🌷Rozdział 8🌷
Hiacynt przebudziła się z krzykiem. Spojrzała spanikowana na swoje łapy. Jeszcze żyję...Nie umarłam!
Miała ochotę skakać u ulgi. Była taka przestraszona! Myślała, że to już jej koniec.
— Ale to nie wyklucza tego, że ten sen był jak prawdziwy — wyszeptała. — Orzech...dlaczego czuję, że o czymś zapomniałam...?
Wtem owa myśl uderzyła jej do głowy. No tak! Mam iść nad staw!
Prędko otrzepała się z liści i pyłu i wybiegła przez ciasny tunel. Rozejrzała się dookoła, ale wszyscy jeszcze spali. Słyszała jedynie ich ciche pochrapywania.
— Lepiej dla mnie — mruknęła i spojrzała w las. — Nie muszą wiedzieć, gdzie idę.
Rozpędziła się i wbiegła w poszycie. Jej łapy dudniły o ziemię i posyłały sterty różnokolorowych liści w powietrze. Jednak to nie zwracało uwagi Hiacynta. Miała w głowie jasny cel, a zrealizowanie go było dla kotki obecnie priorytetem.
Jej tętno przyspieszyło, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się znajoma ściana z krzewów. Wstrzymała oddech i przecisnęła się przez nią. Wypadła po drugiej stronie, lecz nie otworzyła jeszcze oczu. Nie była pewna, czy jest gotowa, by ujrzeć Orzecha — albo i nie.
Jednak niespodziewany jęk zmusił ją do otwarcia oczu. Nagle poczuła dziwne, a z drugiej strony przyjemne, ukłucie w piersi.
— Hiacynt... — szepnął z niedowierzaniem brązowy kocur, stojący tuż przy brzegu stawu.
Śnieżnobiała kotka przez chwilę milczała. Po długiej ciszy odbiła się tylnymi łapami i puściła się biegiem w stronę Orzecha.
***
Hiacynt poczuła, jak przez całe jej ciało płynie zupełnie nowa energia. Widok przyjaciela, z którym rozmawiała długi czas temu, przywrócił jej nadzieję. Biegła w jego stronę. Przez moment nie widziała nic innego, niż tylko ich dwoje, stojących niedaleko krawędzi stawu.
Jednak Hiacynt nie była przygotowana na reakcję kocura.
— Stój!
Jego ostry głos zawiódł Hiacynta. Czuła jakby coś w niej pękło. Wbiła zdesperowany wzrok w Orzecha, mając nadzieję na wyjaśnienia.
— Co tutaj robisz? Przecież nic ci nie mówiłem — kocur nie wyglądał na zadowolonego. Machnął ogonem i spojrzał uporczywie na kotkę.
Hiacynt ledwo mogła wydusić z siebie parę słów.
— Orzech, ja... przepraszam za ostatni raz. Chyba zrozumiesz, że...
— Właśnie nie! — przerwał jej ostro.
Przez moment nad polaną zawisła długa cisza, po czym kocur westchnął głęboko i rzekł:
— Ostatnim razem omal mnie nie zabiłaś. Chcesz mi powiedzieć, że mam ci teraz wybaczyć? Chyba sama zdajesz sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi!
— Orzech! Tam był mój ojciec! — syknęła, czując przypływ irytacji. Ten sierściuch nawet nie da mi się wytłumaczyć!
— Wiem. I co z tego?
— Przecież widziałeś jak zareagował! Ja...bałam się co zrobi, gdy się dowie, że się spotykaliśmy. — jej głos zadrżał lekko.
— Mógłby już cię obedrzeć ze skóry. Szczerze, nie obchodzi mnie już to — warknął i obrócił się na pięcie.
— Orzech! Nie bądź taki! Przecież wiem, że... — próbowała zanim podążyć, jednak ostre syknięcie z jego strony zmusiło ją do cofnięcia się.
— Nie idź za mną — ponownie warknął i odbiegł prędko w stronę gęstej linii drzew.
Hiacynt została sama, milcząc. Położyła uszy po sobie. Miała ochotę płakać, ale nie miała odwagi okazać słabości. Nie po tym, jak Orzech ją opuścił i wciąż kręci się w pobliżu. Nie może wiedzieć, że on mnie obchodzi!
Ale w rzeczywistości, czuła się bezsilna, w dodatku nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić.
Może i jest głupi i tchórzliwy, pomyślała, spoglądając na szlak, którym podążył brązowy kocur. Ale nie pozwolę mu tak po prostu odejść. Jeśli już chce mnie zdradzić, tak jak ja jego, to chociaż powiem mu prosto w pysk, co o tym myślę!
Jednak wtem do jej uszu dobiegło głośne i przeciągłe skomlenie, a chwilę później rozległ się wściekły warkot. Hiacynt raptem zamarła. Aż zbyt dobrze znała ten dźwięk.
Lis!
***
Hiacynt pędziła na ślepo przez gęste krzewy i leśne zarośla. Lisi warkot i skomlenie nadal dzwoniło w jej uszach. Dziesiątki obrazów przebiegały jej przez myśl. Popiół, lis, atak, słynna rana...
Nie! Tym razem będzie inaczej!
Nie myliła się. Tym razem będzie inaczej. Wie jak pokonać lisa. Wie, że się zbliża. Uda jej się zmienić bieg wydarzeń.
Jej serce poczęło bić szybciej, gdy ujrzała pomiędzy drzewami przebłysk brązowego, pręgowanego futra. Odbiła się mocno tylnymi łapami i przeleciała z gracją nad ciernistymi krzewami. Z głuchym jękiem wylądowała po drugiej stronie i prędko odnalazła Orzecha. Stał pośrodku usłanej barwnymi liśćmi ścieżki, wydeptanej przez zwierzęta kopytne. Hiacynt zdołała rozpoznać ślady jeleni, dzików, a nawet saren, które najwidoczniej pasły się w pobliżu. Kotka potrząsnęła głową. Miała ważniejsze rzeczy na głowie. Musiała się skupić na odparciu ataku lisa!
Spojrzała na Orzecha. Kocur był spięty, jego ogon poleciał do góry, a futro na karku momentalnie się zjeżyło. Wściekłe odgłosy lisa zdawały się dochodzić z każdej strony. Orzech niespokojnie rzucał spojrzeniem na boki, próbując jakimś sposobem dojrzeć lisa.
Hiacynt, najciszej jak mogła, wspięła się na niską jodłę. Błagała, by gałąź, na której się znajdowała, nie trzeszczała zbyt głośno. Rozejrzała się. Lis przyczaił się w gęstych zaroślach za dwoma dębami. Orzech nie ma szans go zobaczyć, chyba że byłby na tyle odważny, by się zbliżyć. Albo na tyle głupi, dodała prześmiewczo Hiacynt.
Śnieżnobiała kotka napięła mięśnie. Drapieżnik szykował się do skoku, jego rudawa sierść była ledwo widoczna na tle pożółkłej trawy i czerwono-pomarańczowych opadłych liści.
Zwierzę zręcznie wyminęło pnie drzew i raptem zamilkło. Orzech lekko się rozluźnił, fałszywie przekonany, że zagrożenie minęło. Wtem lis wydał z siebie wściekły warkot i rzucił się na kota, otwierając pysk i pokazując lśniące zębiska. Szybkim skokiem zbliżył się do ofiary, zaciskając je na jego gardle...
Jednak Hiacynt mu na to nie pozwoliła. Syknęła prowokująco i zeskoczyła z gałęzi prosto na kark lisa. Ten pisnął z zaskoczenia. Kotka zacisnęła kły na jego skórze na karku. Zwierzę ponownie zapiszczało, tym razem z bólu. Przed oczami Hiacynta mignął zaskoczony wyraz pyska Orzecha.
Ale lis nie zamierzał się łatwo poddać. Zaskomlił i obrócił się tak szybko, że kotka o mało się z niego nie ześlizgnęła. Zwierzę podskoczyło i wierzgnęło gwałtownie. Hiacynt zacisnęła zęby jeszcze mocniej i dodatkowo wbiła pazury w jego skórę. Lis warknął z wściekłości i uderzył z impetem w pień drzewa.
To spowodowało, że Hiacynt walnęła bokiem o korę i upadła na ziemię z łupnięciem. Przez chwilę nie mogła oddychać, czuła się przyszpilona do ziemi.
Wtem nagłe warknięcie zmusiło ją do otwarcia oczu. Rudawe zwierzę zbliżało się do kotki coraz bardziej. Ta próbowała się uciec, ale mięśnie bolały ją za każdym razem, gdy chciała wykonać jakiś gwałtowny ruch. Zdołała jedynie z jękiem wstać na cztery łapy, zjeżyć sierść i obnażyć kły. Wydawała się dwa razy większa niż zazwyczaj, lecz to i tak nie przerażało napastnika. Podchodził coraz bliżej, donośny warkot narastał w jego gardle.
Wtem rozległ się chrobot pazurów o korę, a z drzewa powyżej zeskoczył Orzech. Uczepił się pazurami głowy lisa i chwycił zębami za jego ucho. Wystarczyło jedno pociągnięcie, by cała część ciała oderwała się od zwierzęcia i upadła na ziemię. Krew trysnęła z rany, zasłaniając drapieżcy widok. Ten syknął z irytacji i próbował za wszelką cenę strząsnąć z siebie brązowego kocura, ale ten trzymał się mocno jego skóry.
— Hiacynt! — zawołał Orzech, nadal walcząc z lisem. W głosie kocura nie było gniewu ani nienawiści. Hiacynt westchnęła z ulgą i pospieszyła do boku przyjaciela. Przejechała pazurami po boku rudawego drapieżnika i chlasnęła jego puszysty ogon.
— A masz! — warknął Orzech, drapiąc drugi bok lisa i chwytając zębami za jego skórę.
Zwierzę pisnęło po raz kolejny i podkuliło ogon. Natychmiast popędziło w stronę dalszych części lasu, zostawiając za sobą krwiste ślady.
Hiacynt krzyknęła z przyjemnym uczuciem triumfu. Spojrzała niepewnym spojrzeniem na Orzecha, lecz po nim można było się spodziewać tego samego. Wbił wzrok w Hiacynta. Raptem zbliżył się i przyjaźnie liznął aksamitne ucho kotki.
Ta usiadła nieśmiało i wymamrotała:
— Przepraszam. Nie gniewasz się już? Możemy być z powrotem przyjaciółmi?
Brązowy kocur spoglądał na nią jak oniemiały.
— Czy się gniewam? — powtórzył, jakby niedowierzając. — Hiacynt, uratowałaś mi życie! Gdyby nie ty, ten lis z pewnością rozszarpałby mnie na strzępy! Nie mogę się gniewać z takiego powodu.
Śnieżnobiała kotka poczuła miłe ciarki, wspinające się po jej grzbiecie.
— To... — zaczęła z uśmieszkiem. — Jutro o tej samej porze?
Orzech westchnął i wbił wzrom w swoje łapy. Hiacynt podejrzewała, że ma coś na sumieniu.
— Wprawdzie — zaczął — muszę ci coś powiedzieć. W sumie powinienem już dawno. Przybyłem tutaj z dalekich terenów. Moja kolonia niedawno straciła lidera. Zostałem wysłany, by znaleźć kota, który będzie gotowy ją poprowadzić. Obserwowałem ciebie i twoją rodzinę od jakiegoś czasu, a potem tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać. No i, tak myślę — spojrzał jej głęboko w oczy — że chyba znalazłam kogoś idealnego.
Hiacynt zniżyła wzrok. Ja? Prowadzić kolonię? Czy jestem na to gotowa?
Prawdę mówiąc, to było jej marzenie. Od kocięcia pragnęła przewodzić dużej grupie kotów. Teraz nadarzyła się szansa. Czy powinna się zgodzić?
— Nie musisz się spieszyć — mruknął z wyrozumiałością w głosie. — Przyjdź jutro nad staw i przedstaw mi swoją decyzję. Będę czekał — rzucił i wspiął się na drzewo. W milczeniu odbiegł, kierując się w okolice stawu.
Hiacynt miała ochotę go zawołać, jednak wiedziała, że nie warto. Nie może podejmować pochopnych decyzji. Musi to wszystko przemyśleć. I gdyby potrzebowała, ma kogoś, do kogo zawsze może zwrócić się o pomoc.
***
1522 słowa
Ten rozdział jest bardzo długi, ale kolejne już będą krótsze. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie :)
Papa!
Cat <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro