Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌷Rozdział 5🌷


Hiacynt wracała z porannego polowania z pulchną ryjówką w pysku. Lekka, przyjemna bryza mierzwiła delikatnie jej śnieżnobiałe futro. Minął pełny tydzień, odkąd Hiacynt ostatni raz widziała Orzecha. Przez cały ten czas nie mogła pozbyć się strasznego poczucia winy, ciążącego na jej barkach jak stos kamieni. Mogła jedynie drapać ziemię z bezsilności.

— To było świetne polowanie! — mruknął z zachwytem Blask, który maszerował na przedzie wraz z Luną i Popiołem. Księżyc truchtał tuż na nimi, zaś Hiacynt trzymała pewien dystans i wlokła się mozolnie z tyłu.

— To prawda — odparła z uśmiechem Luna, wskazując ogonem na zdobycze, które niósł prawie każdy kot.

Przez dłuższy czas rodzeństwo i rodzice prowadzili między sobą spokojną pogawędkę, jednak Hiacynt nie była nią w ogóle zainteresowana. Jej myśli były zaprzątane przez migające obrazy brązowego, pręgowanego kocura. Co się z nim stało? Czy jeszcze o mnie pamięta? Czy kiedyś mi wybaczy?, takie i podobne pytania kotka zadawała sobie ciągle. Każdy szelest liści i każdy podmuch wiatru wydawał się jej przypominać o przyjacielu, którego zdradziła. Nie miałam wyboru!, krzyczała, chcąc usprawiedliwić swoje czyny, ale sama wiedziała, że mogła powiedzieć rodzinie o ich relacji. Tylko czy coś by to dało? Nie sprawiłabym tym sobie więcej kłopotów?

— Hiacynt! Odkładasz tę ryjówkę czy nie? — na dźwięk poirytowanego głosu Popioła, kotka momentalnie podskoczyła. — Ech, znowu bujasz w obłokach? Skup się, siorka!

— Tak, tak, już... — odpowiedziała lekko drżącym głosem. Muszę o nim zapomnieć, uświadomiła sobie z lekkim ukłuciem w sercu. Nie mogę cofnąć czasu.

— Słuchajcie — rozległ się donośny głos Luny. Wystarczyło ostre machnięcie ogonem, by na polanie zapanowała cisza. — Blask, Księżyc i Popiół — zwróciła się do grupki kocurów, odpoczywających z boku. — Moglibyście wymienić stare wyściółki w legowiskach? Ja i Hiacynt musimy pogadać.

,,Musimy pogadać"?, powtórzyła z nutką niepokoju Hiacynt. Czy zrobiłam coś nie tak?

Czarna kotka poczekała, aż jej partner i synowie znikną z jej pola widzenia. Następnie potruchtała do Hiacynta i poleciła jej usiąść. Zamruczała cicho i owinęła swój aksamitny ogon wokół córki.

— Nie umknęło to mojej uwadze — zaczęła miękkim głosem — że ostatnimi dniami wydajesz się czymś przejęta. Mogę wiedzieć co to?

Hiacynt przełknęła nerwowo ślinę. Nie była pewna czy może ufać ciemnej kotce. Ale to moja matka, pomyślała. Mogę jej zaufać. W końcu ją też to spotkało...

— To... — odparła z wahaniem. — Ja... poznałam kogoś. — Luna nadstawiła uszy z zaintrygowaniem, jednak nic nie powiedziała. — Bardzo się polubiliśmy. Ale... — Hiacynt czuła, jak jej głos się załamuje. — Tydzień temu, na polowaniu chciałam go ostrzec. Nie wiedziałam jak zareagujecie.

— Hiacynt... — zamruczała ze współczuciem Luna, lecz biała kotka przerwała ostro:

— Daj mi dokończyć. Blask zaatakował Orzecha, a ja... nie wiedziałam co mam robić. Mówiłam mu wcześniej, żeby uciekał, ale było za późno. I nawet nie wiem, czy jeszcze widzi mnie za przyjaciółkę, po tym jak go zdradziłam. Ja...

Jej głos momentalnie się zawiesił. Zaczęła cicho szlochać, a strumień łez popłynął z jej oczu.

Luna w milczeniu podparła pysk córki swoim własnym.

— Spokojnie — szepnęła kojąco. — Wszystko będzie dobrze.

— Czy... — zaczęła drżącym głosem Hiacynt, z trudem wydobywając z siebie słowa. — Czy możesz im o tym nie mówić?

Czarna kotka pokiwała głową i przytuliła swoją córkę do siebie. Siedziały tak w milczeniu. Hiacynt miała wrażenie, że minęły wieki, odkąd ostatnim razem Luna zachowywała się jak matka, a nie jak przywódczyni kolonii. To miłe. Czuć się bezpiecznie.

— Kocham cię, Hiacyncie - szepnęła ponownie Luna pełnym miłości głosem. — Nie zapominaj o tym.

***

Hiacynt pędziła przez mroczny las. Jedynie blada poświata księżyca oświetlała wyboistą drogę, którą teraz podążała. Na nocnym niebie, pozbawionym choćby pojedynczej gwiazdy, widoczna była muskularna sylwetka sowy. Jej donośne huczenie powodowało, że włoski na karku jasnej kotki momentalnie stawały dęba.

Nie miała pojęcia przed czym ucieka. Gdy odwracała na moment głowę, chcąc ujrzeć tajemniczego napastnika, jej oczom ukazywał się jedynie mglisty cień, migający na tle drzew.

To nie może być prawda! Gdzie ja jestem...Gdzie jest Luna, Blask, Popiół...?

Nagle jej łapa natrafiła na coś ostrego. Z jej gardła wydobył się przerażony jęk. Nogi ugięły się pod nią. Uderzyła w piaszczystą ziemię z głośnym hukiem, a serce głośno kotłowało w jej piersi. Z narastającą paniką oparła ponownie łapy o ziemię, jednak przy pierwszej próbie wstania zdała sobie sprawę, że coś trzyma ją za tylne łapy.

Hiacynt krzyknęła, czując coraz większy lęk. Zadarła głowę do tyłu, tylko po to, by ujrzeć gęstą, ciemną mgłę, majaczącą się tuż za nią. Opary zdawały się pochłaniać otaczający ją las, zjadając drzewa i ścieżki.

— Hiacynt!

Serce kotki zaczęło bić coraz szybciej. Głos brzmiał znajomo. Zbyt znajomo.

— Hiacynt! — wołanie rozległo się ponownie.

Po chwili kotka była w stanie dostrzec szczegóły kociej sylwetki na tle rozprzestrzeniającej się mgły. Z mroku wyłonił się smukły, brązowy kocur w ciemniejsze pręgi.

Świadomość uderzyła Hiacynta niczym piorun.

— Orzech! — głuchy jęk wydobył się z jej gardła.

— Dlaczego mnie zdradziłaś?

Hiacynt pokręciła stanowczo głową, chcąc wybudzić się z tego koszmaru. A co jeśli to wszystko prawda...?

— Dlaczego mnie zdradziłaś, Hiacyncie? — Orzech powtórzył, stawiając kilka kroków do przodu. Wtedy biała kotka zauważyła, że kocur stąpa po jasnej tafli wody, odcinającej się na tle mrocznego krajobrazu. Ta wydawała się spokojna, niewzruszona.

Hiacynt podniosła wzrok na Orzecha i spojrzała mu prosto w oczy.

— Hiacynt... — szepnął żałośnie, po czym do uszu Hiacynta dotarł głośny huk. Syknęła, czując ból w klatce piersiowej. Miała dziwne przeczucie, że po jej szyi płynie coś... ciepłego. Gdy owa ciecz spłynęła na język kotki, omal nie zakrztusiła się jej wstrętnym, metalicznym posmakiem.

Orzech...Orzech, przepraszam, tylko przestań..., błagała brązowego kocura, obawiając się śmierci. Ale nie można zginąć w śnie! Prawda...?

Po tych myślach na niebie błysnęła błyskawica, a przed oczami kotki nastała ciemność.

***

Hiacynt gwałtownie otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą wejście do swojego legowiska, przez które widać było księżyc w pełni. Jego tarcza lśniła majestatycznym blaskiem, wywołując zachwyt u białej kotki, pomimo okropnym przeżyć w sennym koszmarze.

 — Co to było... — szepnęła sama do siebie, głosem lekko drżącym z silnych emocji. — Byłam w jakimś ciemnym lesie... i był tam Orzech. Spacerował po wodzie...

Nagle wszystko stało się jasne dla Hiacynta. No tak. Woda... chodzi o staw! Czy ten sen, to coś w rodzaju zagadki...?

Nawet jeśli, Hiacynt wolałaby go przeżyć w inny sposób. Ostatnimi czasy nie miewała żadnych proroczych snów, oprócz tych z lisem i Popiołem — te zdarzały się niemal codziennie. Jednak to... to było coś zupełnie innego. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.

To musi być coś ważnego... jutro pójdę nad staw. Może coś tam znajdę...

***

1086 słów

Ten rozdział pisało mi się niezwykle przyjemnie. W ogóle te przyszłe rozdziały będą ciekawsze, choć akcja rozwija się powoli. Taki fun fact, mam już napisane prawie 7 rozdziałów, a publikuję piąty XD. Nwm jak inni mogą wstawiać rozdziały od razu po ich napisaniu. Ja tak mam, że wolę mieć kilka w zapasie, w razie jakbym później straciła wenę.

Planuję także po skończeniu tej książki opublikować pierwszy tom nowej serii (nowej serii? A co z PK?). W tym samym czasie pisałabym także drugi tom trylogii, tym razem z perspektywy Popioła.

No dobra, ale może nie będę wam zdradzać zbyt wiele. Miłego wieczoru, buziaczki!

Cat <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro