą, że oni... – Urwał i pokręcił głową. – Nie rozumiem tego, ale to ich sprawa. Chyba po prostu będę się musiał... przyzwyczaić. – Spojrzał jej w oczy. – Intef jest jedyną rodziną, jaką mam. Nigdy bym się od niego nie odwrócił. A już na pewno nie dlatego, że próbuje być szczęśliwy. Nie rozmawiam z nim, bo... z nikim ostatnio nie rozmawiam. Nie umiem nawet zagadać klientów na targu, co jeszcze niedawno tak dobrze mi szło! – Mrugnął do dziewczyny, śmiejąc się nerwowo na ostatnim zdaniu.

Neferure również się zaśmiała, ale zaraz spoważniała.

– To zwykła melancholia czy jest jakiś konkretny powód? – spytała.

Młodzieniec zawahał się.

– Chciałbym... chciałbym ci powiedzieć – oznajmił cicho, a jego palce błądziły po skórze jej dłoni. – Nie wiem, jednak, czy teraz jest dobry moment. Niedawno kogoś straciłaś... – Opuścił głowę, ale dziewczyna uniosła palcem jego podbródek, zmuszający, by znów na nią spojrzał.

– Mahes, zawsze dzieje się coś złego – stwierdziła. – Czasem to drobiazgi, a czasem śmierci... ale idealnego czasu nigdy nie ma. Jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, po prostu to zrób.

Puścił jej dłoń i odgarnął z jej czoła kosmyk jasnych włosów.

– Przez ostatnie dni nie umiałem z nikim rozmawiać... bo byłem w stanie myśleć tylko o tobie. O rozczarowaniu w twoich oczach, kiedy odkryłaś naszą tajemnicę. Ale też o tym, że się o mnie bałaś. – Przełknął ślinę. – Wiem, że to musiało być dla ciebie ciężkie. Odsunąć na chwilę na bok swoją lojalność wobec Maatkare Hatszepsut, żeby mnie chronić. To wiele dla mnie znaczysz. T y wiele dla mnie znaczysz. Wiem, mówiłem ci to już, ale chciałem to zrobić jeszcze raz. Bałem się, że już nie wrócisz, a ja nigdy nie będę miał szansy powiedzieć, jak bardzo doceniam, to co zrobiłaś. Oraz, że nie chcę, aby kiedykolwiek zabrakło cię w moim życiu. – Głos chłopaka zadrżał.

Wziął głęboki oddech. Dziewczyna czekała, aż będzie mówił dalej.

– Myślałem o tym, co mówiłaś... Że może po prostu pragnę zemsty za moją rodzinę i szukam wygodnej wymówki. Nie wiem, czy tak jest... Nie umiem oddzielić mojego gniewu od poczucia obowiązku. Natomiast wiem, że nie chcę w to dłużej brnąć. Rozdam te obrazki, które mam, a potem chciałbym rozpocząć nowe życie. Z tobą.

Neferure wstrzymała oddech.

– Co... co masz na myśli?

Mahes posłał jej lekki uśmiech, a potem powoli przesunął palcem po policzku księżniczki. Jego oczy wypełniała niepewność, ale nie opuścił wzroku, wpatrując się w Neferure z nieśmiało nadzieją.

– Nebtu... – powiedział, a jego ton miał w sobie coś uroczystego. – Chciałbym... chciałbym, abyśmy byli kimś więcej niż przyjaciółmi. – Przełknął ślinę i wyglądał, jakby chciał powiedzieć, coś jeszcze, ale kierowana nagłym impulsem Neferure objęła ramionami jego kark i przyciągnęła młodzieńca do siebie, łącząc ze sobą ich usta.

Od razu oddał pocałunek. Na chwilę czas się zatrzymał i dla Neferure istniały tylko jego miękkie wargi łagodnie badające jej własne, oraz dłonie chłopaka błądzące wśród jej gęstych pukli, podczas gdy palce dziewczyny przeczesywały jego drobne czarne loczki.

To był pełen słodyczy i czułości pocałunek do którego księżniczka nie przywykła. Gdy całowała swoich poprzednich mężczyzn, było w tym więcej agresji, więcej przyziemności. Teraz czuła się inaczej. Dotyk warg Mahesa napawał ją spełnieniem, którego wcześniej nie znała. Miała wrażenie, że jego pocałunki są tymi jedynymi właściwymi. Nie umiała wyjaśnić, czemu tak uważa, ale wiedziała, iż właśnie to czuje. I wiedziała, że tak jak jej towarzysz, pragnie, aby ich relacja była o wiele więcej niż tylko przyjaźnią.

Pragnęła, by nigdy nie opuszczał jej boku. Pragnęła za dnia patrzeć na jego uśmiech, a wieczorami zasypiać w jego ramionach. Pragnęła zapomnieć o tej całej dzielącej ich polityce i spróbować stworzyć coś, co wyrośnie ponad ich różnice.

Dłonie księżniczki wsunęły się pod tunikę chłopaka, podczas gdy jego zaczęły rozwiązywać ozdobny fioletowy pas otaczający jej talię. Nie chciała tego zatrzymywać, pragnęła go.

Jeśli mu się oddasz, nie będziesz się mogła cofnąć, ostrzegł ją wewnętrzny głos. Nie pijesz już ziół od akuszerki, możesz powrócić do pałacu, nosząc w łonie dziecko.

Co z tego? Chciałabym mieć dziecko, pomyślała, czując jak Mahes całuje jej szyję. Chciałabym mieć dziecko, które miałoby jego duże czarne oczy...

I nagle się zamarła. Odżyło w niej wspomnienie słów matki.

„Musisz zajść w ciążę. Bezdzietna nie będziesz żadną poważną kontrkandydatką dla Totmesa i jego potomka. Ale gdy sama urodzisz księcia... Układ sił się zmieni."

Mahes wyczuł nagła zmianę jej nastroju i odsunął się.

– Nebtu, wszystko dobrze? Zrobiłem coś nie tak?

Potrząsnęła głową.

– Nie, to nie twoja wina. Ja po prostu...

Zmarszczył z niepokojem brwi.

– Czy... spotkało cię kiedyś coś... złego? – spytał ostrożnie.

– Nie! – krzyknęła, po czym podniosła się gwałtownie z ziemi.

– Nebtu, powiedz mi o co chodzi!

– Nie mogę! – zawołała.

Zaczęła nerwowo zawiązywać z powrotem swój pas i poprawiać na sobie suknię. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła mieć dziecka z Mahesem. Nie, kiedy wiedziała, że wszystko, co on wyznaje to Maat, a póki pozostawała następczynią tronu ich dziecko byłoby zaprzeczeniem Maat w każdym możliwym znaczeniu.

Jej matka miała wizję, w której Porządek istnieje dzięki równym współrządom kobiety i mężczyzny. Wizja była piękna i kusząca... ale czy Neferure była konieczna, by ją wypełnić? Co jeśli dziecko w łonie Satiah było dziewczynką? Co szkodziłoby Hatszepsut wyznaczyć na następczynię córkę Totmesa?

Matce wcale nie chodzi o równość, pomyślała Neferure z rozpaczą. Pragnie po prostu przekazać tron swojej krwi, jednocześnie nie zdejmując mojego brata z tronu!

Wiedziała, że gdy urodzi zdrowe dziecko, matka ogłosi ją współwładczynią i powstaną dwie konkurencyjne linie dynastyczne: jej i Totmesa. Coś, co może się przyjąć, ale może też zagrozić wojną domową.

Przez tysiące lat królowie władali i zawsze starali się przekazać tron synowi, nigdy bratu. Tak by zawsze istniała jedna prosta linia władców. Brat jako dziedzic był znakiem, że coś jest nie tak. I czyż kobieta-król Sobekkare Sobekneferu nie przejęła tronu właśnie dlatego, że nastąpił polityczny chaos, skoro odziedziczyła go nie po ojcu, ale po bracie? A potem Sobekneferu zmarła, zanim miała szansę naprawić to, co zostało zniszczone, i Egipt na wieki ogarnęły ciemności.

Jestem Córką Króla, jestem następczynią tronu w naturalny sposób. Muszę kontynuować dzieło matki, to mój obowiązek!, krzyczała jedna część Neferure, gdy druga mówiła: Tak, ale jesteś też Siostrą Króla, i twoim obowiązkiem jest wspierać jego władzę, a nie ją podważać!

Nie mogła znieść myśli o przerażeniu na twarzy Mahesa, gdyby odkrył, że to on bezpośrednio zaburzył Porządek, dając jej potomka. Tak samo nie wyobrażała sobie począć z nim dziecka, a potem opuścić go po osiągnięciu celu.

Miał nad nią zupełną kontrolę – nad jej sumieniem, nad jej uczuciami i nad czynami. Jego głębokie przekonanie, że plany Hatszepsut grożą Chaosem, przeniknęły do jej umysłu i nie umiała się już zmusić, by zrobić to, czego matka od niej oczekiwała. Ponieważ teraz nie chciała zawieść  j e g o.

Nie mogła mieć dziecka – ani z nim, ani z innym mężczyzną, bo oznaczałoby to chaos sukcesyjny. Gdyby z kolei za niego wyszła i dopiero potem urodziła, to pozwoliłoby im mieć rodzinę, nie zagrażając Totmesowi, ale oznaczałoby jednocześnie wyrzeczenie się praw do tronu i zawód matki. Jej matki, która miała wizję. Matki, która na nią liczyła, która miała tylko ją...

Nie mogę, nie mogę, nie mogę...!

– Nebtu... – Mahes łagodnie dotknął jej ramienia, ale wyrwała mu się.

– Przepraszam, ale muszę już iść!

– Błagam, powiedz o co chodzi! Porozmawiajmy na spokojnie, nie odpychaj mnie!

Spojrzała na niego z rozpaczą, czuła łzy w swoich oczach.

– To nie jest twoja wina, muszę po prostu... przemyśleć pewne rzeczy! Muszę przemyśleć, czego chcę! I muszę to zrobić sama! – Odwróciła się.

– Nebtu! – krzyknął za nią, ale już nie słuchała.

Biegła przed siebie i nie wiedziała, czy czuje żal czy ulgę, że jej nie goni. 





Macie drobny kolażyk z Mahesem i Neferure ode mnie na koniec 😉


Jeżeli chodzi o kwestie organizacyjne, to coś, co zapomniałem wspomnieć przy publikacji poprzedniego rozdziału - zmieniłem dosłownie trzy słowa w opisie Intefa - w rozdziale czwartym: wykasowałem zwrot "ewidentnie był biały", gdy Neferure myśli o tym, że nie jest podobny do Mahesa, i zapisałem zamiast tego, że ma "oliwkową karnację i jasne oczy".

Wydawałoby się, że to nic takiego, ale kwestia "ras" i kolorów skóry jest bardzo, ale to bardzo delikatna i trzeba tutaj parę słów wyjaśnienia.

Tak naprawdę te wszystkie rasowe koncepcje to wymysł nowożytności. Według tego, co uczyłem się w szkole, ludzie o bliskowschodniej urodzie są "biali", natomiast zdążyłem zauważyć, że polski system edukacyjny jest przestarzały (jak i cała koncepcja rasowa) i Syryjczycy, Arabowie czy Hindusi w Ameryce często uważają się sami za ludzi "w kolorze"/nie-białych (to nie znaczy to samo co "czarnoskórych"!!!).

Zmierzam do tego, że skoro "rasę białą" wynaleziono dopiero w epoce kolonialnej, to Intef czy Totmes w życiu nie stwierdziliby, że są "biali", skoro ich skóra biała nie była. 


Ponieważ nie było w starożytności całej koncepcji "ras", to w konsekwencji nie istniało też słowo "Mulat" na dzieci mieszanych pary. (Nawiasem mówiąc: to słowo jest BARDZO obraźliwe, wbrew w temu co uczą w szkole; a w każdym razie, co uczyli w moich czasach. Nie stosujcie go!!!). 

Tak więc gdy para ludzi o różnych kolorach skóry jak Mahes i Neferure miała dzieci, nikomu nie przyszłoby do głowy określać je jakimś osobnym określeniem. 

Ludzie starożytni opisywali inne osoby po prostu jak je widzieli - np. że ktoś ma skórę "w kolorze miodu". A co dokładnie się kryje pod tym określeniem i czy z dzisiejszego punktu widzenia ta osoba była czarnoskóra czy "biała" to już inna historia...


Przepraszam za ten drobny eleborat, ale po prostu zależy mi, żeby odwzorować w tej opowieści rzeczywistość egipską - a w niej nie było czegoś takiego jak "biali i czarni". Było mnóstwo odcieni skóry i na pewno istniały pewne formy rasizmu, ale raczej związane z ksenofobią ("Ten człowiek wygląda jak Mitannijczyk - nasz wróg, zatem nie należy mu ufać!") niż na zasadzie "My mamy taki kolor skóry, więc jesteśmy lepsi i stoimy wyżej w hierarchii", jaka pojawiła się w epoce odkryć geograficznych. 

W każdym razie pamiętajcie, by nie stosować podziału rasowego, gdy piszecie o czasach starożytnych. On się dzisiaj nie trzyma kupy, a co dopiero wtedy 😉 



Napiszcie, co sądzicie o rozdziale i jak wam się podobała scena między Mahesem i Neferure!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro