Rozdział czternasty - Zatoczony krąg
Na górze piosenka Life without You w wykonaniu Stanfour 💘
"- Kiedyś wspólnie szliśmy tą samą ścieżką, lecz ja znalazłam swoją drogę."
- Pocahontas do Johna Smitha, Pocahontas 2: Podróż do nowego świata
Rok 17 panowania Mencheperkare Totmesa i Maatkare Hatszepsut
Hatszepsut delikatnie poruszyła kołyską i uśmiechnęła się lekko, gdy dziecko wlepiło w nią spojrzenie swoich dużych czarnych oczu. Jak zawsze było nad podziw spokojne. Władczyni nie umiała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszała jak wydaje jakikolwiek dźwięk, i nieraz zastanawiała się, czy mały Amenemhat zawsze jest taki grzeczny, czy po prostu to ona przychodzi w odpowiednich momentach.
– Wygląda bardzo zdrowo, Satiah – powiedziała, podnosząc głowę. – Dbaj o niego dalej, bo to on jest teraz przyszłością Egiptu.
Dziewczyna wdzięcznie skinęła głową.
– To dla mnie ogromna radość widzieć, jak zdrowo rośnie. Ma już prawie pół roku, a tylko i tylko gorączkował przez ten czas, do tego prawie w ogóle nie płacze... Jestem pewna, że to dzięki sile imienia, które nosi!
Hatszepsut uśmiechnęła się. To ona wybrała chłopcu imię. Nazwała go po ojcu i bracie kobiety-króla Sobekneferu, władców rządzących w czasie jednej z najświetniejszych dynastii Egiptu. Dynastii, której założyciel również miał na imię Amenemhat, i która ostatecznie wydała pierwszą kobietę na egipskim tronie. Maatkare chciała nawiązać do tego pradawnego czasu, gdyż widziała swoje panowanie jako odległe dziedzictwo zarówno Sobekneferu, jak i tych wielu Amenemhatów.
– Imiona mają wielką moc – zgodziła się – ale równie ważne jest to, że wdał się w swojego ojca. Dzięki bogom... dzięki bogom, że nie w mojego męża. – Westchnęła. Sama myśl o małżonku sprawiała jej ból.
Zwłaszcza, że nie umiała go wspominać i jednocześnie nie wspominać Neferure. Obojgu oddała swe serce. Oboje okazali się słabi, oboje ją porzucili – on wybrał ramiona śmierci, ona poddanego. Odkąd jej córka odeszła, Hatszepsut widziała swoje małżeństwo jako całkowitą porażkę, z której nic dobrego nie wynikło ani dla niej, ani dla Obu Krajów.
Pragnęła teraz tylko zapomnieć, ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Mogła nakazać – i nakazała – usunąć imiona oraz wizerunki męża i córki z reliefów świątynnych oraz pomników, mogła ich wymazać z pamięci Egipcjan, ale nie z własnego serca. Wiedziała, że wspomnienia z nimi związane będą ją prześladowały do śmierci i zawsze będą bolały.
Satiah zbliżyła się i delikatnie dotknęła ramienia teściowej. Nie odezwała się, ale Hatszepsut doceniała jej milczące wsparcie.
– Pójdę już – powiedziała Maatkare po chwili ciszy. – Pamiętaj, by w nocy trzymać kołyskę z dala od okien, wiatr ostatnio wieje wyjątkowo mocno.
Kobiety pożegnały się i Hatszepsut udała się do swojej komnaty.
Gdy weszła do środka, zastała Anena wpatrującego się w płomienie świec ustawionych na stole.
– Co robisz? – zapytała.
Jego wzrok był nieprzenikniony.
– Myślę o tym, jak bardzo przypominany świece. Jak każda minuta nas spala. Przybliża do śmierci...
Zmarszczyła czoło.
– Coś ci dolega?
Zaśmiał się bez humoru.
– Nie. Po prostu... uświadomiłem sobie, że się topię, a jednocześnie nie korzystam z czasu, który mi pozostał.
Wyprostowywał się i spojrzał jej w oczy.
– Wyjeżdżam.
Hatszepsut przez chwilę tylko bezmyślnie mrugała.
– Co? – zapytała w końcu.
Przełknął ślinę.
– Przez kilka ostatnich miesięcy patrzyłem, jak Amenemhat rośnie, jak bardzo Totmes i Satiah są szczęśliwi, że go mają... I zrozumiałem, jak bardzo sam pragnę trzymać w ramionach dziecko. Swoje dziecko. – Uśmiechnął się smutno. – Zawsze chciałem być ojcem. Wiedziałem, że wiążąc się z tobą, prawdopodobnie nigdy nim nie zostanę, ale... w głębi serca liczyłem, że twoja córka będzie mnie tak postrzegała i nigdy tego nie odczuję. Mijały jednak lata, a ona pozostawała zawsze uprzejma, ale zdystansowana i w końcu musiałem zaakceptować, że nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposób. Teraz gdy wyjechała, wszelka szansa na zawsze przepadła, a ja nie potrafię cieszyć się szczęściem Totmesa, gdy marzę o własnym. Mam dwadzieścia dziewięć lat, Hatszepsut. Jeśli chcę jeszcze założyć rodzinę, to ostatni moment.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. W końcu potrząsnęła głową i zaśmiała się histerycznie.
– Nie wierzę ci. To znaczy, wierzę, że chcesz mieć dzieci, ale... to nie wszystko, prawda? Gdyby chodziło tylko o to, odszedłbyś już dawno. Jest coś jeszcze, zgadza się?
Anen opuścił wzrok.
– Tak.
– Masz kogoś? – spytała otwarcie.
– Nie.
– W takim razie o co chodzi!
– O ciebie! – wykrzyknął z bólem w głosie. – Zmieniłaś się...! Nie widzisz tego?
Nerwowo przeczesał czarne włosy i zaczął niespokojnie krążyć po komnacie.
– Dziewczyna, w której się zakochałem, myślała tylko o tym, by chronić swój lud, swój kraj i swoją córkę. Zasiadła na tronie nie z powodu ambicji, ale dla dobra Egiptu. Nie popadała w megalomanię, nie kontemplowała swojej boskości, a już na pewno nie wyrzekała się swoich sojuszników i bliskich, bo śmieli się z nią nie zgodzić! – Zatrzymał się i spojrzał na nią. – Tamta Hatszepsut nigdy nie skazałaby swojej córki na zapomnienie.
– Neferure zawiodła Egipt i porzuciła swoje wyznaczone miejsce – oświadczyła zimno kobieta.
– Nie było jej wyznaczone, gdy obejmowałaś regencję. To ty zdecydowałaś o jej przyszłej roli. Neferure nie zawiodła wcale Egiptu. Zawiodła ciebie. I identycznie Senenmut. Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobił, ty zabrałaś mu to wszystko, na co zapracował...
– Och, proszę, nigdy go nie lubiłeś! – sarknęła ze złością.
– Być może, ale nie mogę zaprzeczyć, że był wobec ciebie wiernym sługą. A teraz, gdy zbliża się do śmierci, najpierw skonfiskowałaś mu połowę majątku, a potem wygnałaś go na południe. Wszystko to, ponieważ nie dał ci dowodu przeciw Mahesowi!
– Wszystko to, ponieważ był zbyt pewny siebie i skorumpowany – odcięła się. – Już dawno zauważyłam, że przyjmuje łapówki od petentów, że uprawia nepotyzm, i że ma czelność zamieszczać swoje imię na ścianach moich świątyń, pewny swojego wysokiej roli w królestwie! Przez lata przymykałam na to oko, przez wzgląd na jego zasługi! Ale ukryciem dowodu zdrady tego chłopaka, przebrał czarę goryczy! Nie będę tolerowała ani nagradzała ludzi, którzy nie są wobec mnie uczciwi. Senenmut został ukarany za masę nadużyć, a nie to jedno!
– A gdyby podał ten dowodów przeciwko Mahesowi? Czy nie pogrążyłoby to Neferure, jako współkonspiratorki swojego męża? – zapytał z ironią Anen. – Ją też musiałabyś wtedy skazać. Zrobił ci przysługę.
Hatszepsut prychnęła.
– Jestem królem, niczego bym nie musiała! Neferure wyszłaby przed salą sądową na niemyślącą i nierozważną przez swoje świadome uczucie do zdrajcy, ale zasłoniłoby się to jej wiekiem i obłudą jej uwodziciela. Zostałby ukarany zgodnie z moim wyrokiem i prawem, ona popłakałaby nad nim, a potem mogłaby się zająć jego strzępem, jeśli miałaby ochotę. Zamiast tego Senenmut...
– ...ocalił cię przed nienawiścią z jej strony do końca życia – dokończył mężczyzna.
Władczyni zacisnęła mocno usta. Przez chwilę milczeli, wpatrując się w siebie nawzajem ze wzburzeniem i frustracją.
– Być może z punktu widzenia Króla Południowego i Północnego Egiptu wszystkie twoje uczucia są zrozumiałe – powiedział w końcu Anen – ale w tym problem, że ja sam cię dłużej rozumiem. Nie mówię, że to twoja wina... Wszyscy się w końcu zmieniamy. Rzecz w tym, że nie wyobrażam sobie byśmy byli razem, skoro nie rozumiemy się nawzajem. Mogłem poświęcić swoje marzenia dla kogoś, to był mi bliski, ale nie mogę tego zrobić dla kogoś, kto sam nie zrobiłby tego dla mnie. Neferure porzuciła tron, by być z Mahesem. Ty nigdy nie byłabyś w stanie tego zrobić dla mnie, prawda?
– Nigdy ci to nie przeszkadzało. Wiedziałeś na co, się godzisz – przypomniała mu.
– Owszem. Ale zmieniłem się.... podobnie jak ty. Egzystencja tutaj już mi nie wystarcza. Wszystko co mam, zależy od ciebie. Nie mam własnego kąta. To nie jest życie, Hatszepsut. A ja chciałbym jeszcze żyć.
Z westchnieniem ruszył ku wyjściu. Kobieta zagrodziła mu drogę.
– Nie możesz odejść! – syknęła. – Zabraniam ci!
Zaśmiał się ze zmęczeniem.
– Nie jestem twoim niewolnikiem – stwierdził.
– Jesteś moim poddanym! Wciąż jestem królem Egiptu. Masz obowiązek być mi posłusznym! – wykrzyknęła w białej gorączce, ale momentalnie zreflektowała się, uświadomiwszy sobie, że popełniła błąd. – Przepraszam, to nie tak miało zabrzmieć...
– Hatszepsut, możesz panować nad Egiptem, ale nie masz władzy nad moim sercem – powiedział chłodno Anen, nie czekając aż skończy.
Kobieta zamarła.
– Ty... już mnie nie kochasz? – wyszeptała, czując jak jakaś niewidzialna siła rozdziera ją od środka.
Miała wrażenie, że zupełnie traci grunt pod nogami. Nawet bardziej niż tamtego dnia, gdy Neferure publicznie obwieściła, iż wybiera jakiegoś obszarpańca ponad nią. Anen był jej drugą połową, jej odwróconym odbiciem, która ją dopełniało. Nie mogła istnieć, jeśli go przy niej nie było. A jednak on odchodził...
Mężczyzna westchnął.
– Hatszepsut, kiedyś byłem gotów podporządkować całe swoje jestestwo tobie. Dzisiaj... moje serce bije innym rytmem. – Ujął jej nadgarstek. – Będę się modlił, by bogowie zesłali ci jeszcze szczęście.
Wyszedł, a władczyni stała jeszcze dłuższą chwilę jak skamieniała.
W końcu usiadła na brzegu łóżka i kryjąc twarz w dłoniach, zapłakała nad czasem sprzed sprzed dekady, kiedy nie była jeszcze królem, a wszystko było łatwiejsze.
https://youtu.be/45elZgJfNdc
(Polecam posłuchać teraz piosenkę Love's to blame, którą zaśpiewali Joel & Luke ❤❤❤ Motywacje podmiotu lirycznego są zdaje się trochę inne niż Anena, ale wciąż większość słów współgra 😉.)
– Na pewno nie chcesz zostać? – zapytał Totmes. – To, że ty i matka nie jesteście dłużej razem, to nie znaczy, że musisz wyjeżdżać. Mogę ci nawet załatwić jakieś oficjalne stanowisko!
Anen oderwał się od pakowania swoich ubrań i pokręcił głową.
– Nie chcę żadnego stanowiska. Cieszę się, że darzysz mnie tak ogromnym zaufaniem i przywiązaniem, ale nigdy nie lubiłem obcować z polityką. Żyjąc z Panią Obu Krajów nie dało się tego oczywiście uniknąć, ale mój udział ograniczał się do słownego wspierania jej. I teraz, kiedy zamknąłem ten rozdział, nie mam ochoty rozpoczynać samodzielnej kariery w administracji państwa.
Chłopak oparł się o ścianę i założył ręce na piersi, zdając się nie aprobować wyboru rozmówcy.
– Mógłbyś zrobić wiele dobrego.
– Mógłbym. Ale to nie jest moja ścieżka. Poświęciłem już dość temu państwu. Teraz muszę zadbać o siebie.
Młody król z rezygnacją pokiwał głową.
– Po prostu... będę za tobą tęsknił. Jesteś... jesteś jedynym ojcem, jakie kiedykolwiek miałem – wyznał.
Mężczyzna zamrugał i wyprostowywał się, zaskoczony, ale też poruszony.
– Ja... nie wiem co powiedzieć – oznajmił po chwili wahania. Niepewnie położył dłoń na ramieniu Totmesa. – Wiesz, że bardzo cię kocham. Nigdy jednak nie próbowałem zająć miejsca twojego ojca w twoim sercu. Zwłaszcza, że... – zaśmiał się – ...chyba jestem na to trochę za młody. Miałem tylko dwanaście lat, kiedy się urodziłeś! Nie znam żadnego mężczyzny, który miałby dziecko w tym wieku.
– A mój własny ojciec? – zauważył przekornie chłopak. – Nie był wiele starszy, gdy urodziła się Neferure.
– Rzeczywiście – przyznał Anen. – Ale takie rzeczy to dzieją się niemal wyłącznie w rodzinie królewskiej. Zwykli chłopcy nie żenią się tak młodo. – Nagle spoważniał. – Po prawdzie to jednak czasami starałem się zachować jak ojciec... Wobec Neferure. Chociaż ironicznie, jest jeszcze starsza niż ty.
Totmes zmarszczył czoło, czując w sercu coś na kształt zawodu.
– Bo... kochałeś ją bardziej niż mnie?
– Co? Nie! Absolutnie nie! – zapewnił mężczyzna szybko. – Po prost zawsze zakładałem, że... jeżeli którekolwiek z was będzie traktował jak zastępczego rodzica to prędzej ona, bo byłem związany z jej matką. I oczywiście, wiem, że Hatszepsut traktowała cię jak syna, ale jednak... formalnie było mi bliżej do niej niż do ciebie. Neferure mnie lubiła, ale... nigdy nie widziała we mnie w ten sposób, więc z góry założyłem, że ty też nie. To nie tak, że tego nie chciałem. Po prostu... nie liczyłem na to. – Anen przyciągnął do siebie chłopaka i objął go mocno. – Nie wiem, czy rzeczywiście można nas nazwać ojcem i synem, ale wiem na pewno, że jestem wdzięczny i zaszczycony, iż widzisz mnie jako kogoś bardzo bliskiego.
Młody król odwzajemnił uścisk.
– Pałac zawsze będzie dla ciebie otwarty. Mam nadzieję, że wyślesz mi wiadomość, gdy się gdzieś na stałe osiedlisz. I że za jakiś czas przyjedziesz mnie odwiedzić – powiedział głosem ściśniętym ze wzruszenia.
Mężczyzna odsunął się i posłał chłopakowi pokrzepiający uśmiech.
– Mogę ci to obiecać, Totmesie. Bo może i nie mamy tej samej krwi... ale jesteśmy rodziną. I zawsze będziemy.
Tydzień po wyjeździe Anena, Hatszepsut siedziała samotnie na tarasie i wpatrywała się w rozgwieżdżone nocne niebo. Sączyła powoli napar z rutwicy, który zwykle służył jej za lekarstwo, ale nie teraz, gdy posłodziła go pięcioma łyżkami miodu. Ostatnio słodziła wszystko. Nie umiała pić swojego ulubionego napoju jednocześnie nie wspominając pełnych ciepła, rodzinnych wieczorów z tymi, których już przy niej nie było. Przed oczami nieustannie przewijały jej się twarze Anena, Sitre, Neferure. Zwłaszcza Neferure...
Przestała dbać o to, co je – tylko czując smak słodkich lub mocno przyprawionych dań udawało jej się choć na chwilę znaleźć zaspokojenie. Skoro nie mogła zaznać psychicznego komfortu, potrzebowała odczuć chociaż fizyczny.
Wiedziała, że się zatruwa. Wstrząs decyzją córki pogorszył jej stan, a zła dieta spowodowała, iż choroba nie cofała się tak jak podczas zwykłego rzutu. Hatszepsut od tygodni – nie, od miesięcy – częściej niż zwykle czuła duszności oraz bóle i zawroty głowy. Jej umysł stał się otępiały – chodziła na zebrania rad, ale nie udzielała się już podczas nich. Jej następczyni zniknęła, nie było potrzeby się dłużej angażować.
Wypełniała swoje religijne powinności w świątyni, a potem wracała do swoich komnat i tam spędzała całe dnie, bezustannie kontemplując własną porażkę i poczucie bezsensowności. Nie obchodziło ją, że brak ruchu i żywność, której powinna się wystrzegać, stopniowo ją zabijają. Nie chciała dłużej żyć. Nie miała dla kogo chcieć żyć...
A mimo to wciąż czuła pogardę na myśl o swoim mężu, który wybrał śmierć i porzucił ją oraz Egipt na pastwę losu.
Odwróciła głowę w bok, słysząc kroki.
– Martwi mnie to, co ostatnio jadasz. W ten sposób nie wyzdrowiejesz – powiedział Totmes, wchodząc w pole światła rzucanego przez pochodnię.
Hatszepsut prychnęła i ostentacyjnie pociągnęła łyk słodzonego napoju.
– Będę jadła i piła to, na co mam ochotę! A ty nie możesz nic z tym zrobić.
Młodzieniec usiadł na wolnym krześle i westchnął.
– To prawda – przyznał. – Nie mogę. Ale mogę się martwić. – Wyciągnął rękę i dotknął jej nadgarstka. – Wiem, że tęsknisz za Neferure...
– Nie wspominaj jej imienia! – przerwała mu ostro.
– ...wiem, że tęsknisz za nią. Ale ja wciąż tu jestem. Mam zamiar rządzić Egiptem, tak jak mnie tego nauczyłaś. To, co zbudowałaś, nie zginie. – Spochmurniał. – A może wątpisz w to, że będę dobrym królem?
Hatszepsut westchnęła boleśnie, czując jak nagle atakuje ją poczucie winy.
– Wiesz, że nie! – Spojrzała pasierbowi w oczy i położyła mu dłoń na policzku. – Masz trochę racji, że nie doceniałam ostatnimi czasy tego, co mi pozostało. A przynajmniej nie okazywałam tego, jak powinnam... – przyznała z wahaniem. – Ale kocham cię i wierzę w ciebie. Nie mam żadnych wątpliwości, że Egipt zachowa przy tobie swoją wielkość.
Totmes skinął głową, blask wrócił do jego oczu.
– Dziękuję. Obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę – powiedział, a do władczyni po raz pierwszy naprawdę dotarło, jak mógł odbierać to, iż chciała osadzić Neferure na tronie obok niego.
Zapewne musiał przez długi, bardzo długi czas myśleć, że w jej oczach nie jest wystarczający. Ani jako następca – bo nie jest jej dzieckiem, ani jako król – skoro nie zamierza mu pozwolić nigdy rządzić samodzielnie. Totmes chciał oczywiście tronu dla własnego syna, ale niewątpliwie pragnął też dowieść, że sam jest kimś więcej niż chłopcem, który dzieli władze z opiekunką. Chciał pokazać i jej, i Egiptowi, iż jest wart noszenia imienia swego wielkiego i energicznego dziadka. Uczynić ją dumną, a kraj prosperującym, samemu stając na jego czele.
Gdyby Neferure cały czas przy nim była, nigdy nie mógłby przypisać zasług wyłącznie sobie. Byłby widziany i zapamiętany jako król dzielący tron i wszystkie osiągnięcia ze swoimi współwładczyniami. Dla ambitnego młodzieńca, pragnącego wykazać się intelektem i samodzielnością taka perspektywa musiała wydawać się frustrująca. A fakt, że przybrana matka ceni bardziej jego siostrę, może i był dla niego naturalny, ale nie czyniło go to mniej bolesnym.
Hatszepsut uświadomiła sobie, że będzie musiała Totmesowi wiele z tego, co czuł, wynagrodzić. Szczególnie, iż ze wszystkich bliskich ludzi, na których polegała, tylko on przy niej został. Była mu to winna.
– Przyszedłeś z jakąś konkretną sprawą? – zapytała, wyprostowując się.
– Tak... – Wziął głęboki oddech i splótł przed sobą dłonie. – Amenemhat właśnie skończył pół roku... To dobry moment, bym oficjalnie ogłosił Satiah swoją Wielką Małżonką. Przyszedłem prosić cię o błogosławieństwo.
Władczyni ściągnęła brwi, uświadamiając sobie, że minął dokładnie rok, odkąd zaproponował to po raz pierwszy. Rok odkąd powiedział jej, iż będzie ojcem. Rok od ich ostrej kłótni. Rok temu miała wielkie plany wobec Neferure. A teraz Neferure była gdzieś daleko...
Uśmiechnęła się lekko.
– Masz je. Masz moje błogosławieństwo. – Położyła dłoń na ramieniu młodzieńca. – Satiah wzorowo wypełnia funkcję Boskiej Małżonki i jestem pewna, że w równym stopniu podoła odpowiedzialności jako Wielka Żona Króla. Niech bogowie ześlą wam długie lata razem!
Totmes skinął głową, wyraźnie rozluźniony.
– Dziękuję, matko. Twoja aprobata wiele dla mnie znaczy.
Hatszepsut upiła łyk swojego naparu i nagle stwierdziła, że wydaje jej się zbyt słodki w smaku. Odstawiła puchar i spojrzała na pasierba.
– Dotrzymasz mi towarzystwa dziś wieczorem? Chyba mam ochotę na partię senet...
Młodzieniec uśmiechnął się
– Naturalnie! Pójdę rozstawić planszę. – Podniósł się i wszedł z powrotem do komnaty.
Hatszepsut znów została sama pod nocnym niebem, ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuła się samotna. Odejście Neferure wciąż ją bolało, jednak tego wieczoru przypomniała sobie, że nie zawsze to córka była jej nadzieją. Był czas, kiedy była tylko regentką i tym, co chciała osiągnąć było wychowanie Totmesa na silnego władcę. Teraz Neferure odeszła i ten pierwotny cel ponownie stał się wyraźny w oczach władczyni.
Totmes był dorosły i pewnie nawet chciał wykonywać większość obowiązków sam, aby wykazać się przed poddanymi, jednak nie zmieniało to faktu, że wciąż się uczył. Nadal jej potrzebował – może nie tyle jako osoby, która przejmie jego rolę, ale takiej do której będzie mógł przyjść w chwili zwątpienia, zasięgnąć radę, wymienić opinię... Potrzebował matki.
Hatszepsut uświadomiła sobie, że choć Anen i Neferure ją opuścili, ona wcale nie jest sama. Wciąż miała Totmesa. A on wciąż był sierotą. Zastąpiła mu przed laty matkę, tak jak on zastąpił jej te dzieci, które nigdy nie miały szansy się narodzić. I to się nie zmieniło. Choć wybrała własną córkę ponad niego, choć zaryzykowała ich relację, Totmes wciąż trwał przy niej. Nie zamierzała go więcej zawieść.
Odtąd będę dla niego matką, na którą zasługiwał, postanowiła. Powrócę do wprowadzania go w rolę króla. Dopóki nie nadejdzie mój czas, będę stała u jego boku i wspierała go. I pewnego dnia zostanie godnym następcą mego ojca. Tak jak zawsze miało być.
Wow, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło napisać opowiadania, gdzie bohaterka była w ciąży niemal przez całą fabułę! 😂 No, ale urodziła w końcu. 😁
Jeżeli chodzi o historyczność: Amenemhat otrzymał tytuły wskazujące, że był przewidziany na następcę tronu w roku 24 panowania Totmesa (dwa lata po śmierci Hatszepsut). Jako że Egipcjanie rzadko chwalili się niemowlętami (wiecie, śmiertelność dzieci i takie tam) można przyjąć, że chłopiec miał już wtedy kilka lat.
Nie mamy pewności, kto był jego matką, ale w roku w którym go wywyższono, Wielką Małżonką Totmesa była Satiah, przypuszcza się więc, że to ona go urodziła.
Nie wiemy czy została Wielką Małżonka dopiero wtedy, czy wcześniej, osobiście jednak nie widzę powodu, dla którego Totmes miał zwlekać z nadaniem jej tego tytułu, jeżeli Neferure była martwa lub nieobecna, więc u mnie dostała go jeszcze za życia Hatszepsut.
Nie wiadomo, czy Totmes i Satiah mieli razem inne dzieci. (Niczego oczywiście wykluczyć nie można.)
Nie wiem, czy tytuł rozdziału jest zrozumiały - chodzi oczywiście o to, że Hatszepsut wróciła do dawnej roli opiekunki Totmesa, a jej życie zatoczyła krąg. (Nic innego nie przychodziło mi do głowy! Wszelkie tytuły ze słowem "Nowy(e) COŚ" brzmiałoby dziwnie, bo poprzedni rozdział nazywał się "Nowy świt".)
Ponieważ mam zawirowanie nas studiach, nie obiecuję, że zdążę z epilogiem równo za tydzień (jest gotowy, ale posłowie nie jest, a chcę je wstawić razem!), myślę że jednak powinny się okazać w ciągu dwóch tygodni. 😉
Trzymajcie się i - mam nadzieję - do zobaczenia (przeczytania!) niebawem!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro